sobota, 27 kwietnia 2019

Mały, biały szczeniaczek Wszechświecie.

Małe miasteczka.
Swoisty klimat i urok.
Takie położone nad rzeką, właściwie magiczne.
Niewinna zieleń listków na drzewach. Wielkie, ciepłe słońce. Ultramaryna nieba. Ogromne, żółto-zielone dywany łąk. Bug toczy wody wartko, pluszcze żwawiej. Na jego brzegach kwitnie życie, miłość i rozmnażanie. Rytm natury bije pełnią dźwięku, barw, zapachów i wibracji.
Natura budzi w naszych ciałach, należących do niej, drgania, które każdy czuje. Jednych to osłabia, innym dodaje energii.
Jedni mówią: Ach, znów wiosna :-) I drżenie w ciele sprawia miłą ekscytację, zapowiada smakowanie życia po zimowaniu.
Drudzy mówią: Cholera, znów wiosna ;-( I nie chcą drżenia, nie chcą ekscytacji, chcą płaskiej linii encefalografu i ekg. Dość, za dużo.

W małym miasteczku to widać. Bo zna się wszystkich choćby z widzenia. Coś tam się wie o ich życiu, z plotek, szeptów, uśmiechów i ciała, jego pochylenia, ruchów, napięć. Chcąc nie chcąc, buduję jakąś historię osób z którymi mam kontakt. Bezwiednie, pozazmysłowo, nieświadomie.
Na ile to prawda? Na ile mogę temu zaufać?

Wyszłam z biblioteki trochę  zmęczona. Zawsze mam jeszcze taki szum w głowie po całym dniu. Ludzie mówią, książki szepczą, moje myśli krążą wokół pobudzone. Powoli wyczepiam się z tego idąc do domu nie ulicami, ale targowicą i przez sad. Nie ma tam ludzi, jest dziki gąszcz, czyści moją głowę i serce, przestawia na łagodne, popołudniowe tory.
Już miałam przejść przez ulicę i skręcić w targowicę, kiedy kawałek przede mną zobaczyłam dwóch PanówPijaków.
Jako córka alkoholika bardzo dobrze rozpoznaję ilość procentów we krwi, czas poboru i inne rzeczy ;-) Panowie szli równym, marszowym, krokiem. Sztywnym, ale szparkim. Ręce równo wzdłuż ciała, nogi sztywne, biodra do przodu, głowy wyprostowane, oczy patrzące prosto przed siebie. To wszystko po to, by kontrolować grawitację. Bo ciągnie na boki :-)
Czyli panowie już po poborze, ale zamierzają stan pogłębić. Jest miłe popołudnie, ciepłe, a kierunek wybrali: Biedronka. Wsio jasne, tylko...
Poszłabym swoją drogą, ale zobaczyłam przy nogawkach PanaPijaka2 malutkiego, białego szczeniaczka, który tuptając wesoło, podskakując, podgryzając od czasu do czasu pięty panu, radośnie wędrował z PanamiPijakami.
Minęłam mój skręt, poszłam za nimi. Maluch był luzem. Oni szli chodnikiem przy ruchliwej drodze. Skupieni na dotarciu do celu. Tylko PanPijak2 od czasu do czasu odważał się spojrzeć na szczeniaczka, sztywno przechylając głowę. Nic więcej.

W mojej głowie burza. Nie chcę więcej zwierząt. Trzy koty i pies, dwa bezdomniaki w sadku, u mamy spora gromada pod moją opieką. NIE.
A szczeniorek tupta radośnie, podbiega do krawężnika, a potem znów do PanaPijaka2.

Kucnęłam i cicho zawołałam: psipsipsi...
Mimo odległości usłyszał. Stanął, odwrócił się i spojrzał na mnie. Klapnięte uszka się podniosły, wyprostował się, nagle zobaczyłam istotę, która całkiem serio mnie oceniała. Nie szczeniaka, istotę dorosłą, poważną i czujną. Popatrzyliśmy na siebie ponad płytami chodnika. Nagle, jakby przestrzeń przed nami skurczyła się. Chwila trwała w zawieszeniu...

W tej chwili bezczasu pojawił się film w mojej głowie...

Doganiam PanówPijaków. Uśmiecham się do nich, by wydać się milsza. Pytam o szczeniaczka. Mówią, że suka się oszczeniła i taki gówniarz został. Upierdliwy, wszędzie za nimi lata. Pytam czy by go nie oddali. Bo bardzo mi się podoba i zapewniam, że u mnie będzie miał bardzo dobrze.

Niepewność na twarzy PanaPijaka2.
Patrzy na podskakującego malucha, tańczącego radośnie wokół mnie, patrzy jak go głaszczę, biorę na ręce i przytulam. Widzi. Widzi mnie, czysto ubraną, paniusię bibliotekarkę, z etatem, domem, mężem, samochodem. Żyjącą życiem spokojnym i dostatnim.
Widzi siebie. Brudny, pijany. Porzucony przez matkę. Ciągle kombinujący jak przeżyć, za co się napić. Oszukany przez najbliższych, tułający się po obcych kątach.
Widzi szczeniaka, wesołego, małego i niewinnego. Który tak bardzo go lubi nie wiadomo czemu. Chodzi za nim krok w krok.
To nawet miłe, lubię go- myśli PanPijak2.
I w tej myśli jest czułość jakby...?

Ja widząc, że PanPijak2 zaczyna mi się wymykać, sięgam po portfel i mówię, że mam pieniądze.
Ja kupię tego szczeniorka, bo naprawdę bardzo mi się podoba i zapewniam, jeszcze raz, że u mnie będzie mu bardzo dobrze.
Mam w portfelu 70 zł. Wyciągam.
W tym momencie PanPijak1 trąca łokciem w bok PanaPijaka2.
PanPijak2 patrzy na pieniądze, na szczeniaka i na mnie...
Dobra, u pani będzie miał lepiej...
Powoli, sztywno kuca, ryzykując utratę równowagi i głaszcze psiaka, który szczęśliwy kręci mu się pod ręką i liże małym, różowym jęzorkiem.
Powoli wstaje, bierze pieniądze.

Łapię szczeniaka na ręce, by nie pobiegł za nimi.

Stoję na chodniku, panowie odchodzą sztywnym krokiem.  Jakby mniej żwawo, jakby z mniejszą radością i pewnością celu.
Szarzeją na szarym chodniku, pod zielonymi lipami, w blasku wiosennego słońca.
Szarzeją i oddalają się...

Mrugnęłam okiem i znów znalazłam się kucnięta na chodniku. Panowie nadal szparko wędrowali do Biedronki.
Istota patrzyła na mnie jeszcze dłuższą chwilę. A potem nagle zmieniła się znów w małego, wesołego szczeniorka i pobiegła za nimi.
Wstałam oszołomiona. Poszłam za nimi jeszcze kawałek. Zobaczyć, czy przejdą przez główną ulicę. Przeszli, szczenior trzymał się ich nóg, a PanPijak2 kilka razy popatrzył na niego.

Odetchnęłam.
Westchnęłam.
Podjęłam decyzję.
Poszłam do domu.

Drugie, świadome spotkanie z Aniołem Wszechświecie :-)
Dziękuję :-)

Czeremcha rozkwitła :-)



Moja wieczorna modlitwa brzmiała: wiem, że wszystko toczy się jak trzeba. Ale jeśli...jeśli będę potrzebna, jestem. I pomogę.


Pozdrawiam Wszechświecie. Twoja naćpana zapachem czeremchy Prowincjonalna Bibliotekarka.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Zeżarli baranka Wszechświecie, niejednego...

źródło: internet

Tak się zastanawiam Wszechświecie...
Czy ja piszę zaangażowane teksty?
Czy ja jeszcze chcę się angażować?

I co to jest to: zaangażowanie?
Bo czasem jak za bardzo wejdziesz w misję, to Wszechświata nie widać.
Bywałam w takich miejscach często. I choć wydawało się, że misja była pozytywna, to w rezultacie traciłam więcej niż zyskiwałam. Wszechświat też tracił. Mnie.
Bo byłam cała zniknięta w MISJI.
Poprawiania siebie, świata, wszystkiego wokół.
Bo było "nietakie".
A ja miałam recepty na wszystko, wiedziałam, co jakie powinno być.

I im bardziej naciskałam na przestrzeń i ludzi, by dostosowali się do moich wyobrażeń, tym bardziej dostawałam rykoszetem. Wysyłałam wiadomość: jesteś nie taki jak trzeba i dostawałam spowrotem: jesteś nie taka jak trzeba, tylko pomnożone ;-) ŁOŁ, bolało.
Echo.
Prawo rezonansu.

Więc, kiedy ogarnęłam temat, powoli zaczęłam jakby w drugą stronę.
Ok, przewróciło się niech leży....
To wygodna pozycja. I ciekawa. Nigdy na nią sobie nie pozwalałam. Zawsze COŚ.
A tu, po prostu pozwalasz. Niech się dzieje. Po co się denerwować?
Wszystko jest jak trzeba, z Kosmosu widać szerszą perspektywę :-)

Drugi biegun.

Ale jednak...
Jednak Wszechświecie, coś kłuło :-)
I tak źle, i tak niedobrze :-)

Przyszedł kleryk do biblioteki, w czwartek. Już tak przed zamknięciem wyrwał się, bo miał dyżur na zmywaku. Skarżył się, że zmywał naczynia po 130 księżach. I trudne to było, bo jedli baranka, tłuste...

No tak.
W mojej lodówce też karkówka i schab.
Rok czasu byłam na diecie wege, ale po roku spróbowałam mięsa i wróciłam do normalnego jedzenia, bo strasznie mnie ciągnęło. Potrzebowałam. Nadal stoję w rozkroku. Jem mięso i nie czuję się z tym dobrze. Staram się jeść rzadko. I jak jem, podziękować. Ale wiem, że nie tędy droga.
Więc rozkrok jest.
Postanowiłam nie naciskać na siebie. Poczekać. Pozwolić.

A tu kleryk...
Rezonans.

Bo mnie jednak cholera bierze. Bądźmy szczerzy. Bierze.

W tym miejscu uprasza się katolików o udanie się gdzie indziej, w miłe i przyjazne światy.
Bo ja wyrażam opinię. Rozmawiam na temat religii i emocji.
I stwierdzam czasem coś dobitnie. Choć staram się wypośrodkowywać stanowisko, między Misją a "niech poleży", ale może się nie udać.

Ile oni tych baranków zeżerli?  No ile?

Od dzieciństwa chodziłam w procesjach sypiąc płatki kwiatów pod nogi jakiemuś człowiekowi. Chodziłam w niedziele, święta, dreptałam drogi krzyżowe. Wmawiano mi, że tak naprawdę to dla boga.
Naprawdę?
Naprawdę, bóg kazał małej dziewczynce bić się w piersi i mówić: MOJA WINA?
Naprawdę byłam taka zła, że Jezus musiał umrzeć w mękach, by mnie piekło nie pochłonęło?
Naprawdę musiałam czuć się grzeszna i spowiadać, że zjadłam czekoladkę w poście?

Patrzę na te procesje teraz z boku. Idą rodzice z dziećmi.
I te dzieci też biją się w piersi i mówią: Moja Wina.
Mama jeszcze pokazuje, jak to zrobić dobrze. Jak to POCZUĆ.
Baranki.

Mój Wszechświecie. Ciężko patrzeć. Bo pamiętam i rozumiem.
I wierzę, że każda ścieżka prowadzi do ciebie.
Tylko czy nie można łagodniej?
Z większą Miłością?

Bo jednak mamy wybór.

Możemy położyć rękę na sercu i powiedzieć: KOCHAM I DZIĘKUJĘ.
Poczuć to.
To całkowicie wystarcza. To jest panaceum na wszystko.

Bo Wszechświat jest taki, jacy my jesteśmy.
Jesteśmy aż tacy potężni ;-)



źródło: internet



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja Prowincjonalna Bibliotekarka w rozkroku i lekkiej cholerze ;-)




środa, 17 kwietnia 2019

Małe pogaduszki, Wszechświecie.

źródło: internet

Wyszłam do gminy z papierami. Nie lubię, ale trzeba.
Krzyknęłam do Koleżanki z Dziecięcego, że wychodzę i poszłam.
I podczas kiedy ja załatwiałam papierologię, zadziało się.

Ja sobie pod biureczkiem czasem odkładam książki. Dla tych czytelników co chodzą często, czytają dużo i ciągle im mało. Podpora biblioteki, więc zasługują na specjalne traktowanie :-)
Dostają nowości na początku, bo też i czytają szybko. Na książkach nalepiam karteczki z nazwiskiem by nie zapomnieć co dla kogo. Ale czasem nie nalepię...

Wracam z gminy. Zaglądam do kart, kto był pod moją nieobecność. Bo zawsze jest tak, że siedzę dwie godziny i nikogo nie ma, tylko wyjdę do sklepu po bułkę, a okaże się, że już trzy osoby Koleżanka obsłużyła za mnie, niezadowolone oczywiście, że mnie nie ma. Więc zaglądam, a tam była PaniH, która taka jest nieregularna, czasem przychodzi co dwa, trzy tygodnie, czasem i rok się nie pokazuje. Co gorsza książki też potrafi rok przetrzymać. I moja koleżanka dała jej książkę spod biurka. Bo nie było karteczki.
Osz! moja wina, cholibka...

Nie mam do niej telefonu, bo wykręcała się z podaniem. Że zmienia, że nie pamięta numeru. Facebooka nie ma. Nieinternetowa.
Wiem, że Koleżanka z Dziecięcego ma numer do jej partnera. Bym poszła, poprosiła, żeby do niego zadzwoniła z informacją, że książkę trzeba przeczytać w tydzień i oddać. Tę jedną, bo resztę spokojnie, bez pośpiechu.
Jak teraz pójdę do Koleżanki z Dziecięcego, to ona się obrazi. Znam ją ;-) Weźmie do siebie, że ją krytykuję i będzie się snuła cały dzień, albo dwa, cierpiąc.  A potem jeszcze mi wypomni przy najbliższej okazji. A ja też nie lubię takich sytuacji, bo moja mama takie myki stosowała i stosuje, a potem ja też stosowałam, bo jak mówiła moja babka: kto jak się nauczy, tak śpi i mruczy...
To nie lubię, bo lustra, wiesz sam Wszechświecie ;-)
Ale na książkę czeka bardzo fajna czytelniczka. A PaniH może oddać za pół roku.
Trudno. Dobro biblioteki przede wszystkim!

Poszłam do Koleżanki Dziecięcej. Bez nadziei na inny obrót sprawy, najpierw przeprosiłam za brak kartki, a potem poprosiłam by zadzwoniła. Taaaa....
No cóż. Zdenerwowała się zgodnie z przewidywaniami, że ją krytykuję a kartki nie było, że musi teraz dzwonić (to jej osobisty kolega) i, że w ogóle stawiam ją w takiej nieprzyjemnej sytuacji. Wysłuchałam, jeszcze raz powiedziałam - przepraszam i proszę, poszłam.
Cóż zrobić, mogłam odpuścić, mój wybór.
Zniosę focha.
To był czwartek.

Jakżesz się zdziwiłam w poniedziałek widząc wchodzącą PaniąH.
Wyprostowana jak świeczka,  głowa cofnięta z brodą wciśniętą w szyję, z policzkami czerwonymi jak maliny, kręgosłup szyjny w ogóle chyba nie miał wgięcia, za to pewnie lędźwiowy wygiął się ponad miarę, ręce w kieszeniach...Blok na całego.
Ledwie mówiła, tak bardzo zaciskała zęby, by całą wściekłość utrzymać na wodzy.

No tak, konsekwencje....

I pretensja: czemu ja tak z nią postąpiłam, czemu ją traktuję inaczej, czy ona nie ma prawa, czy  ona jakaś na cenzurowanym, ile można według regulaminu trzymać książki ( pominęła milczeniem moją odpowiedź, że dwa tygodnie, a ona trzyma czasem i rok), jak tak można, to nieuczciwe.
I generalnie: DLACZEGO JA i MNIE ?????

Nie dałam się. Spokojnie wytłumaczyłam, choć odbiło się i wpadło do czarnej dziury.
Powiedziałam, że ma jeszcze 5 dni na czytanie.
Postawiłam granicę, która pewnie zabolała. Ale choć współczuję, to nie pozwolę.
Nie pozwolę na ulewanie w moją stronę.

Bo o czym my rozmawiałyśmy Wszechświecie????
No nie o książce. Wcale nie o książce. Znaczy ja tak. Ale ona: NIE.

PaniH nie pracuje. PaniH siedzi na wsi z mamą, która ma demencję. PaniH zgodziła się na to. Pomijam inne szczegóły, generalnie, jej był to wybór.
A ona tego nie widzi, uważa, że Wszechświecie kochany, uwziąłeś się na nią.
Czuje się jak Ofiara.
kadr z filmy Bambi

Ale w głębi Duszy, czai się...no właśnie, CO?
Na kogo padnie, na tego BĘC!

kadr z filmu Kot w butach
 
I tak to sobie gadamy Wszechświecie, jedni o tym, drudzy o tamtym. Nie dziwota, że nie możemy się dogadać :-)



Podsumowanie zrobi Ciotka Violet, moja ulubiona postać z serialu Downton Abbey :-)


 Tłumaczę:
- Miałam rację co do mojej pokojówki. Opuszcza mnie, by wyjść za mąż. Pytam: jak można być takim samolubnym ?????



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja niezmiennie zadziwiona Tobą, Prowincjonalna Bibliotekarka.

sobota, 13 kwietnia 2019

Znów Wysoka Dziwność Wszechświecie ;-)

źródło- internet

Zastanawiałam się...
Czy napisać :-)
Ale w sumie Wszechświecie, czemu nie?
Statek tzw. "normalności" już dawno odpłynął :-)
A magia się dzieje, choć nie tak często jakbym chciała, najczęściej znienacka.

Czasem zamiecie mnie trochę tzw. rzeczywistość, a czasem zajrzę ci Wszechświecie, pod podszewkę, a tam...

Ten poranek, kiedy musieliśmy pojechać po Pipi, był mroczny... PIPI
Otworzyłam oczy, a moja suczka wskoczyła na łóżko i zabrała się do lizania mnie po nosie. Warknęłam: do śpidełka! Nie miałam ochoty jeszcze wstawać. Było ciemno. Na zegarku fosforyzująco migała godzina piąta dziesięć. Wiedziałam, że w nocy padało, było zimno. Pod kołdrą było zaś cieplutko i miło, obok posapywał, pogrążony we śnie Mąż. Wszystko mnie skłaniało do zamknięcia oczu i ucieczki w krainę snu. Ale wiedziałam, że się nie uda. Bo już czułam jakieś uwieranie w ciele, czułam ciężkość. Dobrze wiedziałam, co mnie męczy. Choroba Pipinka i wizyta u weterynarz. Jedynym sposobem na poczucie się lepiej było przejść przez to. Więc wstałam. Suczka jak co rano złapała kocyk ze śpidełka i radośnie pobiegła z nim do dziennego pokoju. Ciężko stąpając polazłam za nią. Weszłam do kuchni, zapaliłam taką małą lampkę nad blatem. Nie lubię mocnego światła rano, kiedy oczy jeszcze po nocy nienawykłe. Otworzyłam lodówkę, wzięłam mleko na owsiankę i odwracając się spojrzałam w okno...Zastygłam.
Następnie zamknęłam lodówkę, odstawiłam mleko na blat i jednym skokiem znalazłam się przy oknie...
Za oknem była właściwie noc. Jeszcze lampy się paliły. Naprzeciw rosną drzewa w rządku pod parkanem. Duże, leciwe. I tam, wokół tych drzew błyszczących jeszcze po deszczu, wiła się ogromna, rozciągająca się na trzy drzewa, chmura szmaragdowych, jaskrawych,wirujących światełek. Takich troszkę jak choinkowe ledy. Teraz to dopiero zamarłam. Usiłowałam ogarnąć wzrokiem wszystko. Ale bardzo trudno było. Bo one zapalały się i gasły, wirowały wokół drzew jak mgławica. Cały czas w ruchu, w górę, w dół, na boki. Jedno gasło, zapalało się drugie. Miałam wrażenie że jest ich setka może. Troszkę tak, jak na tym obrazku, który umieściłam na górze.

Stałam, patrzyłam, jednocześnie jasno i wyraźnie uświadamiałam sobie moje myśli:
- niemożliwe, ktoś stoi pod ścianą budynku i puszcza coś laserowego...
- niemożliwe, kto o piątej dwadzieścia robiłby takie rzeczy...
- jakie to piękne..
- jak szybko mrugają...
- wiosna przyszła...
- a może to jakieś światełka od sąsiada?
- cudne, nie mogę za nimi nadążyć...
- jeju, jak długo ja to widzę...
Patrzyłam, w końcu światełek robiło się coraz mniej i mniej, aż w końcu jedno tylko do mnie zamrugało i znikło.
Całość trwała może pół minuty. Ale te trzydzieści sekund było jak pięć minut.
I cały czas mam wrażenie, że było tam coś jeszcze...
Ale nie wiem, tylko takie wrażenie...

Taaa, a teraz niech czytający zastanowią się nad tym, jakie mieli myśli czytając to co napisałam ;-)
To może być ciekawe :-)
To dużo mówi o was. Tak samo jak moje myśli o mnie.

Postałam jeszcze chwilę przy tym oknie. Nic.
Otworzyłam szafkę, wyjęłam płatki owsiane i garnek do mleka. Nastawiłam owsiankę, cały czas popatrując w okno. Nic się nie działo, tylko sąsiad włączył światło na zewnątrz domu i zaczął wyprowadzać samochód. Pomyślałam jeszcze niedorzecznie, że może ma jakiś dziwny, laserowy włącznik do światła. No cały czas mózg szukał czegoś, co mogłoby wytłumaczyć mgławicę szmaragdowych światełek ;-)
Nic nie znalazł sensownego.

Poszłam wpuścić koty. Nakarmiłam je.
Rzeczywistość ruszyła do przodu.
Przypomniałam sobie o Pipi.

Popatrywałam jeszcze w okno, ale zrobił się powoli dzień.
A potem już opisałam co było.

Dopiero dwa dni później opowiedziałam Mężowi. On się już przyzwyczaił, że ja czasem coś zobaczę. Jakby już się nie dziwi i nie boi o mnie. Chyba. Bo nawet ja sama się zastanawiam czasem, czy aby klepeczka w mózgu nie odpada :-)
Ale tym razem zgłosił pretensję: czemuż, kobieto, mnie nie zawołałaś?
No nie wiem, zastygłam przy tym oknie...nawet mi w głowie nie było wołać, czy łapać za komórkę.
Ale miałabym filmik! I świadka, ale nie, zamarłam w wielgachnym zadziwieniu, pomieszanym z niewiarą, że widzę to, co widzę.

Kiedy to piszę, przypomina mi się wydarzenie z mojego życia, kiedy to chyba w czwartej klasie, szłam do szkoły. Ciągle to pamiętam. Niby nic, a utkwiło. Raźno maszerowałam chodnikiem przy głównej ulicy. Po lewej miałam płotek i żywopłot odgradzający mnie od parku, po prawej ulicę, już wtedy asfaltową. Nagle zobaczyłam, że naprzeciw mnie, środkiem chodnika biegnie pies, wielki. Taki jak poniżej Saba z adaptacji "W pustyni i w puszczy".


Wystraszyłam się. Był takiej prawie wielkości jak ja. Automatycznie zeszłam na jezdnię i zrobiłam spore półkole by go okrążyć i minąć. Przebiegł obok. Weszłam na chodnik i obejrzałam się.
Psa nie było.
Stanęłam i zaczęłam się rozglądać gdzie takie wielkie psisko znikło.
Nigdzie nie było. Ani na drodze, ani w parku. Żywopłot wtedy nie był wysoki, może do brzucha mi sięgał.
Pies znikł.
Z jakiegoś powodu pamiętam to wydarzenie do dziś, choć tyle mam białych plam z tamtego okresu życia.
A teraz szmaragdowe światełka.

Co ranek patrzę na drzewa :-) Ale nic.

Aż kilka dni po tym zdarzeniu, wpadł d o biblioteki znajomy, u którego warsztaty z Rosą były. On i żona mają ten cudny, drewniany dom w lesie i z nimi mogę pogadać o dziwności spokojnie.
Spojrzałam na niego i mówię: O! ty dzisiaj nie przypadkiem przyszedłeś :-)
Opowiedziałam mu co mi się przytrafiło. Stał chwilę, patrzył na mnie i mówi: wiesz, mnie się to kojarzy z energiami ziemi, duchy przyrody, coś jakoś tak.
Ale, najważniejsze pytanie: czemu ci to zostało pokazane?

No tak, CZEMU?
Generalnie cała zabawa tutaj polega do tej pory na NIEPOKAZYWANIU tego, co tu jest tak naprawdę :-)
A ja mam jakieś przebitki.

Więc, cóż...
Pierwsza myśl: na mojej obecnej drodze zdecydowanie powinnam porzucić racjonalizm szkiełka i oka :-)
Bardziej patrzeć SERCEM.

kadr z filmu Avatar

Bo kiedy patrzę, naprawdę PATRZĘ, czuję, że jest coś więcej, jest wokół nas magia, której nie widzimy, ale czujemy.
Podszewka Wszechświata jest bardziej niesamowita niż scenarzyści filmów takich jak "Avatar" mogą wymyślić.
I można tam zajrzeć, tylko trzeba się otworzyć na tę możliwość.
Tak po prostu, UWIERZYĆ ;-)



PS. Nie, nie jaram żadnego zielska :-)




Pozdrawiam Wszechświecie, zachwycona i zadziwiona Prowincjonalna Bibliotekarka :-)

wtorek, 9 kwietnia 2019

Dar Pandory Wszechświecie.

źródło: internet, artysta nieznany


"Pandora (gr. pan – "wszystko", dδron – "dar") – w mitologii greckiej to pierwsza kobieta na Ziemi, którą Zeus zesłał jako karę dla ludzi za to, że Prometeusz wykradł bogom ogień z Olimpu. Na rozkaz Zeusa, Hefajstos ulepił z gliny i wody pierwszą kobietę, którą charyty i hory pięknie przyodziały. Atena nauczyła ją prac domowych, Afrodyta obdarowała urodą, a Hermes podzielił się z nią swoimi cechami charakteru: kłamstwem, fałszem i pochlebstwem i zaprowadził do Epimeteusza, który pojął ją za żonę wbrew ostrzeżeniom swojego brata, Prometeusza.
W posagu Pandora otrzymała szczelnie zamkniętą glinianą beczkę (w literaturze europejskiej na ogół zwaną puszką Pandory), którą Epimeteusz i Pandora z ciekawości otworzyli. Znajdowały się w niej wszelkie nieszczęścia, które rozeszły się na cały świat. Na dnie beczki była jednak, zgodnie z wolą Zeusa, nadzieja.
Według innej wersji mitu to Pandora ją otworzyła z ciekawości, gdy Epimeteusza nie było w domu; nieszczęścia uleciały, nadzieja zaś została uwięziona, gdyż Pandora zatrzasnęła wieko.
Trzecia wersja podaje, iż beczka (dar dla Epimeteusza od Zeusa) zawierała wszelkiego rodzaju dobro; Pandora, niebacznie otwarłszy wieko, pozwoliła by zawartość – uleciawszy – powróciła do siedziby bogów; ludziom pozostała tylko nadzieja.
Wersja Jana Parandowskiego podaje, że Pandora nakłoniła swego męża Epimeteusza do otwarcia beczki, którą otrzymała jako swoje wiano. Otwarcie prezentu spowodowało, że „wyleciały na świat wszystkie smutki, troski, nędze i choroby i jak kruki obsiadły biedną ludzkość”.
Puszka Pandory to symbol nieszczęść, czegoś, co wywołuje mnóstwo nieprzewidzianych trudności, źródło niekończących się smutków i kłopotów."

Tyle Wikipedia.
 Bo siedzę i myślę, Wszechświecie.

Kiedyś gdzieś wyczytałam; nosz nie mogę sobie przypomnieć gdzie, bo bym podlinkowała; że nauczycielka w sklepie chciała kupić piwo. Miała ochotę na zimne piwko do obiadku, czy jakoś tak.
I z przerażeniem dostrzegła, że jej nieletni uczniowie są w sklepie. I nie kupiła, bo przecież przy dzieciach nie będzie złego przykładu dawać. A taką miała ochotę :-) Pod spodem, któraś inna nauczycielka napisała, że ona to łazi po sklepie, czeka, aż jej uczniowie kupią swoje i potem dopiero sama idzie do kasy, by jej wstydliwych zakupów nie widzieli. Bo nauczyciel też człowiek, piwko lubi wypić.

Taaaa...

I obecnie często trafiam na nauczycielskie rozmowy. Częściej niż bym chciała. I mam koleżanki nauczycielki i czytelniczki nauczycielki, a nawet czytelników nauczycieli, znaczy mężczyzn.
I mnie uczono, i moje dzieci uczono. I czasem współpracuję ze szkołą, ale raczej mniej niż więcej, bo u nas to bardzo hermetyczna placówka.
Moja koleżanka, która uczy w podstawówce, bardzo serio podchodzi do nauczania. Przejmuje się każdym dzieckiem, ich sytuacją w domu, stara się bardzo. Tłumaczy, uczy, koryguje, przestawia, wpływa, kształtuje...
No i słowo "kształtuje" mnie dziabło....

Bo ta moja koleżanka, to taka jest ogromnie przejmująca, ogromnie zaangażowana, ogromnie przytłoczona odpowiedzialnością za te wszystkie dzieci, taka nieszczęśliwa, że nie może im wszystkim pomóc, taka pełna goryczy, że system taki fatalny, że rodzice tacy ślepi, że zawód taki ciężki, te wszystkie biedne dzieci...
Że zupełnie nie widzi, że chce, by dzieci były takie, jak ona by je chciała widzieć. I rodzice tacy, jak ona by chciała, żeby byli. Że ma jakąś wizję i próbuje wszystkich wtłoczyć do obrazka.

Cóż ona robi Wszechświecie?
Ano kształtuje...SWÓJ Wszechświat, bo jej postawa z niczego się nie wzięła, wzięła się z całego jej życia, ma w nim odbicie, nie tylko w szkole. W domu też...

W sierpniu, na warsztatach u Rosy siedziała obok mnie nauczycielka z nauczania początkowego. Miała ze sobą przecudnego buldożka, nie mogłam mu się oprzeć, w przerwach rozmawiałyśmy.
I ona (patrz Wszechświecie, jak wszystko jest połączone) właśnie zastanawiała się nad swoją pracą.  Bo są klasy fajne, spokojne, życzliwe i są klasy fatalne, rozrabiające, złośliwe. I przyszło do niej takie pytanie: a może to zależy od wychowawcy, od jego osobowości, tego czym wibruje? I nawet poszła do psychologa szkolnego zapytać, nie dostała wiążącej odpowiedzi :-)
No cóż jej mógł psycholog powiedzieć, oczywiście, że tak. Tylko wtedy by wyszło, że klasy rozrabiające i słabe, mają złych nauczycieli. Bo małe dzieci przesiąkają jak gąbka, tym, czym emanuje nauczyciel i nie mówię tu o wiedzy jako takiej, tylko o EMOCJACH ;-)
Bo zawsze chodzi o emocje. A najbardziej o NIEUŚWIADOMIONE.

Nie o wiedzę, wcale nie o wiedzę...

Często pojawiają się w bibliotece ludzie, którzy wchodzą, rozglądają się, wzdychają i mówią:
- jak tu spokojnie, pani to ma szczęście, taki spokój, fajna praca...

Ja zaś, już teraz (bo kiedyś wnerwiało), odpowiadam:
- fajna, bardzo, ale każdy może zostać bibliotekarzem, KAŻDY ;-)

I strajkują nauczyciele.
I zastanowiłam się dlaczego takie to budzi moje sprzeczne emocje.
I wydaje mi się, że czuję, że strajk nie na temat :-)
Ale to moje zdanie Wszechświecie.
Opinia :-)
Autorska :-)

Bo ja wspieram obecnie wszystkich strajkujących. I z mojego podatku życzyłabym sobie, by każdy strajkujący dostał to, czego potrzebuje. Niech to będzie grosik podwyżki, ale niech będzie, ode mnie z serca :-)
Nauczycielom, sprzątaczkom, paniom z kuchni, robotnikom, policjantom, pielęgniarkom, lekarzom, górnikom, strażakom, paniom na kasach, developerom, bankierom, ministrom, bibliotekarzom...WSZYSTKIM.

Wszystkim czego potrzebują :-)



O co chodzi z Pandorą?
O to, że ta niewinna puszka, którą ona otworzyła, to był DAR, wielki dar : ja to nazywam: WYBOREM.

Prometeusz przyniósł Światło, czyli Wiedzę według mnie, Pandora przyniosła wynikający z Wiedzy, WYBÓR.
Każdy może wybrać...
I wybieramy...
I są konsekwencje ;-)



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja Prowincjonalna Bibliotekarka, usilnie porządkująca księgozbiór :-)



środa, 3 kwietnia 2019

Narodziny ZŁA Wszechświecie.

Nocna mara:  Johann Heinrich Füssli

Był listopad.
Listopad mżył deszczem, szarpał wiatrem, wył za oknami jak wilk, szamocąc bezlistne drzewa.
Nocami dom trzeszczał, stukał, szeleścił. Zimno przenikało do jego wnętrza mimo solidnie rozpalonego pieca do centralnego.
Hanna, leżąc nocą w łóżku, często nasłuchiwała tych odgłosów. Skowyczącego wiatru, poruszającego się domu. Szumu deszczu spływającego po dachu i oknach. Wsłuchiwała się w ciemność z oknem, zastanawiając się, czy coś tam się nie skrada, nie czai, nie patrzy...
Obok, niczego nieświadomy, chrapał głośno mąż. Zazdrościła mu tego snu, tej nieświadomości, tej niewrażliwości. Był człowiekiem, który życie traktował jako zadanie do zrobienia. Obce mu były porywy uczuć. Pracowity i zapobiegliwy, zapewnił Hannie i dzieciom dobre życie. Nie jakieś bardzo bogate, ale nic im nie brakło. Dzieci wyuczyły się, założyły rodziny, pojawiły się wnuki. Hanna z mężem przeszli na emeryturę i zajęli się domem, działką, wypracowali swoją rutynę codzienną.

Owszem, trochę im dokuczały stawy, trochę inne choroby. Ale wiadomo, wiek robił swoje. Hanna przebrnęła jakoś przez klimakterium, ale czasem miała wrażenie, że to wszystko w ciele jeszcze trwa, choć lekarz powiedział, że dawno już po wszystkim. Budziła się nocami zlana potem, ciągle zdarzały się fale gorąca oblewające całe ciało. Ciągle bywała słaba, rozdrażniona i rozdygotana.
Koleżanki z chóru kościelnego i te, z którymi pracowała jako wolontariuszka w caritasie, mówiły, że już dawno mają za sobą takie objawy, a Hanna nadal się męczyła. Miała wrażenie, że los ją specjalnie wybrał, by jej podokuczać.

Dzieci przyjeżdżały rzadko, zaabsorbowane swoim życiem. Czasem Hanna łapała się na tym, że ma do nich żal. Tyle dla nich poświęciła, starała się bardzo. Nieprzespane noce w czasie chorób, dbanie, chuchanie, wieczna czujność. Sama nie doświadczyła tego w dzieciństwie, postanowiła swoim dzieciom dać to, czego jej zawsze brakło. Zrobiła dobrą robotę, ciężką. Nie poszła na studia, nie wydawała na zbytki, wszystko dzieciom. Dbała o dom, ciepłe obiady, czystość, odrabiała z nimi lekcje. Męża ciągle nie było, bo pracował, więc Hanna czasem musiała i ojca zastąpić. Udało się. Dzieciaki zdolne, radzą sobie, pracują, mają domy, wnuki fajne.
Tylko rzadko przyjeżdżają.

I Hana nocami, kiedy nie może spać, czyli co noc, myśli, że mogliby częściej.
I czuje się trochę samotna. Znów fala gorąca przepływa przez jej ciało i zostawia ja osłabłą.
I nasłuchuje tej wichury za oknami, i tego stukania deszczu, i nie wie, nie wie czemu nie może spać. Przypomniała sobie te noce, kiedy budziła się i miała wrażenie, że na jej piersiach leży kamień, ciężki i zimny. Nie mogła złapać oddechu, nie mogła się ruszyć. Bała się tych ataków, choć one powoli mijały zawsze. Lekarz po zrobieniu ekg powiedział, że serce ma zdrowe i nic się nie dzieje. Nerwy.
A mąż śpi snem sprawiedliwego, nie pomyśli nawet, że ona obok tak się męczy...

Hanna wstała, druga dwadzieścia w nocy, przewraca się już dwie godziny w łóżku. Zaraz mąż się obudzi i będzie gderał. Postanowiła pójść do kuchni i zrobić sobie herbatkę z melisy. Posiedzi, porozwiązuje krzyżówki, uspokoi się i może jeszcze uda się pospać.
W kuchni usiadła przy stole, postawiła obok kubek z torebką ziół, rozłożyła krzyżówkę i zaczęła rozwiązywać swoje ulubione jolki, czekając aż czajnik się zagotuje.
Skupiona na krzyżówce, nie od razu zauważyła, że obok lodówki, w cieniu przy ścianie, coś lekko zafalowało.
Światło żarówki świecącej w kuchni było słabe, żarówka już dawno wołała o wymianę, ale póki świeciła, nie było sensu wydawać pieniędzy. Cienie w słabo oświetlonej kuchni były głębokie, rozmywały kontury szafek, lodówka wzdychała cicho, czajnik szumiał. Hanna ruch w półcieniu wyłapała kątem oka. Przerażona spojrzała w tym kierunku, ale patrząc wprost widziała tylko głęboki cień. Wiedziała, że obok lodówki stoi tylko niski taboret i nic więcej.
- Nic tam nie ma.
- Co ja wymyślam.
Serce, które przez chwilę omal nie wyskoczyło z jej piersi, zaczęło zwalniać. Hanna odetchnęła głęboko kilka razy i powoli rozluźniła spięte do ucieczki ciało. Jeszcze raz spojrzała w kąt obok lodówki. Nic.
Czajnik zabulgotał i wylał trochę wody na kuchenkę. Hanna aż podskoczyła na krześle i roześmiała się nagle.
- Co ja wymyślam?
- Ta bezsenność mnie wykończy.
Wstała, wyłączyła gaz. Zalała melisę i wróciła do krzyżówek. Kubek parował, lodówka westchnęła.
Hanna znów, kątem oka, zobaczyła ruch w kącie przy lodówce....




Ps. Do napisania tego zainspirowała mnie akcja palenia książek przez księży w Gdańsku.
     Spalono tam też drewnianego kotka i słoniki z podniesionymi trąbami.
     Wszechświecie...witki opadły lekko....