Wiosna rozgościła się.
Umościła się wygodnie na grządkach z truskawkami. Leniwie opala się na kocyku ze skoszonej trawy. Od niechcenia zapachniała bzami, akacją i czarnym bzem. Szepcze lipom bajki o pszczołach i lipowym miodzie. Koloruje fioletami agrest i porzeczki. Szumi wśród lubczyku i melisy.
Swawoli z młodymi gawroniakami.
Kolejna wiosna na Ziemi.
Kolejny obieg wokół Słońca...
Życie płynie w Miasteczku spokojnym nurtem. Powtarzalnym, rutynowym. Latem ten nurt zaburzają turyści w ilościach dużych, ale oni, ze swoją niespokojną energią, nie czują tego podskórnego pływu. Szukają wrażeń, szukają ekscytacji, szybko przelatują przez kościoły, muzeum, ścieżki regionalne. Zaliczają zaguby ze skwarkami nad Bugiem i pędzą dalej.
Są, ale jakby ich nie było.
Jednak zostawiają po sobie irytację mieszkańców, którym zakłócono spokój zakupów i pogaduszek pod sklepami, czytanie nekrologów na drzewie, delektowanie się ciszą i nudą, ustalonym rytmem pór dnia, tygodnia i miesiąca.
A bibliotece czas stanął. Trzeba tylko pokonać opór zamkniętych drzwi i wchodzi się do bańki gdzie nie ma pośpiechu, gdzie znika czas i zostaje tylko wypełniona ciszą przestrzeń.
I chyba ta cisza niektórym umysłom jest tak obca, że muszą natychmiast ją wypełnić.
Bo inaczej zaczynają słyszeć swoje myśli w głowie, co budzi lęk...
Kim jest ten, który tak ciągle gada i gada w mojej głowie?
Dzięki temu wysłuchuję sporo opowieści różnych.
Ot na przykład historia o tym, jak rodzina mojego czytelnika uniknęła wywózki na Sybir.
Przed wojną PanM miał trzech kolegów. Dwóch katolików jak on, a trzeciego "ruskiego", znaczy prawosławnego. Generalnie nie lubiano prawosławnych w miasteczku katolickim mocno, ale dzieciaki nie brały sobie tego do głowy. Zresztą mieli wspólnego wroga, żydów. PanM ze śmiechem opowiada jak napadli jakiegoś żydka i pomalowali mu brodę atramentem, albo jak chodzili pod bożnicę i krzyczeli "świnia", bo wtedy żydzi musieli powtarzać modlitwę od początku. Ciekawostka, nie wiedziałam.
Takie młodzieńcze, chłopackie wybryki. Jakoś mnie to nie oburza bardzo, takie czasy były. Minęło. Kiedy przyszli prawdziwi ruscy, kolega prawosławny poszedł na pisarza do nich. I okazało się to zbawienne, choć pogardzano nim za to. Otóż ktoś doniósł na rodzinę PanaM, że wywrotowcy, inteligenci i kułacy. I znaleźli się na liście do wysyłki. Kolega pisarz po cichu zawiadomił PanaM, że sąsiad na nich doniósł i obiecał, że będzie ich przesuwał na liście w dół, aby opóźnić ich wyjazd na ile się da. I robił to przez pół roku, aż wojsko radzieckie odeszło, przyszli niemcy i wywózki się skończyły. Przynajmniej te na Sybir.
Z rodziną sąsiada do tej pory nie rozmawiają.
A ja się zastanowiłam ile rodzin podskoczyło do góry i pojechało na Sybir, by rodzina PanaM mogła pozostać w swoim domu bezpiecznie.
Tak spokojnie się zastanawiam, bo wszystko ma swoje przyczyny i skutki.
A tu historia rodziny PaniE, której babcia z rodziną pojechała na Sybir.
Oni od razu byli na liście, bo mąż babci PaniE pracował w gminie i był w wojsku. Dostali zawiadomienie i kazano im się stawić na plac, gdzie były furmanki do transportu. Babcia PaniE miała dwoje dzieci, syna i córkę. Oboje mali jeszcze, około 5-6 lat, dziewczynka młodsza. Zapakowali się na te furmanki i razem z innymi nieszczęśnikami powieziono ich na stację kolejową. Kiedy przejeżdżali koło kapliczki pojawił się kuzyn z Miasteczka i zaczął namawiać babcię, by oddała córkę do nich. Zajmą się nią, niech ona u nich zostanie. Babcia PaniE tylko mocniej przycisnęła dziecko i twardo odpowiedziała, że nie. Syn, później tata Pani E, mimo fatalnych warunków i głodu nie chorował. Dziewczynka zaś bardzo chorowała przez cały czas zsyłki, delikatna była. Przeszła tyfus, leżała w szpitalu miesiąc. W drodze powrotnej ze szpitala odmroziła sobie stopy. Później już całe życie imały się jej różne choroby. Nigdy matce nie wybaczyła, że nie oddała jej kuzynowi.
A ja sobie pomyślałam, że może gdyby jednak matka ją oddała, to córka miałaby żal później, że ją zostawiła, malutkie dziecko bez mamy...
Czyż nie dziwny świat Wszechświecie?
Na netflixie oglądałam fajny serial o wróżkach. Nie było w nim słodkości, a raczej wojna, wciągnął mnie wymyślony świat wróżek i puków wojujących z ludźmi. Mieli nawet swoją religię, gdzie głównym przedmiotem czci był Męczennik. Mało subtelne, ale to film, co się czepiać.
Główny bohater wszedł do kościoła i nagle zobaczyłam Męczennika...
I zaskoczyło mnie to co poczułam, bo od razu we mnie powstało zniesmaczenie, zdecydowany opór, wręcz obrzydzenie nawet, brrrr...
Zdecydowane NIE, wisielec w kościele, nosz...!
Aż zastopowałm film, tak zaskoczyła mnie moja reakcja i zastanowiłam się nad nią.
Skąd ja to wzięłam u licha?
Taaaa...no skąd?
I czym się Tamto różni od Tego?
Ano niczym, tylko opowiedzianą historią....
Mójbosze, jednak dziwny jest ten świat....
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja zadziwiona poszukiwaczka innych horyzontów, Prowincjonalna Bibliotekarka.