czwartek, 3 maja 2018

Wszechświecie...zabijać, czy nie zabijać?


Tak, dziś z rana, a właściwie od wczoraj, męczy mnie pytanie głęboko egzystencjalne...Wszechświecie ciężko tutaj dojść ładu, a Ty nie ułatwiasz. Wyjaśniam zatem.


Chadzam ja do pracy tym sadem dzikim. Dróżka wydeptana przeze mnie i psy wąska, mokra, kręta, ale urokliwa, a wokół zieloność. Mam wrażenie, że przejście tamtędy oczyszcza mnie, wyrzuca z mojej aury zakłócenia, zamienia je na dobrą energię. Tak Wszechświecie, mam aurę, nawet ćwiczę jej widzenie i okazuje się, że widać. Każdy może zobaczyć, jak poćwiczy. To fajne.
Znamy się z tym sadem tyle lat, ja go lubię i czuję, że on mnie też. Przyroda tak ma, oddaje ci to, co do niej wysyłasz. Często zatrzymuję się przy starej antonówce rano, pozwalam by poranne słońce przefiltrowane przez jej listki poświeciło na mnie i dziękuję za ten dzień, który nastąpi. Czuję wdzięczność, proszę cię Wszechświecie o wsparcie, stoję w rozśpiewanej ciszy poranka, oddycham światłem i miłością...potem robię krok na ścieżkę i KRAKCHRUP....

Rozdeptałam ślimaka....
I dobry nastrój jak bańka mydlana pryska. On se biedny wyszedł pożerować, spokojny i szczęśliwy ślimakowatym szczęściem, a ja go CHRUP. Obiecuję sobie, że będę zatem ostrożniejsza, przecież mogę baczniej nogi stawiać, uważniej obserwować....Uf, udało się, już więcej nie rozdeptałam, sporo ich jest tutaj, a nawet więcej niż sporo...a niektóre takie maluśkie.
Wykombinowałam sobie, że w takim razie, by wyrównać straty, czasem przecież nadepnę, to te, które nie zdążyły na chodnikach uciec przed słońcem, przeniosę na trawę w cień, żeby mogły przetrwać upał. Poczułam się lepiej...
Wracając z pracy zobaczyłam na asfalcie ślimaka, który nie zdążył zwiać, przywarł do asfaltu i tak został na cały dzień. Pomyślałam: pewnie już się ugotował, ale przeniosę na trawę, może akurat...Wzięłam go, zrobiłam dwa kroki na trawę i CHRUP, w trawie schował się taki, co był mądrzejszy i na czas zszedł z asfaltu, tylko nie przewidział mojej chęci pomocy mniej rozgarniętemu koledze.
Taaaa...decyzje, decyzje...
Kiedyś, nie tak całkiem dawno, miałam wrażenie, że mi kłody pod nogi rzucasz Wszechświecie, a ja nie mogę nic na to poradzić. Czarno było. Potem powoli na terapii, warsztatach, czytając książki, które jakoś do mnie przychodziły, zaczęłam dostrzegać swoją sprawczość w świecie. Moje decyzje i ich skutki. Moje wybory i ich skutki. I wcale się nie ucieszyłam, to było straszne. Lepiej jednak jak myślisz, że to Wszechświat cię nie lubi i dokucza. Wygodniej, choć siedzisz na gwoździu w studni, ale przynajmniej można obwiniać innych i Kosmos. A tak? Trzeba czepiać się do siebie :-)
Co nawet długo robiłam. Bo przecież nikt nie powinien deptać ślimaków, można być uważniejszym...
Doceniam Twój przewrotny humor Wszechświecie, niezła lekcja. Choć może trochę dezorientująca.
Bo jak pomogę jednemu ślimakowi, to moja decyzja zniszczy życie drugiemu ślimakowi, może temu mądrzejszemu...

Przychodzi do biblioteki czasem PanWariat. Przechodziłam z nim już dwa cykle wariactwa, bo jednak słabo się uczę i potrzebuję powtórek. Współczułam  PanuWariatowi, pozwalałam korzystać z internetu, choć słuchał głośno, cały czas pstrykał myszką, gadał do siebie, dokuczliwy był i dla mnie, i dla czytelników. Ale znam jego historię rodzinną i ona nie fajna bardzo, a jeszcze on w wieku moich chłopaków...Wytrzymywałam. PanWariat też powtarzał cykl, pojawiał się u mnie jak przestawał brać leki. Co dzień był coraz bardziej nakręcony, rozkojarzony, podejrzliwy, zaczynał się czepiać, że go szpieguję ja i inni...aż w końcu musiałam mu twardo powiedzieć, że ma już nie przychodzić. Wtedy krzyczał, groził, wracał jeszcze kilka razy, aż lądował w szpitalu. I był spokój. Dwa cykle, aż załapałam. Rok był spokój.
Asz tu nagle....PanWariat niepostrzeżenie zalągł się u koleżanki w Oddziale dla Dzieci. Cwaniak. Nie zauważyłam, a on już tam kilka dni siedzi na internetach. Tłumaczę koleżance, że może jednak PanaWariata, zanim się rozkręci, usuniemy, a ona do mnie, że szkoda go, on w domu tak ma okropnie i w wieku naszych dzieci on.
Wszechświecie, ty to masz pokręcone poczucie humoru :-)
 Dobra, myślę, ja swoje lekcje odrobiłam, dajmy szansę koleżance. Jak on ją zmorduje to i ona załapie. No taka chciałam być sprytna :-)
I tak się złożyło, że jak PanWariat wszedł na wysokie wariactwo, koleżanka miała urlop. I to ja musiałam go wyprosić i znów przerobić awanturę, groźby i trochę strachu.
Decyzje, decyzje...Nigdy nie wiadomo.
To mam tę sprawczość czy nie mam? Coś tu się da kontrolować, czy nie?
Myślę, że kontrolować to raczej nie.
Jedno jest pewne. Przyczyna i skutek :-)
Muszę nad tym jeszcze pomyśleć Wszechświecie. Proszę o dalsze wskazówki. I jednak mniej ślimaków na moich drogach...
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja Prowincjonalna Bibliotekarka, spokojniejsza, bo PanWariat znów w szpitalu :-)
Oczywiście podobieństwo czegokolwiek do realu przypadkowe :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz