zdjęcie: Joanna Polak
Wyskakuje jak diabeł z pudełka przy prozaicznych czynnościach typu robienie kawy, zmywanie czy mycie zębów. Dawno o nim nie myślałam, bo PanaRomantyka nie ma już wśród nas od lat pięciu, sześciu może...czas leci szybko.
Kiedy trafiłam do pracy w bibliotece, moja poprzedniczka, która w bibliotece przepracowała 40 lat (!), pokazała mi karty czytelników i powiedziała, których należy dopieszczać, bo czytają dużo. Mieli stałe, niezmienialne numery, bo normalnym zmienia się z nastaniem nowego roku. Tym specjalnym, robiło się taki myk, by numer został ten sam. Ułatwiało to ich obsługę, bo czytali dużo i nie pamiętali: czytałem czy nie? A jak nie mogli sami przyjechać, ja przygotowywałam kupkę książek i ktoś im odbierał. Mogłam sprawdzić na karcie książki czy stały numerek tam jest....bardzo dobry system, schowajcie się komputery :-)
PanRomantyk miał numer 5.
Znałam PanaRomantyka. Żyjąc swoim ekscytującym życiem w pierwszej klasie LO, zakochana po raz pierwszy po uszy, zaabsorbowana swoim światem, zauważałam PanaRomantyka kątem oka, w biegu. Starszy o 3 lata, uczył się w Technikum Rolniczym w tym samym kompleksie budynków. Nie był trudny do zauważenia, bo zwracał uwagę osobliwą urodą. Krótkie nogi, długie ręce, nieproporcjonalna głowa, zezujące oczy przywodziły na myśl neandertalskie dziedzictwo z przeszłości naszego gatunku.
PanRomantyk chodził zamaszyście, pracując rękoma i biodrami, miał tiki nerwowe, często mrugał oczami, podskakiwała mu głowa, przeciągał dłonią po twarzy...Dziewczyn się bał. Nie rozmawiał za bardzo. Ale wiedziałam, że był bardzo zdolny, zwłaszcza historia i polski. I tyle. Zniknął mi po pierwszej klasie i nigdy o nim już nie pomyślałam.
Asz tu nagle numer 5 :-)
Ciężko było na początku. PanRomantyk zmian nie lubił. Lubił moją poprzedniczkę. Ja budziłam u niego lęk. Mimo, że on mnie też pamiętał, ciężko mu było się przestawić. Żeby mu trochę zostawić przestrzeni, mówiłam do niego Pan...i oswajałam.
Kochał czytać książki historyczne, dobrą fantastykę i science fiction, thrillery, przygodę. Gdyby nie to, pewnie by się w bibliotece przestał pokazywać, ale książki jak narkotyk, ciągnęły....Najpierw stawał bokiem i rozmawiał ze mną półgębkiem, nie patrząc. Nie zaczepiałam go dużo, uciekał miedzy półki. Jednak kiedy zorientowałam się, co lubi czytać, zaczęłam mu podsuwać książki z nowych zakupów, polecać coś, co sama czytałam. Powolutku zaczął łapać kontakt wzrokowy, stawać przodem, bo trudno jednak rozmawiać z kręczem szyi, nie uciekł tak od razu między półki...Do końca został mu tik pocierania twarzy dłonią, ale robił to bezwiednie, nawet jak się już polubiliśmy i czuł się swobodnie. Był nerwusem.
Dowiedziałam się o nim więcej, wychowywała go babka, o której zawsze mówił z miłością. Dochował ją do śmierci. Nie wiem co się stało z jego mamą. O tacie słowo nie padło. Mieszkał w małej wiosce nieopodal miasteczka. Prowadził malutkie gospodarstwo, ale czego się nie tknął wszystko nie wychodziło. Ciągle w długach, ciągle bez pieniędzy, ciągle tęskniący do innego życia.
Jak wielu innych starych kawalerów na wsiach pił. Nie był alkoholikiem. Picie na wsiach to sposób życia. On miał szczęście w nieszczęściu, że się nie uzależnił, ale zapijał smutek, alkohol przynosił rozluźnienie, łatwiejszą mowę bez zacinania się, znosił blokadę między nim a środowiskiem w jakim żył.
A PanRomantyk nie pasował. Bo marzył. Bo czytał. Bo wiedział, że świat jest i może być inny. I był taki rozdwojony. Chciał pasować do wioskowej wesołej gromady, ale nie pasował. Czytał, chciał gadać o książkach, marzył, chciał gadać o marzeniach, kochał, chciał gadać o miłości, a nie o dupiemaryni.
I uważano go na wiosce za wiejskiego głupka. Wioskowa społeczność szybko rozgryzła jego słabe punkty, koledzy i młode dziewczyny, które go fascynowały, wiele razy go upili i okradli, wykorzystali, oszukali. Wiedział, ale pozwalał, choć cierpiał...jednak potrzeba akceptacji była w nim ogromna. Potrzeba wyrastająca ze smutnego dzieciństwa.
Zawsze kiedy pojawiał się w bibliotece był umyty, miał świąteczne ciuchy, czasem nawet na twarzy odrobinę pianki nie wytartą po goleniu. Wiedziałam, że się starał. Choć tak naprawdę, ciuchy śmierdziały trochę, były niedoprane...no i książki brudził. O to szła ciągła walka.
Zwracałam uwagę, że znów książki się kleją, że coś się przyczepiło, że śmierdzą...On się obruszał, złościł, znów stawał bokiem i nie patrzył...W końcu się połapałam.
On dba. Naprawdę. Kiedy chce poczytać, bierze szmatkę i przeciera ten stół pokryty pofalowaną już ceratą. Przeciera. Potem kładzie gazetę i dopiero na nią stawia patelnię, taką żeliwną, starą, od cyganów jeszcze. Na patelni skwierczy jajecznica na boczku. Obok stawia kubek z herbatą, cerata się marszczy jeszcze bardziej :-) Kroi chleb na drewnianej desce do krojenia. Bierze książkę, kładzie wygodnie obok i je, i czyta. Jego świat, w którym ma chwilę oddechu, czas dla siebie. Odpoczynek.
Ta scena zawsze mi się wyświetlała w głowie, kiedy znów trafiały na moje biurko książki zalatujące starym tłuszczem, podwędzone dymem, klejące się od nieznanych, dziwnych substancji...
W końcu dałam spokój. Myłam książki, wietrzyłam, starałam się doprowadzić do jako takiego stanu.
I znów miedzy nami było dobrze.
Aż któregoś dnia, ktoś przyszedł do biblioteki i powiedział, że PanRomantyk po pijaku jechał traktorem, traktor zsunął się do rowu, PanRomantyk wypadł i traktor zmiażdżył mu klatkę piersiową.
I serce.
I moje serce zamarło na chwilę.
Lubiłam go. On mnie chyba też. Byliśmy trochę przyjaciółmi. Numer 5.
I już po wszystkim.
PanRomantyk odszedł.
I powstała dziura, zrobiło się pusto w jego miejscu.
Czasem tak jest, że dostrzegamy obecność, dopiero gdy jest nieobecnością.
PanRomantyk miał dwa pieski. Kochał je, mówił, że to jego jedyni przyjaciele. Popytałam czy ktoś się nimi zajmie, nie wiedziano. Pojechałam z Mążem do wsi. Sąsiadka powiedziała, że jakaś rodzina jest, coś się dzieje..sytuacja psia pewnie w końcu się rozwiąże.
Podupadłe gospodarstwo PanaRomantyka było nieogrodzone, rozwalająca się stodoła, zarośnięte podwórko, zaniedbany dom. I dwa mini psiaki przy drodze, czekające...
Serce mi się złamało wtedy jeszcze bardziej.
Dwa miesiące je dokarmiałam, aż wreszcie przyjechała jakaś kuzynka i zabrała psiaki do siebie.
Kiedy pojawił się jakiś brat cioteczny weszłam do domu zabrać książki, których PanRomantyk nie zdążył oddać.
Dom był brudny, okopcony, zaniedbany jak reszta. Ale w środku był porządek.
I była biblioteczka, stara, z szybami. A tam równiutko ustawione były książki. Jego własne i biblioteczne.
Miałam rację. Dbał.