sobota, 13 maja 2023

Kubeczki Wszechświata

 



Tulipany przekwitają. 
Zaczynają kwitnąć bzy.
Maj płynie...

Spada czytelnictwo, bo wszystkie kobiety siedzą w ogrodach. Sadzą, pikują, grzebią w ziemi. 
Ja jakoś nie. Mogłabym, czasem nawet taka chęć powstaje, ale nie. Bo ona nie moja, ta chęć, tylko mojej mamy. Ona zawsze miała ogródek, czasem ogród. Kiedyś tak było. Nie dość, że na działce koło domu, to jeszcze dzierżawiło się kawał ziemi i tam sadziło. Robota okropna. Nigdy nie lubiłam pielić. Ani sadzić i zbierać kartofli, ani myć sałaty z piasku i paru innych rzeczy.
Wybrałam lżejsze życie, choć dopiero teraz rozumiem to lepiej...

Kiedyś będąc młodą żoną (za młodą, ale i to dopiero teraz lepiej rozumiem) chciałam być "dobrą" żoną i matką. Starałam się doczytać, dowiedzieć co jest najzdrowsze, najlepsze, właściwe. 
Co trzeba robić, jak trzeba robić, gdzie trzeba robić by wszyscy pod moją opieką i wszyscy śledzący moje poczynania pokiwali z aprobatą głowami: ta to potrafi...
Kiedyś przyjechał do nas jakiś wujek mojego męża, ujrzawszy moją spiżarnię zapchaną zapasami powiedział: dobra gospodyni tu mieszka.
Do dziś pamiętam jak mi się dobrze zrobiło, jaka duma mnie zalała, pochwalona, zauważona, doceniona...
Gospodyni, taaaa....

Jak mnie to męczyło widzę dopiero teraz, wtedy myślałam, że tak ma być i ma być ciężko.
Bez ciężkości by się nie liczyło, pochwała niezasłużona.
Od lat nie robię przetworów, wszystko co trzeba kupuję i dobrze jest. 
Czasem nawet inne kobiety dzielą się, bo mają za dużo i trafia do mnie.
Wtedy też fajnie :)

Wyczytałam gdzieś, że garnki do gotowania najlepsze są emaliowane.
Bo te metalowe to słabej jakości i w czasie gotowania coś tam z jedzeniem się dzieje niedobrego. No to kupowałam emaliowane. Żeby zdrowo było. I zawsze, normalnie zawsze garnek czy miseczka wypadał mi z rąk i obtłukiwał się.  Najczęściej na spodzie, od środka. A w takim garnku już gotować nie można bo nie ma tego kawałeczka emalii, który chroni. Ale niestety pieniążków za bardzo nie było, nie mogłam z powodu małego odprysku kupować co raz nowych garnków. Więc gotowałam w odpryśniętym z poczuciem winy.
Potem kupowałam nowy garnek, on znów spadał i opryskiwała emalia. I tak w kółko, lata całe, właściwie ze dwie dekady.
Bo chciałam, żeby zdrowo było...
Ech...

Od jakiś dziesięciu lat mam garnki ze stali, nie zastanawiam się jakiej, są wygodne. Nie odpryskuje nic. Nie zastanawiam się nad tym jak tam metal z jedzeniem reaguje. Nie mam poczucia winy. Lubię moje garnki, ale spokojnie wyrzucam, gdy przestają mi pasować.
Mójbosze, świat jest pełen ganków.

no ładne były, tylko co z tego....

Lubię kubeczki ładne.
Tak miło wypić kawkę czy herbatkę w czymś ładnym. Kiedyś trudno było znaleźć ładny kubeczek, jak coś się trafiło, to święto, bo ja mam swój gust, a on nie pasował do siermiężności wokół. Kiedy pojawiły się szmatlandy z rzeczami z Anglii, tymi ceramicznymi itd., raj po prostu się otworzył. Polowałam na porcelanę (choć to była glinka, ale mówiło się: porcelana angielska), na talerzyki, kubeczki, figurki. Jak upolowałam kubeczek, niosłam to trofeum do domu, przykazywałam rodzinie nie tykać, bo mój i robiłam sobie te kawki i herbatki.
No jakimś sposobem kubki ciągle ulegały wypadkom. Uszczerbiały się, pękały, odpadały uszka.
Żałowałam każdego, czułam stratę każdego, było mi przykro, myślałam: no i gdzie ja taki ładny kupię?
I piłam  ostrożnie kawę w tym uszczerbionym, kalecząc czasem palce przy zmywaniu, bo żal było wyrzucić...
Znów dekady, bo ja już troszkę lat mam :)

Od jakiegoś czasu (a zauważyłam to nie od razu), mam same ładne kubeczki. Wcale nie ze szmateksu, normalnie kupione. Mam ulubiony, piję kawkę i rumianek w nim, on jakiś taki nietłukący, nie wyszczerbia się, nie wypada z rąk. Kiedy to zauważyłam zajrzałam do mojej szafki z naczyniami.
No ładne kolory, takie jak lubię. Kubeczki ładne, nie za dużo.
Tak zwyczajnie i miło.


A to jest ulubiony kubeczek, do którego dokupiłam sobie miseczkę i talerzyk.
Naczynka są z Bolesławca, kupiłam sobie na jakimś wyjeździe urlopowym.
Używam codziennie tego zestawu i nadal cieszy i mimo, że kiedyś mi nawet wypadł z rąk, nic, żadnej szczerby.


Jeśli się obtłucze, spokojnie wyrzucę i z radością poszukam nowego. 

Potrzebowałam butów sportowych, bo schodziły się moje dotychczasowe. Fajne były, jak kapcie wygodne. Najpierw szukałam takich samych, ecco to dobra firma. Ale już nie było takiego modelu, stary, nie produkują. Potem łaziłam po sklepach, nic. Kompletnie nie moja bajka. Trochę mnie to złościło, trochę męczyło. W końcu po trzech miesiącach odpuściłam. Pochodzę w starych jeszcze, dobre wygodne, choć popękane. I bum! pojechaliśmy do Siedlec na shopping relaksacyjny, weszłam do sklepu a tam można dwie pary kupić, z czego druga za pół ceny. I stały, czekały na mnie, adidasa i salomona buciki, wygodne, we właściwym rozmiarze i kolorach. Chciałam jedne, mam dwie pary. Nie tanio, ale i nie drogo. 
Tak po prostu.

No co się wyprawia Wszechświecie?

Takich przypadków wydarzeń w życiu miałam mnóstwo. Wszechświat uczył mnie, że wcale nie musi być ciężko. Że nie trzeba wymuszać, kontrolować, rościć, śpieszyć się, żądać, kombinować, planować obsesyjnie, chronicznie czuć brak...

Chronicznie i cały czas czuć brak i wiedzieć, że nic nie dostanę, jeśli nie wydrę światu sama.
Bo zabrakło w dzieciństwie i chroniczność się utrwaliła.

Brak dobrej mamy, brak dobrego taty, brak przytuleń, brak gilgotek i uśmiechów, brak bezpieczeństwa.
Nikt nie podeprze, gdy upadnę.
Do dziś nie jestem w stanie upaść do tyłu. Nawet na miękki materac mojego własnego łóżka.
Nikt mnie nie złapie...

Szanuję to we mnie.
To jest część mnie, Mała Ania. Rozmawiamy czasem ze sobą, teraz już rozmowy nie kończą się dramatem. Czasem łzami, ale dobrymi. Mała nauczyła się nie sabotować za bardzo moich radości z kubeczków, garnków, butów i innych moich potrzeb i marzeń.
A kiedy nie dostajemy czegoś, uczymy się odpuścić i czekać spokojnie.
Dostaniemy, a jak nie dostaniemy, to też dobrze.
Niełatwo...
Uczymy się razem.

Czy my musimy mieć wszystkie kubeczki Wszechświata?



PS. A ten talerzyk na samej górze to taki malutki jest, 12 cm średnicy, używam jako podstawki na łyżkę koło kuchenki. Tak mi się podobał, że mimo absurdalnej ceny, kupiłam.
I cieszy mnie już długo. Śliczne te bratki :)



wtorek, 2 maja 2023

Majówka Wszechświecie



Maj.
Majówka. 
Troszkę zimno, ale słońce budzi bezpardonowo, za jasno by spać. Nie ma mowy o nicnierobieniu, trzeba wyjść z domu i iść, iść, iść...
Gdziekolwiek iść. Rozruszać zasiedziałe ciała, napiąć osłabłe mięśnie, rozciągnąć stężałe ścięgna.
I zachwycać się.
Zachwycać się puchatym, żółciutkim mleczem, szafirowym niebem, nowiutką, jasną zielenią, pistacjowym lodem, czerwonym aksamitem tulipanów i wszechobecnym szumem ptasich rozmów.
Zapach czeremchy owija wszystko słodko-migdałowym muślinem. Delikatnie ale stanowczo. 
Wdychaj, otulaj się, zachwycaj, bo zaraz nie będzie...
Wiosna.


Przed majówką w przyjechała ekipa, która zajmuje się Projektem powstałym po wycięciu Sadu. Tym projektem ochrony bioróżnorodności...hahaha.
Zaopiekowali się zielonością nasadzoną europejsko, dosypali kory, poplewili i trawniki doprowadzili do porządku.
Tak to wygląda: bioróżnorodnie pierwszy obrazek, a niezagospodarowane i nieochronione drugi...



Resztki Sadu, oszczędzone i przegapione przez ochronę bioróżnorodności wyglądają tak: 



SynNumerJeden nazywa to ochroną przez anihilację.
Im więcej zanihilujemy, tym bardziej możemy być pewni, że nic temu nie zagrozi.
Mleczyka i trawki której nie ma, nikt nie podepcze wszak.
W sumie racja...
Był już taki jeden co głosił, że nie będzie niczego.
Ekolog :)
Ale jednak trochę jest zielonego, więc oczka sieci anihilacyjnej spore są, da się prześliznąć.
No i wiosna.

Majówka na chwilę zrobiła przystanek, 2 maja. Wypełzłam do centrum Miasteczka, bo Syny dużo jedzą, mleko i bułki konieczne. I wędlinka. W Miasteczku taki tłok, że przejście przez ulicę trudne. Na chodnikach i w sklepach sami obcy ludzie, inaczej ubrani, czasem tylko znajoma, lekko zagubiona twarz. 
Imprezy nad Bugiem i w parku, na szczęście daleko, nie słychać jazgotu głośników.
Wczoraj wypadek, młody motocyklista wracający do domu, nie zatrzymał się na skrzyżowaniu z krajówką i skosił go samochód. Śmierć na miejscu litościwie zabrała niespełna 18-latka. Niestety, za nim jechała samochodem jego rodzina, wszystko widzieli.
Zgubiła się starsza pani, ale się znalazła.  Paliła się stodoła. Mąż strażak miał niełatwą służbę wczoraj. 
Ale majówka toczy się, 3 maja i pochody, przemówienia, msze i przejazdy konnymi zaprzęgami.

Życie płynie i tak powinno być.

Na czeremsze uwiły gniazdo grzywacze. 
Pierwsze im się nie udało i spadło. Nie był to cud techniki gniazdowej. Jednak uparciuchy odbudowały i zasiedliły. Drugie też nie lepsze. Gawrony jakoś lepiej budują, mocniejsze i lepsze sploty robią. Czeremcha tuż przy budynku, zacisznie i ciepło zapewne. Z okna sypialni miałam bezpośredni widok na gniazdo. Ale czy te głupie gołębie nie widziały, że pod gniazdem jest wejście do budynku i łazi 5 kotów, które tu mieszkają? Plus dochodzące z okolicy w celach towarzysko-bitewnych? Do tego suczka w sadzie, lis, kuny i mnóstwo innych zagrożeń. Nie wiem. Miło było podglądać życie rodzinne gołębi, ale w głębi serca, wiedziałam...
Wczoraj w nocy gniazdo spadło z dwoma okrąglutkimi, podhodowanymi pisklętami. Stały się przekąską zapewne, bo rano jak wyszłam nie było ich, tylko gniazdo...

A słońce bezpardonowo rozjaśnia wszystko, gawrony mędrkują, tulipany słoneczkują, niezapominajki błękitnie nie zapominają, mlecze tulą pszczoły, majówka się toczy swoim tempem.

I tak powinno być...
"Innego końca świata nie będzie...."



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja zawsze, Prowincjonalna Bibliotekarka