Nawrzeszczałam na Pana z Pieskiem, Wszechświecie.
Bardzo nawrzeszczałam.
A zaczęło się w lutym, kiedy dotarła do nas hiobowa wieść. Nasz Sad będzie wycięty, by mogły tam powstać ścieżki, klomby, plac zabaw dla dzieci i siłownia na wolnym powietrzu (trzecie już takie miejsce w mieście emerytów). Dotarła do nas cywilizacja w jej najbardziej siermiężnym wydaniu.
Z piłami, buldożerami i spychaczami, ludźmi w pomarańczowych ubrankach, z których każdy był dużo młodszy od wycinanych drzew.
Sad nigdy nie był mój. Był gminny. Ale od dawna nikt się nim nie przejmował. Weterynarz, który go założył w latach 50-tych, oraz nasadził mnóstwo innych drzew nie tylko owocowych, zmarł 20 lat temu. Przez te 20 lat Sadem zajmował się mój Mąż. Pozwalając mu żyć jak chciał, lekko tylko ogarniając przestrzeń dla ludzi. Sad się odwdzięczał, trzymał wodę i chłód w coraz gorętsze lata, osłaniał przed hałasem i spalinami drogi krajowej, która jest niedaleko. Dawał owoce, lśnił rosą o poranku, wyciszał nerwy szumem drzew. Kiedy leżałam na hamaku widziałam nad sobą zieloną, mieniącą się kopułę...
Energia spokojnie przepływała, wszechobecna, czuła i harmonijna...
Miałam też pewność, że Dobro tego miejsca rozlewa się dalej, na Miasteczko. Że zielona, zdrowa energia zasila wszystkich mieszkańców. Otula, łagodzi i uspokaja.
I nagle wszystko znika.
Dźwięk pił za oknem całymi dniami. Drzewa dostały numery skazańców. To najukochańsze też.
To, które rosło z moimi dziećmi, które widziało wszystkie nasze ogniska rozpalane wieczorami, to, do którego przytulałam się, gdy było bardzo źle. To, które miało mocne, zdrowe korzenie...
Bezsilność...
Mój przecudny Sad...
Teraz wygląda tak...
Moje najukochańsze...
Kolejka do wycinki...
Tylko po to, by zalać asfaltem, wyłożyć kostką, postawić kilka ławek w pełnym słońcu, bo drzewa przecież nie potrzebne. Gubią liście, trzeba sprzątać, może komuś gałąź spaść na głowę, wichura może je połamać. No cóż, ja wolałam spacerować zieloną ścieżką...
Będą roślinki w gazonach, "certyfikowane" krzaczki kupione w ogrodniczym.
Egoistka. Ludzie wolą cywilizację.
I żeby wszystko było jasne, to jest projekt za pieniądze UE, w celu zachowania BIORÓŻNORODNOŚCI na terenach....
Ciężka ironia.
I tak mnie męczyło, od lutego. Na różne sposoby starałam się sobie pomóc. Płakałam, tłumaczyłam, wypierałam, ogarniała mnie wściekłość.
Rozsądek mówił: nie możesz się z koniem kopać, nie twoje, odpuść...
A Serce: boli, tak nie można, bosze, weź spuść bombę na tych idiotów!
Kilka dni temu, wyszłam na spacer z suczką, po tym pobojowisku. I szedł Pan z Pieskiem.
I poczułam taką złość do Pana:
-czego tu łazi nam pod oknami, teraz wszyscy będą plątać się jak po swoim, już ktoś wykopał kwiatki z ogrodu, złodziej jeden, a ten łazi, czy ja chodzę do jego ogrodu, włażę na jego podwórko!?
I ja to wszystko do Pana z Pieskiem wykrzyczałam i jeszcze więcej...
Pan mi odburknął coś, ale nie słuchałam. Odwróciłam się i poszłam do domu. Cała roztrzęsiona.
W domu, zapłakana, stanęłam pochylona, oparłam ręce o uda i stałam tak długo, czując wszystko, co kotłowało się we mnie. Rozpacz, złość, żal, żałoba, bezsilność...
Następnego dnia rano szłam do pracy. I nagle, naprzeciw mnie zobaczyłam idącego Pana z Pieskiem.
Ni jak uciec. Bo zrobiło mi się wstyd. Może nie rozpozna? Mamy maski. Nie patrzyłam na nich, gdy ich mijałam. Ale Piesek mnie rozpoznał. Zaczął na mnie bardzo szczekać.
I zrobiło mi się okropnie, poczułam przykrość ogromną, bo przecież ja do Pieska nic nie mam, mnie wszystkie pieski lubią...
Jakiś czas temu musiałam pójść z Mężem na mszę za Teścia - ludzie wykupują te msze jak dzicy.
A Teść, z tego co czuję, ma się teraz świetnie. No dobra, ale to taka planeta. Poszłam.
W sumie lubię ten kościół, można posiedzieć, powspominać, popatrzeć na ludzi covidowych. Może być ciekawie. Msza była spokojna, siostra sercanka grała na organach i śpiewała głosem słodkim jak karmelek. Niespodzianką była litania do Józefa. Słuchałam, zastanawiając się któż to wymyślił.
Bo jakoś nigdy nie wsłuchiwałam się w słowa Wszechświecie, a teraz posłuchałam...
Siostra zaśpiewała jeszcze coś słodziuśkiego i kiedy myślałam, że już koniec, zaległa dość ciężka cisza.
Zrobiło się ciemniej. I jakby na dany znak, wszyscy razem zaczęli mówić.
Jednym głosem, niskim, wibrującym, dziwnie odbijającym się od wysokich ścian naw kościoła.
Mroczne murmurando....
...Święty Michale Archaniele! Wspomagaj nas w walce, a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy, a Ty, Wodzu niebieskich zastępów, Szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą,
mocą Bożą strąć do piekła...
|
Hieronim Bosch- Sąd ostateczny |
Aż przeszły po mnie dreszcze...
Aż zawibrowało w środku złą radością. Pociągnęło...
O żesz ty, Mieczu Boży, Archaniele Michale, Wodzu Wojska Niebieskiego....
Okaż miłosierdzie i udaj głuchego...
Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja pobożna bardzo, Prowincjonalna Bibliotekarka.