Szturchnęła mię lekko Agniecha "co tam u mnie"...
Zebrałam się więc i piszę: żywam :)
Aczkolwiek przez kilka dni myślałam, że może już czas pisać testament.
Dziwne myśli przychodzą do głowy, gdy ma się wrażenie, że mózg zalany jest smarkami...
Mąż i ja pochorowaliśmy się. Najpierw on dwa tygodnie smarkał, kaszlał i gorączkował, a potem, gdy już myślałam, że nie załapię wirusa, padłam. Gorączka trzymała mnie 6 dni, do tej pory nigdy mi się to nie zdarzyło. LudwikMaria, lekarz mój, powiedział, że siły natury dadzą radę, ale nie dały, bo jakaś bakteria w zatokach skorzystała z okazji. W oskrzelach znów zaczęła grać orkiestra i skończyło się na antybiotyku przez 10 dni. Słabam, ale żywam.
Jednak zatoki nadal cóś nietego...Jutro laryngolog w nie zajrzy.
Osobiście uważam, że obojgu nam odbiło się czkawką odchodzenie męża na emeryturę. Proces był długi, przewlekły i nerwowy, dokładnie jak nasza choroba. Ponieważ Bzikowy Mąż ma skłonność do wypierania emocji, bądź też do wyrzucania ich na zewnątrz, poszło mu lżej, ja zaś, no cóż, widzę więcej...i czuję.
Srogie grzyby Wszechświecie...
Niemoc twórcza też mię ogarnęła, razem ze słabością ciała. Czytałam cichutko blogi innych, ale udałam się tam, gdzie jest mi dobrze. W Kosmos ze Star Trekiem i innymi. Trzy tygodnie latałam po różnych planetach na zwolnieniu. Było fajnie, że aż wracać się nie chciało :)
Ale wróciłam, bo wszak dorosła jestem i odpowiedzialna, tak jakby...
Kiedy człek ma dużo czasu na myślenie i jeszcze nauczył się słyszeć, a czasem nawet widzieć (da się, mózg czasem zamiast słów podsyła obrazy), to sporo odkryć można zrobić.
Na przykład to jak jemy, czym konkretnie.
Znajomy podróżnik był w krajach wschodu: Indie, Bangladesz, Tajlandia. Oni tam jedzą rękoma. Uczył się jak złożyć palce, jak maczać jedzonko w sosie, jak zwijać warzywa itp. by zgrabnie donieść do ust. Jedzenie ma konsystencję: ziarnistość, gładkość, śliskość, twardość, miękkość, lepkość...
My dopiero w ustach możemy to poczuć, ale pozbawiliśmy się tych doznań, które niosą dłonie.
Podobno higieniczniej, ale niekoniecznie. Niekoniecznie....
Ja już od jakiegoś czasu, w ramach szukania komfortu, najchętniej używam łyżki. Prawie do wszystkiego. Łyżka zbiera sosik razem z kartofelkami :) A widelec? No nie, nagarniasz, nagarniasz i spływa, ucieka i zostaje na talerzu. W domku wylizuję, w restauracjach też bym to zrobiła, ale po pierwsze: mąż by dostał zawału, a po drugie: jeszcze nie jestem tak odważna. Zgarniam kawałkiem chlebka jak mam, a jak nie mam, zostawiam, niestety...
Ale i tak mam radochę z łamania reguł...
Prośba o łyżkę do karkówki powoduje u kelnerów dysonans poznawczy.
Nie dziękujcie, nowa ścieżka neuronalna za darmo, ode mnie :)
Druga sprawa to coś, co mnie od kilku tygodni męczyło. Dokładnie od kiedy przeczytałam u Taby ten wpis:
Film Familijny
Zwykli ludzie i zło. Zwykli ludzie i ich fantazje. Zwykli ludzie...
Mam wrażenie, że na planecie są sami zwykli ludzie. Bez względu na zajmowane stanowisko, ilość pieniędzy, czy sposób życia. Podejrzewam, że jest kilka osób, które ogarnęły naprawdę kim są.
Tak do bólu, tak w pełnym rozumieniu tego słowa. I niekoniecznie są to mnisi z Tybetu, papieże, Irena Sendlerowa, M. Kolbe i inni tego typu "święci" namaszczeni przez nasze łaknące światłości i dobra, zmęczone ego.
To trochę jak z piłką nożną, kibice, którzy sami nie potrafią kopać, siedząc na kanapie, wrzeszczą; co ty robisz idioto, komu podajesz, bałwan...
Kompensacja własnych, urojonych bądź nie, niedostatków: mieszanie idola z błotem...
Wszyscy to mamy. Tak czy inaczej.
Nie wiem co ja bym zrobiła, gdyby mój mąż dostał robotę w Auschwitz. Może nie mógłby odmówić?
Może też bym starała się żyć w iluzji, chronić dzieci, relatywizowałam bym wszystko, byle przetrwać.
Może nawet bym przekonała samą siebie, że to dla dobra nas wszystkich.
Robiłam tak w swoim życiu.
W dzieciństwie na przykład
- moi rodzice nie mogą być źli, nie kochają mnie, bo to ze mną coś jest nie tak...
Muszę się tylko poprawić i będzie dobrze.
Auschwitz w mojej głowie, a za murem piękny ogród, na wyciągnięcie ręki...
Jedynym wyjściem z tej iluzji nie jest dążenie do "dobra".
Jedynym wyjściem jest spotkanie z własnym "szatanem".
Widzę cię, witaj...
Pogadamy?
Widzę cię, witaj...
Pogadamy?
Znam sporo ludzi, którzy mówią: wiem jaka jestem.
Ajajaj...
Po pierwsze: często bierze się swoje mechanizmy obronne i wszelkie życzeniowości, za własną osobowość.
Po drugie (i tu należy się trochę bać): to zaproszenie dla Wszechświata, by cię zweryfikować :D
Będzie bolało, bo iluzje czasem już przyrosły.
Ale to dobre dla nas, tak zweryfikować się...
Jeśli masz wrażenie, że coś się w twoim życiu powtarza, to właśnie trwa proces weryfikacji.
I nie ma co się kopać z Wszechświatem, bo on ma bezgraniczną cierpliwość i będzie weryfikował aż pojmiesz.
Wiadomo, że szybkie zerwanie plastra jest lepsze ;)
PS. Oczywiście wszystkie obrazy są niezrównanej Andrei Kowch.
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja zweryfikowana nie raz, Prowincjonalna Bibliotekarka.
Dobrze,że wyzdrowiałaś..Dobrze,że jesteś..A te obrazy..zakochałam się.Oglądam po cztery razy.Ewa
OdpowiedzUsuńEwo, jestem i ty jesteś i to jest fajne :)
UsuńKocham te obrazy za spokój. Mimo zawieruchy czasem.
Niosą przekaz: jest ok...
Bliskie mi przemyślenia, korespondujące z moim dzisiejszym postem, chociaż nie czuję się na siłach, by werbalnie się odnieść do każdego fragmentu. Jakieś zmęczenie mnie dopadło, o czym też w dzisiejszym poście.
OdpowiedzUsuńPoznawanie siebie i powrót do czucia siebie fascynują mnie ogromnie i bardzo tym ostatnio żyję. Odcinanie się przez wiele lat było moim sposobem na przetrwanie.
Mocno ostatnio przeżywałam koniec relacji z koleżanką, z którą byłam bardzo zżyta. Dało mi to wiele wglądu w siebie i uświadomiło, jak trudno czasem stanąć w prawdzie i przyznać się przed sobą do niezbyt "chwalebnych" uczuć: że mnie ta kobieta od jakiegoś czasu irytowała, niecierpliwiła, że potrzebowałam czegoś, czego u niej nie znajdowałam. Byłam w konflikcie między tymi uczuciami, a poczuciem winy, że ją tak "źle" oceniam... że w ogóle oceniam, bo to przecież takie "brzydkie", "nieprzebudzone". A miałam ochotę wyrąbać wprost na blogu, że jest najogólniej mówiąc ograniczona, czego nie chciałam przez lata brać pod uwagę. I karciłam się za takie słowa, nie pozwoliłam sobie.
U Ciebie sobie pozwalam, bo jesteś mi bliska w odczuwaniu pewnych spraw.
Oj, mamy te swoje demony, którym wygodniej nie zaglądać w oczy.
Pozdrawiam i życzę zdrowia.
Marta, no czasem wygodniej, ale czy to prawdziwy komfort? To jak słoń w salonie :)
UsuńZmęczenie miało prawo cię dopaść bo zabieg był i się bałaś przed nim dosyć długo. Wyczerpało cię to. Zawsze po stresie następuje okres rekonwalescencji. Ludzie się czasem dziwią, że zaczynają źle się czuć i chorować kiedy jest już dobrze, po jakimś niefajnym czasie. Ale tak własnie jest. Ciało się rozpina, puszcza tryb walki i dopiero jest rozpoznawanie strat i uszczerbków jakie się odniosło. I boli, i chorujemy, i sił brak.
Koleżanka. No weź, z jakiegoś powodu tyle czasu z nią byłaś. A ona taka była od początku. Ty sobie zadaj pytanie: jakie potrzeby cię do niej przyciągnęły. Twoje potrzeby. Coś było na rzeczy.
A mniej chwalebne uczucia to tylko sygnały. Dobrze je mieć i rozpoznawać :)
P.S. Zazdroszczę umiejętności ubierania w słowa tych wszystkich emocjonalnych meandrów.
OdpowiedzUsuńNie doceniasz siebie :) Też ci to dobrze wychodzi :)
UsuńCzekam na ten film aż będzie można go obejrzeć gdzieś online. Czasem dobrze coś takiego obejrzeć.
OdpowiedzUsuńCzasem dobrze. Ale ja odpuszczę...
UsuńZdrowia Wam życzę, bo dopadł Was paskudny wirus, który pojawia się tu i tam, a zatoki długo się leczy.
OdpowiedzUsuńObrazy ciekawe!
Zatoki i ja mamy długą historie za sobą. Ale idzie do dobrego :)
UsuńSzturchnęłam, powiadasz?
OdpowiedzUsuńDzięki za te obrazy do pooglądania. Są jakieś przejmująco prawdziwe w swej wielowarstwowości. Dotykają głęboko.
Bardzo interesujące jest to, co piszesz o czuciu jedzenia rękami. Mam dość podobne odczucia, a łyżką od dawna jadam drugie danie, kiedy sos w nim występuje. Nie lubię dobrego marnować.
I trzymajcie się zdrowo.
Zapytam jeszcze grzecznie: jakie znowu srogie grzyby???
I udam się z powrotem w moją rzeczywistość, gdzie deszcz pada, ślimaki pełzają, kot i pies układają swe życie razem i osobno, obowiązki przytłaczają, a głowa boli z przerwami. I to i tamto.
Właściwie to Twoje wpisy wymagają więcej niż jednego komentarza, wracam do nich i coś nowego mi się nasuwa, i po paru dniach następne przemyślenia. Ale tyle pisać to mi się nie chce i uciekają gdzieś te myśli.
Oj, tak delikatnie zapytałaś :)
UsuńRękoma fajnie się je, mi się podoba więc w domku i pracy, i kiedy mogę to to robię. W restauracji indyjskiej ostatnio, tam się nie dziwili :)
Ja piszę bez scenariusza, siadam i piszę co przychodzi. Taki strumień myśli, jedno wychodzi z drugiego. Czasem się zastanawiam potem: czy naprawdę ja to napisałam?
A "srogie grzyby" są wtedy, gdy ja dobrze wiem co męża nosi i sprawia, że jest nieznośny. A on nie ma pojęcia i twierdzi, że wszystko jest w porządku...
I ja muszę siedzieć cicho, a bym powiedziała, bardzo :D
A twoja biedna głowa, to zapewne napięciowo boli. Są na to ćwiczenia, ja lubię te:
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=dDRgAW8T5HM&list=PLfCYwTp_vOuHvU3w0c88N-jrKlIbHdViC&index=44
Skorzystałam. Dzięki!
UsuńMam wrażenie, że nawet wszechświat jest za mały żeby się odnaleźć.
OdpowiedzUsuńMarta
Kto ma się znaleźć, znajdzie się zawsze i nieuchronnie.
Usuńzbyt rzadko chadzam po restauracjach, żeby wypatrzeć, jak karkówkę nakładasz łyżką, albo wylizujesz talerze. gdyby się jednak zdarzyło, to podejdę. z ciekawości, czy to Ty.
OdpowiedzUsuńAbsolutnie zapraszam :)
Usuńpiękna samoświadomość i samodojrzewanie! tylko pogratulować, "syzyfowa praca" ze sobą/nad sobą jednak daje efekty
OdpowiedzUsuńDziękuję Unknown :)
UsuńCzasem zdaje mi się to faktycznie być syzyfowe. Ale im dalej w las, tym bardziej ciekawie, teraz jest to raczej przygoda. Interesująca przygoda.
Witaj Aniu, cieszę się, że wyzdrowiałaś i wróciłaś. Zawsze czekam na Twój wpis.
OdpowiedzUsuńCo do jedzenia, uwielbiam jeść palcami, ale jak jestem sama albo z Wojtkiem :-)
Nie wiem jaka jestem, kiedyś wydawało mi się, że wiem. Teraz już nie wiem. I może to dobrze.
I to Graszko jet świetne miejsce do wyruszenia w drogę: nie wiem...Bo inaczej człek betonieje.
UsuńDobrze, że żyjesz. 😊
OdpowiedzUsuńBlogowi znajomi, którzy przyzwyczaili, że piszą w miarę regularnie są jak starzy przyjaciele. Jak zbyt długo się nie odzywają to zaczynam się martwić.
Ja właśnie skończyłam czytać Viktora Frankla - Człowiek w poszukiwaniu sensu - opisuje swoje życie w kilku obozach koncentracyjnych, a pisze to jako lekarz psychiatra, więc patrzy na współwięźniów jako psychiatra i psychoterapeuta.
Ciekawe spostrzeżenia - jak zachowuje się człowiek w tak skrajnych warunkach.
ale wniosek ten sam: ludzie się dzielą tylko na dwie rasy: przyzwoitych i nieprzyzwoitych. Frankl jest zwolennikiem teorii, że nie ma czegoś takiego jak odpowiedzialniść zbiorowa. Długo by pisać. Warto przeczytać w każdym razie.
Jest również świetny film pt. o ile dobrze pamiętam: Hannah Arendt - też warto.
No i zakupiłam za jedyne 16 zł książkę:
Eichmann w Jerozolimie. Lektura w sam raz na lato. 🤪
Zło jest banalne - bo tak jak piszesz, zwykli ludzie mordują, maltretują, dręczą.
Nie trzeba sięgać aż w Holokaust - mordercy i dręczyciele rodzin, pedofile wracają przecież do domów, siadają przy stole, jedzą obiad, rozmawiają, oglądają telewizję.
No żyję :) I bycie starym przyjacielem jest miłe, bardzo :) Postaram się być bardziej regularna.
UsuńFrankla czytałam :) Świetna, wstrząsająca w pozytywny sposób książka. Jednak mam wrażenie, że w każdym z nas jest potencjał na wszystko. Na oba bieguny. I na cały środek pomiędzy nimi.
Wszystko jest kwestią wyboru, choć czasami myślimy, że go nie mamy. Albo brak nam świadomości, doświadczenia, odwagi itd. Tak z doświadczenia mówię, bo mnie się zdarzały niefajne rzeczy. Zawsze to był wybór, choć nie zawsze to widziałam w trakcie wypadku :D
Podobnie jak Frankl uważam, że nie ma i nie będzie nigdy odpowiedzialności zbiorowej. Właśnie z powodu możliwości wyboru u każdego człeka. Naród to fikcja, państwo to fikcja, społeczność to fikcja, zasoby ludzkie to fikcja. Jestem ja i moje wybory w tym co mi się przydarza. A świat jest ogromnie kreatywny w stawianiu wyzwań.
Trudna to planeta do życia....
Tak. Zgadzam się, że życie nie jest czarno-białe.
UsuńI trzeba się znaleźć w danej sytuacji, żeby zobaczyć jak byśmy postąpili. Ludzie lubią mówić: zrobiłbym to, postąpiłbym tak, tego nigdy bym nie zrobił. srata, tata...
Myślę jednak, że albo mamy w sobie przyzwoitość, hamulce a przynajmniej zdolność do refleksji, albo ich nie mamy.
Ale zgoda - skrajne warunki rodzą skrajne postawy.
Tomy już napisano nt. moralności w czasie wojny. Jest specjalna moralność i specjalna etyka na czas wojny.
Że niby jak zabijasz wroga to dobrze. Ale jaki on mój wróg? Przecież nie znam człowieka.
Na zachodzie bez zmian - ten nowy film dostępny na Netfixie pokazuje jak łatwo zrobić z człowieka mordercę.
Remarque świetnym pisarzem był, i basta. ;)
A tam, nie ma, co gadać. Ciężkie tematy: a tu lato się zbliża.
Pozdrawiam z kaszubskiego lasu. Ważki latają, ptaki śpiewają, słońce świeci - jest dobrze.
Witaj o poranku
OdpowiedzUsuńDobrze, że Agniecha Cię szturchnęła... Bo i ja zaglądałam tu regularnie i zastanawiałam się co u Ciebie. Najważniejsze, że wyzdrowiałaś i jesteś... Brakowało mi Ciebie.
Jaka jestem? Do końca nie wie nikt...
https://szimena.blogspot.com/2019/03/moj-portret-zabawa-3-zwierzeta.html
Pozdrawiam zapachem lawendy
Spóźnione, ale serdeczne życzenia imieninowe Aniu. Nieustająco dobre myśli przesyłam
UsuńOdważyłam się raz, na oficjalnym obiedzie w restauracji, tak dla prowokacji jeść palcami. I niby nic się nie stało, wszyscy starali się nie patrzyć, nikt nie zgorszył się głośno, nikt nie spytał dlaczego? Zignorowali mnie. A łyżką jem prawie wszystko ze względu na te przepyszne sosiki właśnie.
OdpowiedzUsuńFilmu nie widziałam ale temat wstrząsający. Ja chyba się boję zaglądać w siebie tak głęboko.
I ja nie wybieram się na film...Dramatów mnóstwo wokoło, nie mam ochoty badać teraz wszystkiego, a już zwłaszcza do tyłu...
UsuńCzasem ludzie ignorują niewygodne rzeczy :) Ale w głowach coś tam sobie układają, by wyjaśnić to, to konfuduje. Ciekawe co pomyśleli :D
Współczuwam choróbska wiosennego, no dodupnie jest chyrlać kiedy wokół kwitnie i wogle. Tyż myślę że to napięcie przedemerytalne się przyłożyło do tej posypki, przeca to duża zmiana, emocjonalnie zawsze pieści. Niby człowiek chce tej wolności od kieratu ale nagłość pojawienia się różnych ścieżek zamiast jednej wydeptanej dróżki dezorientuje. Taki sobie chodzi z lekka trachnięty i słabszy przez to trachnięcie, podłapuje różne guana z którymi nie wie co robić bo to przeca można tak bezterminowo. ;-D Wygląda na to że dołączyłaś do procesu. Znaczy jesteś współprzechodzącą na emeryturę. Spoko, będziemy robić za grupę wsparcia, przepracujecie to i wyjdziecie z tego pachnący jak róże. Świat czeka! Mła uwielbia jeść łapami, ostatnio zasuwałam mule w restauracji. Gorące należycie i wogle. Kelner po prostu przyniósł chusteczkę wilgną do wytarcia łap i tyle. Wybieranie mul łyżką a następnie widelczykiem to psucie człeku przyjemności z jedzenia. Wywar z mięczaków najlepiej smakuje kiedy spija się go z muszli. Wycieranie chlebkiem dobrego jest tak samo OK jak jedzenie przy pomocy sztućców, co kto lubi - jedni operację "Siostro proszę skalpel do przecięcia ziemniaka", inni macanie jedzonka. Jedyne czego nie znoszę to kiedy ludzie jedzą przy mła memlając otwarta paszczą, widok wstępnej obróbki żarła poddawanego właśnie trawieniu enzymami jest nieapetyczny i tyle. Co do banalności zła, niestety w każdym z nas tkwi potencjał. Nie dzieliłabym ludzi na przyzwoitych czy nieprzyzwoitych, czasem dobre rzeczy robi się z niedobrych pobudek i odwrotnie. Człowiek potrafi sam siebie do takich rzeczy przekonać że oko bieleje. Im mła starsza tym bardzie o tym przekonana. Żyjemy sobie w różnych rzeczywistościach w tym samym miejscu, taka jest chyba natura rzeczy.
OdpowiedzUsuńMuli nigdy nie jadłam, ale na przykład sos ostrygowy uwielbiam. To chyba mule by mi smakowały? Jak spotkam, spróbuję.
UsuńOwszem, weszłam w proces z mężem, choć starałam się nie. Ale co zrobisz, neurony lustrzane i empatia mię popchnęły. Choć starałam się jakoś spokojniej, wyszło jak wyszło :)
Odchorowaliśmy. Już spokojnie u mnie, ale mąż jest teraz najbardziej zajętym emerytem świata. Na nic nie ma czasu. Myślę, że jest to też jakiś etap adaptacyjny, nie przeszkadzam
mu, bo dzięki temu mam spokój i przestrzeń dla siebie :)
Nie spodziewałam się, że to taki proces, bo już kilka lat temu
decyzja została podjęta. Ale jak widać, decyzja a działanie, dwie różne sprawy, trzeba się w nowym ułożyć.
Chętnie popachnę jak róża :DDD
Jak sos ostrygowy Tobie pasi to mule tyż powinny. :-D
UsuńA... jeszcze o obabrazkach. Miodne.
OdpowiedzUsuńOoo! Anula napisała, ale fajnie :-) Dobrze, że chróbsko już opanowane, a zatoki mam nadzieję w poprawie. Mnie zatoki łapały kiedy miałam kłębowisko różnych dołujących, rozdrożnych myśli atakujących mnie nieustannie i domagających się rozwiązania. Tak, że nie zdziwiło mnie, że dopadły Ciebie akurat w takim momencie życia :-))
OdpowiedzUsuńŁatwo pewnie nie było, ale tyle lat jesteście razem i się nie "pozabijaliście", to dacie radę.
Co do jedzenia palcami, łyżką też ogarniam sosy i sałatki, ale w domu. Poza domem ze względu na dość mocną rodzicielską kindersztubę i mając na względzie wrażliwość obserwatorów raczej bym jedzenia palcami nie zaryzykowała nawet kurczaka z rożna, no chyba, że z tacki przy ulicznej budce z kurczakami. W domu lubię czasem jeść palcami warzywka czy kawałki chleba, ser czy wędlinę z talerzyka, ale nie przeszkadza mi jedzenie sztućcami. Hindusi twierdzą, że jedzenie palcami jest najbardziej naturalne i daje wiele korzyści zdrowotnych, a potem dobrze wytrzeć palce we włosy będą takie bujne i piękne jak u nich, Hindusów. No cóż do wszystkiego można dorobić dobrą czy wygodną teorię. Jak te palce są czyste to niech tam, mi nie przeszkadza kiedy ktoś ich używa zamiast sztućców. Za to mlaskania i siorbania, grzebania tymi palcami w buzi w poszukiwaniu resztek jedzenia nie dających się pogryźć żeby je odłożyć na brzeg talerza albo wyrzucić pod stół, no tego już bym nie strawiła.
Czytałam post Tabaazy, to trudny temat. Ile człowieka jest w człowieku? Pamiętasz? Sama kiedyś pisałaś o tym doświadczeniu, kiedy młodym ludziom pozwolono obdarzać innych coraz silniejszym rażeniem prądem, za każde niewykonanie polecenia czy coś w tym rodzaju i okazało się, że wiele osób było zdolnych zadać innym bardzo dużo bólu kiedy tylko władza nad innymi dostał a się w ich ręce. Wielu z nich pewnie siebie o to nawet nie posądzało. Tak naprawdę, to nie znamy do końca samych siebie i nie wiemy do czego bylibyśmy zdolni gdy nam pozwolono przekraczać pewne granice.
Pozdrawiam serdecznie :-) Hanka C.
Haniu, przepraszam, że nie odpisałam od razu, ale syn starszy źle się czuł i jakoś nie zaglądałam na bloga. Teraz już jest lepiej, dostał zwolnienie, przyjedzie do domu, odpocznie. Czkawką mu się odbija zeszły rok, zakończenie związku itd. Zatoki doszły do siebie i masz rację, byłam skołowana dość tą emeryturą, zmianami...Musiałam poukładać. I zasmarkałam się po pachy :)
UsuńPrzypominam sobie ten okropny eksperyment. Teraz ostrożnie wypowiadam słowa, nie używam już stwierdzeń: nie rozumiem jak można, no co jak co ale tego nigdy bym... itp. Bo nie wiem...
Jordan Peterson powiedział, że wszyscy jego pacjenci z PTSD, najczęściej żołnierze, dopiero wtedy wychodzili z traumy, gdy brali odpowiedzialność za swoje czyny. Godzili się z tym, że robili złe rzeczy, zabijali innych, ranili, okaleczali. I zaczynali rozumieć, że to tylko część życia, reszta też jest ważna. I mogą tę resztę przeżyć spokojniej i nie muszą się karać. I zdrowieli.
To też jest wyborem, tak jak jedzenie palcami :)
Pozdrawiam serdecznie i ciepło :) Ania
No to Ci się nawarstwiło Aniu. Pewne trudne sprawy potrzebują czasu, ale Ty to przecież wiesz, nie będę się wymądrzać.
OdpowiedzUsuńTwój syn dojdzie powoli do siebie w domowej energii, która go wesprze. Z czasem wszystko znajdzie swój najlepszy tor.
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję, że odpisałaś. Trzymajcie się i bądźcie dobrej myśli:)
Hanka C.