niedziela, 30 października 2022

Z Pieskiem i bez Pieska Wszechświecie

 

Michael Dumas
Lubię jesień. 
Po gorącym czasie lata rozbuchanym kolorami, pędem do słońca, zawiązywaniem, rodzeniem i dojrzewaniem, nagle hamujemy...
Osiadamy na mieliznach jak zmęczone statki, które całe lato woziły towar przez morza i oceany. Utrudzone, ociężałe od podczepionych pąkli i żyjątek morskich, zanurzone zbyt głęboko nie dają już rady elegancko i lekko mknąć po falach. Mielizny wydają się być dobrym miejscem na odpoczynek. Nie pozwalają płynąć dalej, zatrzymują, osadzają.

Na mieliźnie nie ma pędu, jest spokój bezradności.
Cóż za dobre uczucie.
Nic nie mogę...
Nareszcie.

Jesienny wysyp depresji oznacza, że wiele osób osiadło na mieliźnie z ulgą, mocno i staranie ukrytą, zwłaszcza przed samymi sobą.

Oleg Omelchenko


Jesienne smutki i depresje widać wyraźnie w przestrzeni blogowej i wokół mnie. We mnie też coś zwolniło, coś osiadło, coś weszło w tryb oszczędny. Znam ten stan, ale już się go nie boję. Kiedyś walczyłabym, nazwała: lenistwem i marazmem. Szukałabym zadań do wykonania, wynajdywała prace różne by udowodnić, że jednak nie leniwa, a przydatna, nie rozmemłana, a silna, nie porażka, tylko sukces.
Ale już nie...
Odpoczywam.
Ale lekcje się toczą. Jakby same, choć z moim udziałem. Czasem chętnym, czasem bardzo niechętnym.


Od jakiegoś czasu natrafiam na opowieści o WWO.
Wysoko Wrażliwa Osoba. Ktoś ( nie chce mi się sprawdzać kto, zapewne ktoś mocno uczony) wymyślił i wprowadził to określenie, by skategoryzować, nazwać, ogarnąć zjawisko ludzi zbyt emocjonalnych, wyłapujących większą niż przeciętną ilość bodźców i informacji z otoczenia, z własnego ciała, z własnej psyche. 
Natknęłam się na to parę lat temu, próbując ogarnąć własną nadwrażliwość i jakiś czas to wytłumaczenie mi pasowało. Nawet fajne było.

No tak mam, inni też tak mają, to nie twoja wina, że tak masz, jesteś po prostu delikatna, wrażliwa, empatyczna, co niesie ze sobą konsekwencje. Łatwiej popadasz w depresję i drażliwość, często świat cię przytłacza i ucieczkowość się włącza, unikasz emocji a jak już dopadną, to przeżywasz je głębiej niż inni. Perfekcjonizmu używasz jak mistrzyni, bo chroni i broni. Ale jednocześnie współodczuwasz, podchodzisz empatycznie do ludzi, jesteś troskliwa...

No wszystko zgoda. W sumie nie najgorzej. Można w tym odnaleźć nawet fajne rzeczy: empatyczna, troskliwa, współodczuwająca. Fajna teoria.
Ale po pewnym czasie zaczęło mnie coś w tym uwierać, mimo, że już wypisałam sobie na czole WWO, w miejscu gdzie starłam napis: DDA ( Dorosłe dziecko alkoholika), bo okazało się, że z DDA można sobie poradzić i nie jest to dożywotni wyrok. Ale nadal szukałam sygnaturki dla mnie i  WWO wydawało się takie ładne. 

Dianne Heap

A tymczasem po Miasteczku od wielu, wielu lat chodził Pan bez Pieska, bo Piesek dołączył później.
Pan bez Pieska był żulem. Takim ze starej, peerelowskiej gwardii. Klasyczny był. Mieszkał sam w rozwalającej się chatce, choć bardziej mieszkał w gospodzie, albo w parku na ławeczkach, albo pod kinem. Zawsze z butelczyną winka, wódeczki czy piwka w ręku. Miał kilku kolegów takich jak on i stanowili mocny akcent w życiu Miasteczka, od czasu do czasu naruszając ogólnie przyjęte normy zachowania i higieny.
Omijałam ich z daleka, nie patrząc nawet, bo wychowana w domu z alkoholem, brzydziłam się, złościli mnie i uruchamiali złe wspomnienia.
Jakieś 20 lat temu Pana bez Pieska zatrudniono do dorywczych prac w Ośrodku Kultury. Było lato, gorąco. Wpadłam tam coś załatwić i musiałam z Panem bez Pieska minąć się na schodach. Omal nie padłam. Zapach przetrawionego alkoholu, brudu, potu i moczu był powalający. Weszłam na górę i nie bacząc, że Pan bez Pieska słucha walnęłam ostry komentarz o o brudzie i smrodzie. Nie pamiętam jaki, ale ostry bardzo. 
Kilka dni później koleżanka z Ośrodka powiedziała mi, że Pan bez Pieska skarżył się na mnie: jak ja mogłam tak powiedzieć; uraziłam jego uczucia.
Doskonale pamiętam moją odpowiedź: a to Pan bez Pieska ma jakieś uczucia???
I zaśmiałam się...
Mocne Wszechświecie, a przecież już wtedy byłam WWO jak cholera, choć o tym nie wiedziałam.

No cóż, życie popłynęło.

I dwa lata temu wycięto mój/niemój SAD. I rozpoczął się Projekt. Powstały ścieżki spacerowe i kto się pojawił? Pan już z Pieskiem. Zaczęli spacerować tuż pod moimi oknami. W miejscu ukochanych drzew, krzaków i zieleni. Pan z Pieskiem postarzał się, lekko umył, koledzy mu się wykruszyli, chorował, ale nadal reprezentował coś, czego nie mogłam znieść. I nawrzeszczałam na niego, wylałam na niego całą moją frustrację z powodu niszczenia Sadu, zabierania mojej przestrzeni, niezgody na to, co się dzieje.
Nie łazić ludziom pod oknami!!!!
Oberwał znów. Mocno.

Diane Reandour

Jakiś czas go nie było, ale wrócił. Chodził z Pieskiem nadal, tylko ja powoli się ogarnęłam, przeżyłam żałobę, bezradność, złość i ból. Odpuściłam. Pogodziłam się, zaleczyłam. Znalazłam swój spokój.
Przez rok widziałam go tylko z daleka, aż tu nagle wyszedł zza rogu budynku prosto na mnie, lekko zawiany, więc pewnie odważniejszy i mówi: 
- mogę pani coś powiedzieć?
No cóż, nie było gdzie uciec. Zmieszana i zawstydzona (bo już ogarnęłam, że Pan z Pieskiem nic nie winien wycięciu Sadu i oberwał całkowicie niesłusznie) postanowiłam ponieść konsekwencje:
- słucham?
- pani nie miała racji, kiedy pani mówiła, że nie mogę chodzić tam na spacery. Tam jest dla wszystkich.
Święta nie jestem, więc odpowiedziałam obronnie, bo trafił w bolące jednak:
- wtedy było wtedy, teraz jest teraz.
Ominęłam go i poszłam. 
Pod domem usiadłam na ławce ogarnąć emocje i dotarło do mnie, że biedak rok cały nosił tę krzywdę, jaką moje słowa w nim otworzyły. Trafiłam w jego bolące miejsce, jakiekolwiek by ono nie było i wcale nie chodziło o spacery, wcale...
Pan z Pieskiem nic a nic ode mnie się nie różni. 
Też WWO jest.
No trochę jak młotkiem w głowę, choć gumowym, bo wszak ogarnięta już trochę :)
Inaczej bym lekcji wcale nie zauważyła.
Tak się pocieszam...



Kiedy teraz myślę o WWO, o mojej wrażliwości i lęku, o mojej emaptii i jej braku, pojawia mi się  w głowie Pan z Pieskiem i już nic nie jest takie oczywiste w tej fajnej teorii.
Ze wszystkiego można zrobić schowanko przed konsekwencjami własnych działań z nieświadomości.
I gdy czasem ktoś powie, że jest WWO, to ja tylko pokiwam głową, bo mnie mocno Pan z Pieskiem oświecił...
Wszyscy jesteśmy WWO.

Starłam napis z czoła, postanowiłam zostawić tam puste miejsce. 
Miejsce dla mnie....
Carrie McKenzie







Pozdrawiam Wszechświecie, twoja nieotagowana Prowincjonalna Bibliotekarka

środa, 19 października 2022

Całkiem Zmyślone Historie Wszechświecie, cz. 3

 

Kadr z serialu Tajemnice Smallville


Świat na krawędzi...
Wszędzie, gdzie zaglądam przez okno mego komputera, widzę kłopoty: zagłada, głód, wojna, atom i śmierć. Przygotujmy się na najgorsze. Jakbym zaglądała do innego świata, równolegle płynącego z moim.
Parę rzeczy potoczyło się w tamtym świecie inaczej niż w moim, część podobnie, a część wcale się nie wydarzyła. Komputer jest portalem, który przenosi mnie w inną rzeczywistość.
Podobną, ale nie tą samą. 
Cóż za ulga, że mogę go wyłączyć. 
I jakie to fajne i ciekawe, że mogę go włączyć i przejść do GdzieśIndziej.

Więc udałam się do Smallville  w Kansas.
Ale po kolei...


Jest taka teoria o polach morficznych. Kilka lat lat temu się na nią natknęłam i wydała mi się bardzo spójna i wyjaśniająca wiele, na przykład efekt setnej małpy.

" Pola morficzne cechują się następującymi właściwościami:
1. Tworzą samoorganizujące się całości.
2. Funkcjonują w czasie i przestrzeni, tworząc czasowo-przestrzenne wzorce aktywności.
3. Przyciągają systemy znajdujące się pod ich wpływem, aktywizując je według charakterystycznych wzorców. Cele, do których pola morficzne przyciągają systemy, nazywamy "magnesami".
4. Pola koordynują i łączą w system wzajemnych zależności mniejsze jednostki znajdujące się w ich obrębie. Te zaś posiadają własne pola morficzne, uszeregowane według hierarchii gniazdowej.
5. Struktury te działają na zasadzie prawdopodobieństwa.
6. Posiadają własną wewnętrzną pamięć, będącą wynikiem rezonansu podobnych systemów z przeszłości.
Pamięć kumuluje powtarzające się wzorce, które z czasem przechodzą w nawyk."
w tym linku cały artykuł pola morficzne
Skoro nie widzimy pól elektromagnetycznych, promieniowania cieplnego, fal rentgenowskich i fal radiowych, to może nie widzimy czegoś jeszcze? Może kiedyś nauczymy się z tego korzystać, ale na razie dzieje się to po prostu, naturalnie, poza naszym poznaniem. 
Wszyscy jesteśmy w tym zanurzeni, współdzielimy, czujemy, dodajemy...
No i z tym "dodajemy" jest chyba kłopot.


Clark z rodzicami ziemskimi

W Smallville, bardzo dobrym serialu na hbo, poznałam Clarka Kenta, który jest teraz bardziej znany jako Superman, człek ze stali.
Kosmita z planety Krypton, wychowany od maleńkości przez małżeństwo z Kansas. Znaleziony w małym statku kosmicznym na polu kukurydzy przez parę, która nie mogła mieć własnych dzieci.
Niezwykły chłopiec, z nadprzeciętnymi mocami, który musi ukrywać swoją tożsamość przed światem, musi pogodzić dwie osobowości: kosmiczną wrodzoną i ludzką, nabytą w trakcie wychowania. Uwikłany między dwóch ojców, biologicznego i adopcyjnego młody człek mota się bardzo, próbując odgadnąć, kim jest naprawdę, jak żyć po swojemu.
No i przeznaczenie: jesteś stworzony do większych celów, musisz być bohaterem, musisz uratować ludzkość. To jest twoja misja, do tego cię wyznaczyłem: mówi ojciec z Kryptona.
Nie dla ciebie życie człowieka, nie dla ciebie miłość, spokój i ognisko domowe.
Chcesz grać w bejsbol, no nie żartuj!!!
Jesteś bohaterem, wielka moc, wielka odpowiedzialność. Poświęcenie dla większego dobra.
Czego tu nie rozumieć?
A jednak coś piszczy pod podłogą i wcale nie są to myszy...

Zmyślone opowieści tego świata snują się wszędzie. Gdzie nie spojrzę, toczą się. Jedne opowiada nam świat, drugie opowiadamy sobie sami, jedne się tworzą a inne właśnie się kończą. 
A wszystko na nas wpływa.

Pod koniec 9 sezonu Clark podejmuje decyzję. Sądzi, że dobrą. Zostaje bohaterem.
Poświęca swoje życie by ocalić świat i ludzi których kocha.
No i tata tego chciał, chciał być dumnym z syna.
A któryż syn nie chce, by tata był dumny z niego?
I kiedy tak patrzyłam na Clarka, który spadał z wieżowca by roztrzaskać się na chodniku, który został pozbawiony swych mocy przez wbity pod żebro nóż z niebieskiego kryptonitu, przypomniałam sobie jeszcze jednego tatusia.
Bo to takie oczywiste nagle się wydało.


W zmyślonych opowieściach tego świata był niejaki Abraham.
I jego bóg kazał mu syna zabić. Taki bóg, co lubił zapach palonego mięska, no ale wiadomo, wierzymy w co wybieramy wierzyć. No i ten Abraham całkiem serio to potraktował. Nóż w garść i do roboty, choć nie łatwo mu to przyszło. Tu następuje happy end, bo bóg jednak mówi: oj tam, chciałem cię tylko sprawdzić, zostaw dzieciaka w spokoju...
No tak, a jakby łączność zawiodła? Krzak by się nie odpalił z powodu burzy magnetycznej na Słońcu? 
Po synu byłoby, ale poświęcenie ojca, wow! (tu ironicznie się uśmiecham...)

I był taki jeden syn: Joszua zwany Jezusem. I jego tata też mu coś kazał. 
Kazał mu się poświęcić dla dobra wyższego. Taka opowieść, ale mocna, bo do tej pory opowiadana. Poświęcenie jest tym lepsze, gdy syn uwierzy, że to naj- naj- najważniejsze w życiu, co może zrobić.
Dla dobra wszystkich oczywiście, bo cały czas o to gramy.
O dobro wszystkich.
No i wyszło: ofiara spełniona, jedzcie i pijcie z tego wszyscy...

I teraz Joszua wisi na wszystkich krzyżach na planecie, każąc nam wierzyć, że to symbol nadziei i miłości. Naprawdę?

No cóż, ja nie chcę tego dobra, ani takiej nadziei i miłości.
W ogóle nie chcę bohaterów by mnie bronili. Na pewno nie za cenę ich życia.
Nie mieszajcie mnie do tego.

Nie chcę by dodawali do naszego pola morficznego swoje poświęcenie i ból, i autoagresję, i cierpienie, i strach, i bezradność, i smutek...

Bo to właśnie widzę w świecie równoległym.

Patrząc na obecnie opowiadane historie nie wygląda to na dobro.
Wszyscy, a na pewno większość z nas, czuje się jak ofiary.
Jak łódeczki pchane szalejącym wiatrem w głąb oceanu, bez możliwości korekty kursu.
I ja miewam tak często. Ale jednak część mnie wcale się tak nie czuje.
Ta część, może mała, ale jest i mówi: będzie dobrze.
Tę część dodaję do pola morficznego, na przekór wszelkim bohaterom, którzy zawiśli.

Ja się sama uratuję. 
Jeśli będzie trzeba, bo opcja: będzie dobrze, zakłada też, że nie będzie trzeba.


Gdybym stanęła pod krzyżem Joszuy może bym go namówiła do innego podejścia do tematu dobra, powiedziałabym:

- Złaź! Natychmiast przestań się wygłupiać i złaź. I nie mów, że nie możesz, bo możesz. Ślepych i trędowatych leczysz, wodę w wino zamieniasz, Łazarza wskrzesiłeś, bez żartów, złaź! Matka oczy wypłakuje, koledzy plączą się wystraszeni, Piotrowi cały czas kogut pieje, a Judaszowi tak namąciłeś w głowie, że zaraz się obwiesi. Mnóstwo niedokończonych spraw, czyżbyś uciekał?
To co, że chcieli Barabasza? Nie rżnij ofiary! Na złość mojej babci niech mi uszy odmarzną? No taki mądry człowiek, a czasami taki głupi. Że tatusia zawiedziesz? No proszę cię, tatuś przeżyje i może czegoś się nauczy, a może nie, ale to nie twoja sprawa. Ty masz swoje życie. Sam mówisz: kochaj bliźniego jak siebie. A ty w co się wpakowałeś? Jaki ty przykład dajesz? Dorośnij!
Złaź, masz dobrą kobietę, zrób dzieci, kochaj, ucz jak dobrze żyć i spokojnie umierać.
Dodawaj do pola morficznego dobre rzeczy, czy nie po to tu przyszedłeś?

Ha! Szatan mógłby się ode mnie uczyć :)
Może bym przekonała tego biedaka na pustyni...
Było jak było.
Jest jak jest.
I będzie dobrze...

No cóż, przynajmniej Clark ma swoją Lois i swoje życie :)
Bo jest taka opcja, że można być bohaterem, ratować świat i nie umierać :)



 PS. Serial oglądam również dlatego, że moja wewnętrzna nastolatka lubi ładnych chłopców, ładnie zbudowanych i z ładnym uśmiechem :) Polecam :)





Pozdrawiam Wszechświecie, twoja zawsze, na nasłuchu, Prowincjonalna Bibliotekarka