czwartek, 21 listopada 2019

Rytualny mord Wszechświecie


Dzisiaj moja znajoma powiedziała, że po Wszystkich Świętych tak źle się czuła, że myślała o wezwaniu pogotowia. Bolało w klatce piersiowej, dusiło, czuła potworny ciężar.
A  w czwartek przed świętem byłam sama w bibliotece, bo koleżanka wzięła wolne by gotować i piec. I przyszła młoda mama z dwójką córek, bo nie mogła wytrzymać w domu ze swoją mamą, do której przyjechała. Rodzicielka zasuwała w kuchni, wibrując zmęczeniem i drażliwością, wściekła, że musi to robić, niezdolna przyjąć pomocy, twierdząc, że wcale się nie denerwuje.

Taka wprawka przed Gwiazdką się odbywała.
Rok zatacza koło, a my razem z nim.
Już zamordowaliśmy miliony chryzantem, zwielokrotniliśmy ilość plastiku na planecie, pobaliśmy się samotności i śmierci, odbyliśmy przymusowe sesje psychopatologiczne z rodziną. Odchorowaliśmy tłumione emocje (zadziwiające ile osób przeziębia się na cmentarzu albo przewiewa), psychosomatyka odpuściła.

Zbieramy siły. Grudzień nieuchronnie nadejdzie...



Moja siostra Małgo powiedziała mi, że w dzieciństwie we wszystkim widziała schematy. Czuła, że narzuca się jej jak żyć, że nie miała przestrzeni na to by być sobą. Idąc później w życie postanowiła pójść własną ścieżką. Co było trudne, bo wymagało zmiany paradygmatu wbitego boleśnie w dzieciństwie. Być może po to on właśnie jest?

Czytam teraz genialną książkę Moshego Feldenkraisa: Świadomość przez ruch. Przeleżała na półce dwa lata, zanim do niej dotarłam. Ale tak miało być, nie zrozumiałabym wcześniej. Nadal nie wszystko załapuję i trochę to potrwa, ale garnęłam już kilka spraw.
Rozwój to i prosta, i skomplikowana sprawa.

 "W każdym ludzkim działaniu można wyodrębnić trzy następujące po sobie fazy. Dzieci mówią, chodzą, walczą, tańczą, a potem odpoczywają. Człowiek pierwotny również mówił, chodził, walczył, tańczył i odpoczywał. Na początku  rzeczy te robiło się "naturalnie", czyli tak jak zwierzęta robią to wszystko, co jest im potrzebne do życia.
...We wszystkich częściach świata, nawet w wyizolowanych grupach na wyspach, żyją plemiona które w sposób naturalny nauczyły się mówić, podobnie jak biegać, skakać, walczyć, nosić ubrania, pływać, tańczyć, szyć, prząść wełną, wyprawiać skóry, wyplatać koszyki, itd. Jednak w niektórych miejscach owe naturalne czynności rozwijały się i ewoluowały, w innych pozostają niezmienione od najdawniejszych czasów.
Faza druga: indywidualność.
W czasie i miejscach, gdzie dochodziło do rozwoju czegoś nowego, zawsze napotykamy szczególną fazę indywidualną. Pewne osoby odnajdują swój osobisty, szczególny sposób wykonania czynności, które przyszły naturalnie. Ktoś mógł znaleźć własny sposób wyrażania siebie, kto inny szczególny styl biegania, inny sposób tkania, wyplatania koszy czy też odmienny, indywidualny sposób robienia czegoś, co zaczęło odbiegać od naturalnego sposobu. Kiedy okazywało się, że taka metoda osobista przynosi istotne korzyści, zazwyczaj przejmowali ją inni. W ten sposób Australijczycy opanowali sztukę rzucania bumerangiem, Szwajcarzy nauczyli się jodłować, Japończycy uprawiać judo, a mieszkańcy Morza Południowego pływać crawlem.
Faza trzecia: metoda i profesja.
Kiedy pewien proces daje się przeprowadzić na szereg sposobów, może się pojawić ktoś, kto dostrzeże znaczenie samego procesu, oprócz sposobu w jaki jest on przeprowadzany przez jednostkę. Odnajdzie on coś wspólnego w indywidualnych przedstawieniach procesu i zdefiniuje proces jako taki. Przez to, w fazie trzeciej, proces zostaje przeprowadzony zgodnie ze szczególną metodą będącą wynikiem wiedzy, nie jest on już naturalny."

I po ptakach.

Dalej Feldenkrais pisze:"...Można zaobserwować, jak praktyki naturalne ulegały metodom nabytym "profesjonalnym" i jak społeczeństwo generalnie odmawia jednostce prawa do stosowania metod naturalnych, zmuszając ją do uczenia się przyjętego sposobu robienia czegoś zanim pozwoli jej się pracować.
Na przykład rodzenie dziecka było kiedyś procesem naturalnym i kobiety wiedziały jak pomóc sobie nawzajem w potrzebie. Lecz odkąd położnictwo stało się przyjętą metodą, a położna kobietą z dyplomem, zwyczajnej kobiecie odmówiono prawa i zdolności do pomagania innej podczas porodu.
Obecnie jesteśmy świadkami trwającego procesu rozwoju świadomie skonstruowanych systemów w miejsce metod indywidualnych i intuicyjnych oraz tego, jak działania niegdyś przeprowadzane w sposób naturalny stają się profesjami zarezerwowanymi dla specjalistów."


Każdy z nas bierze w tym udział przez całe życie. Doszliśmy do absurdów wielkich jak Kosmos i brniemy dalej, indywidualnie i jako społeczeństwa. Tworzymy na bazie systemów następne systemy.
I o ile nie mam wpływu na ogólne systemy i innych ludzi, to mam wpływ na siebie. Choć to nie było takie oczywiste, bo ogólnie wszyscy uważamy, że to Życie nami zarządza, a nie my Życiem.
Pewnie to przekonanie jest tak powszechne, bo jest łatwiejsze do przyjęcia. Wygodniejsze do siedzenia. Wyjmuje z naszych rąk ster i możemy usiąść na ławeczkach z tyłu i ponarzekać. W grupie, razem z takimi samymi jak my. Czyż to nie przyjemne? Siedziałam, to wiem.

A w sterówce pusto...i czort wie dokąd statek płynie.

A na pytanie, które czasem padnie z ust kogoś przytomniejszego: czy płynie z nami sternik?; rozglądamy się po sobie i mówimy: nieee, ja nie mam papierów na to.



Ja jestem nauczycielką. Czy naprawdę uczę?
Ja jestem lekarzem. Czy naprawdę leczę?
Ja jestem prawnikiem. Czy naprawdę prawo jest prawem?
Ja jestem budowlańcem. Czy naprawdę buduję?
Ja jestem naukowcem. Czy naprawdę odkrywam?
Ja jestem bibliotekarką. Czy naprawdę ??????????

Kim jestem?


Tym kim zechcę.



PS. Gdyby ktoś chciał poszerzyć horyzont swoich zdarzeń, to można poćwiczyć mikroruch Metodą  Feldenkraisa. Ćwiczenia te są doskonałe dla wszystkich oraz bardzo pomagają dzieciom ze spektrum autyzmu. Poszukajcie na YT. Kto szuka..;)
PS2. Dogrzebałam się, że w listopadzie rok temu też to rozkminiałam i post popełniłam, nie ma przypadków :) Ach ty listopadzie wredny : Małpie życie


Pozdrawiam Wszechświecie, twoja zbuntowana jednostka indywidualna,
Prowincjonalna Bibliotekarka.

55 komentarzy:

  1. Przeczytałam myśląc po drodze, że mam podobne przemyślenia ostatnio. Jedna rzecz nie dawała mi spokoju i dokuczała jak sucha gałązka drapiąca ramię przez ubranie, nie dająca się oderwać. Poczekałam chwilę i już wiem. Te metody ujmujące nasze naturalne postępowania w sztuczne ramy, to wypisz wymaluj te wszystkie paskudne, utrudniające życie zawodowe procedury pod tytułem "Jak tzymać długopis w ręku żeby nie wetknąć go sobie w oko" itp. Te procedury doprowadzały mnie do furii, bo czułam jakby ktoś z rozmysłem usiłował za ich pomocą pozbawić nas w pracy zdrowego rozsądku, kreatywności i myślenia. Pamiętam czasy pracy bez durnych procedur kiedy trzeba było włączyć uwagę i myślenie, i doskonale sobie radziliśmy. Zastanawiam się komu i do czego potrzebne jest to ogłupianie nas na każdym kroku, odbieranie nam samodzielności, szufladkowanie, ustawianie w szeregu do oceny, wykluczanie spomiędzy nas tych co czują i myślą inaczej? Przeraża mnie też to, że wielu z nas poddaje się niemal z zapałem tym wyssanym z palca, bzdurnym procedurom narzucającym nam jak żyć, pracować i czuć. Jak chętnie i z zapałem wielu z nas wytyka palcem tych co czują, żyją, myślą i działają inaczej niż ci co ślicznie i zgodnie postępują według wymyślonych i narzuconych procedur.
    Pozdrawiam serdecznie:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marytko, muszę ciut pomyśleć nad tym co napisałaś, odezwę się jutro, bo jadę na warsztaty do Wawy..a i mnie coś skrobie w twoim wpisie.

      Usuń
    2. Wiesz, to może trochę jak syndrom sztokholmski :)
      Czytałam okropną książkę o bandażowaniu stóp dziewczynkom w Japonii. Właściwie nie czytałam, tylko fragmenty przejrzałam, bo to było okropne. Dziewczynka z normalnymi stopami nie miała szans na zamążpójście i szacunek w społeczeństwie. Więc matki i babki, wcześniej same poddane tej torturze, robiły to swoim córkom. Uważając, że robią to z miłości. Dziesięć wieków to trwało. Jakie to potworne spustoszenie zrobiło w kobietach, w ich poczuciu bezpieczeństwa, wartości, miłości do siebie...Aż się nie chce myśleć. Dziewczynki storturowane wielomiesięcznym bólem, w samoobronie zaczynały współpracować z oprawcami. A oprawcami były matki. I autorka napisała: nie mamy wpływu na to, jak inni nas kochają...
      Nie sądzę, że to robi nam ktoś, my sami to robimy sobie. Dlatego tak ważne jest, przynajmniej dla mnie, dojrzenie tych schematów i zapytanie siebie: czy to ja jestem? Czy to dla mnie? Bo może jednak wolę inaczej.
      Jako dzieci nie mamy wielu opcji, ale jako dorośli już tak...Kwestia jak wybierzemy.

      Usuń
    3. Czytałam o tym bandażowaniu stóp, pamiętam czarno-białe zdjęcia tych koszmarnie zniekształconych stóp. To była napewno książka. Spisane wspomnienia chinki, jednej z ostatnich, które jeszcze musiały przejść przez ten koszmar.
      Rzecz w tym, że to bandażowanie stóp tak do końca nie odpuściło. Zobacz, co dzieje się z naszym wyglądem. Mamy być szczupłe i już, bo komuś taka sylwetka się spodobała i miał taka siłę przebicia, że narzucił ten program innym. Ile z nas katowało się i katuje wciąż dietami niszczącymi zdrowie w imię takiego priorytetowego wyglądu. Przecież to nadal jest jak bandażowanie stóp. Nie jestem bynajmniej wyjątkiem. Większość życia spędziłam na walce z nadwagą. Albo to szaleństwo farbowania się gremialnego na blond, a szczególnie naszych aktorek bo podobno w pewnym wieku ciemne włosy postarzają. Gó..o prawda, wszystko zależy od urody i niektóre kobiety blond postarza bardziej niż brąz.
      Tych narzuconych wzorców postępowania jest bardzo dużo. Wciąż im w jakiś sposób świadomie czy nie, ulegamy.
      Jestem takim odmieńcem, który często stawał i staje w poprzek przyjętym ogólnie zasadom jeżeli mnie one uwierają. Zdorowo za to w życiu oberwałam. No cóż z Zelandowskimi wahadłami się nie walczy, należy je omijać albo wyciszać ewentualnie wypisać się z nich. Rzecz w tym, że nie zawsze można. Lata całe tkwiłam w takim wahadle pracy gdzie panował mobbing, terror i koszmarny wyścig szczurów. Musiałam nauczyć się wyciszać to wahadło, omijać jego ciosy, oddać sie w najem jak pisze Zeland. Przetrwałam. Wiele z pracujących tam osób skończyło w psychiatryku albo wlokło się na psychotropach, albo dopadł je rak czy inne schorzenia.
      Skoro przetrwałam coś takiego, to odwiedzenia grobu bliskich w terminie innym niż pierwszy listopada, potraktowanie nadchodzacych świąt bez napinki (w końcu to tylko dwa dni, a poza tym akurat lubię te święta mimo wszystko ), ufarbowanie włosów, a choćby i na czarno, chciaż zbliżam się do kolejnej siątki itp. nie jest dla mnie problemem. Poza tym zawsze byłam w poprzek różnym społecznym rytuałom i wybździonym obowiązkom pod tytułem : no co ty, przecież nie wypada, należy, co ludzie, rodzina powiedzą, obrażą sie na nas, wszyscy tak robią. Pewnie już mi tak zostanie co nie znaczy, że nie ulegam czasami presji takich obnowiązków czy rytuałów. Nie od każdego wahadła da się uciec, nie każde da się ominąć:-)

      Usuń
    4. No właśnie o to chodzi chyba. O nauczenie się pewnych rzeczy, na jakby pełniejsze rozpoznanie siebie i swoich wzorców. Bynajmniej nie musimy wszystkiego zmieniać. Chyba chodzi o jaką taką przytomność w życiu ;) Bunt jest całkiem dobrą formą napędu. Byle nie rozhuśtać, to prawda.
      Poligon na Ziemi trudny jest, to pewne. Pułapek mnóstwo. Sztuka Życia. Sztuka poznania siebie. Popatrz, przetrwałaś. Ba! nawet wyciągnęłaś wnioski. Coś stworzyłaś, coś zniszczyłaś. Jesteś:)
      Tak jak ja, tak jak mnóstwo innych. Wszyscy właściwie, każdy w swoim tempie. Zobaczymy jak nam wyjdzie tym razem ;)

      Usuń
  2. Przekonałam się już wiele razy, że czasami trzeba być egoistą, dla własnego dobra i brać także życie jak leci.
    Kiedyś jak ta owca naśladowałam, powielałam, martwiłam się na zapas, a potem i tak było wielkie rozczarowanie. Bo nie zadowolisz każdego, a tym bardziej swoich oczekiwań.
    W życiu prywatnym i w pracy zaczęłam stosować zasadę:
    Nie obrażaj się, jeśli nie spełniam twoich oczekiwań. To twoje oczekiwania, a nie moje obietnice.
    Jeśli ktoś nie umie inaczej to trudno. Zamiast lepić tysiąc pierogów wole iść z synem i synową na spacer, a pierogi kupujemy :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Egoizm, dobry egoizm, taki który polega na kochaniu i akceptowaniu siebie, wcale nie jest egoizmem, jest dbaniem o siebie. A to jest Miłość Jotko. Od tego zaczyna się dobro ogólne. Ludzie szczęśliwi, akceptujący siebie i swoje potrzeby lubią innych. To takie proste ;) Tak jak twoja zasada.
      Tysiąc pierogów ??? Przez całe życie zrobiłam może z trzysta!
      Zdecydowanie wolę spacer :)
      Miłego weekendu :) U nas huragan.

      Usuń
  3. Czytając tego posta miałam wrażenie, że ktoś moje myśli przelał na "papier". Szczerze, to nawet nie afiszuję się w swoim otoczeniu z taką postawą, bo od razu patrzą dziwnie. Jak można łamać tradycję, odwieczny porządek wynikający z naszej katolickiej tradycji. Szkoda, że ta tradycja w bardzo wielu miejscach skierowana jest na jakieś szczególne nas udręczenie. Wszyscy jak przysłowiowe stado baranów robimy coś, co nie sprawia nam żadnej przyjemności, wydaje się bezsensem, ale jest tradycją, więc jak się wyłamać ze społeczności???. Sama wyłamuje się gdy tylko mogę, bo jednak tak do końca nie mam cywilnej odwagi być uznaną za ekscentryka (w najlepszym przypadku). Teraz mieszkam na wsi, gdzie indywidualność jest postrzegana nie najlepiej, a hasło "trzeba robić jak ludzie" słyszę bardzo często.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na wsi działają takie programy. Ale to w sumie łatwe do przeskoczenia. Świadomość wsiowa ma możliwości skupienia się złotej rybki. Na pięć minut. Dłużej się nudzą. Pogadają i przestaną, znajdą inny temat, nowszy. Popatrz a zobaczysz ;)
      Jedyne co się liczy na Ziemi to życie po swojemu. Podróżowanie tam, gdzie serce ciągnie, gdzie czujemy się dobrze, gdzie nic nie boli, gdzie jest komfort. Nie uniknę pewnych obowiązków, ale jeśli mam swój świat, dam radę. I to jest moja wytyczna teraz.
      Ja myślę Gaju, że wiele osób myśli tak jak my. Bardzo wiele. Tylko niewiele ma odwagę zrobić coś z tym. Ale są odważni ludzie, spotykam :)
      Miłego weekendu :)

      Usuń
  4. Oj tak koło się zatacza, ale ja w tym roku po swojemu sobie dłubię, że tak powiem. Że wcześnie te wszystkie rzeczy świąteczne są to nic, boa ja już sobie zaczęłam ciułać, że tak to nazwę. Nie wiem jakie będą święta, ale pewnie, jak zawsze - nie ma co się ani nastawiać ani obrażać - wszak to nie pierwsze święta będą i to w tym samym gronie pewnie. Kiedyś myślałam, że na Święta nie dziwię się tym, co wyjeżdżają, ale mnie trzymają moje koty i po takim wieczorze fajnie do nich wrócić i z nimi sobie coś jeszcze pooglądać.
    A i bombki w tym roku będziemy mieć na choince drewniane. Choinka, wiem, że plastik, ale biała wymarzona przez Młodego - świata nie zbawię, ale pocieszam się, że nie kupuję co rok nowej - jak niektórzy to robią. No i Mefinio z Młodym będzie miał Choinkę dla siebie - mnie będą lampeczki tylko.
    Chyba się człowiek w niektótrych następstwach bezpiecznie czuje - wiadomo, że po Choince urodziny Młodego mam, a później po feriach mam ja, a później Druga Połowa, a później wakacje i tak się toczy nam ten rok...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo chodzi o to Wiewiórko, by robić to co się lubi, akceptować pewne konieczności i być szczęśliwym. Co wydaje mi się robisz :)
      Wasza białą choinka jest śliczna. U mnie ozdoby też plastikowe, słomiane i drewniane. Mimo niechęci do rodzinnych spędów, ignorowania kościoła, lubię Gwiazdkę na mój własny sposób. Ty też masz swój sposób. Trzymajmy się tego, co lubimy :)

      Usuń
  5. Fajny post popelnilas, bibliotekarko :)
    Zajrzalam najpierw do cwiczen i znalazlam cos prostego dla siebie.
    Potem stwierdzilam, ze jestem emerytka i...naprawde nia jestem :)
    Swieta mi nie straszne, bo od lat je u mnie lekcewaze, wazniejszy jest dla mnie spokoj. A niech tam sobie ludzie na mojej wsi gadaja co chca, swieta przejda i to oni beda zmeczeni a nie ja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ćwiczenia są zwodniczo proste. Ale niezwykle skuteczne. I każdy może wykonać tak jak potrafi. Nie ma musu wykonać tak jak na filmie. Każdy po swojemu, tak jak czuje.
      A o co chodzi z emerytką? Czyżbyś nie miała chęci tego akceptować ;)? Spoko, ja marzę już o zostaniu emerytką...Jeszcze 7 lat, jak bałwany na górze nic nie wymyślą.
      Wiem jak jest na wsi. Zawsze gadają. O wszystkim. Ale szybko się nudzą i szukają innych tematów. To takie życie zastępcze, kiedy swoje niefajne i patrzeć się nie chce.
      Miłego Basiu :)

      Usuń
  6. Cywilizowane społeczeństwa zabijają odruchy indywidualne, ale ja jestem odporna- nie reaguję na świętowanie "na gwizdek"- nie latam z okazji 1 listopada na cmentarz, bo nie jest to miejsce w którym odczuwam "obecność" tych co zmienili wymiar, nie gotuję tego co inni zwykli szykować z okazji jakichś świąt,nie szaleje z porządkami bo tak trzeba ale i nie namawiam innych by robili to co ja. Każdy ma własny mózg i może samodzielnie myśleć. Tylko mało kto ma odwagę myśleć samodzielnie, odrzuciwszy matrycę wbitą do głowy w okresie dzieciństwa, a jeszcze mniej osób ma odwagę robić to co myśli - "no bo co ludzie powiedzą???"
    A niech sobie mówią, wg mnie warto myśleć samodzielnie i robić
    to co służy pozytywnie naszej własnej psychice a nie to co się innym podoba.
    Miłego Anuś,;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Bukiet mi się przypomniała. Oglądałaś "Co ludzie powiedzą"? Przecudny serial. No ja trochę polatałam z chomikami na karuzeli. Przyznaję się, a co tam :) Chwile buntu przeplatały się z długimi chwilami zamroczenia. Ale to było potrzebne. Wiem jak tam było. Wiem, jak teraz jest. Mam kontekst.
      I zgadzam się zdecydowanie, każdy ma mózg. Należy używać. Tak się boimy łatki "egoista", a to przecież furtka do samego siebie...na początek :) Bo potem się dzieją same dobre rzeczy.
      Fajnego weekendu Aniu :)

      Usuń
  7. zdziwiona, doczytałam do połowy- już lecę komentarz zostawić. Teraz po raz drugi czytać zacznę. Zaskakują mnie Twoje dosadne przemyslenia i prostota z jaką je opisujesz. Już kilka razy chciałam się wyłamać z pierwszolistopadowychstaneknacmentarzu. I teraz to zrobiłam. Powiedziałam, ze idę. W koncu nie nie poszłam, ale stałąm przy grobie, z poczuciem bliskości z pochowaną tam prababcią... Miała Kobieta trudne życie. W trudnych czasach przyszło Jej żyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alis przy grobie Babci możesz stanąć 365 w roku. Kiedy ci pasuje. Jakoś rzadko dostrzegamy tę możliwość. Tak samo jak przymus listopadowy i każdy inny. Jak chomiki zasuwamy w karuzeli. Jeszcze ok kiedy ktoś po prostu w to wchodzi, lubi i nie potrzebuje inaczej. Ale wydaje mi się, że każdy jednak, kącikiem oka zauważa, że to coś nie tak...po prostu decyduje się nie widzieć, bo tak wygodniej.
      Ja byłam na cmentarzu ze względu na mamę, rok minął od śmierci Taty. Nic tam nie czułam, Taty tam nie ma, po prostu ma inne życie gdzieś indziej. Bardziej go czuję w domu, myślę, że zagląda do mamy, bo to ona potrzebuje.

      Usuń
    2. Alis wydaj mi się, że najważniejsze jest żyć świadomie i uważnie, więc jeśli wybierasz świadomie ten dzień na odwiedzenie grobów bliskich ci osób, to zwyczajnie wszystko jest okej :)

      Usuń
    3. AB Twoja odpowiedź... 21 o 21.21. to dziwne ale zerkam na cyferki.Na nich pracuję. dwudziestego pierwszego listopada to dla mnie ważna rocznica- jakby podwojna. Czy znasz dziecęca zabawę w godziny na elektronicznych zegara? powtórzenia tych samych liczb? - 21.21 -12.12 -22.22? 06.06..... kiedyśu mnie na blogu ją opisałam... poszukam. :D alis niezalogowana...

      Usuń
    4. Synchroniczność Alis to jest. Myślę, że to są takie mrugnięcia okiem do nas do Wszechświata ;) Czyli w mojej wypowiedzi było coś dla ciebie. Ja czasem wyłapię coś dla mnie w kolejce w sklepie, w paplaninie jakiejś. Na chodniku, mijając gadających ludzi... Zabawy nie znam, o co chodzi?

      Usuń
  8. Święta...Święty obowiązek by sie zaharowywać i robic wszystko samodzielnie, bo musi być tradycyjnie a sklepowe smakołyki się nie umywają. I co roku gospodynie udowadniają jakie są wszechstronnie uzdolnione i do tego jakie z nich tytanki. Tylko czy ktos to docenia? Czy jest w tym jakis sens?
    Ale powyższy temat wiąze mi sie po trosze z tym , co napisałaś dalej - o tym kim jesteśmy, o jakimś zaszufladkowaniu i ograniczeniu ról, jakie gramy. W święta udowadniamy swoja wszechstronność. Pokazujemy, że umiemy to i tamto, że dajemy radę, zamiast zdać sie na umiejetnosci innych i ulzyć sobie trochę. Po to wszak istnieja cukiernicy i piekarze, byśmy nie musiały piec ciast i chlebów (choć domowe niby najlepsze!:-) Po to też są masarze, wędliniarze, itp, itd. Ale najczęsciej w świeta gospodynie biorą sobie za punkt honoru by być genialne w każdej umiejętnosci i związanej z kulinariami zawodzie.
    Od dawna już nie szaleję z przygotowaniami do świąt. Przeszło mi.I z jednej strony to dobrze, bo lżej ciału, ale z drugiej strony duszy jakos nijako, bo coraz trudniejsza jest do odnalezienia ta sławetna magia świąt. Dla mnie jej sednem wcale nie są i nigdy nie były uciążliwe przygotowania ani stroiki świateczne i prezenty, ale obecnosc osób, które juz nie ma albo które są daleko...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten duch cierpiętnicy w polskich kobietach nadal jest. Córka, która przyszła do biblioteki posiedzieć z dziećmi, taka zrezygnowana była. Ale dzieci się pobawiły, ona odetchnęła, pogadałyśmy o leśnych przedszkolach i wyszła uśmiechnięta. Ciekawe, może ona już nie powtórzy schematu? Może to młodsze pokolenie na zasadzie buntu coś zmieni? Myślę, że tak. Pewnie wytworzą własne rytuały, ale by to zrobić, muszą wejść jednak w strefę własną, indywidualną, wrócić do siebie i zapytać: A ja? Kim jestem, jaka chcę być?
      Wszystko się zazębia, wszystko jest płynne. Najgorzej się zabetonować i utknąć.
      Magia świąt Olu jest dla każdego inna jak mniemam. Może twoją magią jest tęsknota?

      Usuń
  9. Oj Aniu, nie wiem dlaczego stale jesteś w mojej głowie. Wczoraj wieczorem zastanawiałam się, czy u Ciebie wszystko w porządku? Wchodzę dzisiaj a tu post leży i czeka od wczoraj do przeczytania.

    Piszesz tak, że nie sposób nie czytać go po kilka razy, albo ze mnie taki głupolek, który musi wracać, wracać i jeszcze raz wracać do tekstu. Więc wrócę do niego jeszcze raz jak wrócę z miasta, a może potem jeszcze raz wieczorem.

    Pierwsza refleksja - ja lubię święta, ja teraz bardzo lubię święta. Czas przygotowań, dekorowania, myślenia o prezentach dla najbliższych. Olga napisała "obowiązek" . Nie, dla mnie nie ma żadnego obowiązku. Zmykam na pocztę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko u mnie ok. Zwolniłam trochę i hibernuję :) Zaglądam, czytam, serduszka zostawiam.
      Kto jak kto, ale ty Graszko głupolkiem nie jesteś. Bystra z ciebie obserwatorka świata.
      Jeśli chodzi o Feldenkraisa ja sama powolutku brnę przez jego książkę. Gruba nie jest, ale zawarte w niej treści muszę czytać po kilka razy, zwodniczo oczywiste i proste, ale mój mózg czasem działa jak w zwolnionym tempie. Aż sama się dziwię :) Byłam już na dwóch warsztatach jego metodą prowadzonych, zadziwiona jestem. Idę w to dalej...
      Ja nie jestem wrogiem świąt, ja już teraz rozumiem, dlaczego ich nie lubiłam. Układam wszystko tak, by wybrać to co mnie cieszy, a obowiązki rodzinne odpękać i nie brać do głowy :) Lubię ozdoby, choinki, światełka, bycie z mężem i synami. Daję zarobić piekarzom, cukiernikom i kucharzom. I no śnieg lubię, ale tu już nic nie poradzę...

      Usuń
    2. tylko dlaczego człowiek dopiero "na starość" zrozumie, że ma z życia brać to co nam pasuje a reszty nie brać do głowy :-) Czasami nachodzi mnie taka refleksja, że mało mi zostało czasu. Lubię stare cmentarze, chodzę po nich - to mam :-) . Po weekendzie poczytam więcej na temat tej metody. Czekamy na gości :-)

      Usuń
  10. A spróbuj się wyłamać i robić po swojemu to w środku coś smyra, że zawiodłaś i całą przyjemność z tego po swojemu diabli biorą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojojoj...poczucie winy to paskuda. Znam, używałam, nadal się spotykamy, ale już jakby lekko mniej patologicznie ;)
      Poczucie winy maskuje inne, mniej przyjemne stany...u mnie, lęk przed odrzuceniem, bo jetem nie taka jak trzeba. Paskuda z dzieciństwa. Teraz kiedy to czuję, zawsze szukam co ja znów robię, by zasłużyć? U każdego podejrzewam różnie, u mnie tak...staram się ten ogranicznik trochę przesuwać :)

      Usuń
  11. Pierwsza rzecz, która mnie uderza w takich wypowiedziach jak wasze to to, że wszyscy piszący są tacy pewni siebie, robią to, co lubią nie zważając na innych, na rodzinę, na utarte zwyczaje i zasady. Zawsze wtedy sobie myślę: gdzie są ci ludzie na co dzień? Dlaczego ich nie spotykam? Czy to ja jestem odszczepieńcem, bo zamiast pójść na cmentarz 1 listopada poszłam tam wcześniej? A pierwszy dzień listopada spędziłam w miejscu, gdzie wciąż czuję obecność MOICH zmarłych? Czy jestem skazana na samotność bo wożę ze sobą mojego zmarłego dziewięć lat temu tatę? Jestem wariatką, bo spędziłam wigilię w zeszłym roku z psem, kotem i żółwiem?
    Ludzie nie cierpią INNOŚCI. Nie wiedzą jak sobie z tym radzić, próbują leczyć INNYCH z ich przypadłości, próbują wmawiać, że tak naprawdę to INNI chcą być tacy sami, tak naprawdę są samotni i zagubieni. A to przecież gówno prawda. Ludzie nie potrafią zrozumieć, a może boją się zrozumieć, że towarzystwo lubianych zwierząt może być milsze niż towarzystwo nielubianej rodziny. Nie chcę, żeby ktoś leczył mnie z samotności, żeby upierdliwie zapraszał mnie na święta.
    Nie znoszę tych utartych zwyczajów, kiedy robimy coś czego nie chcemy, bo tak się powinno, bo tak wypada. Ja uważam, że każdy ma prawo żyć po swojemu dopóki nie robi nikomu krzywdy i nie jest uciążliwy. Zajęło mi ładnych parę lat dojście do tego wniosku. ;)
    Parę lat temu wybrałam się z córką 1 listopada do domu nad jeziorem. Zapaliłyśmy 3 znicze i postawiłam je na pomoście. Dla mamy, taty i babci. Bo jeśli oni gdzieś są we wszechświecie, to właśnie tam, a nie w wyznaczonym przez kogoś, kamiennym grobie. Tam ich nie ma na pewno.
    Z drugiej strony taka okazja jak 1 listopada czy święta to czasem jedyny moment, kiedy ludzie mogą pobyć razem. Więc znowu stara prawda... Wszystko jest relatywne. Szkoda tylko, że tak niewielu ludzi potrafi to przyjąć do wiadomości i zaakceptować.
    ktoś tu już napisał, że łatwiej jest powielać schematy niż wyjść poza nie.Oczywiście, że tak.
    Podoba mi się to, co powiedział Schopenhauer: w życiu pozostaje, albo samotność, albo pospolitość. W moim przypadku pospolitość już była...
    Pozdrawiam serdecznie w ten piękny listopadowy dzień. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. moim rodzicom zapaliłam znicze na parapecie mojego domu. Nie pojechałam na cmentarz. Więc takich "innych" o których piszesz jest więcej :-)

      Usuń
    2. Tak jak Graszka ci już napisała, jest sporo tych Innych. Ja pójdę nawet dalej, każdy jest inny, choć mamy tyle wspólnego. Paradoks? Nie sądzę ;) To, że komuś się nie podoba, że ktoś inny woli towarzystwo zwierząt, to jego sprawa.
      Jotka tam wyżej napisała, cytuję: Nie obrażaj się, jeśli nie spełniam twoich oczekiwań. To twoje oczekiwania, a nie moje obietnice.
      I tak właśnie jest. Tego się należy trzymać. Znaleźć SWOJE sposoby wyrażania się. To co zrobiłyście z córką jest piękne. Cudny pomysł.
      Podyskutuję z Schopenauerem :) Byłam w tym miejscu w życiu, gdzie byłam inna i samotna. Był czas, że myślałam jak on. Ale, kiedy wystawiłam trochę czułki i rozejrzałam się, i w środku mnie pojawiła się jakaś nieśmiała myśl, że jednak jestem ok, znalazło się kilka osób z takim samym zakręceniem jak moje :) Wszechświat pomaga, reaguje na nasze intencje, NAPRAWDĘ. Więc jest trzecia opcja: trochę samotna, trochę nie. Tyle na ile się chce.
      A pospolitość nie istnieje. Tylko tak wygląda z daleka, jak szara masa, kiedy się zbliżasz, powoli dostrzegasz, że jest zbudowana z elementów, wcale nie takich samych...
      I oczywiście, to wszystko to nasz wybór.

      Usuń
    3. A to ciekawie Pani napisała ale niepasująco bo niepasująco w środowisku identycznych owieczek jest niepasująco i chociaż wszystkie owieczki powiedzą ,że pięknie to przy najbliższej nadażającej się okoliczności wygolą, wykoszą, tak by było równo i tak samo bo wystawanie psuje noże w kosiarce.

      Usuń
    4. Jak ktoś pozwoli to wykoszą. A czemu nie? Jak się szeroko otwiera drzwi i mówi: zapraszam, to wejdą, błota naniosą, zasikają dywan. Dlatego nie ma co płakać, trzeba zadbać o siebie, granice stawiać się nauczyć. Zobaczyć siebie wyraźniej, sprawdzić czemu wpuszczam, czemu kijem nie pogonię? Jaki schemat u mnie działa i czy ja go lubię? Bo jak lubię, to ok, nich sikają, ale jak nie lubię, to może jest jakaś inna możliwość?
      Ster w rękę ;)

      Usuń
    5. Ja rozumiem pospolitość jako powielanie schematów, życie wg. reguł, które niekoniecznie nam odpowiadają, ale KTOŚ powiedział, że tak trzeba. W związku z tym uważam, że pospolitość jak najbardziej istnieje i ma się bardzo dobrze.
      Oczywiście tak naprawdę wszyscy powielamy schematy, nawet jeśli wydaje się nam, że "ja przecież jestem inna" - chodzimy do szkoły, wychodzimy za mąż, rozwodzimy się, mamy dzieci, chodzimy do kina itd. Jednak można to wszystko wykonywać jednocześnie MYŚLĄC lub zupełnie bezrefleksyjnie, jak robot. I właśnie ta bezrefleksyjnośç to dla mnie pospolitość.
      A co do relatywizmu, to jego przeciwnicy powiedzą, że musi być jakiś punkt odniesienia, od czegoś trzeba zacząć. Dla jednych punkt wyjścia i rozpoczynania wszelkich sporów to dekalog, dla innych szczególna rola homo sapiens.
      Dla mnie i jedno i drugie jest relatywne. Mój punkt odniesienia to rozum i wiedza. Człowiek nie dlatego stoi na czele stworzeń wszechświata, że jest człowiekiem, tylko dlatego, że ma rozum, zdolność do refleksji i wyciągania wniosków. Jak się okazuje nie każdy to potrafi - dlatego pospolitość rządzi, bo jest łatwa w obsłudze, nie trzeba się wysilać. Wystarczy wskoczyć w ramki i obraz gotowy.

      Usuń
    6. W tym sensie pospolitość istnieje jak najbardziej :) I łapiemy się na kolejne sztuczki wszyscy. Kiedy wchodzimy w dorosłość mamy już cały pakiet wgrany. I niektórzy tego nie negują. Może właśnie po to tu przyszli? Nie wiem.
      Mogę tylko powiedzieć, że ja chcę inaczej niektóre rzeczy. I próbuję, badam, staram się sterować trochę łódką. Wychodzi jak wychodzi, ale to robię i lubię. I obyśmy wszyscy lubili to co robimy, nawet jeśli to jest życie w systemach. Byle szczęśliwie ;) To zależy tylko od nas. Indywidualnie.

      Usuń
  12. Zaskakujący jest fakt jak wielu mężczyzn, zna się na rodzeniu dzieci. Nawet pan Feldenkrais. Szkoda tylko, że nie dodał, jak wiele noworodków i kobiet korzystających z takiej domorosłej pomocy umierało i umiera nadal w społeczeństwach bardzo biednych i niszczonych wojnami. On sam zdobył tak świetne wykształcenie, że wielu dziedzinach wiedzy stał się profesjonalistą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż Blinku, coś w tym jest, że położnicy to faceci w przytłaczającej większości. Nie spotkałam fajnego. Oba moje porody w latach 80-tych to trauma. A były ze mną kobiety, lekarz przychodził na sam koniec. Położne był niesympatyczne, niepomocne, to najlżejsze słowa. Leżałam kilkanaście godzin w wymuszonej pozycji, samotna i przerażona. Z tego wszystkiego instynkt nie działał. Czytałam książkę położnej, która właśnie w tych latach zaczynała rozumieć, że coś ostro poszło nie tak. I odważyła się położyć dziecko na brzuchu mamy po urodzeniu. Omal nie straciła za to pracy. System psuje.
      A kiedyś może i więcej dzieci umierało, choć pewności nie mam, bo statystyki kłamią z założenia. Ale kobiety wspierały kobiety. Bardziej plemiennie, bardziej we wspólnocie, bardziej...
      Feldenkrais był fizykiem, synem rabina z Ukrainy. Był sportowcem, ćwiczył judo. Był człekiem wielu talentów. I widział więcej, bo jak się siedzi w systemie, to słabo widać. Najlepiej jednak spojrzeć z boku. Czasem "dyletant" ma rację ;)

      Usuń
    2. Wszystko to piękne i cudowne, kiedy matka i dziecko są super zdrowi. Sprawy się komplikują, kiedy matka wymaga transfuzji, a dziecku zatrzymuje się serduszko. Wtedy też fajniej jest rodzić w przyjaznej atmosferze plemiennej? O tym, że nie było kiedyś tak super, mówią nie tylko statystyki, ale i pamiętniki, i groby na starych cmentarzach, i zwykłe wspomnienia naszych babek i ich matek. Moja mama rodziła dwoje dzieci w domu i bała się okropnie. Było tak z konieczności. Zwyczajnie z braku pieniędzy na opłacenie szpitala. Chłopi (kułacy tak zwani) w powojennej Polsce przez bardzo długi czas byli pozbawieni ubezpieczenia.
      Ja panu Feldenkraisowi wielkości nie odbieram, ale cieszę się, że
      jego "zwyczajnej kobiecie" odmówiono prawa do pomagania innej podczas porodu.

      Usuń
    3. Kurde, a ja bym chciała, żeby oprócz położnej były ze mną przyjaciółki, siostry i mąż. Żeby to było w domu, jak się da, albo w szpitalu ale razem. Bardzo mi się podoba idea douli ;) Czy chcesz, czy nie chyba wracamy powoli do przedefiniowania systemu. Choć powoli, bo system się broni.

      Usuń
  13. Witaj jeszcze ciepłym, kolorowym dniem
    Podobnie jak Jotka, też czasem byłam taką owieczką, a czasem, chociaż rzadko, nawet nadal nią jestem. Jeżeli próbuję wyrwać się ze schematów, to....
    Pozdrawiam końcówką listopada

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jesteś czy nie jesteś?
      Systemy się bronią. Ale czy to może powstrzymać kogoś, kto naprawdę chce?
      Tak naprawdę boimy się tych konsekwencji ;) Czasem nie warto.
      Miłego poniedziałku.




      Usuń
    2. Witaj w ten szary, jesienny, ale już prawie zimowy dzień, a raczej wieczór.
      Czasem niestety dla świętego spokoju jestem...
      Pozdrawiam wieczorową porą i życzę Tobie aby dobre myśli rodzące się w głowie zawsze do Ciebie docierały...

      Usuń
  14. Ja jestem dziecięcym terapeutą i jak najbardziej pomagam im :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomagasz najbardziej bezbronnym :)
      Od czterech lat podróżując przez różne światy, jak wiesz, spotykam wszędzie psychologów i terapeutów różnych. U Rosy, na lowenie, na medytacjach, teraz na feldenkraisie. Okazuje się, że oni wszyscy, tak jak ja, szukają sposobów pełniejszego poznania siebie i swoich procesów. Czasem, innej drogi do ogarnięcia własnych traum. Kiedyś na lowenie psycholog z 20-letnim stażem powiedziała: Ja się czepiam mojej córki, że powinna pójść na terapię, a tak naprawdę chodzi o mnie - i rozpłakała się. To było mocne...
      System systemem, powtarzamy to czego nas nauczono. I to jest ok. Pod warunkiem, że potem zaczynamy myśleć samodzielnie, dodawać własną wartość do tego. Własne doświadczenie i wnioski. Wtedy dopiero powstają narzędzia najlepsze do pracy z innymi. Zaczynajmy od siebie, a psycholodzy to już najbardziej chyba ;) Ale, jestem pewna, że to wiesz ;) Tak się chciałam powymądrzać trochę ;)
      Miłego Agatku, pogłaszcz ode mnie Kulutka ;)

      Usuń
  15. Pomalujmy w grudniu jajka i powieśmy je na drzewie liściastym. Zawsze jakieś odejście od schematu. Fakt życie wiele nam narzuca, są jakieś normy społeczne i nieprzestrzeganie ich doprowadza do wykluczenia społecznego. Co nie znaczy, że musimy je przestrzegać. Po prostu wygodniej i bezpieczniej jest to robić. Jednak niektóre normy możemy łamać i może nawet powinniśmy szurając siebie. Sama zauważyłam, ze gdy próbuję rozwijać się we własnych kierunku nikt tego za bardzo nie popiera. Każdy ma jakieś swoje wyobrażenie drugiego człowieka i tego do czego powinien dążyć. Czasem lubię wychodzić poza schemat, być dziwakiem, być sobą, potem tęsknię za ludźmi i udaję normalną. Na chwilę. Popatrzyłam trochę na te mokroruchy, podoba mi się to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odejść od schematu można sobie mnóstwo zafundować. Co komu przyjdzie do głowy i co go bawi, i cieszy. Normy społeczne też są do przejścia. Tylko trzeba zgody na konsekwencje, jak ona jest, nie ma sprawy. Wszystko, co nie szkodzi innemu człekowi jest ok. I każdy sam tenteguje w głowie, co drugiemu nie szkodzi :) Bo ten drugi może mieć inne zdanie ;) Niech ma, na zdrowie.
      Wybór, znalezienie własnej ścieżki, zaakceptowanie siebie w tym, zaakceptowanie konsekwencji. Życie.
      Mikroruchy dają sporo przestrzeni w głowie i oswajają moje ciało ze mną. Bardzo mi się podoba ten kierunek ;)

      Usuń
  16. Czasami musimy dojrzeć, aby coś zrozumieć.
    Pozdrawiam! wy-stardoll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem musimy wrócić do dziecka w sobie, by coś zrozumieć :)

      Usuń
  17. Nawet nie wiem jak to skomentować, ale ksiązka którą polecasz wydaje się ciekawa, może kiedyś po nią sięgnę

    OdpowiedzUsuń
  18. Odejście od schematu (nawet w niewielkich kwestiach) bardzo zmienia postrzeganie, sposób myślenia. Przykładowo, jedną z metod stosowanych przy blokadach pisarskich jest...przejażdżka samochodem z kwiatami w doniczkach. Podróż z roślinami, które na co dzień stoją na parapetach, powoduje zachwianie codziennym schematem, rutyną i w głowie eksploduje kreatywność.

    OdpowiedzUsuń
  19. Rzeczywiście wraz z biegiem czasu nabieramy mnóstwo doświadczeń, a wraz z nimi wiedzy. Wiemy co nam szkodzi, o tym co pomaga wolimy nie myśleć, bo trzeba by było porzucić tak starannie wykopany "ciepły k... dołek".
    Zamiast wsadzić do sterówki w swojej głowie świadomego sternika, dryfujemy pomiędzy: boli i nie boli, chcę i nie chcę. Zamiast zmienić swoje życie, łykamy coraz więcej "prochów" i dziwimy się, że z czasem stare recepty przestają działać.
    Podobno nie istnieje odpowiedź na pytanie kim jestem, bo wszyscy jesteśmy jednym ciałem. Jesteśmy krajobrazem, smutkiem i radością, bardzo często melancholią za tym kim byliśmy. Kiedy pojawia się smutek związany z myślą - kim moglibyśmy być - to jest już przedsionek piekła.
    Bycie kimś to maska, więc nie szukajmy nowych masek, wyobrażeń na ten temat.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    ps. choruję na Rękopis Znaleziony w Saragossie, wydanie z 1965 roku. Chyba go sobie sprawię na gwiazdkę. Założę się, że nie masz w swojej Bibliotece żadnego z wydań "rękopisu".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obecnie, mimo bólu korzonków nerwowych wydaje mi się, że tak naprawdę, życie to jednak zabawa. Jest scena, scenografia i garderoba. Wszyscy mierzymy kostiumy, maski, mamy próby, od czasu do czasu premiery, a czasem jeden spektakl gramy całe życie, do znudzenia.
      Więc kim jestem, kim mogłabym być...nie ma problemu. Dobry aktor spróbuje :) Próby są ok.
      Tak jak twoja z umieraniem z głodu ;) Mocna, dramatyczna scena.
      Jesteśmy Jednym na jakimś poziomie, ale na Ziemi bawimy się w "niejesteśmyjednym". Troszku udajemy, żeby mieć lepszy fun. Tak myślę.
      Siedzę w domku, ale sprawdzę ten Rękopis, OCZYWIŚCIE, że mam w bibliotece!!!!

      Usuń
  20. Piszesz, że ta książka dwa lata czekała... Znam to. wiele razy nazwisko Briana Tracy do mnie docierało, było polecane było narzucane i jakoś jak grochem o ścianę. Aż którego dnia bariera opadła i wpuściłam go i jego filozofię do swojego życia. wywołało to gwałtowne i lawinowe zmiany we nie. Wiem, że gdybym wpuściła to wcześniej nie byłabym zupełnie gotowa na to co mówi. Nie przyjęłabym tego, opór był zbyt duży.
    Co do świąt i tych dziwnych samoudręczających zachowań - cyrk dla mnie. Od lat widzę to u swojej matki i szczerze nie cierpię świąt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko przychodzi kiedy już jest na to miejsce. Nie jesteśmy bryłami betonu, jesteśmy energią, która cały czas się zmienia i płynie. Choć można zatrzymać się i zagęścić. To boli, ale się da.
      Pokolenia naszych matek i babek ma troszkę przerąbane z powodu samoudręczenia. Ale z drugiej strony, my, ich córki, mamy możliwość to zobaczyć i nie powtarzać wzorca :) Tak spojrzałam z lepszej strony na to :)

      Usuń
  21. Święte słowa Aniu. Dobry egoizm jest czasem potrzebny. Prawda jest taka że im bardziej chcemy zadowwalać innych tym bardziej oni są rozczarowani. I my także. Trzeba nauczyć się szanować również siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba jedyna droga do szczęścia i spokoju. Szanować i lubić siebie, ze wszystkim co mamy. Zwłaszcza docenić wady, bo to wcale nie wady, tylko nasze własne, unikalne spojrzenie na świat ;)

      Usuń