Obserwatorzy

poniedziałek, 16 lipca 2018

Taka piękna katastrofa Wszechświecie.

Nazywam się Prowincjonalna Bibliotekarka, jestem nałogową zbieraczką zwierząt.
Kiedyś hodowałam myszy w bibliotece.

Taaaa.....
Od dzieciństwa zbierałam. Malutkie kociątko na ścieżce po deszczu....Murka. Mama pomogła mi ją wykarmić. Była z nami dwa lata, umarła w domu po zjedzeniu trutki, albo zatrutej myszy...Płakałam cały dzień, nie poszłam do szkoły...Kazan, szczenior wyciągnięty spod stodoły, pod którą oszczeniła się bezdomna suka. Cały we wszach...brrr. Był najgłupszym psem świata, miał różowy, kartoflany nos :-) Jurek, rudy kocur z wrednym charakterem. Był u nas długo. Cała paleta kotów i psów. Gęś Odys. Jak był mały wrony go napadły i wydłubały oko. Ale przeżył. On akurat był kupiony...ale z powodu ciężkiego dzieciństwa, mama wyrok śmierci na pieńku, zamieniła na dożywocie na naszym podwórku. Miał szczęście. Choć stracił oko.
Na wsiach nikt się nie ceregieli. Zwierzęta traktowane są jak towar. Wszystko mierzy się przydatnością. Inwestujesz, zysk musi być. Najlepiej jak zainwestujesz jak najmniej, a zysk jest jak największy...Było tak i jest.
Wyrastając na wsi, możesz być pewien, że twoja wrażliwość dziecka zostanie wystawiona na najcięższe próby. Ekstremalne bym powiedziała.
Nasza suczka Aza szczeniła się dwa razy do roku, nikt wtedy jeszcze nie słyszał o sterylizacjach, ale i teraz dzieje się to samo. Szczeniaki znikały po kilku dniach. Zostawał jeden, albo dwa. Niedawno dopiero mama mi powiedziała, że dzieciaki od Azy brali ludzie, bo ona ostra była i jej dzieci też, więc brali, bo dobre do pilnowania. Ale było za dużo....
Co się działo? Ano..uwaga wrażliwcy!...wykopywało się dołek w ziemi, pod płotem na podwórku, wrzucało szczeniaki, zalewało wodą miłosiernie i zakopywało. Kiedyś mój ojciec zrobił to na moich oczach, potem już nie,  ale zawsze wiedziałam gdzie znikają szczeniaki. Męczyło mnie to okropnie, chciałam w nocy pójść je odkopać, wierząc, że jeszcze żyją....Nigdy nie poszłam. Ale zawsze wiedziałam, gdzie jest ten cmentarzyk na podwórku.
Koty są cwańsze. Kotki chowają dzieci. Jeśli przyprowadzą, to już podrośnięte i dzikie takie, że nie dają się dotknąć. I żyją dzikim, kocim życiem. Może krótkim. Ale swoim. Krowa Lumpa miała co roku cielaczki...cudne, z brązowymi oczami. Kiedy je już pokochałam, zarzynano je. Kury, gęsi, kaczki...Króliki. Świnie, z którymi gadało się czasem, jak było smutno. Odpowiadały chrząknięciami, patrzyły w oczy, trącały ryjkami...Potem przychodził sąsiad, mama zaganiała nas do domu, a na podwórku był przeraźliwy krzyk...Podwórko za podwórkiem... Wszędzie tak samo.

Parę lat temu przyszła do biblioteki mała, ośmioletnia dziewczynka. Matka robiła zakupy w sklepie, a dziewuszka grzebała w książkach o zwierzątkach. Koleżanka z Dziecięcego była na urlopie, więc biegałam na dwa działy. Lubię dzieci, choć wolę wypożyczać dorosłym. Nie mniej przyjemnie jest pogadać z małym człowieczkiem, o ileż prościej widzi on świat.
Dziewuszka grzebała w serii o Magicznych zwierzątkach, więc zagadnęłam:
- Lubisz zwierzaki?  Masz jakieś w domku?
Nie należała do tych nieśmiałych, więc odpowiedziała :
- Mam kotka. Uratowałam go i mama pozwoliła, żeby został.
- Uratowałaś, brawo. Ktoś go wyrzucił?
- Nie, moja ciocia wrzucała kociaki do szamba i ja zabrałam jej jednego, i schowałam. A potem zaniosłam do domu...
Dziewuszka patrzy na mnie wielkimi, poważnymi oczami, nie ma tam łez, jest szok, niezrozumienie, zagubione w okropnym świecie dziecko...takie jak ja...
Chwilę nie oddycham...patrzę na nią, ale jestem w przeszłości, mojej własnej...
Świat wywrócił się do góry nogami.
Ale mam przed sobą małego, bezbronnego człowieczka, więc:
- Jesteś dzielna, uratowałaś kociaczka. Brawo. Udało ci się. Jesteś odważna i bardzo mądra.
Dziewuszka wraca do grzebania w książkach opowiadając mi o tym jaki fajny jest ten uratowany kociak. A ja trzęsę się cała jeszcze do wieczora.

Wrażliwość...po co nam ona?
Po takim treningu możesz jej wcale nie chcieć. Bo to boli. Boli przez duże B.
A kiedy przekracza próg bólu, odrzucasz.
Albo nie, wybierasz dostrzegać, pomagać. Ale nadal cierpisz, bo widzisz, że to się dzieje i końca tego nie ma.
Ubojnie, świniarnie, wielgachne hale z kurami, gęsiami, indykami, z krowami....Targi koni.
Na drogach śmierdzące ciężarówki z przerażonymi istotami.
Zamykać oczy? Udawać, że nie wiem? Nie jeść mięsa? Angażować się w akcje przeciw okrucieństwu wobec zwierząt? Co? Co mogę zrobić Wszechświecie?
Wypróbowałam sporo. Biedna Mała Bibliotekarka. Szarpała mnie za połę od swetra i pokazywała:
- Popatrz, znów ktoś wyrzucił kociaka, a tam pieska, zobacz jaki chory, zobacz jaki głodny...jaki mały kojec, jaki krótki łańcuch, nie ma wody....
A ja, Dorosła, nie miałam pojęcia jak to wszystko ogarnąć...
Bo to wszystko się dzieje w Teraz i to wszystko się działo w Przeszłości....
Robiłam co mogłam. Przygarnęłam sporo znajd. Zjawiały się co jakiś czas na mojej drodze. Niektórym znalazłam domy. Niektóre były z nami do śmierci. Leczyłam, kochałam i dbałam.
Pomagałam przejść przez Tęczowy Most...
Płakałam...pozwalałam swemu Sercu płakać.
Rzadko na to pozwalałam wtedy, ale dla zwierzaków czyniłam wyjątek...
Starałam się uświadamiać ludzi, kupowałam książki o zwierzakach do biblioteki, wieszałam plakaty propagujące sterylizację, mówiłam, mówiłam....
No można sobie wyobrazić co ludzie o mnie myśleli, czasem nie byłam delikatna, zwłaszcza w spotkaniu ze znieczulicą i brakiem empatii....
Nie obchodziło mnie to wtedy i teraz ( dzięki Wszechświecie) też nie. Choć więcej rozumiem, choć wiem skąd i dlaczego, choć jestem w stanie współczuć okrutnym i bezmyślnym ludziom.
Nie ma i nie będzie u mnie zgody na okrucieństwo, w żadnym wymiarze.
Tylko ta wrażliwość....

Po terapii powolutku zaczęłam badać temat. Pojawiło się pytanie: czy ja muszę?
Czy ja muszę pochylać się nad każdym psiakiem, kociakiem, myszą?
Taka jestem tym zmęczona, taka zwyczajnie zmęczona...I czułam, że już nie chcę.
Nie odkopię już tych szczeniąt z dzieciństwa, nie uratuję cielaczków, świnek, królików...
To już się zdarzyło...Mała Bibliotekarka niestety, musi to zrozumieć.
Przytuliłam Małą, dałam jej kredki, wyciągnęłam z ciemnego pokoju na światło.
Powiedziałam : DOŚĆ...
Stanowcze NIE.
Wiem, że spojrzałeś na mnie wtedy Wszechświecie i jednym ruchem ręki zatrzymałeś ten strumyk porzuconych zwierząt. Skończyło się. Dwa lata spokoju. Mniej więcej :-)
Potrzebowałam tego. Pozwolić rzeczom toczyć się swoim torem.

Idąc sadem do pracy, na ścieżce spotykam pisklaka gawroniaka. Leży i patrzy. Pod moimi nogami. Wiem, że jest za młody, ma słabe szanse. W sadku mieszkają psy. Mogłabym...na youtubie pewnie są filmiki, jak odchować...
I nagle robię krok, drugi, trzeci...odchodzę. Przez chwilę, dawne, stare poczucie winy przepływa przez moje ciało. Mdlące, szare, świdrujące w żołądku...
Ale idę, coraz lżejszym krokiem...bo już wiem, że nie wszystko zależy ode mnie. Już rozumiem, że nie wszystko się da i nie wszystko trzeba...
Ufam ci Wszechświecie.
I sobie.

Półtora tygodnia temu rozmawiamy z Mężem, silnie doświadczonym przez moje zbieractwo i asekurującym się lekko nadal jeszcze, choć widzi zmiany:
- Ale wiesz, żadnych małych kotków. No chyba, że jak Agatka (nasza 5 letnia kotka), samo przyjdzie pod nogi i poprosi o pomoc...
Stanowczo, z wewnętrzną pewnością mówię:
- Oczywiście. Jak samo przyjdzie. Ja też mam dosyć. Trzy koty, jeden pies. Wystarczy.
Nie wiem czy Mąż poczuł moją pewność, swoją niepewność poczuł na pewno :-)

Tydzień temu będąc w łazience usłyszałam o szóstej rano koci płacz na dworze. Pomyślałam, że Pacek, nasz kot niedorajda, wpadł w jakieś kłopoty. Wyszłam ratować kota. W połowie schodów już zorientowałam się, że coś za cienki ten płacz jak na mojego dwuletniego Pacynkę. Jednak nie było we mnie wahania, no może tak 1%...Podeszłam do płotu, zakiciałam, kucnęłam...a z krzaków prosto w moje ręce, krzycząc głośno, wybiegła mała, filigranowa, bura koteczka z ogonkiem jak sznureczek.
No zabawne Wszechświecie, bardzo zabawne....

I ona jest przyczynkiem do tego posta. Zostaje. Mam cztery koty.
I zgadzam się na tę wrażliwość.
Teraz rozumiem, że to jednak dar, a nie kamień u szyi.
Teraz to wiem Wszechświecie.
I obiecuję używać, rozsądnie, zgodnie z przeznaczeniem.
Bo gdyby nie ona, nie byłabym Sobą i tobą Wszechświecie.
I wszystkie moje zwierzaki nie miałyby szansy zaistnieć w moim świecie, a przyniosły ze sobą tyle dobra, tyle miłości....
Dziękuję WAM wszystkim....













13 komentarzy:

  1. No właśnie, czy wrażliwosć to dar, czy przekleństwo? Borykam sie z tym pytaniem od zawsze. Miałam nadzieję, że z wiekiem stwardnieję, stępieję, wyrosnę ponad te dylematy, ale nie. Niestety, czasem sie to wrecz nasila.Ból nie odpuszcza.
    Wiesz Aniu, miałam kozy. Kochane zwierzęta. Dobrze mi było z nimi a im ze mną. Chodzilismy razem na spacery po lesie. One jak psy za mna bez żadnej uwiezi. Wolne i szczęsliwe. Niestety, kozy, to zwierzeta, które miewaja silną ruję i muszą sie rozmnażać.A człowiek jeśli chce mieć od nei mleko musi do teog rozmnażania dopuszczać. Ale rodzi siewiecej koziołków niż kózek. Nie ma co z nimi poczać. Nikt ich nie chce. u mnei na podwórku odbyło sie parę lat temu ostateczne rozwiazanie kwestii koziołkowej.Po tym okropnym fakcie straciłam ochotę na hodowle kóz. Choc nadal je kochałam i do dzisiaj tęsknię za nimi, wiem, że sie nie nadaję.nawet kury nie zabiję. Dożywaja u mnie staruszeczki kurze do starosci i odchodzą w naturalny sposób alo porwane przez lisa czy jastrzębia.
    Dziwnie to wszystko skonstruowałeś Wszechświecie. Z jednj strony nadwrażliwosć, z drugiej kompletna znieczulica. Wciąż szukam w tym sensu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj Olu. Ja też nie wiem, kiedy wszystko poszło nie tak. Może w momencie, kiedy porzuciliśmy zbieraczy tryb życia? Kiedy przestaliśmy korzystać w sposób naturalny z naszej planety? Polując i zbierając to czego potrzebowaliśmy na bieżąco, rozumieliśmy jak to wszystko działa. Aborygeni, Indianie...Ale teraz? Nie wiem. Wiem, że cieszyłabym się, gdyby wszystkie zwierzaki mogły wrócić do naturalnego życia. To nic, że z dala ode mnie. Tak powinno być.
    Sensu nie widzę, tylko głupi eksperyment homo sapiens.
    I próbuję się w tym odnaleźć. Tak samo jak ty. Tak samo jak miliony ludzi. Wszystko i tak sprowadza się do wyboru. Czy i na ile być wrażliwą, kiedy postawić granice, by chronić siebie. Na ile pozwolić? Taki warsztat. Każdy sam decyduje. Sercem. Mam czwartego kota jednak. Ty zrezygnowałaś z kóz, cena przyjemności przebywania w ich towarzystwie była za wysoka. I tak wybieramy cały czas. Kury za to mają u ciebie dobrze. Też je lubię, ciekawskie stworzonka, tylko na ogród trzeba uważać ;-)I psiuki masz. I tak jakoś kręci się świat kulawo. Kręćmy się i my.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam jeszcze raz to, co napisałam i dostrzegłam masę literówek. Wybacz, Aniu. Czasem śpieszę sie z wysłaniem komentarza i nie sprawdzam pisowni a potem wychodzą takie cuda.
      Tak, głupi eksperyment z tym homo sapiens. I okropne jest to, że ludzie uważają, że świat zwierzęcy jest im podległy, że są panami świata. Posiłkują sie tu biblią, tradycją, wychowaniem, przyzwyczajeniem albo zwyczajnie wygodą. Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem...Nie jestem bez winy...Miałam kiedyś tutaj sąsiadkę, urodzona i wychowana na wsi a nie mogąca znieść tych świniobić, królikobić i kurobić. Nie przystosowała sie do tego.I z ulgą wyprowadziła sie do miasta. Byleby być dalej od tj codziennej grozy. W mieście też jest się częscią jakiejś grozy, choćby poprzez kupowanie pięknie zafoliowanych porcji rosołowych, ale przynajmniej nie patrzy sie w oczy zabijanego zwierzęcia. Tak mi o swoim wyborze opowiadała...A ja, miastowa, musiałam po czterdziestce zmierzyc sie w tą wiejską grozą i nie dać sie jej zrazić do wsi, ale spróbować zbudować tu jakaś swoją wyspę. I niby mam ją, ale czasem mocno ją fale zalewają...
      W nadwrażliwcach jest niezgoda na to, co jest,zawsze coś boli, są wyrzuty sumienia, że są cześcia machiny zabijania, że nie mogą nic zrobić, by to zmienić. Pisałaś o tym w swoim poście. Walka i mur, bezradność.Świata nie zmienimy...I zostaje nam do jako takiego umeblowania tylko nasza mała wyspa - nasza najbliższa codziennośc.A i tu nie zawsze da sie wiele zrobić. I tu są mury i cierpienie, które wynikaja z nas samych albo ze wspomnień albo z otoczenia...Ech, kręćmy sie mimo wszystko, póki tkwimy na tej szalonej karuzeli!

      Usuń
    2. Nie przeszkadzają mi literówki :-) Koteczka Mała dała mi lekcję. Wszechświat pokazał mi, że jestem jaka jestem. Jestem sumą przypadków życiowych i ich konsekwencji. W moim wypadku wrażliwość, choć uciekałam od niej całe życie, jest moją składową. Rozumiem tę kobitkę ze wsi. Moja czytelniczka kiedyś powiedziała mi, że nienawidzi krów i innych zwierząt swoich. Nienawidzi. Bo gdyby nie one, to miałaby inne życie, mogłaby wyjechać na urlop tak jak inni ludzie, taka bibliotekarka na przykład. Pomylenie z poplątaniem. Ale tylko pokazuje, jak ludzie po dzieciństwie na wsi postrzegają świat. Tak twoja kobieta to mądra babka. Ogarnęła, nie spodobało się, zmieniła na takie co bardziej się podoba. Nie jęczy, że nienawidzi krów. Dziwnie się to wszystko plecie. A Mała kotka chowa się dobrze i często wywołuje uśmiech na naszych twarzach. Mąż nawet powiedział: cieszmy się, te dzieci tak szybko rosną... I jeszcze mam ufność w efekt setnej małpy. Jest trochę nadziei dla nas :-)

      Usuń
  3. No i się spłakałam z rana, przed pracą. Ale wspaniały wpis. Cieszę się że tu zajrzałam. Czasami bardzo żałuję, że wychowałam się w mieście a czasami myślę sobie, że może dzięki temu, teraz jako dorosła mam swoją wrażliwość na piękno przyrody i potrzeby innych stworzeń. Nie wiem jak zniosłabym świadomość tego co stało się ze szczeniakami pod płotem. Jestem niestabilna, byłam straszliwie niestabilna, nie jedną terapię mam za sobą i walczę o równowagę pozwalającą korzystnie żyć.
    Ze Wszechświatem też rozmawiam, czasem mnie zaskakuje, a czasami uczy pokory i cierpliwości. Ale lubię jego obecność. Jakoś pomaga mi to wszystko ogarnąć. Niektórzy mają Boga, ja mam Wszechświat i jeśli nawet to jest to samo to łatwiej mi nazywać go tak właśnie. Do wierzących raczej się nie zaliczam - chociaż sama nie wiem, to skomplikowane nawet dla mnie samej.
    Poczytałam też o pulsie Ziemi, ładniej brzmi ten rezonans Schumana. Zafascynowałam się tym tematem.
    Jestem dzieckiem Gwiazd i czuję jedność z całym Wszechświatem chociaż nie ogarniam fizyki kwantowej czy wysoce zaawansowanej matematyki. Pozdrawiam Cię serdecznie i dodaję do ulubionych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorry, że się spłakałaś, ale dziękuję za miłe słowa. I straszne fajnie spotkać kolejną gadającą z Wszechświatem. No niby wiem,że nie ja jedna, ale co innego tak namacalnie :-)I niestabilna jestem, TEŻ :-) I po terapii :-)Podobne się przyciąga jednak. Nie ogarniam fizyki kwantowej, ale swoje czuję i wiem. I zawsze fascynował mnie Kosmos. Już w podstawówce czytałam science fiction budząc kompletne niezrozumienie u kolegów. Seria o UFO Lucjana Znicza do tej pory to moje ulubione książki z dzieciństwa. Gwiazdy bada się sercem i czuciem według mnie Lunko :-) A czytając to co piszesz, wiem, że to robisz. Więc rezonujmy :-)

      Usuń
  4. Kiedy ktoś nas rani od niepamiętnych dla nas czasów, my dzieci przyjmujemy to za coś naturalnego.... Zastanawiające jest, że moje zdumienie, rozczarowanie do rodzaju ludzkiego nie zaczęło się od osób, które od dziecka mnie głęboko raniły. Tylko od innych mniej bliskich mi osób... Dokładnie pamiętam ten moment, kiedy zrozumiałam, że ludzie kłamią, szydzą, potrafią ranić ...Miałam swój głęboko ukryty świat, gdzie było tylko dobro. Wszystko działo się we mnie, a na zewnątrz była skorupa w którą nie ubrałam się sama. Jednak pasowała mi. Dzięki niej mogłam czuć w sobie i nikt z tego nie szydził. Jako dziecko wiedziałam, że wrażliwość to przekleństwo. Teraz? Od dawna wiem, że to dar, który trzeba pielęgnować, trzeba się nim dzielić i strzec !!! Ona pozwala nam być żywymi, być ludzkimi, świadomymi ludźmi ... Jakkolwiek nazwa ta, nie brzmiałaby sarkastycznie...

    OdpowiedzUsuń
  5. No...zastanawiające, dlaczego nie pierwsi, najbliżsi kaci? Dlaczego nawet jako dorośli, tego nie ogarniamy? Trudne.

    OdpowiedzUsuń
  6. Miłość zapisana w genach ? ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem głęboko poruszona przemyśleniami, którymi się tu dzielisz. To najwartościowszą strona, na jaką trafiłam w sieci! Czuję to o czym piszesz, rezonuje to we mnie. Czytam kolejne Twoje posty i wracam do momentu w życiu, gdy dla mnie zmienił się wszechświat, gdy życie zaczęło smakować, gdy duszący lęk i ból ustępował miejsca zachwytowi, milosci, odkryciu mnóstwa dróg - a każda z nich dla mnie, dostępna. Tęsknię za tymi czasami. Gdzieś zgubiłam tę więź ze wszechświatem. Warto to wiedzieć, by znowu postawić pierwszy krok... Dziękuję, PB.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. GosiuAnko, kiedyś bardzo mi pomogłaś Ty i ludzie, których zgromadziłaś wokół siebie. Dziękuję. Dodałaś mi siły, a ja to wykorzystałam. Poszłam dalej, sięgnęłam tam, gdzie bałam się sięgnąć. Okazało się, że to na wyciągnięcie ręki było, cały czas Wszechświat czekał na mnie...I jeszcze Twój post o Vedic art...nawet nie wiesz, a strasznie mi to pomogło. Nie spotykamy się przypadkiem, w sieci też :-) Więc kiedy mnie zabolało serce w czasie czytania Twego postu, pomyślałam, że czas się odwdzięczyć i podziękować. Wszechświat, jakkolwiek nazwiesz tę przestrzeń, zawsze czeka na nas. Tak jak napisałaś...pierwszy krok, a potem się idzie :-) Cała kupa nas idzie tą drogą :-) Nawet się nie spodziewałam :-) Miłego dnia, ściskam mocno i DZIĘKUJĘ :-)

      Usuń
  8. I ja Aniu te lekcje przerabiam, o czym już wiesz. I przestałam szukać w tym sensu. Wszystko to, o czym piszesz również w dzieciństwie przerabiałam. Na moich oczach także działo się to wszystko. Znikające szczeniaki, kotki. Świnki...To wycisnęło na mnie piętno, ale zapewne dlatego dziś jestem taka a nie inna. Czasami jednak boli to, co ludzie wyczyniają. Pewnie jeszcze nie raz będę musiała ten ból puścić... Fajnie, że nie jestem sama w tej specyficznej wrażliwości, że są jeszcze ludzie empatyczni. Mam nadzieję, że nie jesteśmy gatunkiem wymierającym. Miłego dnia Aniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że nas jest wielu, każdy inaczej tę wrażliwość wyświetla, ale jesteśmy. Płyniemy tą rzeką. I jednak nie wymieramy, ale powolutku rozrastamy się. Spokojnego Anito :-)

      Usuń