sobota, 5 stycznia 2019

Wszechświecie, pomyliłam się.


Grudzień mnie napędzał. Święta, Sylwester, prezenty, organizacja. Załatwiam to czy tamto, bronię się przed tym, za to inne, biorę.
Kokosiłam się jak kura w gnieździe w rzeczywistości, próbując znaleźć najwygodniejszą pozycję w szaleństwie, w miarę łagodnie przetrwać czerwono-zielone tornado. To akurat się udało.
Ale...
Kiedyś mój lekarz, wypisując mi antydepresanty powiedział, że one nie leczą. One tylko sprawią, że wychylenia depresji maleją, stają się łagodną falą, która powolutku faluje pod spodem. Czasem mocniej się wychyli, czasem lżej, ale jest.
Tak właśnie było, dopóki nie zdecydowałam się na terapię.
Dużo czasu zajęło mi też dostrzeżenie tej fali, płynącej obok mnie, gdziekolwiek bym nie była.
Wtedy też myślałam, że to się dzieje poza mną. Jakby niezależnie. Łatwiej było tak myśleć, że to nie ja mieszam na palecie i, że, to nie moja ręka z pędzlem maluje szarą falę.

Od września, po pogrzebie taty, postanowiłam poczuć się lepiej.
Od wiosny choroba taty przesłaniała słońce, rzucała cienie, kłuła jak jałowiec, burzyła spokojny sen, męczyła strachem i odpowiedzialnością. Podróże przez lekarzy, poradnie, badania wysysały siły moje i taty. Biorąc pod uwagę nasze nie najlepsze układy, naszą przeszłość, ciężkie to było dla mnie. Dla niego pewnie jeszcze bardziej.
Ale nadszedł koniec, zakończyło się najlepiej jak mogło. Spokojnie i bez bólu dla niego.
Więc mogłam poczuć ulgę z dobrze wykonanego zadania.
I postanowiłam poczuć. Wczuwałam się w tę ulgę, ale im bardziej wczuwałam się, tym bardziej ona tak jakoś się gubiła. Jak się gubiła to trzeba było ją znaleźć. Medytowałam, robiłam ćwiczenia relaksacyjne, uspokajałam głowę i serce. Przez chwilę było lepiej, ale znów pojawiał się atak paniki, kiedy spokojnie siedziałam w fotelu i czytałam książkę. Ciało zaczynało wibrować, oddech przyśpieszał, pojawiał się lęk, kiedy go zauważałam nie potrafiłam już rozsądnie myśleć. Radzi się w takich razach po prostu przeżyć tę emocję. Szłam do sypialni, kładłam się na łóżku i płakałam, trzęsłam się i smarkałam, aż lęk w końcu się wypalał i zostawała pustka i zmęczenie. I tak do następnego razu.
Postanowiłam spotkać się z moją terapeutką. Bo coś sama nie radzę. A przecież tak dobrze mi szło i tak dużo ogarnęłam. A tu klops. Dwa lata po zakończeniu terapii do poprawki.
Okazało się, że muszę czekać najpierw na spotkanie z psychiatrą, miesiąc, potem drugi miesiąc na miejsce u terapeutki. Ale o dziwo, sam fakt, zapisania się i czekania uspokoił mnie na tyle, że poczułam się faktycznie lepiej.

No i jestem po spotkaniu :-)
Wcale mi nie lepiej, tylko gorzej.
Bo się cholernie pomyliłam Wszechświecie...

Pojechałam po pogłaskanie po główce i przytulenie BiednejMałejAni. Że była dzielna i to wszystko tak dobrze załatwiła i zniosła. Że ogarnęła, że pomogła, że zaopiekowała się. Super, zrobiła to wszystko. Tylko zapomniała o sobie. Znów łatwiej było zapomnieć o sobie i mieć pretensje do Wszechświata, że źle.
A źle, bo zapomniałam o sobie. Zapomniałam, że mam płakać, że mam się przytulać, zapomniałam, że mogę i potrzebuję czuć swój ból, a nie innych, że swoim bólem mam się też zaopiekować, zobaczyć go i przytulić.
Łatwiej zająć się czyimś bólem, to prostsze.
To umiem. To wypracowałam bardzo wcześnie i umiem się tym posługiwać.

A pożegnania są trudne. Więc można spróbować je ominąć.

RUN Forest, RUN...

Mam dobrą terapeutkę :-) Solidnie mi dała do wiwatu.
Bo jeszcze jedno do mnie doszło. Coś jak walnięcie młotkiem w głowę. Można przeczytać setki książek i artykułów, tam ci wszystko napiszą jak krowie na miedzy. Ale jak nie chcesz zobaczyć, to nie zobaczysz i już.
Żałoba ma swoje prawa. Jeśli je ominiesz, wrócą jak bumerang. Dla niepoznaki się przebiorą. Mrowienie skóry głowy, napady lęku, zaburzenia snu, drętwienie rąk, twarzy...co tam kto sobie wybierze. Może być zapalenie zatok na ten przykład :-)

Bo tak...

Kiedy umierał mój tata, obok, całkiem nie zauważony, umierał ktoś jeszcze.

Umierał mój tata, ten Drugi.

Ten, który mnie przewijał gdy byłam mała, który nosił mnie na barana po łąkach i pokazywał motyle. Ten, który nie tykał alkoholu, ten, który przychodził do przedszkola na przedstawienia, ten, którego się nie bałam, ten, który przytulał i ten, który powiedział: kocham cię córko.
Mimo, że istniał tylko w mojej wyobraźni i mojej nadziei, żył równoległym życiem do mojego.
Płynął obok mnie.

I ten Drugi też odszedł.
A był tak realny jak ten Pierwszy.
Pochowałam dwóch ojców. I teraz czas na żałobę.

Tak to Wszechświecie.






43 komentarze:

  1. Ja nie mam wątpliwości, ważniejszy ten Tato co przewijał, chodził na przedstawienia i przytulał. Bo ten co spłodził i nie daj boże porzucił to ojciec a nie tato. Ale wiem, że świat nie jest czarno biały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pellegrino, źle napisałam. Zaraz poprawię. Ten Drugi tata, żył tylko w mojej wyobraźni. To była moja nadzieja, że kiedyś, kiedyś to się spełni. Że może przed śmiercią...coś. Myślałam, że porzuciłam te marzenia, że widzę co jest naprawdę i już te dziecięce rojenia nie mają na mnie wpływu. Okazało się, że podświadomie czekałam, a to nie nastąpiło. Iluzja i realność istniały jednocześnie. Jednak. I żal za obiema jest.

      Usuń
    2. Ładnie to ujęłaś o tym drugim tacie.
      Taaaa. Właśnie mi po głębszym namyśle wyszło, że przynajmniej co drugi ojciec ma swojego klona - tatę. I nawet nie chce mi się rozważać, co z nimi jest nie tak, że cierpią na takie rozdwojenia.
      Serdeczności!

      Usuń
    3. Ano Psie, tak jest. Ja wcale samotna nie jestem w tym temacie. Jedyne co , to to, że myślałam, że mam to rozpracowane, ale rezygnacja nie oznacza pogodzenia się, jak się okazało. No nic...płynę. Mam nadzieję, że u ciebie Aleja Tornad poza sezonem już :-)

      Usuń
  2. To prawda, każdy swoją żałobę musi przeżyć, bo ona wraca...wiem coś o tym.
    Przeżyć czyli skupić sie na swoich doznaniach, dobrze to wszystko opisałaś, nie da sie skupić na dziecku, rodzinie, trzeba sobie trochę tego czasu poświęcić.
    Gdy zmarła na raka moja mama, próbowałam zbyt szybko wrócić do normalności, ale psychiki nie da się oszukać...
    Przytulaj więc, wspominaj, daj sobie czas...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano się nie da. Nic się nie da ominąć. Tak, zamierzam dać sobie czas i pozwolić emocjom płynąć, jakie by nie były. Co jest dla mnie trudne bardzo, ale no cóż, wielu ludzi ma z tym problem. Nie sama ja w tym :-) Znasz temat też.

      Usuń
  3. Czekałam na ten wpis, czekałam na jakikolwiek wpis i zaglądałam często. Już wiem dla czego. Po prostu wiedziałam, że będzie taki dla mnie. Nie będę pisać, że mi przykro z powodu Twojej straty, bo wiesz o tym, jest mi przykro z powodu Twojej niespełnionej nadziei. Że odszedł również ten ukochany, wyśniony tata. Ciężko mi teraz opanować łzy, siedzę obok męża i nie chcę płakać. Ale bardzo niedawno pożegnałam swoją biologiczną mamę, tatę, babcię i dziadka. Ale nim ich pożegnałam, to po ponad trzydziestu latach, przyznałam się do nich przed samą sobą, przygarnęłam do serca i pokochałam. Możesz się nieco gubić w tym co piszę. Może rozjaśni Ci sytuację mój wpis sprzed roku:
    https://kociemruczanki.blogspot.com/2017/11/wyznanie-porzuconej-dziewczynki.html
    Chciałabym żebyś go przeczytała, oczywiście w wolnej chwili, jak będziesz czuć się na siłach. Może nie teraz, później.
    We mnie nadal jest nadzieja, pragnienie, rozpaczliwa potrzeba utulenia. Wychodzi jak opryszczka w słabszych chwilach i nie pomaga tulenie samej siebie, wtedy jest płacz. Płacz małej samotnej przeraźliwie samotnej dziewczynki, która po prostu chce miłości. I ja wiem, że w tobie też jest ta dziewczynka, mała Ania, która chcę być przytulona, ucałowana i zapewniona o bezwarunkowej miłości.
    Przez kilka lat, chyba od śmierci mojej kotki po której długo płakałam, nie płakałam niemal wcale i każda próba płaczu kończyła się okropnym bólem całej szyi, szczęk i ogólnie głowy - zablokowałam się na amen. Po raz pierwszy od tamtego czasu popłakałam się kilka tygodni temu, kiedy postanowiłam porozmawiać z moją nieżyjącą od 31 lat, biologiczną mamą. Ruszyło, jak pęknięta tama, niczym wodospad. I ulga... ogromna. Potem już było łatwiej, łzy były dobre, oczyszczające.
    Znowu elaborat...
    Aniu, jestem dumna z Ciebie, że poszłaś do terapeutki. To rozsądne i dobre rozwiązanie. Każdy ma prawo się mylić, tak już jest, a decyzja o szukaniu wsparcia jest zawsze dobra. Masz szczęście, że masz dobrą terapeutkę, że Ci pomaga, że rezonujecie ze sobą.
    Mocno cię przytulam do serca i dziękuję za każdy wpis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano dobrze to znasz MaRysiu. Przeczytałam. Po takich przejściach boimy się bliskości, jednocześnie jej pragnąc najbardziej na świecie. MałaAnia znów do mnie zajrzała. Tak jak piszesz. Moje/jej potrzeby są trudne do zniesienia. Staram się te uczucia harmonizować, sprowadzać do poziomu znośniego dla mnie i otoczenia, nie zawsze mi wychodzi. Teraz jest to trudniejsze. Fakt, moja terapeutka jest bardzo ok. Nawet jak mnie trochę stawia do pionu :-) Czasem mam ochotę wyjść i trzasnąć drzwiami, ale patrz, jakoś dwa lata z nią przepracowałam. Bo tak naprawdę, zawsze chodzi o mnie, nie o nią. Blokadę płaczu znam. Kilka lat nie płakałam. A jak zaczęłam, to przestać nie mogłam. Istna fonntanna. Wypłakiwałam wszystko. Pożegnania. Pożegnania są trudne. Nie ważne kiedy się żegnamy, czy ten ktoś żyje, czy nie. Czy jest realny czy nie. Boli tak samo.
      Dziękuję za wsparcie, kiedyś nawet bym nie piknęła, że potrzebuję. Teraz.. cóż, teraz jest inaczej.

      Usuń
  4. A tak myslałam ostatnio o Tobie Aniu, że coś trudnego przeżywasz bo dawno sie nie odzywałaś u siebie. No własnie - u siebie trudniej, u innych łatwiej. Napisałaś zresztą o tym - łatwiej widzieć czyjś ból, doradzać, wczuwać sie, pomagać. I odsuwać tym samym zmierzenie sie ze swoim własnym bólem.A może nawet nie zmierzenie, ale wyjście mu naprzeciw. On w końcu dosiega, wyłazi szparami, pojawia sie ni z gruszki ni z pietruszki i woła: Poczuj mnie, wykrzycz to, wypłacz, cokolwiek, ale nie mów, że go nie ma, nie odsuwaj...
    Aniu, ten drugi, wyobrażony Twój Tata, był dobrym Tatą,był częścią Ciebie, która wraz z Jego odejsciem też odeszła.I cięzko zyć bez kawałka siebie. Bez tego marzenia-wyobrażenia, swojej ratującej wszystko baśni.
    Tak wielu ludziom pomagasz swoimi mądrymi tekstami tutaj, swoją głebią zrozumienia. Teraz czas byś pomogła sobie. Byśmy my pomogli Ci swoim rozumieniem i bliskoscią.
    Aniu kochana.Przytulam Cię mocno, mocno, gotowa by płakać z Tobą albo krzyczeć, albo milczeć o tym samym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpisuję się, wszystkimi czterema łapami:)

      Usuń
    2. Nikt nie spotyka się przypadkiem. W głębinach internetu też. Dziekuję Olu za wsparcie. Potrzebuję. Trudno zawsze było mi to wyrazić. Tak wprost. Potrzeba była ogromna, ale nie potrafiłam powiedzieć: pomóż. Uczę się tego normalnie jak dzieciak dopiero. I chodzi tylko o to, by ktoś powiedział: ja TEŻ, nie jesteś w tym sama. Tylko tyle, albo AŻ tyle.
      I tak, nie myślałam o tym, że to był mój kawałek. Ale tak, tak jak napisałaś. To był mój, bardzo cenny kawałeczek. Kiedyś bardzo potrzebny. Teraz wyparty. Ale był mój. Konfrontacja była nieunikniona. Nie da się uciec. Więc dam sobie czas.
      Dziękuję, z całego serca.

      Usuń
    3. nikt nie spotyka się przypadkiem? ciekawe


      te przemyślenia, że nie jestem w tym sama, ze ktoś inny też boryka się z takimi samymi problemami, to jeden z elementów pomocy w tym wszystkim. Często bywało tak, przynajmniej u mnie, że świadomość że problem nie dotyka tylko mnie, ale ktoś inny się z nim zmaga, pozwoliła mi na przemyślenia i radziłam sobie z tym problemem. Ostatni często jakieś rzeczy zaczynały mi umykać. Muszę po prostu notować sobie jakiś termin, czy wydarzenie. A tu przy kawce, dziewczyny zaczęły opowiadać, że tez się z tym borykają. I starsze i młodsze. To po prostu pęd i prędkość wydarzeń spowodowały, ze nasze życie nie jest jednostajne i spokojne. Najlepszą receptą okazał się tygodniowy kalendarz w którym są zapisywane ważne przypomnienia i te mniej ważne: śmieci, plastiki, popiół, przegląd, oc, dentysta....

      Usuń
    4. Też myslę, że nic nie dzieje sie przypadkiem. Szukamy w ludziach podobieństw, podobnego przeżywania, wrazliwosci, chęci spojrzenia głębiej, szczerości, umiejętności przyznawania sie do słabości i niepowodzeń. Odstręcza nas upór, zacietrzewienie, klapki na oczach, udawanie, złość i niczym nieuzasadniona wrogość. Potrzebujemy u ludzi łagodności, cierpliwości. Spojrzenia prosto w oczy. Szukamy tego jak brylantu w mętnym bajorze. Czasem nawet robimy to nieświadomie. Niekiedy wystarczy jakas niteczka babiego lata by zrozumieć, że to własnie to, by za nią pójśc i sie jej trzymać, by była wskazówką.
      Anuś, zaglądam tu i przytulam Cię serdecznie:-)

      Usuń
    5. Tak właśnie, cieniutkie jak niteczki przebłyski nas samych w innych ludziach. Bo my wszyscy jesteśmy tacy sami jednak. Choć myślimy, że nie, że jesteśmy oddzieleni. I kiedy dostrzegamy te połączenia, one są jak struny, drżą i rezonują.
      Olu :-)*

      Usuń
  5. taaaaa...
    ,,Cóż by to była za herbatka bez partyjki krykieta" - fragment dziecięcej wersji Alicji w krainie czarów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. noooo :-D "Cóż by to było za wesele bez odrobiny dramatu"- Edward Cullen,; fragment książki dla nastolatków i nie tylko;
      S. Meyer- Przed Świtem.

      Usuń
    2. Kobieto, kobieto choć tyle masz wad
      Bez Ciebie cóż wart, cóż wart byłby świat?

      Natasza Zylska

      Usuń
  6. Każdą żałobę trzeba przejść, nawet po gupiku co nagle wylądował brzuszkiem do góry a kilka dni wcześniej chyżo po akwarium pomykał.Ja nawet po psie byłam w żałobie i to b.b.długo.Najciężej jest pochować nasze własne wyobrażenia i marzenia, pozwolić im odejść, rozstać się z nimi. Antydepresanty nie leczą, to fakt,ale pozwalają przetrwać, dają namiastkę
    normalności.
    Nie brałam antydpresantów (wtedy ich u nas nie stosowano), brałam coś, co w chwili stresu pozwalało mi się wypłakać na CAŁEGO.W pewnej chwili p. doktor stwierdził, że więcej mnie truć nie będzie, mam po prostu się wyprowadzić z domu teściowej, sama lub z mężem. No tośmy się wyprowadzili. I gdy potem mój mąż miał te swoje nerwicowe historie też jedynym rozsądnym wyjściem była całkowita zmiana naszej sytuacji życiowej.
    Trudno jest samemu dojść co jest tak naprawdę przyczyną naszych kłopotów z psychiką, nie ma jakichś ujednoliconych wzorców samo-diagnozowania i
    wtedy dobry psychoterapeuta jest na wagę złota.
    Nic dziwnego, że zapomniałaś zadbać w tym wszystkim o własną psyche-
    zajmowanie się kimś jest łatwiejsze no i daje nam jakąś satysfakcję,
    z której nie zdajemy sobie sprawy.
    Popatrz Anuś- nie jesteś sama, masz niemal całą armię tych co Cię rozumieją, lubią i cenią.Masz dobrą psychoterapeutkę i z jej pomocą znów się wydostaniesz na brzeg tej mulistej rzeki depresji.
    Przytulam i posyłam same pozytywne myśli;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och Ania, dziękuję. Nerwica to maupa jest. Choć sama jestem jej kreatorką, to wcale nie umniejsza jej upierdliwości. Obecnie znów jestem fontanną łez, co dobrze rokuje według mojej terapeutki. Masz rację, bardzo trudno samemu się zdiagnozować. Raczej się to nie udaje. Trzeba szukać pomocy, co już samo w sobie jest ruchem ozdrowieńczym :-) Antydepresanty są dobrym wyjściem kiedy zamęt jest za duży. Ale tym razem dam radę bez nich. Na tyle jestm już ogarnięta, by unieść. Czas jest kluczowy i oczy szeroko otwarte. I muszę wyleźć z tej biednej głowy, a bardziej w sercu poogarniać.
      Wiesz, ja wiem jak wam było ciężko. Podziwiam was oboje z mężem. Kto nie siedział w takiej opresji nie wie. Ale ja wiem. I dziewczyny piszące u mnie też wiedzą. W takich sytuacjach poznajemy naszą siłę. Choć jak to trwa, to mamy ochotę zwiać gdzie pieprz rośnie :-) No mam ochotę nadal lekką na to, ale nie. Nie tym razem.
      Dziekuję, wszystkie pozytywne myśli wyłapuję :-)

      Usuń
  7. I wszystko jasne... Teraz już rozumiem twój komentarz lepiej. Poskładało mi się wszystko.
    Widzisz Aniu, ja zrobiłam dokładnie to, czego Ty nie umiałaś/nie chciałaś. Pozwoliłam płynąć moim emocjom. Uciekłam od świata, aby zająć się sobą, swoimi emocjami, swoimi żałobami. Sobą... Innym kazałam zniknąć, bo teraz muszę być sama. Uciekłam przed wszystkim co było poza mną. Rozumiem, czemu to było tak nie po Twojemu i czemu to nie była Twoja droga. Powiem tylko, że to najlepsze co mogłam zrobić. To mi pomaga widzieć... Co? Mojego ojca... Takim jaki jest... To mi pomaga pozbierać się. Podnieść z chwilowego upadku. I wracam silna, bez depresyjnych stanów, bez lęków.
    Widzisz Aniu, zobaczyłaś tylko słowa. Popatrzyłaś na nie przez swój pryzmat. Tymczasem człowiek czekał i czekał, i nic... A ciasto się zepsuło, które dla Ciebie również zrobiłam.
    Teraz rozumiem więcej... Ten wpis mówi wszystko. I tych dwóch ojców...
    By the way, ciasto zrobię drugie, takie samo... Chyba, że nie lubisz maku. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anita, my wszyscy tacy sami jesteśmy...TACY SAMI. To co dajesz sobie, da ci każdy kogo spotkasz. Prawo przyciagania.
      "Nie chcę mówić o pewnych rzeczach, bo nie widzę w tym sensu. Jest tyle ludzi, którzy to robią, pokazują innym jak żyć, co robić, czego nie robić. Jak widzieć aury, jak się budzić i mnóstwo różnych innych rzeczy. Mnóstwo ludzi zdaje się widzieć i czuje potrzebę, by mówić o tym co widzą, jak widzą. O rzeczach, których „nikt inny ci nigdy nie powie” (serio?). Tajemne moce i inne ukryte niby historie. Niektórzy piszą, aby tylko pisać i utrzymać się w tym wirtualnym świecie. By zatrzymać czytających, zainteresować sobą maksymalnie, jak się da. Może poprawić sobie samopoczucie. Pisać o wszystkim i o niczym, o pierdołach. Czy o rzeczach, które tak naprawdę w ogólnym rozrachunku nie mają żadnego znaczenia.
      Sorry, Wszechświecie, to nie ja."

      Usuń
    2. Widzisz Aniu, w ogóle nie rozumiem twojego komentarza. :( Dla mnie jest nieczytelny. Umysł nie rezonuje z czymś czego nie zna i co mu jest obce. Pomijam fakt czy jesteśmy tacy sami czy nie, bo to temat na inną dyskusję. W ogóle nie kumam jak się to ma, z tym, co ja przekazałam. Jakby nijak, dla mnie przynajmniej. Zrozumiałam ciebie trochę później i to przekazałam. Twój wpis wiele mi wyjaśnił i teraz wiem więcej. Po czym zaprosiłam na ciasto i poznanie mnie z bliska, nie tylko przez słowa na blogu. Skoro mamy taką okazję.
      Ja mówię na to zasada lustra. Co daję, to wraca. Odbija się od innych i wraca do mnie. Do mnie wróciły same pozytywne uczucia, mnóstwo życzliwości, więcej zrozumienia i głęboki spokój, bo to puściłam. Także w Twoją stronę. Stąd moje zaproszenie później na ciasto. Nie wiem natomiast co puściłaś Ty. Kurde, no nie wiem. I w zasadzie nie powinnam za to przepraszać, ale nie zaszkodzi przecież. Sorki, że nie kumam. ;( A skąd ten cytat a nie inny, to też kompletnie nie rozumiem, przykro mi. Bardzo dobrze wiem, co chciałam Ja wtedy powiedzieć, ale teraz nie wiem co mówisz Ty. I ta perspektywa jest mi chwilowo obca, nie rozumiem jej, więc przepraszam, ale nie mam na to wpływu. To jednak nie przeszkadza, aby razem zjeść ciasto; zdrowe i bez cukru. To, że tak namawiam, nie znaczy, że chcę Cię utuczyć i zepsuć Ci zdrowie.;)
      Ten temat, który poruszyłaś jest mi w pewien sposób bliski i rozumiem go bardziej niż myślisz, z tym, że ja poszłam inną drogą. Wczoraj przytuliłam mojego tatę na odchodne i przy czytaniu Twojego tekstu przypomniałam sobie moje uczucia temu towarzyszące, bo zrozumiałam wtedy w jednej chwili kawał dobrej roboty, jaką w to włożyłam (w tę relację i swoje własne emocje), stąd takie a nie inne zrozumienie tego, co pisałaś...
      Miłego dnia Aniu. :) Wpadnij na to ciasto wreszcie.

      Usuń
    3. Jakby ci to powiedzieć jaśniej. Tak, popatrzyłam przez moją soczewką. Każdy tak ma. Kiedy coś mówisz i piszesz, używasz słów. Słowa to takie piktogramy. Jedno słowo ma wiele znaczeń. Zależy jaką soczewką patrzysz. To by sugerowało, że nie jesteśmy w stanie się zrozumieć :-) Ale jednak tak nie jest. Jesteśmy w stanie. Na innej płaszczyźnie. Jednak nie można wymagać pisząc słowa, by inni rozumieli to co piszemy na tej innej płaszczyźnie. Słowa to słowa, padły, a ty piszesz, zobacz człowieka za słowami :-) I ja widzę, swoją soczewką, kawałki mnie :-) Czyli to co znam. Może tego nie lubię, może to lubię, może wypieram. Różnie. Ale widzę bratnią duszę. I widzę, to co sama już robiłam, robię, może będę znów robić. I na tym poziomie wiem, że jesteś kawałkiem mnie w innej odsłonie. I Anitą, która tak samo jak ja kombinuje o co chodzi na tej ziemi.
      A tak zwyczajnie, na normalnej bazie porozumienia, to cytat po to, by powiedzieć: Anita, ja to odebrałam personalnie.
      Pisałam o aurze, o ufo, tym co mnie spotkało u Rosy. O dziwnych, ukrytych historiach :-) Jestem tylko człowiekiem, sorry :-) I w dodatku lubię się wywnętrzać i zabiegać o uwagę, choć nad tym pracuję ;-) I nie lubię jak ktoś mi to wypomina. Oczywiście jest to małe iskrzenie, ale wiesz, ja raczej nie jestem kulą światła i miłości. Maż mówi, że raczej kulą ognia. Daj mi trochę czasu na ogranięcie poprostu :-) Oczwywiście, że do ciebie zajrzę, tylko narazie troszku słabo było.

      Usuń
    4. Anuś, kochana Anuś. :) Kumam, teraz kumam. :) To nie było wypominanie, ale myślę, że we właściwym czasie sama to zrozumiesz. Bo widzisz teraz sama, że to nie we mnie to było, co poczułaś, bo to Ty poczułaś, nie ja. Ja, jak ta durna siedziałam i nic nie kumałam. I wiedziałam też czemu nie rozumiem, jak i to, że się za chwilę o tym dowiem. Pytajcie, a dostaniecie odpowiedź. :) Szczerze? Pisząc te słowa nie myślałam w ogóle o Tobie. Jeszcze bardziej szczerze? Nie myślałam o nikim konkretnym. Po prostu tak poczułam w tym momencie, że to nie jest moje. Nie było w tym ataku, a moje odczucia, że to nie ja, bo nie czuję tego. Ale po to one były, aby coś w kimś zarezonowało, coś zabolało, ubodło. Aby ktoś coś zrozumiał. Będę wredna, ale....to dobrze. To bardzo dobrze Anuś. :) I chyba tym razem jednak nie przeproszę.
      Uśmiechy posyłam. :)

      Usuń
    5. Prawda? Cienie i blaski rozwoju. Ja siebie tylko pytam czy to aby moja strefa komfortu? Bo ludzi, którzy czują, że TO nie ich, mam ostatnio dużo wokół siebie. Okropnie wygodna wymówka :-) Uniwersalna, z tym nie pogadasz :-)

      Usuń
    6. Pozostaje pytać siebie dalej, skoro sama mówisz, że nie ma przypadków. Wszystko z czasem wyjdzie. U mnie zawsze wychodzi. Jak pojawia się pytanie, przyjdzie i odpowiedź. Jeśli pytanie było właściwie zadane oczywiście. I jeśli odpowiedzi szuka się w sobie, a nie w wymówkach innych. Kiedy szuka się odpowiedzi, wcale nie trzeba gadać. 😉 To wręcz niewskazane. Poranne pozdrowienia przesyłam. ☺

      Usuń
    7. A jednak lubisz pogadać Anita. Lubisz :-)I lubisz mieć ostatnie zdanie, całkiem jak ja :-)

      Usuń
    8. Lubię CZŁOWIEKA.... Człowieka Aniu... Kiedy zadaje ktoś pytanie, staram się odpowiedzieć, najlepiej jak potrafię. I nie patrzę czy komuś jest z tym wygodnie czy nie. Odpowiadam, w zgodzie ze sobą. Czy wolałby może usłyszeć coś innego, z czym bardziej mu po drodze. Opór dla mnie jest bardzo cenną informacją. Właśnie się dowiedziałam, że my się o coś spieramy. Really? Nic mi nie wiadomo na ten temat Aniu. Nie układam żadnego tortu. Myślałam, że te nasze dyskusje coś wnoszą do naszego życia. Do mojego owszem. Mówią mi o moich emocjach, które obserwuję. Każdy kontakt z drugim człowiekiem to jak kontakt z lustrem. Wszystko się w nim odbija. Nasze emocje, nie cudze. Dlatego ja Twoich emocji nie czuję jako moje. Moje są inne. Dlatego jeszcze piszę... Te nasze nam mówią wiele. Mnie mówią moje, Tobie Twoje. I nie wmawiaj mi swoich emocji. One są Twoje. Gdyby było inaczej, już by mnie tu dawno nie było. Pewnie strzeliłabym focha. I on by mi powiedział wszystko. Jeśli poczuję w jakimś momencie opór, dowiesz się o tym pierwsza. Tylko tyle chciałam powiedzieć. Nie chcesz, nie musimy gadać. Mogę więcej nie pisać, jeśli kłuje cię to, co piszę. Naprawdę życzę Ci miłego dnia. Naprawdę. :)

      Usuń
  8. Aniu, myślałam o Tobie zaglądając tu.
    U mnie znowu będzie nie na temat, bo Twój wpis muszę przetrawić. Muszę iść z psem na spacer i pomyśleć pomiędzy górkami i pagórkami.

    Twój blog jest Twoim blogiem, mój powoli przestaje i muszę z tym coś zrobić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie musisz Graszka, zastanów się co CHCESZ :-)

      Usuń
  9. Dziękuję za życzenia pozostawione na moich stronkach.
    Cóż mam napisać nowego? Żałobę każdy musi przeżyć sam. Żadne słowa pocieszenia nie pomagają, bo są tylko na chwilę, a potem człowiek i tak zostaje sam ze swoimi myślami.
    Lekarz też nie pomaga.
    Te wszystkie słowa mogą nawet mieć odwrotny skutek
    Wszystko trzeba przeżyć po swojemu i w swoim tempie. Nic na siłę. Trzeba tylko tak naprawdę zaopiekować się sobą.
    Aniu, życzeń nigdy nie za dużo, więc:
    Szczęścia w domu i wszędzie, gdzie będziesz...
    Pozdrawiam jeszcze początkiem Nowego Roku

    OdpowiedzUsuń
  10. Faktycznie dziwne to, że zbiegły tu się osoby "po stracie"
    - moje rozstanie nastąpiło w październiku, spokjnie, be bólu, cierpień i udręki. M.ój ból pozostał...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę nic nie dzieje się przypakiem. Tak to wygląda. Tylko na bieżąco trudno zauważyć, dopiero czasem z odległości.

      Usuń
  11. Też czekałam na wpis u Ciebie. Nie wiem sama w jakim etapie żałoby jestem, czy Amber to już zamknięte drzwi czy nie... Póki co ból jest kamyczkiem, który o sobie przypomina, nie wierzę, że minęło dopiero 5 miesięcy...

    Też myślę, że nic się nie dzieje pryzpadkowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocurku, to jednak dzieje się u każdego inaczej. Nie rób tego co ja, płacz tyle ile potrzebujesz. Będziesz wiedziała ile, czy trzeba i kiedy. I będziesz wiedziała, kiedy już dość. Żałoba ma swoje prawa. Już wiem i ja.

      Usuń
    2. Nie powstrzymuje się. Jak mnie najdzie to trudno.

      Usuń
  12. Gorzej jak żyją obok nas osoby tak kruche, że nasza żałoba może ich zniszczyć, bo oni muszą ją przejść w oparciu o nas. Bywa, że życie to kawał skur... a jednak fajnie jest być.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem tak bywa. Że ktoś potrzebuje pomocy. Tylko aby nie przegapić momentu, kiedy tej pomocy sami zaczynamy potrzebować. Fajnie jest być, tak :-) Choć z niektórych punktów programu słabo to widać.

      Usuń
  13. Niespełna półtora roku temu zmarłą moja mama... Nie mogę się pozbierać . Złapałam totalnego doła i nie mogę się odnaleźć więc staram się zrozumieć innych, którzy cierpią. Nie dawałam sobie rady sama więc będąc cały czas chora, moja lekarka zasugerowała interwencję specjalisty . Skorzystałam. Od kilku miesięcy jestem pod kontrolą lekarza i biorę antydepresanty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och Jaga, bardzo, bardzo cię rozumiem. Pożegnania to jedne z najtrudniejszych lekcji, jakie życie nam serwuje. Wszyscy mówią, że czas jest tu jedynym lekarzem. Absolutna prawda. Ale jakoś trzeba przetrwać najgorsze. Świetnie, że skorzystałaś z pomocy. Brałam antydepresanty poniewż chorowałam na depresję. One dają właśnie czas. Czas na poukładanie się z życiem. Na oddech od cierpienia. Nie leczą, ale dają czas. Sama wiem jak ciężko jest zmierzyć się z emocjami. Dziewczyny tam na górze też. Nie jesteś sama, choć może tak się teraz czujesz. Mam nadzieję, że czas pozwoli ci przejść etapy żałoby. Ale pamietaj, że czasem oprócz leków są jeszcze terapeuci. Ja skorzystałam z tej opcji i pomogam sobie. To opcja dla każdego. Nie łatwa. Właściwie bardzo trudna na początku, ale w 100% skuteczna, jeśli sobie na to pozwolisz. Przytulam.

      Usuń
    2. Teoretycznie wiem o terapiach, praktycznie jestem niereformowalna...po dwóch spotkaniach z terapeutką pani stwierdziła, że nie jest w stanie nic mi pomóc bo mam zbyt mocną osobowość. Powiedziała podobnie jak Ty... czasu mi trzeba i leków które w tym czasie dadzą ulgę, później ma być lepiej, bo muszę sama sobie pomóc. Więc staram się jak mogę. Znów zaczęłam pisać bloga i wracam do normalności

      Usuń
    3. I tak powoli, powoli..Fakt, na terapię trzeba mieć wewnętrzną zgodę. Ugiąć się, że tak powiem :-) Poddać. Nie każdy ma ochotę. Ja też nie miałam, ale wiadomo, każdy człowiek inny. To co służy jednemu, dla innego jest nie do przyjęcia. Mnie mój blog pomaga w wewnętrznym dyskursie, o tym czego nie chcę a co chcę :-) Pisz, wsłuchuj się w siebie i za tym idź. Najlepsza rada dla wszystkich łącznie ze mna samą :-)

      Usuń