czwartek, 6 kwietnia 2023

Poleżę sobie Wszechświecie

 


Czasem ucieczka jest jedyną opcją.
Jedyną dostępną w danym momencie.
Więc uciekłam...

Kilka tygodni temu moja kotka Agatka rozdrapała sobie policzek. Zagoić się nie mogło, bo kota drapała, więc weterynarz zaleciła abażurek.


Tak wygląda Agata w abażurku, z silną potrzebą zdjęcia go i wyjścia na dwór. Przy drzwiach wejściowych stoi skrzynka, zwana "odbojnikiem", by kot przypadkiem nie przemknął się na dwór.
Agata codzień przychodziła prosić o zdjęcie kołnierza, codzień po kilkanaście razy. Patrzyła na mnie z tym napięciem w oczach i prosiła. Jeju...
Trwało to 4 tygodnie...
W tym czasie również mama zgłosiła, że kolano już tak dokucza, że trzeba chyba do lekarza. Kolana i biodra dokuczają jej od lat. Słucham o tym często, w końcu ma te 77 zim.
Ma leki, ma maści i jakoś jedzie. Ale tym razem wiosnę poczuła i w ogródku zaczęła trochę sprzątać w ciepłe dni. 
I boli. Moja mama, kiedy potrzebuje pomocy i musi o nią poprosić, wchodzi w tryb "biednej niezdary".
Musi być biedna, by dostać pomoc. Tłumaczy się z tego, że jej potrzebuje. I wtedy słyszę mantrę:
- ja to jestem trzynaste dziecko Baby Jagi...

I to mnie wysyła w kosmos, kosmos złości, kosmos niezgody, kosmos przeszłych zdarzeń. 
Bo tak mama zawsze tłumaczyła swoje błędy, swoje zaniedbania i wszystko inne, co zrobiła źle.
Tu akurat ogródek, bo od kilku lat namawiamy ją na odpuszczenie, by nie było powtórek z rozrywki, a ona znów...

Ja wiem, że to strategia, wiem, że inaczej nie umie. Ale jestem zła, naprawdę zła.
Bo to spada na mnie. Nie mam tyle siły, by powiedzieć: sama sobie radź, masz jeszcze dwie córki. 
Próbowałam, ale to u mnie nie zadziała póki co. Muszę podejść do tematu inaczej, choć zazdroszczę ludziom, którzy umieją tak powiedzieć. Naprawdę zazdroszczę i wiem ile siły to wymaga, ile odwagi.
Często oceniamy to jako brak emaptii, ale ja wiem, że to jest bardzo zdrowe wyjście, potrzebne i czasem ratujące życie. I teraz, kiedy przy mnie ktoś obgaduje córkę ( zwłaszcza córki, bo synów jakoś nie), że oddała  rodziców do domu opieki, zawsze mówię:
- a może to konsekwencje? Może rodzice tak sobie nagrabili, że poprostu właśnie ponoszą konsekwencje własnych czynów? 
Nie zawsze to jest lenistwo, pazerność, brak empatii i wrażliwości u dzieci. 
Czasem jest to lekcja na zakończenie życia, dla wszystkich stron.

Więc uciekłam od matki i Agatki...

Muzeum Bombek w Miliczu

Pojechałam na 5 dni urlopu, zostawiając rozbabrane sprawy kolanowo-abażurkowe. Mama i tak musi czekać, bo dostała leki, które brać trzeba 3 miesiące. Agatą i resztą kociej bandy zajęła się sąsiadka.
A my w drogę.
No i pierwszego dnia, na rynku w jakimś miasteczku, gdzie mieliśmy zjeść obiad, upadłam.
Walnęłam jak długa, najpierw na kolana, a potem całkiem na placek. A rynek wybrukowany uczciwie kostką i kamieniem. Chwilę poleżałam...
Zadziwiające było to, że od momentu gdy zdałam sobie sprawę, że ucieka mi krawężnik spod pięty, do momentu całkowitego placka, całkiem sporo czasu miałam na zastanowienie się, co się dzieje.
Zaczęłam machać łapkami, walcząc z grawitacją o odzyskanie pionu, chwilę to trwało, ale zdałam sobie sprawę, że przegrywam. Upadłam na kolana i wtedy przyszła myśl:
- nie walcz, upadnij sobie, spokojnie pozwól...
I pozwoliłam by ciało pociągnęło mnie na bruk. Pod policzkiem poczułam zimno. I tak sobie poleżałam chwilę. Myśl o tym, że ludzie patrzą, przepłynęła na skraju świadomości ale nie wydała się ważna. 
Dopiero kiedy mąż podbiegł zdenerwowany zaczęłam wstawać, powoli, badając uszczerbki.
Wtedy zaczęło boleć. Kolana najbardziej.
Obiłam się mocno, ale nie stało się nic gorszego. Maść z arniką pomogła. Apteka była za rogiem. Poczłapałam na obiad i jakoś przełaziłam te 5 dni.

I później analizując zajście pomyślałam:
- no tak: upadnij, znaczy poddaj się. Stara nie-przyjaciółka, nadmierna kontrola, mnie znów odwiedziła. Przyniosła dobrze znany prezent: odpowiedzialność za cały świat, tym razem świat mojej mamy i kotki. Jak zwykle, za dużo. Jak zwykle przesadziłam. 
I jak zwykle Wszechświat pomógł. Upadnij i poleż, bo potrzebujesz.
Przyjechałam z urlopu zmęczona, z podniesionym ciśnieniem, z opryszczką, bolącymi kolanami i dopiero dochodzę do siebie. Powoli. Nagrabiłam sobie.
Ech...



Więc święta raczej mnie nie obchodzą bardzo. Od jakiegoś czasu nie przykładam do nich wagi. 
Choć moja średnia siostra postanowiła nie przyjeżdżać do mamy, co skutkuje tym, że zabierzemy mamę na niedzielę do siebie, żeby sama nie siedziała. W ramach samoobrony...
Ale jakoś ułożyłam się i z tym.
Powoli...






PS. Agatce zdjęłam abażur kiedy tylko wróciłam. Przez ten tydzień gdy mnie nie było, różowa skórka zarosła sierścią. Agata nie drapie już tego miejsca i cieszy się wolnością podwórkową.  Abażur nosiła 5 tygodni ale nie ma pretensji :)
Mama zaś bierze leki i na noc apap przeciwbólowo, czego nie robiła wcześniej. Po wizycie u prywatnego ortopedy, który nie powiedział nic nowego i odkrywczego, lepiej jej jest :) Takto.






Pozdrawiam Wszechświecie, twoja rekonwalescentka, upadnięta Prowincjonalna Bibliotekarka