|
unknown |
Dziś był szron na trawie...
Klon rosnący pod parkanem świeci całe dnie. Wydobywa się z niego ciepłe, żółto-złote światło. Na tle ultramaryny nieba jest jak wielka lampa, przyćmiewająca nawet słoneczny blask. Omywa jasnością wielki, jeszcze zielony dąb i brązowy, chronicznie chory kasztan, swoich sąsiadów. Pławią się w tym klonowym świetle i wysyłają w świat tegoroczne dzieci, żołędzie i kasztany. Za chwilę drzewa zasną, uspokoją wewnętrzny przepływ, zrzucą liście, przytulą się do mamy Ziemi korzeniami i będą śnić drzewne sny.
Zazdroszczę.
Mój wewnętrzny przepływ, niespokojny, drżący, pulsujący emocjami nie ustaje wraz z zimą. Nie jestem dzieckiem Ziemi tak, jak bym chciała. Czasem mam wrażenie, że przybywając tutaj dostałam tylko krótkie, teoretyczne szkolenie. I zrzucono mnie na planetę jak samotnego kosmitę, na olbrzymie połacie lasu deszczowego, w dziwnym kombinezonie, bez instrukcji obsługi tegoż.
|
"LØpz" |
Wczoraj był kolejny, piękny, zalany złotym blaskiem dzień. Mam taki kawałeczek dla siebie w zdewastowanym sadzie. Za starym, kruszejącym garażem, jest małe miejsce otoczone ponad pięćdziesięcioletnim krzakiem śnieguliczki. Tam przenieśliśmy budę naszej dziko żyjącej suczki i postawiliśmy ławeczkę obok. Śnieguliczka litościwie osłania to miejsce, rozrasta się, zagęszcza, buduje barierę, rozumie moją potrzebę oddzielenia od tachykardii Miasteczka.
Pomaga memu Sercu znaleźć spokojniejszy rytm, łagodniejszy, płynniejszy...
Usiadłam na ławeczce, suczki obie, dzika i domowa pobiegły załatwiać psie sprawy, a ja pozwoliłam śnieguliczce na jej magię. Zamknęłam oczy, zaczęłam słuchać własnego oddechu, pozwoliłam mu zwolnić. Słyszałam szelest poruszanych liści, gałązki trące jedna o drugą, bzyczące owady. W tle jakieś ludzkie nawoływania, na szczęście daleko, choć umysł na chwilę zawiesił się na próbie zrozumienia głosów. Nie pozwoliłam, odpłynęłam na fali wiatru.
Poczułam ciepło słońca na twarzy, na zamkniętych powiekach, na włosach, na ramieniu. Ciepło jesienne jest jak przytulny, pluszowy koc. Delikatne, miękkie, nienachalne. Czule otulające.
Otworzyłam na chwilę oczy i spojrzałam na moje dłonie leżące na kolanach. W świetle były jak nie moje. Dziwne, prześwietlone jakby. Rozmywające się w jaskrawości, ale mogłam dostrzec zmarszczki, wypukłe żyły, lekko zdeformowane niektóre stawy. Skóra w słońcu miejscami błyszczała jakby była posypana diamentowym proszkiem. Opuszkami prawej dłoni lekko dotknęłam skóry na grzbiecie lewej dłoni. Była miękka, satynowa, ciepła. Przesunęłam palce po stawach, twardych i miejscami chropowatych, po gładkości paznokci i delikatnie po wnętrzu dłoni, czując łaskotanie i lekką wilgoć.
Ze zdziwieniem patrzyłam na to co robię. Moje ręce żyjące swoim życiem. Jakby poza mną, ja tylko mogłam czuć. I czułam...
Zaciekawienie, spokój, tkliwość, smutek, łzy w oczach...
Kiedy dłonie objęły jedna drugą i pozostały tak wtulone w siebie, poczułam się bezpiecznie w ich kokonie. Zaopiekowana, wsparta, utulona, ukołysana.
Jak nigdy...
Ja tuląca mnie...
|
Morisetta
|
Do biblioteki przyszła PaniKucharka. Wysportowana, morsująca, biegająca i jeżdżąca rowerem. Dziarskim, prawie biegnącym krokiem, przeleciała korytarz. Szeroko uśmiechnięta powiedziała: cześć i buchnęła energicznie książki na biurko. Bierze książki dla teściowej i dla swojego ojca. Poszłam między regały coś im wybrać, a PaniKucharka podążyła za mną. I zalała mnie opowieściami jaka jest zajęta. Jak ona wszystko ogarnia, jak pomaga, jak nie ma czasu na poczytanie, a tak bardzo potrzebuje odpocząć. Ale najlepiej jej się odpoczywa jak jeździ rowerem, albo biega. Wtedy głowa pusta, o niczym nie myśli. Bo tyle obowiązków i jeszcze dom, mąż, praca, pomoc córce, bo ona wie co to jest budować dom i mieć dwójkę małych dzieci, ona wie jak to jest nie mieć pomocy...
I ona sobie nie wyobraża, żeby córce nie pomóc, żeby teściową się nie zaopiekować, żeby do ojca nie zajrzeć choć raz w tygodniu, żeby, żeby, żeby...
I tak malowała, cyzelowała ten obraz w teatrze dwóch widzów, czyli mnie i jej ( jej w podwójnej roli), aż w końcu przerwałam sztukę mówiąc:
- kochana, a wyobraź sobie siebie na kanapie, plackiem, nieumytą w szlafroku, olewającą męża, córkę, teściową, ojca, rower, makijaż, dietę, cały wizerunek szlachetnej, poświęcającej się kobiety, jaki z takim trudem kreujesz...
Igła akupunkturowa moich słów wbiła się celnie. Zamilkła.
Widziałam przepływającą złość, która została przełknięta do środka, widziałam dezorientację, przez chwilę cień rozpaczy w oczach, łzy, których nie poczuła, bo też by schowała. Opuściła ramiona, głowa i szyja się usztywniły, dolna szczęka opadła, bo chciała ugryźć, ale nie mogła.
Widziałam jak wszystko ukrywa, jak porządkuje, jak układa po staremu rozwalony domek z kart.
Kiedy znów podniosła ramiona i zacisnęła szczęki, wiedziałam, że proces skończony.
Trwało to sekundy. Zbroja wróciła.
I wysyczała: ja sobie nie wyobrażam, jak można nie pomóc córce, jaka ze mnie byłaby matka...
Kiedy poszła, odpowiedziałam jej głośno: taka matka jak twoja własna...
|
Vasjen Katro |
Może to jest taka planeta Wszechświecie, gdzie jednak trzeba sobie wyobrażać.
Może tutaj dostajesz wszystko, co sobie wyobrazisz.
Kiedy sobie nie wyobrażasz, to też dostajesz, tylko niewyobrażalne.
A niewyobrażalne, jest też prawdziwe...
Rozumiesz Wszechświecie?
Wszystko w twoich dłoniach....
|
unknown |
Pozdrawiam Wszechświecie, przytulna kosmitka wyobrażająca, Prowincjonalna Bibliotekarka.