niedziela, 25 października 2020

Bibliotekarka na wojnie Wszechświecie!


Jesień się zadomowiła w moim miasteczku. W sadzie zebrałam dwie wielkie torby orzechów włoskich na wyścigi z wiewiórkami. Jakoś orzechom i kasztanom oprzeć się nie mogę. Jak leżą pod nogami, muszę podnieść. Kasztany wkładam nam do łóżek na dobre sny, a orzechy pałaszujemy zimą.
Rano, około szóstej, idę z suczką na spacer i wtedy najczęściej w głowie pojawiają się myśli. Czasem dużo, czasem mniej. Czasem mniej nerwowe, czasem więcej.

Dziś szłam i myślałam o przeszłości.
Przeszłość to taka dziwna sprawa, jak się okazało. Dość ulotna, plastyczna, niepewna. Zmienia się tak samo jak moje wszelkie plany na przyszłość. Dziwne?

Zdawałoby się, że co się stało, to się stało. Fakt solidny jak granit. Długo tak myślałam. Bardzo długo. To trudno dostrzec, bo w przeszłości są zdarzenia granitowe: urodziłam się, chodziłam do szkoły, wyszłam za mąż, urodziłam synów, pracowałam tu i tam, generalnie prosta opowieść, stabilna już, bo się zdarzyła.
Otóż nie, wcale tak nie jest.
Dostrzegłam to pierwszy raz na terapii, kiedy ogarniałam depresję, nerwicę itp. Okazało się, że moja wizja mojej przeszłości wcale nie koniecznie mogła przystawać do tego co naprawdę było. Moje oceny sytuacji i ludzi niekoniecznie odzwierciedlały to, co się działo. 
To proste, były OCENAMI.

Wtedy nie dotarło do mnie co odkryłam. Wtedy zanurzona w przeszłości zaczynałam widzieć, że może jednak się myliłam w ocenach sytuacji, intencji ludzi, w moich reakcjach. Dość trudna, bolesna i kolczasta droga. Któż ma ochotę na wiwisekcję? Jednak z czasem dotarło do mnie, że uplastycznienie przeszłości pomaga w teraźniejszości. Pomaga widzieć wyraźniej obecne zdarzenia, widzieć inne opcje wyjścia z sytuacji, a nie tylko pociąg z punktu A do punktu B, co było moją zmorą na lekcjach matematyki.
Owo odspawanie wyrobionych już ocen od sytuacji, które się zdarzyły i przyjrzenie się im od nowa, mimo, że już się zdarzyły, wpływało też na moją przyszłość.

Na moje inne wybory, na moje inne oceny.

Bo nie łudźmy się, oceniamy i będziemy oceniać, choć buddyści głośno twierdzą, że należy pozbyć się oceniania. Powodzenia. Już nawet to stwierdzenie jest oceną, bo twierdzi, że czegoś się trzeba pozbyć, bo nie dobre. Ocenione.

Wiec o co chodzi?
Ano o przestrzeń między bodźcem a reakcją. Zastanowienie się, na dojrzenie innych opcji, dostrzeżenie własnych emocji i zastanowienie się nad nimi, jak bardzo są adekwatne do sytuacji, co mówią o mnie, co mówią do mnie i czy ja muszę tak, czy mogę inaczej.

Chodzi o manie WYBORU. 
Czyli w konsekwencji o WOLNOŚĆ.


Taki oto wpis popełniłam mając lat 13.
A potem napisałam dalej:
"Kto by pomyślał! Stan wojenny w Polsce. Radio ma tylko jeden program ogólnonarodowy i ciągle albo dekrety, komunikaty albo wojskowe marsze i piosenki. Oszaleć można. W telewizji to samo. Ogłoszono "godzinę milicyjną" od 22.00 do 6.00. Ciągle tylko: to można robić, tego nie wolno, nie wolno...Ciekawe co z tego będzie? Wojna domowa? Zgroza. I pomyśleć, że zaczęło się od głupiego Wałęsy. I na dodatek nie internowali go. Zachowują szacunek w stosunku do przewodniczącego Solidarności. A to rządna władzy kukła wypchana trocinami. Zachciało mu się strajków! Jeszcze rozumiem odnowę, ale to, co się teraz dzieje, to rozbój. Jeszcze trochę a zaczną się zabójstwa i rabunki. Żyję w okropnych czasach."

No cóż, te słowa były moje, ale trochę nie moje. Wzięłam je od mamy, bo moja lojalność wobec niej była wielka. Tata popierał Wałęsę, ale on był głupim pijakiem, a mama chciała tylko, żeby życie wróciło do normy. Żeby było tak jak było.
I proszę. Jestem TU i TERAZ, a moja przeszłość okazała się nie być taka, jak ją oceniłam wtedy. I nie ważne, że byłam dzieckiem, byłam odbiciem wielu dorosłych ludzi. Wybrałam taką reakcję, taką ocenę.


Kiedy zaczęłam pracować w Bibliotece, była ona połączona z Ośrodkiem Kultury. Znaczyło to, że finansowo była zależna od tegoż. Dyrektor Ośrodka wydzielała skąpą kasę na książki i tyle. Miała oddzielny budżet na bibliotekę, ale traktowała go jak kulturalny. 2000 tysiące złotych na rok na książki to bardzo mało było. Bibliotekarki musiały pomagać w organizowaniu imprez, obsłudze itp. Ciągane do wszystkiego. To dezorganizowało pracę biblioteki, wkurzało czytelników. Więc po kilku latach takiej pracy poszłam na wojnę z Kulturą. Postanowiłam zawalczyć o rozdzielenie nas. Wyglądało na przegraną sprawę. Nikomu na tym nie zależało. Radni i Burmistrz nie widzieli powodu do zmian. Przecież działało. A zmiana to kupa uchwał, problem w księgowości, powołanie nowej instytucji i co najgorsze, może więcej kasy do dania. A karty czytelnicze w bibliotece miało może dwóch radnych tylko. Nasza Gmina jest rolnicza, czytelnictwo na wsiach naprawdę nie jest zaliczane do potrzebnych rzeczy. Ale się uparłam, poszłam na wojnę! Skakałam przez płot jak Wałęsa, metaforycznie ;)


Jednym z argumentów by nas nie rozdzielać było, że czytelnictwo jest słabe, mało kto czyta. Bo któż chodzi do biblioteki? Nie mogłam tego wytłumaczyć ani przekonać radnych, bo niektórzy nigdy nawet nie byli w bibliotece. Nie wiedzieliby jak do nas wejść. Biblioteka właściwie nie istniała w ich świadomości, tylko na papierze w sprawozdaniach. 

Kombinowałam, kombinowałam aż do mnie dotarło, że oni nawet jak ja napiszę, że odwiedzin w roku było około 3000  i wypożyczeń powiedzmy było 20 000, to oni myślą, że ja to naciągam, bo to nie możliwe i już. Nie wierzą. Z sufitu biorę :)

Więc w sprawozdaniach, mocno pogrubione, zaczęłam wypisywać dzienne wypożyczenia.
I wychodziło, że dziennie obsługujemy 16 osób i wypożyczamy 100 książek.
Po pierwszym razie zrobił się szum. Naskoczyli na mnie, że teraz to już przesadziłam, że to nie jest możliwe! Oglądali na kamerach i udowadniali, że są dni, kiedy przychodzi tylko trzy osoby na przykład. Oczywiście, że są takie dni, nawet czasem są dni, że nikt nie przyjdzie.
Ale Królowa Statystyka była po mojej stronie, wykorzystałam ją, zmanipulowałam dane, tylko nie tak, jak każdy podejrzewał, nie oszukiwałam .Każdy z nas uważa, że tydzień to 7 dni. Mamy to wbite w podświadomość, mimo, że wiemy, że jest weekend. A dni roboczych w bibliotece jest 5. Z tego środa jest dniem technicznym, zamknięte dla czytelników, robimy biurokrację. Oczywiście w środy ludzie też przychodzą czasem, nie zamykamy się na klucz, tych ludzi wpisuję zazwyczaj na czwartek. Więc tak naprawdę wychodzi 4 dni otwarcia biblioteki w tygodniu. Mamy 52 tygodnie w roku, odejmijmy jeszcze święta, to wyjdzie mi dni otwarcia około 190 w roku. I teraz weźmy te 3000 odwiedzin w roku, podzielmy przez 190 dni faktycznego otwarcia i mam dziennie 15.7 osoby!!!

Rozumiecie?
Przebiłam się przez zasłonę nieświadomości, ocen i wdrukowanych programów z przeszłości. Zmieniłam ich świadomość, wykorzystując ich spojrzenie na świat. Po trzech latach uwolniłam bibliotekę. Jesteśmy samodzielne, mamy swoje pieniądze.
Wygrałam wojnę.

Jak to wszystko co piszę ma się do TERAZ?

Dla mnie ma. 
Bardzo ma. 
Są różne narzędzia do oceny rzeczywistości, są różne narzędzia do manipulowania nią. 
Można ich użyć w dobrej sprawie, można w złej. Ktoś może wykorzystać naszą ignorancję, oceny i przekonania, niewiedzę.
WYBÓR, co zaakceptujemy i tak należy osobiście do nas.
Oraz skutki wyboru.
Bo bycie kierownikiem biblioteki średnio mi się podoba ;)
Ale jestem, już ponad 12 lat...



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja plastyczna manipulantka, Prowincjonalna Bibliotekarka ;)







26 komentarzy:

  1. U mnie Młody do biblioteki szkolnej chodzi :) Ja tam sobie mam swój stosik :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję odwagi.

    Pewien psycholog niemiecki powiedział - prawda nie istnieje, istnieją jedynie interpretacje. Radni mieli swoją, Ty swoją.

    Aniu czy tylko buddyście namawiają do nie oceniania? Wydaje mi się, że terapeuci, psychologowie - również. No chyba, że tych których ja spotkałam, wyznają filozofie buddyjską.

    Nie ocenianie - to jakie ogólne pojęcie. Bo czy nie lepiej, zdrowiej się żyje kiedy nie ocenimy postępowania drugiej osoby? a jedynie emocje związane z daną sytuacją tzn- co spowodowało, że się gniewam, ze jest mi smutno i przykro po zaistniałej sytuacji.?

    Nie, mam mętlik w głowie i błądzę szukając pomocy dla siebie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Graszko, oczywiście, że dobrze jest nie oceniać. Mieć tę refleksję, że emocje są moje. No ale, bez interakcji z innymi ludźmi, ze środowiskiem, nie ma życia. Nie ma przepływu doświadczeń. Kiedy jest ci smutno, to jest ci smutno. Tak to działa na Ziemi. Teraz wszyscy wkurzeni na zakaz aborcji. Tu są emocje i ocena. Działamy, bo to jest hipokryzja i cynizm. Ocena. Kiedy ktoś mnie denerwuje, wchodzi w moją przestrzeń, narusza granice, mówię: wynocha! Bo oceniłam, że mi szkodzisz. Zauważam w tym moje emocje, zastanawiam się, gdzie ktoś ich dotknął i dlaczego zabolało. Ale to nie oznacza, że pozwolę na więcej.
      Emocja jest odpowiedzą naszego umysłu, zaprogramowaną do sytuacji, którą kiedyś oceniliśmy tak, a nie inaczej. I robimy to cały czas. Oceniamy: czy to dla mnie dobre, czy nie, czy chcę, czy nie, czy lubię, czy nie lubię. I nie ma w tym nic złego. Na tym polega bycie człowiekiem. Według mnie, po to tu jesteśmy.
      Cały myk polega na tym, by to zauważyć. I dostrzec, że jest wiele innych opcji. Tu każdy musi sam kombinować jak...
      Ale na pewno każdy musi podjąć decyzję, jak widzieć daną sytuację i jak działać. Inaczej wszyscy byśmy usiedli tam gdzie stoimy i siedzielibyśmy....

      Usuń
  3. Skoro idzie się na wojnę, trzeba ponosić konsekwencje...
    Ja poszłam kiedyś na wojnę w sprawie niepłatnych zastępstw, nie powiem, że teraz nie mam ich wcale, ale pytają grzecznie, czy zechciałabym...i to jest ta zasadnicza różnica.
    Kosztowało mnie to trochę, ale nie żałuję!
    Zrobiłaś świetną robotę, a nikt nie obiecywał, że będzie łatwo:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nikt nie obiecywał i nie obiecuje. Czasem nie sięgamy po coś, co chcemy, bo właśnie konsekwencji nie chcemy :)
      Ja sięgnęłam i nie żałuję, choć nie znoszę biurokracji.

      Usuń
    2. Biurokracja zabija pasje...

      Usuń
  4. Cześć, miło mi, że o mnie pamiętasz :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, przeczytałam i nie do końca wiem co napisać. Dobrze, że zawalczyłaś o swoją bibliotekę i swoją suwerenność. Bravo.
    Co do przeszłości... moja mama dla zgodności wewnętrznej swojego wyobrażenia o sobie a tego jaka jest na prawdę tworzy sobie alternatywną przeszłość, swoje własne wspomnienia niepokrywające się z rzeczywistością i nie widzi tego jak łatwo ją zdemaskować. Nie robię tego, chociaż czasem sprawy dotyczą bezpośrednio mnie i tego co teraz przepracowuję i naprawiam. Mam świadomość że nie dotrę do niej i nie ścieram się. Ona wymyśliła sobie swój świat, tak daleki od tego za oknami i dziękuję tylko za to, że zorientowałam się w porę, może nie w porę, może za późno, nie wiem, ale niech będzie, że w porę:)
    Pozdrawiam cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i widzisz, twoja mama uplastycznia wszystko. Moja mama też. I ja też. Za oknami ja widzę co innego, a inni ludzie co innego. Rzeczywistość, tu i teraz, inna jest dla każdego.
      Ona naprawdę jest wyborem. Każdy wybiera. Ty też...

      Usuń
  6. Też wybrałam i wczoraj poszłam z młodymi na protest. Zamiast milicji otoczyła nas policja.I tak to dowiedziałam się w wieku 60 lat, że jestem lewakiem, kurwą, faszystką ..., a ja wszak jestem zwykłą babą ze wsi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak sobie chodzę z Twoim postem w głowie i myślę. Uruchomiłaś nim wiele moich wspomnień, różnych. Ale nie o tym dzisiaj chcę napisać, a o ocenianiu.
    My zawsze oceniamy i myślę, że nie ma w tym nic ani złego, ani dobrego. Oceniamy, że coś jest dobre, coś jest złe, ktoś jest gruby, chudy, wysoki, rudy, łysy, niski, coś jest ładne albo brzydkie, podoba nam się, nie podoba itp.
    Ocena to tylko ocena, natomiast źle się dzieje kiedy zaczynamy osądzać - "Nie sądżcie żebyście nie byli sądzeni":)
    Tak mi się przypomniało, jak szłam kiedyś z kolegą. Minęliśmy po drodze dziewczynę, grubiutką, oj mocno grubiutką:) On ją zeskanował wzrokiem i...zamienił się w sędziego:
    - Widziałaś, ale gruba!
    - No chuda nie była - mruknęłam na odpczepnego.
    - Rany - on do mnie - taka to pewnie tylko żre i siedzi przed telewizorem.
    - Skąd wiesz? - odpowiadam już trochę rozdrażniona.
    - No jak to skąd!? Ile trzeba jeść żeby tak wyglądać. Jak można się tak zapuścić!...
    Dalszej jego wypowiedzi nie zacytuję, nie nadaje się do zacytowania.
    Wysłuchałam do końca, ale już zgrzytam zębami i warczę:
    - Ach tak, no to spójrz na mnie! I jak myślisz co przychodzi takim ludziom ja ty do głowy kiedy nas mijają. Hę..., że taka stara i taka gruba, z takim przystojniakiem? Skąd on takie coś wytrzasnął?!
    Żachnął się, że mnie to on zna i tepe...
    I, że nie taka gruba, a zresztą w moim wieku...
    Rety! Jeszcze z tym wiekiem wyskoczył. Potrząsnęło mną:
    - No znasz mnie, a tej dziewczyny nie, to dlaczego postawiłeś ją na ławie oskarżonych i wydajesz wyrok, że skoro gruba to leniwa i takie tam. Przecieź nic o niej nie wiesz, nic, a już osądzasz.
    - Ale to nie było do ciebie!
    - Jasne, tylko, że ja też jestem gruba. Teź mnie tak osądzasz, że tylko jem i jestem leniwa?
    - No co ty! Ty nie! Ne jesteś taka!
    - To dlaczego osądziłeś, tą dziewczynę? Nic o niej nie wiedząc?
    - ...
    Tak sobie przypomniałam tą rozmowę kiedy przeczytałam Twój post. I tak sobie myślę, że ocena to tylko ocena. Natomiast osądzanie jest tym czego lepiej unikać. A choćby i dlatego, że może się odwrócić przeciwko nam. Dzisiaj ten mój przystojny kolega, jest podtatusiałym panem ze sporym brzuszkiem piwnym, a po kręconych, czarnych włosach zostało mu wspomnienie i zdjęcia. Życie bywa przewrotne:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiałam się :)
      No tak ocena, to ocena. Osądzanie to już jakiś granitowy kamień na drodze. Kiedyś rozmawiając z koleżanką o znajomym, głośno się zastanowiłam nad nim: wiesz, on mi tak wygląda na geja...
      Koleżankę aż wstrząsnęło: ja nie oceniam!!!
      Kurka, ja nie oceniałam, ja zastanawiałam się tylko, bo wiele na to wskazywało. Ja seksualność traktuję normalnie, bo miłość to miłość i ona różnie się przejawia :)Za to koleżanka jest anty...więc wyszło szydło z worka :)
      Tak dokładnie jak u twojego kolegi.
      I tak my świrujemy na tym świecie Marytko, twoja i moja rozmowa świadczy o tym, że zawsze gadamy o sobie, przez swoje własne filtry ;)

      Usuń
  8. Anno, Anno - znowu mi dałaś do myślenia. Lubię to - a wierz mi mam czas, żeby myśleć. Dzisiaj mija 13 dzień mojej kwarantanny. Jestem w obcym kraju, w nie swoim mieszkaniu i spędzam bardzo mile czas ze sobą i swoimi myślami.
    Spacery z psem to fantastyczna sprawa. Utrzymują w dobrej kondycji nie tylko ciało, ale i rozum. ☺
    Myślałam o tych granitowych zdarzeniach w naszym życiu i wydaje mi się, że tak naprawdę to są tylko dwa.
    Narodziny i śmierć. Nie wybieramy momentu narodzin, nie wybieramy rodziny i środowiska, w którym przychodzimy na świat. Ale cała reszta to nasz wybór. Filozoficzna zagwostka od wieków - mamy wolny wybór czy nie.
    Ja wolę myśleć, że tak.
    Są 2 fundamentalne wydarzenia: praca i małżeństwo, bo konsekwencje tych dwóch decyzji zostają z nami na wiele lat, a czasem na całe życie.
    Przeleciałam w myślach wiele swoich wyborów, zastanawiałam się dlaczego tak, a nie inaczej zrobiłam. Na moim życiu zaważyło małżeństwo z nieodpowiednim człowiekiem. I nie chodzi o to, że nasze wspólne życie było do kitu - to nieprawda. Poprostu nie pasowaliśmy do siebie i tyle.
    Miałam wątpliwości mówiąc TAK - ale powiedziałam. Powiem ci, że często idziemy na łatwiznę, nie chce nam się zmieniać, szukać, zaczynać od nowa.
    Przez lata bagaż stał się zbyt wielki, przygniatał mnie i dokonałam kolejnych ważnych decyzji. I jak się z tym czuję? Dobrze. Mam w sobie moc.
    A ta moja kwarantanna to też mój wybór. Jestem tu, bo tak postanowiłam, nie było żadnego przymusu.
    Jutro wychodzę na wolność.
    Bardzo serdecznie pozdrawiam i pisz Anno pisz, bo mądre rzeczy piszesz. ☺

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy mamy wybór? Ja też wolę myśleć, że mamy. I pozostanę przy tym, bo tu czuję się komfortowo, choć lekko nerwowo ;)
      Masz rację, narodziny i śmierć. Co pomiędzy? Nasze wybory. Nauka, lekcje. Czasem zwalam na kogoś odpowiedzialność za mój stan, bo tak łatwiej. I ok. Niech będzie. Czasem biorę odpowiedzialność, też ok. I tak płynę ;)
      Nieodpowiednim człekiem mówisz...Nie wiadomo. Może jednak ta siła o której piszesz, ma źródło w tym trudnym związku? Taki poligon ;) I gratuluję komfortu bycia samej ze sobą. Wiesz dobrze, że 3/4 ludzi teraz nie potrafi tego, a musi się z tym skonfrontować. Osiągnięcie tego stanu to jak zdobycie Mount Everest :)Miłej wolności ;)

      Usuń
  9. Hejka :)
    Dla mnie ten post ma dwie części. Jedno to spojrzenie dziecka na świat, drugie to sprawa biblioteki. Nawiążę do pierwszego. Owszem dziecko wzoruje się na tym co słyszy od bliskich ale jak by na to nie patrzeć jest własnym spojrzeniem, bo mogłaś przyjąć wersję ojca bez względu jak przedstawiała mama. To jest po części jak z filozofią kosmicznej szyby. Ktoś, wydedukował, że jak jedziemy na przykład pociągiem to w szybie odbija się to co jest za nami, to świat, który widzimy może być tez inny niż w rzeczywistości. Ja uważam, że szyba ma po prostu właściwości odbijania rzeczy od siebie i tyle. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli świat jest taki, jaki myślisz, że jest ;) I jest ;)

      Usuń
  10. dotarłam...
    dzisiejsze nastolatki podobne wpisy będą miały w pamietnikch

    tylko one opiszą COVID 19, udział w manifestacjach i słownictwo części z nich będzie bardziej ostre... pewnie nawet wulgarne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tak. Ale mnie nie rażą wulgaryzmy. Ja zaglądam pod spód. A tam jest sporo lęku, lęk lubi się maskować agresją, złością. Ech, te wszystkie panie które broniły TK, one wszystkie teraz się znów aktywowały. Tylko pytanie: o co tak naprawdę chodzi w tej złości? Wszyscy my jak cebula...mamy warstwy.

      Usuń
    2. mamy warstwy... takie skrajnościii
      (nazywo filmik jak aktywistka zjada pozostałosci skrobanki) za chwilę inna pełna entuzjazumu opowiada, że była przy pierszewj aborcji w swoim zyciu, egzalotwane wymachując rekoma podaje opisy. Trzecia opowiada, że takich upokorzeń i tyle nienawiści doznała jako dziecko- niech matka ma tą szansę gdy nienawidzi i nie chce tak bardzo tego dziecka.pozwolić jej podjąc tą decyzję. dwie strony, jednej istotnej sprawy... własciwie trzy, bo jeszcze grupa która nie może mieć własnych dzieci. i covid19.... tyle warstw, tyle bólu

      Usuń
    3. Każdy inaczej widzi świat. Każdy inaczej wyraża swoje emocje. Każdy poniesie skutki swoich wyborów.
      Dziś na spacerze przypomniałam sobie, jak były miesięcznice. Stawał na drabince mały człowiek i mówił. Różne rzeczy. A wokół Obywatele też wrzeszczeli swoje. I wcale się nie rozumieli. Bo on tylko tak umiał mówić o swojej rozpaczy. A oni tylko tak o swojej. I byli tacy podobni...
      Tak samo te dziewczyny, skrzywdzone jako dzieci, nic one się od nikogo nie różnią. Każdy wybiera.
      Nie wiem Alis jak to ogarnąć, ale na pewno nie zakazem, więzieniem, opluwaniem...Zobaczymy jak puzzle się przełożą.

      Usuń
    4. u nas zniechęcenie społeczne... mniej flag wywieszonych, w wielu miejscach tylko jedna, a zawsze regionalne tez były... taka społeczna rezerwa jest widoczna. Agresji sporo,... sporo za dużo. i zakazów, nieprawdy, fałszowania rzeczywistości....

      Usuń
  11. Witaj Aniu słonecznym południem
    Dobrze, że już jesteś. Brakowało mi Ciebie
    A ja dzisiaj tylko pozdrawiam ciepło w dniu życzliwości

    OdpowiedzUsuń
  12. Buddyści twierdzą, że należy pozbyć się oceniania? Siedzę w tym już tyle lat i nie takie lekcje wyniosłam z buddyzmu. Być może tak mówią tylko ci buddyści, którzy powtarzają czyjeś nauki bezmyślnie, bez głębokiego zrozumienia. Ci, którzy słyszą, że gdzieś dzwoni, ale nie wiedzą gdzie. Sam buddyzm nie uczył mnie nigdy pozbywania się czegokolwiek, to na pewno. To jedna z moich pierwszych lekcji- nie zatrzymuj i nie odpychaj(nie pozbywaj się).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anita :) a myślałam, że zniknęłaś z blogosfery ;) Buddysta u którego byłam na warsztatach tak sprawę przestawiał, a to jakiś prałat, czy co tam ;) Ale nie pierwszy raz to słyszę. I się nie przejmuję. Wszak: Nauki buddyjskie to tylko wskazówki; nie są prawdą absolutną. Każdy sam sobie morzem, sterem i okrętem i to jest piękne ;)

      Usuń