poniedziałek, 17 stycznia 2022

Drobnostki Wszechświecie

 



Właśnie przeszła przez Miasteczko zawieja.

Porywisty wiatr kręcił ze śniegu szalone tornada, tworzył zaspy, zawiewał  igiełki lodu ludziom w twarz, bez odrobiny nawet szacunku i przyzwoitości. Zasypywał oczy przechodniom, każąc im giąć karki przed swą potęgą i furią. Pchał chmury niosące śnieg z taką siłą, że trzaskały piorunami obijając się o siebie. 
Dziwna zawieja, dziwny wiatr, dziwny śnieg, dziwne czasy...

A jednak żyję w nich, z tym niesamowitym uczuciem, że to jest jakaś książka science fiction. Czytana przeze mnie dawno temu, zapomniana, a teraz dziejąca się wokół mnie. Z trudem odkrywam, przypominam sobie jej fragmenty, wcześniej przeleciałam ją po łebkach chyba...
Deja vu.
Kiedyś lubiłam znak nieskończoności- łagodna, przyjemna dla oka forma.
Teraz kojarzy mi się z powtarzalnością, niemożliwością pójścia dalej, zapętleniem i błądzeniem po starych, wydeptanych milionami nóg ścieżkach. Mozolnie.

I znów, i znów...


Stojąc w kolejce na zabiegi kręgosłupowe widziałam dużo ludzi. Różnych. Wszystkich połączonych jedną myślą: zdrowy, niebolący kręgosłup. Mimo różnic wieku, płci, objętości, osobowości itp., wszyscy tacy sami. 
To był dziwny czas, trochę przerażający, trochę dający odpoczynek, trochę uchylający drzwi do...

No właśnie dokąd? 

Zabiegi były dwa: o 7 rano i o 15 po południu. Po zabiegu trzeba było poleżeć. Potem spacer, potem leżenie, potem spacer i tak w kółko. Nie można było się pochylać, siadać i skręcać. Skupiłam się na sobie. Zamknęłam mój świat w hotelowym pokoju na 10 dni, potem po miesiącu na 6 dni.
Okno na inne światy stanowił internet, albo mój umysł.
Leżałam patrząc na sufit, pozwalając myślom płynąć.
Czułam się jakbym była sama jedna na świecie. Skupiona na ciele, skupiona na sobie. 
Nigdy nie byłam w takim stanie. Tylko JA. Bez potrzeby bycia z kimkolwiek. 
Wiedząc, że tak jest dobrze.
Przez tą chwilę.
Właśnie tego potrzebuję.
A potem potrzebuję wrócić. 

Jednak skupienie na drobnych rzeczach, wstaniu z łóżka bokiem, umyciu się bez pochylania, zjedzeniu śniadania bez siedzenia, włożeniu butów i skarpetek, podniesieniu właściwie łyżki, która upadła na podłogę, to wszystko było trochę jak jedna, długa lekcja cierpliwości do mnie samej. 

10 dni zlało się w jeden długi dzień, 10 nocy w jedną noc.
Czas naprawdę jest czymś nieokreślonym, bezpostaciowym i relatywnym.
Można go doświadczyć jedynie w kontekście do czegoś, a i tak każdy to zrobi subiektywnie.
Kiedy weszłam do pokoju zabiegowego i doktor kazał położyć się na kozetkę nie wahałam się ani sekundę. Nie było normalnych u mnie pytań w głowie: a jak, z której strony, z prawej czy z lewej, jak ręce? Po prostu położyłam się jakbym to zawsze robiła. W takiej pozycji jak trzeba. Nie od razu to zauważyłam, ale po kilku dniach dotarło do mnie, że czuję się w gabinecie dobrze. Jak w swojskim, znanym otoczeniu. Choć nigdy wcześniej tu nie byłam.
Zagadka...


Czasem odbywamy z mężem dziwne rozmowy. Najczęściej w ciszy, mroku i przytulności naszej sypialni. Otoczeni przyjazną flanelą kołdry i ciemności, słysząc i czując bardziej niż widząc.
W dobroczuciu, bez nachalności dnia i strachów codziennych, przypominamy, opowiadamy  sobie coś, czego nie mówiliśmy nigdy do tej pory. Z różnych powodów.
Któregoś wieczoru spontanicznie opowiedziałam mężowi o tym, jak będąc w czwartej klasie podstawówki, leżałam zmarznięta okropnie w łóżku. Pamiętam lodowate nogi. Miałam wrażenie, że zimno wypływa ze środka stóp. Całe nogi aż do pasa były zimne, ale najgorsze zimno było w stopach. Próbowałam je rozcierać, otulać kołdrą, zwinęłam się w kłębek, grzałam stopę o łydkę, ale nic to nie dawało. Lód.
I nagle pomyślałam: a może ja to ciepło z piersi przesunę do stóp? W klatce piersiowej było ciepło, czułam je. Góra nie marzła. Wtedy, w tamtym momencie wcale nie czułam, że ta myśl jest jakaś dziwna. Po prostu zrobiłam to. Skupiłam się na cieple w piersiach i powolutku zaczęłam je przesuwać w dół, czując jak ono rozlewa się w kierunku brzucha, miednicy, ud, łydek i wreszcie stóp. Nie mam pojęcia ile to trwało, ale stopy powoli się rozgrzały. To było łatwe. Cała rozgrzałam się i zasnęłam.
Kiedy później znów próbowałam to robić, niestety, było trudno. Nie udawało się, jakby nagle ta możliwość została mi zabrana. Całe ciało robiło się ciężkie i oporne, czułam zniechęcenie aż w końcu przestałam próbować.

Opowiedziałam to mężowi i zaległa chwila ciszy....
A potem usłyszałam: ja też to robiłem, najtrudniej było przepchnąć  to ciepło przez stawy kolanowe i kostki...
I tak to...
Drobnostki.
Nie zauważamy, pozwalamy im ginąć w zamieci, pozwalamy śniegowi zaprószyć nam oczy.
A przede wszystkim, nie rozmawiamy...
Ktoś, coś?
Wszechświecie?




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja eremitka powracająca z jaskini, Prowincjonalna Bibliotekarka.










33 komentarze:

  1. To miałaś naprawdę trudna kurację, cierpliwość i spokojne oczekiwanie na rezultaty to trudna sztuka.
    Podziwiam, że dałaś radę.
    Takie momenty są nam potrzebne, ale nie zawsze potrafimy skupić się na sobie, bo nawet gdy się relaksujesz, myślisz np. o pracy czy o bliskich. Reset trwa czasami długo, weekend za krótki, urlop za krótki...
    Rozmowy we dwoje są chyba najważniejsze, by związek nie zamarzł, by znać potrzeby partnera i mówić o swoich.
    Rozmowa i czułość, tego nam potrzeba...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kuracja przynosi efekty:)To najważniejsze. I sama siebie zadziwiłam, że udało mi się tak zdyscyplinować, a jednocześnie nie dokuczyć sobie. Ten lekarz przyjmuje na jednym zabiegu kilkadziesiąt osób, szybko idzie. I nasłuchałam się bardzo dobrych opinii ludzi, którzy korzystają już kilka lat, co pół roku, z kuracji i czują się bardzo dobrze. Niektórzy nawet mogli zrezygnować z operacji. Po miesiącach bólu, to było dokładnie to, czego potrzebowałam. I dostałam :)
      Tak Jotko, rozmowy i czułość. Wszystkiego tego musiałam się uczyć ja i mój mąż. Z domu tego nie wynieśliśmy. To był proces trwający całe nasze bycie razem, nadal się dzieje, ale teraz wiem o co chodzi :)

      Usuń
  2. Od pewnego czasu nawiedzają mnie dwa pytania: czy my żyjemy w alternatywnej rzeczywistości, czym w ogóle jest rzeczywistość?
    I drugie pytanie to CZAS
    A ty właśnie o tym napisałaś.
    Myśl o czasie nawiedziła mnie w okolicy świąt. Nie było mnie w kraju, w wigilię rozmawiałam z córką, synem i synową, 25 grudnia spędziłam na lunchu z obcymi ludźmi a 26 wieczorem uświadomiłam sobie, że już po świętach. Że to już przeszłość. Po co było się zastanawiać czy dobrze zrobiłam, że nie wróciłam. To nie miało już żadnego znaczenia, minęło. I zaintrygował mnie czas, że tak naprawdę to jest coś stałego. CZAS po prostu jest, to my ludzie podzieliliśmy go na lata, miesiące, godziny. Starzejemy się, ale czas wciąż jest taki sam. Ta właśnie chwila kiedy do ciebie piszę za moment będzie przeszłością. Ale czas trwa nadal. Nie ma początku, ani końca.
    No i to nasze życie? Obejrzałam po raz kolejny starego Matrixa, żeby pójść na nowy - byłam i podobał mi się. Powróciło pytanie: czy my żyjemy w Matrixie? Czy jest jakiś świat równoległy?
    A z tym deja vu to nigdy mi się nie zdarzyło, ale jest filozoficzna teoria wiecznego powrotu, chyba Neitzsche to wymyślił. Że wciąż wracamy w to samo miejsce, że za 100, albo 1000 lat, jak już wszystkie inne możliwości się wyczerpią, będę znowu pisać ten sam komentarz u ciebie na blogu.
    Mam nadzieję, że nie zanudzam cię na śmierć, ale dziwne te nasze czasy. Ta cała pandemia, to przecież jakiś absurd. I to SF z książek jest tu z nami. SF dzieje się na naszych oczach.
    Miło tak trochę pofilozofować - pozdrawiam w 2022 już z kraju. 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A skąd! Ja nawet rozumiem co piszesz :)
      Od zawsze mam wrażenie, że wokół mnie, w niewidocznych sferach, trwa życie. Że nasz świat przenikają inne światy i jest ich mnóstwo, wszystkie realne, tak samo jak nasz. Kiedyś czytałam o światach kwantowych, rozwijających się jak fraktal...Kiedy podejmuję decyzję, robię krok w prawo, tworzą się światy, gdzie zrobiłam krok w lewo i konsekwencje tego, krok do tyłu itd...aż do wyczerpania możliwości. Mnóstwo, mnóstwo mnie :)
      Jakby to rozumiem, na swój sposób. Myślę, że potem to zwija się do jednego punktu w którym jest wszystko. Zobaczymy.
      Może być tak, że po śmierci nagle się obudzimy w ciepłym, ciemnym pokoju. Zobaczymy przed sobą biały ekran, zdejmiemy słuchawki z uszu i powiemy: jeju, to było jak prawdziwe :)
      I owszem, cała obecna sytuacja to absurd, ale co zrobisz, lekcja trwa.

      Usuń
  3. Ojej, co chcę coś napisać, to widzę bezsens i kasuję. No to tylko napiszę, że przeczytałam i .. Znowu stop. Zrozumiałam? Nie wiem. No dobra. Przeczytałam. Reszta się dzieje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki bezsens ja się pytam?
      Wszystko ma sens, czasem ukryty, ale ma.
      Miałam pisać zupełnie co innego, to się napisało samo jakby. Nie dyskutuję z tym. I się dzieje :) A każdy co innego sobie weźmie z moich słów. Tak jak ja z całej tej sytuacji...

      Usuń
    2. Bezsens w sensie że słowa nie odzwierciedlają myśli.
      A poza tym, wszystko w porządku.

      Usuń
  4. Aniu, poraz kolejny czytajac Twoj tekst, przenioslam sie w Twoj swiat, ktory stal sie rownoczesnie moim. Dla mnie nie tylko czas jest zapetlony ale i przestrzen. Pamietam , gdy jako dziecko sluchalam opowiadan doroslych jak to sie zgubili w lesie na grzybach, jak szukajac wyjscia chodzili w rozne strony i wracali do punktu wyjscia.

    Wasze rozmowy z mezem takie zwyczajnie i przepiekne...tak jak milosc...
    Przytulam delikatnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, przestrzeń też. Moja znajoma szła na skróty do domu babci. Mówiła, że szła normalnie, a dotarła do rzeki, daleko od domu bardzo. Czas się nie zgadzał, ani droga. Kompletne pomieszanie miała. Więc tu jest dziwnie, choć niektórzy mówią, że nie :)
      Rozmów musieliśmy się uczyć, tak jak wszystkiego z resztą. A to, że mogę mu powiedzieć takie niecodzienne rzeczy jest bezcenne. I w dodatku dostać taką odpowiedź, a on jest racjonalistą, przynajmniej tak o sobie myśli :)
      Mam nadzieję, że się trzymacie zdrowo i w miarę spokojnie. Ostatnio słuchałam dziwnej dziewuszki, Christiny vo Dreien, a ona powiedziała: nie poddawajcie się, już tyle przeszliśmy, nie można tego zmarnować. Sugeruje ona, że jednak finiszujemy :)
      Zobaczymy ;)

      Usuń
  5. Jeszcze bardziej niż ósemka nieskończoności z zapętleniem i powtarzalnością kojarzy mi się wstęga Möbiusa ale taka trójwymiarowa bo niby potarzanie ale nie po tej samej poziomej. Czasem wznoszenie a czasem opadanie.
    Jadę do sanatorium, zabiegów będzie sporo, jedne dynamiczne a inne statyczne to i rozważań będzie sporo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sanatorium bardzo dobra rzecz :)
      Wstęga Mobiusa też mi się nie podoba choć rozumiem ideę. Jakoś wolę teraz kompozycje otwarte.
      Korzystaj Krysiu z wszystkich możliwości sanatoryjnych. Moja koleżanka była i tam ogromnie życie towarzyskie kwitło.
      To też fajne jest :)

      Usuń
  6. ja tak nie robiłem. może nie wpadłem na podobny pomysł? nie wiem.
    za to słyszałem o eksperymencie, w którym ktoś pokazał dzieciom, jak zgiąć łyżeczkę pocierając ją w palcach. i dzieci wygięły te swoje łyżeczki. a potem przyszedł ktoś, kto im wyjaśnił, ze to niemożliwe, więc dzieci w kolejnej próbie już sobie z tym nie poradziły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też o tym eksperymencie gdzieś czytałam. Ostatnio przesłałam do siebie samej na messengerze zdjęcie. Mój mąż ze zdumienia oczy przetarł, bo on nawet nie pomyślał, że tak można. Strach pomyśleć, z jakimi możliwościami tu przychodzimy. I jak bardzo świat pracuje nad tym, by nam je wybić z głowy...

      Usuń
    2. ja to przesyłanie sobie samej zdjęć, linków, screenów, kopi tekstów stosuję już od dawna. taki mój własny notatnik.

      Usuń
  7. I przez nasze siedlisko na górce przeszła ta zawieja wraz z głośnymi wyładowaniami atmosferycznymi i błyskawicami. Przerażające to było i dziwne a jednocześnie piękne, bo niezwykłe, bo nigdy jeszcze nie widziane. Burza zimą...I pomyślałam, jak to ja rzecz jasna, że nie tylko tu na dole trwa walka między siłami dobra i zła, że tam w górze dzieje sie to samo.Bo jesteśmy odbiciem lustrzanym. Bo wszystko dzieje sie wszędzie i na nas wszystkich mocno wpływa.
    Mam nadzieję, że z Twoim kręgosłupem już kapkę lepiej? U mnie sie właśnie coś w plecach zaczyna. Ból utrudnia ruchy. Podźwignęłam się chyba przy podnoszeniu Zuzi a może coś mnie przewiało. Muszę cos z tym zrobić koniecznie. Wiem jednak, że ten ból w plecach ma cos wspólnego z bólem duszy. Bo przecież jesteśmy całością. Lustrzanym odbiciem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wczoraj miała czytelniczkę, która mi powiedziała, że jej znajoma z Norwegii takim burzom śnieżnym się nie dziwi, bo u nich na porządku dziennym od kiedy pamięta są. Czyli trochę klimat się zmienia, ale nie jakoś nadzwyczajnie. Ziemia żyje, też się zmienia.
      Kręgosłup dużo lepiej, dużo. Jeszcze sporo przede mną, ale lżej się żyje :) Mogę dłużej posiedzieć, mogę pisać na komputerze. Jest dobrze.
      Ola, ty wiesz co w kręgosłupie siedzi. Twój, mój, innych ludzi, zawsze boli na temat. Wszystko w głowie się zaczyna i w sercu. Najtrudniejszą lekcją jaką ciągle i ciągle przerabiam jest odpuszczanie. Wszystkiego: bólu, przekonań, czasem radości i ekscytacji, czasem potrzeby ukarania się za coś...skomplikowane. Ale warto popatrzeć, popłakać tyle ile trzeba i pójść dalej. Oczywiście rehabilitant w procesie jak najbardziej pomocny :)
      Trzymajcie się Kochani w Hobbitowie.

      Usuń
  8. Wracasz powoli z wycieczki w głąb siebie :-) Znam te wszystkie trudy związane z ograniczeniem własnej fizyczności - ubieranie się, mycie, zakładanie skarpetek itp. od lat żyję z tym na co dzień. Pełnosprawni ludzie nie pojmują, to jest poza możliwościami ich zrozumienia. Zdziwiło mnie niepomiernie, że nawet moi fizjoterapeuci nie potrafili zrozumieć trudności we wstaniu z kozetki rehabilitacyjnej, w zakładaniu skarpetek czy butów. No, ale młodzi i z racji ćwiczeń ciała wymaganych przez wykonywany zawód niezwykle sprawni fizycznie jak byliby w stanie zrozumieć czyjąś niesprawność?
    Nierealność czasu i miejsca... Nie pamiętam żebym doznawała kiedyś takich uczuć. Mam raczej uczucie, że jestem tam gdzie być miałam tylko czy absolutnie z własnego wyboru czy na skutek zawarcia jakiejś umowy czy kontraktu? Z kim? Dlaczego? Mam jeszcze uczucie, że jeżeli tak to nie dla mojego dobra, a właściwie to jestem tego pewna.
    Znak nieskończoności? Hm...zapętlenie w czasie? Jeżeli tak można pojąć nieskończoność istnienia nas i świata, bez początku i bez końca, może. Trudno to pojąć ograniczonym do materialnego postrzegania umysłem.
    A tak zwyczajnie myśląc i czując, to żyję, po prostu żyję znajdując radość w każdej chwili i szukając odpowiedzi w głębi własnej duszy. Od dawna już nie szukam jej na zewnątrz, bo to nie jest moje:-)
    Pozdrawiam serdecznie Aniu:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No muszę powiedzieć, że jakoś długo posiedziałam w innej przestrzeni. Powrót był rozłożony w czasie. Doświadczanie ograniczeń w ruchomości było trudne. Nadal jest, bo wyrabianie nowych nawyków wymaga uwagi i skupienia na sobie nadal. Ale jest już lepiej, lżej, wygodniej.
      Marytko, to poczucie, że nie dla twojego dobra...No nie wiem, czemu? Ziemia to trudny poligon, może daliśmy się nabrać, ale jednak mamy swoją siłę. Ona nie znika gdy tu się zjawiamy. Zobacz, mając 11 lat pracowałam z energią. Mój mąż też. To nic, że później tego nie robiłam. Nadal to potrafię i rozwijam teraz. Wszyscy to potrafimy, więc obrócić coś złego na moją korzyść potrafię jak najbardziej. Ty też przecież... :D

      Usuń
    2. Pytasz Aniu skąd to poczucie, że nie jestem tu (czyli na Ziemi) dla swojego dobra? Nie wiem jak to wyjaśnić w kilku zdaniach.
      To poczucie wynika z doświadczenia mojego życia, z sumy przeżytych wydarzeń, doznań czasem trudnych do wytłumaczenia w logiczny sposób i przemyśleń na ten temat.
      Uważam, że żadna dusza będąc niezmanipulowana i przy zdrowych zmysłach, wiedząc co czeka ją na Ziemi nigdy nie chciałaby tu przyjść z własnej woli. Nie uważam, że Ziemia to jakaś szkoła czy sala treningowa, która ma nas rozwinąć i czegoś nauczyć. Co niby mam poprawić w stosunku do swoich poprzednich wcieleń skoro ich nie pamiętam i nie pamiętam co też takiego wymagającego poprawy uczyniłam w poprzednich życiach. Mam tu jak ślepiec błądzić domyślając się, że takie czy inne zachowanie trzeba poprawić?
      Mam godzić się z krzywdą i bólem, bo co? Bo popełniłam jakąś straszną rzecz w poprzednim życiu czy życiach i teraz mam ją naprawić? Nie wiedząc co mam naprawić mogę sobie krążyć w inkarnacyjnym kole tysiące lat i niczego nie poprawić.
      A jako duchowa istota będąca tworem Stwórcy, to co mam w sobie poprawić? Przecież Stwórca nie tworzy bubli tylko rzeczy (że tak to nazwę) doskonałe. To sorki, ale mam coś w sobie poprawić co spartolił Stwórca?
      No dobrze. Ktoś mnie może zahaczyć o słowa, że skoro jako istoty duchowe jesteśmy doskonałymi tworami to dlaczego wcielając się na Ziemi popełniamy tyle błędów i jesteśmy tacy niedoskonali? Doskonali, pełni i kompletni jako istoty duchowe to my na pewno jesteśmy, ale coś dzieje się niedobrego kiedy lądujemy na Ziemi i to jest największa zagadka.
      Komu i czemu to służy? Bo nam i naszemu rzekomemu rozwojowi to moim zdaniem nie służy. Skąd się wzięła zakłamana teoria, że cierpienie rozwija i uszlachetnia, a dobro i szczęście rozleniwia? Komu służy ten wymierzony przeciwko ludziom pogląd? Poprzez takie pytania rodzą się kolejne teorie, ale gdzie leży prawda? Może każdy z nas ją ma, swoją własną, może jest niezwykle prosta i zawiera się w jednym czy kilku zdaniach? A może nie ma żadnej obiektywnej prawdy, a jesteśmy tylko my i to co stworzymy w swoich umysłach w zgodności z duszą, tego doświadczamy? Tylko nie sądzę żebyśmy chcieli z własnej woli doświadczyć bólu i cierpienia, bo jak twierdzi kolejna teoria Stwórca chcąc poznać siebie wysłał nas tutaj żebyśmy doświadczając trudów materialnego życia dostarczyli mu doświadczenia, którego mu, co? Brakuje? Bo jako Stwórca nie zna samego siebie, a pozna poprzez nasze doświadczenia? Komu i czemu ma służyć ta kolejna teoria?
      Skończę na tym, bo i tak długi jest ten komentarz. Mam jeszcze dużo takich pytań, rozważań i wątpliwości. wiem, że nie ja jedna...

      Usuń
    3. Nie ty jedna :) Ale widzisz, tych teorii jest mnóstwo, pasują nam, bądź nie pasują, ale są. Paręlat temu czytałam wszystko jak leci, teraz jakby już nie potrzebuję, bo jak tylko coś mam do rozgryzienia, w mojej głowie pojawia się taDruga, czasem taTrzecia i sobie rozmawiamy. I wychodzi na to, że jednak wewnętrzny mój głos jest najważniejszy, choć czasem wybieram go ignorować. Zwłaszcza wtedy gdy mówi: skup się na swoim życiu, to je właśnie masz zaakceptować takie jakie było i zgodzić się na to, co będzie, nawet gdy nie wiesz co będzie, a właściwie wiesz, że nie wszystko będzie fajne :)
      Ostatnio trafiłam na dziewuszkę, Christina von Dreier, mało teraz słucham takich rzeczy, ona w sumie nie mówi nic, czego bym już nie słyszała, ale jednak...coś w niej jest.
      Może się otworzy link, a jak nie, jest na YT.
      https://www.facebook.com/watch/?v=967850720807722&aggr_v_ids[0]=967850720807722&notif_id=1642680107525310&notif_t=watch_follower_video_explicit&ref=notif

      Usuń
    4. Nie Ty jedna, Marytko. Nie Ty jedna, Aniu. I we mnie się kłębi. Są, pojawiają sie z rzadka jakieś bezcenne momenty cudownego wyciszenia, chwilowego znalezienia nitki w labiryncie, gdy zdaje mi się, że rozumiem czemu, po co wszystko jest takie, jakie jest. Ale nim zdam sobie z tego sprawę, nim zdołam to ując w słowa ulatuje nie wiadomo gdzie, jak sen, który dopiero co sie prześniło, ale rozwiał się, pozostawiając marne strzępki, bezsensowne fragmenty i człowiek nie potrafi go już posklejać w całość i nikomu opowiedzieć...

      Usuń
    5. Dziewczyny, to trudne, ale jednak to jest właściwy kierunek.
      https://www.youtube.com/watch?v=KXl8YxrzsNQ&list=WL&index=122&t=1012s

      Usuń
    6. Niestety, nie otwiera mi sie ten link, Aniu.

      Usuń
    7. Wrzucam jeszcze raz, bo warto wysłuchać Ola.
      Jeśli się nie otworzy, wpisz w wyszukiwarkę YT:
      Tak naprawdę.....Na koniec wszystko będzie dobrze.

      https://www.youtube.com/watch?v=KXl8YxrzsNQ&list=WL&index=123&t=1012s

      Usuń
    8. Dalej sie nie otwiera, ale nic to. Myślę, że wiem, co miałaś na myśli. Tak. Tak naprawdę na koniec będzie wszystko dobrze. Też tak myślę a raczej czuję. I to dotyczy każdego czasu, każdych nas. Jest w nas mnóstwo lęków, niepokojów, gniewu, żalu, złości, bezradności.Ale i nadziei, okruchów pewności, że dobro zwycięży, że nic nie trwa wiecznie, że prawda jak oliwa w końcu na wierzch wypływa. Jest w nas mieszanka wszystkiego. I chyba dobrze, bo to ludzkie. Najgorsze to mieć jakieś twarde zdanie o czymś i próbować je innym narzucać. każdy ma prawo myśleć jak mysli i czuć jak czuje. I samemu dochodzić tam, gdzie mu pisane by doszedł.

      Usuń
  9. Tak to właśnie się dzieje ze podczas dziwnych rozmów człek się dowiaduje że inni wcale się tak od niego nie różnią i nawet podobne doświadczenia majo. ludzie so tylko dlatego milkliwy że troszki bojo się wyjść na zakręconych. Wydaje się człeku że ta nasza subiektywność odczuć to taka niepowtarzalna i cóś może z nami nie teges. A to zonk, wielu z nas pewne rzeczy odczuwa inaczej niż wg. uczonych w piśmie powinna odczuwać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uczeni w piśmie zabetonowali się już tak, że bardziej nie można, chyba...
      Bzikowy jest racjonalistą, a przynajmniej lubi tak myśleć o sobie. Więc nie spodziewałam się odpowiedzi typu #meetoo :D
      A tu zonk, jak napisałaś. Fakt, ja doświadczam męża silnie, bo na różnych warsztatach bywam. Byłam też na pracy z energią i to jest świetna sprawa. Okazuje się, że robiłam to mając 11 lat. On też. Ciekawe kto jeszcze?
      Ja tu często piszę, że wszyscy jesteśmy tacy sami na planecie. Naprawdę jesteśmy. Różnimy się w reakcjach, wyborach, konsekwencjach, programach społeczno-religijno-kulturowych. Ale generalnie jesteśmy tacy sami.
      Odkąd wylazłam z szafy i zaczęłam rozmawiać na dziwne tematy, może mam i naklejkę: dziwna, ale nie spotkałam się z wrogimi reakcjami. Czasem kulturalne uniki, ale nie wrogość :)

      Usuń
  10. Aniu, cieszę się, że Twoje kosteczki wracają na miejsce i mniej bolą. W kwestiach kręgosłupowych mam duże doświadczenie. W 2005 roku usłyszałam od znanego prof.neurochirurga Tomasza Trojanowskiego, że nie można mi pomóc i na pocieszenie, że jeszcze ze dwa lata pochodzę, a potem wózek. Tak się przestraszyłam tego wózka, że chodzę do dziś. Nauczyłam się wyczuwać swoje ciało i ignorować ból. Czasami jest naprawdę ciężko, ale jakoś sobie radzę. Siedzenia unikam jak ognia, więc czytam, piszę, robię na drutach na leżąco. Dużo chodzę z kijami, robię też zmodyfikowane pod siebie ćwiczenia izometryczne. Inne ćwiczenia są dla mnie zbyt ryzykowne. Tobie też polecam wsłuchiwanie się w ciało i wiarę, że, choć ograniczony,masz na nie wpływ.
    Co do dziwów nad dziwami, to przeżywam je coraz częściej. Nie wiem, czy to ma związek z moją obecną sytuacją i potrzebą szukania jakiegoś odgromnika i sensu w bezsensie. Czy może wreszcie pozwalam sobie widzieć więcej, bo coraz mniej interesuje mnie co kto o mnie pomyśli. Wieści ze świata mocno ograniczam, bo ten światowy psychiatryk jest ponad moje siły. Nie mam pewności jak to jest z czasem, ale to że historia kręci piruety ukryć się nie da. Większość ludzi jest ślepa na własne życzenie, ale za ślepotę większości zapłacimy wszyscy. Ponieważ jest źle, to kryję się w schronie, który mam w mojej głowie i rozplątuję moje supełki. To dość wciągające zajęcie, ale czasami boli. Bardzo chcę wiedzieć, dlaczego... tych dlaczego jest tyle, że boję się, że zabraknie mi czasu. A propos tacy sami, obejrzałam film Doroty Kędzierzawskiej "Wrony". Trochę się zdziwiłam, że 28 lat temu, ktoś nakręcił historię takiego dziecka jakim byłam ja. I teraz się zastanawiam, czy z tym moim lubieniem wron jest coś na rzeczy. Bo tak naprawdę, to gdyby nie fascynacja wronami mogłabym nigdy nie obejrzeć tego filmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też chcę wiedzieć dlaczego...to żmudne zajęcie :)
      Bo doszłam już do miejsca, w którym odkryłam, że muszę pogodzić z tym, że niektórych rzeczy się nie dowiem. Psiacha! Jak mawiał SynNumerDwa, będąc dziecięciem. Nie dowiem się, a ja tak nie lubię nie wiedzieć. Nie lubię filmów bez zakończenia, nie lubię zagadek nierozwiązanych. Odpuszczanie to ogromnie trudna sprawa, przynajmniej dla mnie.
      Basia, na leżąco? No ja podziwiam. Jakoś nie wiem jak. Dużą poduszkę bierzesz pod plecy? Pół siedząco? Bo jak pisać? Teraz piszę jednak siedząc. W pracy nie mam wyboru, siedzę, częściej tylko wstaję i chodzę. Weź parę wskazówek rzuć proszę z własnego doświadczenia...

      Usuń
  11. przysiadam i czytam. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja pozdrawiam :) Mam nadzieję, że u Ciebie dobrze :)

      Usuń
  12. Witaj bielą za oknem Aniu
    Zawsze lubiłam znak nieskończoności. Ale od kilku miesięcy mam do tej ósemeczki mieszane uczucia. Cóż czasem życie weryfikuje nasze preferencje....
    Przesyłam ciepłe pozdrowienia na skrzydłach wiatru

    OdpowiedzUsuń