czwartek, 28 czerwca 2018

Mniam Wszechświecie, zjadłam misjonarza !!!!


Witaj Wszechświecie. Czerwiec dobiega końca, a ja jakoś opadam z sił. Wiosna wybuchająca zielenią, życiem, świergotem, kolorem, wyczerpała moje zasoby energii. Bo zachwyt jak okazało się, też kosztuje. Bycie w przestrzeni rodzącego się Życia, pożerającego zachłannie pisklęcia, kwitnienia, zapylania i owocowania wymaga sporej siły. Trzeba płynąć z tą rwącą rzeką. Umieć się jej poddać, nie przejmować się wirami, progami, kamieniami, silnym prądem. To zawsze trudne dla mnie było. Nadal jest, choć, jak wiesz Wszechświecie, ćwiczę te spływy. Na razie małe kawałki. 

Kiedyś na medytacji prowadząca prosiła byśmy wyobrazili sobie, że biegniemy...biegniemy jak szalone, roześmiane, beztroskie dzieci. Biegniemy po kamieniach wzdłuż rzeki. Stawiamy mocno i pewnie stopy, przeskakujemy, odbijamy się, śmiejemy się i pełni radości biegniemy na wzniesienie nad rzeką...Tam rozpędzamy się jeszcze bardziej, odbijamy się od ziemi i skaczemy do rzeki.....
Biegłam, biegłam radośnie, udało mi się pewnie po kamieniach stąpać. W mojej głowie uczestnicy warsztatów biegli obok mnie. Ale jak dobiegliśmy na wzniesienie, oni skoczyli, a ja nie...Ja się zatrzymałam...BO NIE UMIEM PŁYWAĆ. Wiedziałam, że medytuję, wiedziałam, że w wyobraźni można wszystko, ale przekonanie w mojej głowie, ograniczyło mój wybór w wyobraźni. Stałam na tym wzniesieniu i chciałam skoczyć. Ale jak? Nie umiem pływać. I przyszło rozwiązanie. Wyobraziłam sobie nadmuchane, kolorowe koło ratunkowe wokół mojej talii. Poczułam się pewniej. I skoczyłam. Pamiętam uczucie spokoju, radości i dumy gdy woda zamknęła się nade mną. Bo sobie poradziłam. Bo znalazłam sposób. 
Wychodzi na to, że każdy po swojemu kombinuje jak ogarnąć tę Rzekę. Kiedyś, na początku drogi myślałam, że jest jakiś magiczny sposób dla wszystkich, że jest jakaś konkretna, wytyczona droga i zestaw przepisów. I jak to ogarnę, przyswoję, przećwiczę to już nigdy nie zabłądzę na bagnach i nie będę się bać. Okazało się, że nie ma takiej drogi, nie ma takich przepisów, nie ma wytycznych, nic nie ma...Jestem tylko JA i moje decyzje. Ja i moje reakcje. Jestem Ja i ty Wszechświecie. 
A my to Jedno.

W ramach zmiany planszy życiowej, bo troszku mi się przejadła ta, która aktualnie była rozgrywana, wybrałam się z Mążem na krótką wycieczkę. Kocham skanseny. Zwiedziliśmy ich już całe mnóstwo. W takich miejscach czas się zatrzymuje, zawraca, skręca...czasem nawet go nie ma. Wchodząc do starej, drewnianej chałupki czuję czasem Obecność, cień Życia, które tam było. Muśnięcia serc ludzi, którzy w tych domach kochali, śmiali się, radowali, cierpieli, nienawidzili, rodzili się i umierali. Delikatne, jak muśnięcia motylich skrzydeł, cienie emocji wplecione w siatkę naszej rzeczywistości. Bo wszystko jest tkaniną utkaną z energii i to jest prawda. 
Wchodząc do tych domów czuję również przynależność, swojskość, poczucie bycia we właściwym miejscu. Spokój i radość, czasem tęsknotę. Może żyłam w takim domu w poprzednim Życiu? Tak mi mówi serce. Byłam szczęśliwa w takim domu. Może kiedyś się dowiem....


Mimo tylko trzech dni wyrwanych lekko rozpaczliwie z obecnej rzeczywistości, zwiedziliśmy sporo. Padając jak betki pod koniec dnia na kwaterze. Bieszczady są piękne. Bardzo. Szczególnie podoba mi się ubrany w błękity, szarości, niebieskości horyzont. Rozmywające się kolory coraz dalszych wzniesień. Parujące po deszczu poranne lasy, z mgłą odrealniającą i dodającą tajemniczości. Magiczna kraina. 


Cicho szepcząca o przeszłości. Tak jak wszędzie, czasem radosnej, czasem smutnej, czasem szczęśliwej, czasem przeraźliwie strasznej.

W Sanoku jest muzeum Ikon. I muzeum Beksińskiego. Kocham malarstwo, mając do wyboru ikony i Beksińskiego, wybrałam ikony. Mimo zdecydowanego dystansu do wszelkiej maści religii. 
Jednak religijna sztuka ludowa chwyta mnie za serce, widzę w niej, pomijając treści ryjące beret, prawdę. W naturalistycznych, pisanych sercem dziełach malarzy, rzeźbiarzy, poetów ludowych jest samo sedno bycia człowiekiem. Miłość, tęsknota za prawdziwym Domem, nadzieja. I tego religiom nie udało się zniszczyć. Bo prawda sama się broni, jest wpisana w nasze serca.
Beksiński natomiast mnie przeraża. Bo w jego obrazach jest też prawda. Też kawałek prawdy o nas. Niektórzy z nas wybierają taką prawdę jak na jego obrazach i żyją w niej. Sama przez dłuższą chwilę byłam w takim świecie. I nigdy nie chcę tam już wrócić.
Ikony były fajne. Czasem śmieszne. Czasem bez polotu. Czasem ładne. Czasem nabazgrane. Czasem miały to coś. Czasem nie. Ale i tak wszystko zależy od patrzącego. Każdy, zależnie od tego co ma w sobie, odbierze sztukę w indywidualny sposób. 
Chodził z nami przewodnik, młody chłopak. Trochę się rozgadał w końcu, nawet o Beksińskim, bo widać było, że zafascynowany nim jest.
Opowiedział też nam ciekawą historię.
Otóż na Borneo, wśród pierwotnych plemion, razem z ich animistycznymi wierzeniami w potęgę lasów, wulkanów, morza, kwitł kanibalizm. Z pewnością miał też jakieś korzenie w wierze, że zjadając wroga przejmuje się jego siłę. Może coś innego. Jakoś to ludzie tam wymyślili, zracjonalizowali, wpletli w system wierzeń, uczynili stylem życia. W sumie też w środowisku, gdzie białko trudno znaleźć w większych ilościach, taki sposób też działa. I tak trwało to wieki....
ASZ tu nagle...misjonarze. 
Przyjechali, dowiedzieli się o kanibalach i dawaj ich zbawiać :-)
Bo jak to tak, zjadać ludzi. Wytłumaczyli starszyźnie i szamanom, że to olbrzymi, niewybaczalny grzech. I ich Bóg, który jest najpotężniejszy na świecie, za taki grzech nie da przebaczenia. Za takie coś tylko Piekło. Wieczne cierpienie, kotły z wrzącą smołą, diabły, męki piekielne. Jednak, ponieważ Bóg jest miłosierny, to skoro oni nie mieli świadomości, że to grzech, bo dopiero teraz się dowiedzieli, że PRAWDZIWY I JEDYNY BÓG jest, to konsumpcja wrogów wcześniejsza i nieświadoma będzie wybaczona. Ale jak już wiedzą i zjedzą, to koniec. Męki piekielne na zawsze.

Szamani i starszyzna stanęli przed ciężkim wyborem. Odpowiedzialni byli wszak za całe swoje społeczności. Pojawili się jacyś ludzie, którzy mówią o jakimś potężnym Bogu, wiedzą więcej, mają jakieś dziwne sprzęty, ubrania, zdecydowanie wiara w tego Boga daje moc. Co robić? Bóg wygląda na potężnego. Może ich załatwić na cacy. Ale też trudno porzucić własnych bogów, własne wierzenia, które są jak druga skóra. 
Więc szamani wymyślili.
Zjedli misjonarzy :-) By przejąć ich siłę. I skoro Bóg misjonarzy w tym momencie ich przeklął i skazał na Piekło, postanowili urządzić się w tym Piekle i zaczęli dodawać cześć Diabłu, właścicielowi Piekła. 
A swoim współplemieńcom nic nie powiedzieli. Bo jak nie wiedzą, to są bezpieczni. I mogą dalej żyć w bezpiecznym świecie z konsumpcją wrogów, po opieką swoich bogów.
Zadbali o siebie i swoich.
I tak słuchając tego przewodnika i tej śmiesznej w sumie historii, przypomniałam sobie moją medytację ze skokiem do wody i moim kółkiem ratunkowym. Nie ma wytyczonej dróżki, każdy sam musi znaleźć swoją prawdę. Swój sposób. Nasze wybory :-) 
Wszyscy jesteśmy kanibalami o  gołębich sercach :-)
Czasem Wszechświecie jednak zjemy misjonarza :-) W szczytnym celu nawet :-)
Aczkolwiek nie zapominając też o sobie i swoim komforcie.

A to jedyna ikona, która trafiła mi do serca...Jedyna z trzystu... :-)


Miłego dnia Wszechświecie, twoja Prowincjonalna Bibliotekarka z miseczką owsianki na mleku :-)

9 komentarzy:

  1. Napisała Pani bardzo mądry, wnikliwy tekst, który wywołał u mnie pewne skojarzenia z przeszłości.
    Na pewno wiele osób zgodzi się z tym, że tu, na Ziemi, gdyby nie pojawiający się znienacka lęk żyło by się jak w raju.
    Ludzie owładnięci lękiem lub nawet żyjący w ciągłym strachu nie mogą się rozwijać, a ich życie przypomina walkę o przetrwanie. Do strachu dołącza się często złość i człowiek jest jakby we władaniu ciemnych sił. Przekonałam się o tym przedwczoraj w przychodni lekarskiej. Po spacerze z psem postanowiłam zrobić sobie kontrolne płatne badania krwi i radośnie udałam się do laboratorium. Niestety, los postanowił zepsuć mi trochę nastrój i postawić przede mną kolejne zadanie rozwojowe. W punkcie pobrań siedziały dwie młode panie, jedna dość sympatyczna, druga spięta i "ważna".
    Ważna pani zażądała ode mnie dowodu osobistego. A ja nie miałam przy sobie dowodu, bo w na spacery z psami nie zabieram dokumentów. Mówię, że znam swój PESEL, mogę podać także inne dane, jestem przecież w komputerze, płace za badania, jutro odbiorę wyniki z dowodem, więc dlaczego nie mogę oddać krwi do badania? Młoda pani powiedziała, że nie będzie ze mną dyskutować, bo nie wie, czy nie podaję się za kogoś innego, ludzie znają różne pesele, wyłudzają kredyty w banku, a ona boi się o swoja pracę. I mam nie dyskutować, bo wezwie ochronę! Ze wzroku drugiej młodej kobiety wywnioskowałam, że by mi tą krew pobrała, ale na przeszkodzie stała lojalność wobec koleżanki. Kazała mi usiąść na krześle i dzwoni do swojego szefa, przedstawiając problem."Jest u nas pani, nie ma dowodu, bo przyszła po spacerze z psem". Szef zapytał, czy mam skierowanie, pani odpowiedziała, że chcę zrobić badania płatne. Usłyszałam w słuchawce, że powinni mi krew pobrać, a wynik wydać z dowodem. Uff! Młoda pani tłumaczyła się, że ma małe dziecko i bardzo zależy jej na pracy. Ale czy strach może usprawiedliwiać złą wolę i aroganckie traktowanie ludzi? Mało brakowało, a by mnie pogoniła z przychodni po dowód. Ja to ja, jeszcze dałabym radę kilka razy przemierzyć trzecie piętra, ale gdyby trafiła na bardziej chorego?
    Strach jest złym doradcą i czasem powoduje nadgorliwość w wykonywaniu obowiązków, dlatego trzeba umieć go zwalczać.
    Mój sposób na zwalczanie strachu, który sprawdził się podczas długiej, pełnej turbulencji podróży samolotem, to prośba do mojego Anioła Stróża. Kiedy w samolocie powiało grozą, poprosiłam Go, aby trzymał mnie w ramionach. I przestałam się bać czy spadnę, czy nie spadnę, bo niezależnie od okoliczności poczułam się bezpieczna. I nie musiałam strachu zapijać alkoholem czy tłumić lekami. To najzdrowszy i najskuteczniejszy sposób dla ludzi, którzy wierzą w Boga i duchowych pomocników. Inni, niestety maja problem...
    Pozdrawiam serdecznie i życzę więzi z Twórcą Wszechświata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żyłoby (łącznie!).
      I jak tu od razu umieć żyć nie popełniając błędów życiowych, które w religiach są nazywane grzechami, jak człowiek popełnia tyle błędów pomimo pozornie dobrej znajomości języka. Tu ortograficzny, tu stylistyczny, tu literówka i tekst traci na jakości. Ale nie ma co się zrażać, trzeba błędy analizować, poprawiać i do przodu1:))

      Usuń
    2. Ot historia :-) Bardzo często się to zdarza. Mój Mąż strażak twierdzi, że im więcej wprowadzanych przepisów, mających na celu ulepszenie pomocy, tym bardziej wydłuża się droga między poszkodowanym a tąże :-) Wszędzie tak samo. I tak, chodzi o strach. Im go więcej, tym bardziej dajemy się manipulować innym albo własnym przekonaniom, które tak nam ktoś podał, że wzięliśmy za swoje. Trzeba strach przekraczać, aby dojrzeć horyzont i to co poza nim. Choć każdy robi to po swojemu. Można przytulić się do Anioła stróża. Ale w jednym się nie zgodzę. Każdy z nas ma duchowych przewodników, nawet jeśli myśli, że nie. Każdy ma. I każdy, kiedy potrzebuje dostaje pomoc. Nigdy nie jesteśmy sami. Wszechświat manifestuje się w naszym życiu na miliardy sposobów. To nic, że nie widzimy, zawsze jesteśmy zaopiekowani. Widzę to na co dzień. Widzę w swoim przeszłym życiu. Nie jesteśmy samotni nawet przez sekundę. Choć czasem myślimy, że tak. Nasz wybór.
      Kiedy zaczynałam pisać bloga, zastanowiłam się nad literackim oglądem. No bo kurtka: błędy, gramatyka, stylistyka, czystość języka...tralala. Stwierdziłam, że lubię mówić tak jak mówię, kolokwialnie, przestawiać szyk, czasem ubarwić wtrętem z innego języka, czasem zabawić się słowem, naleciałością z gwary, czasem walnę byka :-) I to jest ok. Bo wszystko jest żywą tkanką w moim rozumieniu. Sprawdzam, a jak coś przemknie, trudno :-) Też lekcja :-) Nie przejmujmy się.
      Miłego dnia. Moja więź z Wszechświatem już od dłuższego czasu ma się bardzo ok :-) Nawzajem.

      Usuń
    3. Ależ ja wierzę w duchowych przewodników i w Boga, który jest ponad wszystkim, w tym ponad religiami utworzonymi przez ludzi. Jednak widać nie władam precyzyjnie językiem, żeby być dobrze zrozumianą...

      Usuń
    4. P.S.(po spacerze)
      Też jestem zdania, że każdy człowiek ma duchowego pomocnika, nawet jeśli nie wierzy w jego istnienie. Jeśli nie słucha jego prowadzenia, to nie przynosi mu to żadnego pożytku, tak jak wyłączony telefon.

      Usuń
    5. Widzisz, po to rozmawiamy by uściślić poglądy :-) Znaczy podążamy tą samą ścieżką, tak mi się widzi. Ja miałam wyłączony telefon dłuższy czas. Niefajnie było. Ale teraz zrozumiałam, że w moim przypadku było to dość zasadne. Dość opornie mi szło budzenie się ze snu planety, jak pięknie pisze Ruiz w Czterech umowach. Musiałam poznać biegun zimna, by zapragnąć ciepła :-) Więc płyńmy przez te lekcje, choć teraz staram się świadomie, pod rękę z Wszechświatem. Łatwiej :-) Miłego dnia Kochana :-)

      Usuń
  2. Byłaś w skansenie w Sanoku? Też tam byłam dwa lata temu. Aż dwukrotnie. Zachwycona wędrowałam między chatami, zaglądałam do środka, rozmawiałam z prawdziwym Żydem, co tam pracuje i na katarynce gra a przy tym bardzo chetny jest do rozmów, nawet o antysemityźmie. Ciekawe, czy jeszcze tam jest?
    A potem byłam w muzeum i zwiedziłąm wystawę ikon, która jakoś nie wywarła na mnie wrażenia a następnie częśc muzeum poświęconą Beksińskiemu. I tam utonęłam na dobre. W zachwycie nad tajemnicą i geniuszem, nad pracowitością mistrza, w uczuciu bliskosci w twórcą, w podobieństwie odczuwania ze Zdzisławem oraz z Tomaszem Beksińskim. Potem rzuciłam sie na wszelkie dostępne ksiązki o Beksińskich, filmy i reportaże. Trzymało mnie to parę miesiecy.Potrzebne mi chyba było w mojej grozie po śmierci mamy. Potrzebne w tym osamotnieniu. W poczuciu bezsensu. Nadal jak myślę o Beksińskich to mam wrażenie, że to moja rodzina. Bo jestem dość dziwna i oni byli dziwni. W tej dziwnosci jacyś mi bliscy.I prawdziwi. Nikogo nie udający. Nadzy w swej dziwnosci. Odważni w niej. Cierpiący często z powodu tej inności, ale nie chcący sie jej wyrzec, bo ona była nimi.
    Nie dziwię się, że dzicy zjedli misjonarzy i nie powiedzieli współplemieńcom o ich naukach. Czasem lepiej nie wiedzieć. Żyć z poczuciem wolności. Nie przypominać sobie o klatce albo o tym, że nie umie sie pływać. A propos - też nie umiem, ale w snach pływam jak rybka. Co więcej - fruwam! I umiem malować jak Beksiński. Potem sie budzę, odarta z tych sennych umiejętności, ale zaraz znajduję sobie inne i jakoś to leci. Oj, życie, życie - dziwne jesteś. Tyle w Tobie bliskosći i obcości. Wciąz sie to przeplata.Jak sen i jawa. Ale trwasz, i my trwamy. Czasem potrafiąc cieszyć sie byle czym i byle czym zachwycać a czasem siedząc na dnie studni i nie widzac nawet najmniejszego światełka.Mamy prawo być tacy i tacy. Nie idealni. Nie podobni do innych. Prawdziwi i niewstydzący sie siebie ani swoich dziwactw.Coś przyjmować za swoje a cos odrzucać, nie czując tego w sobie. No chyba, że zjemy misjonarza!:-)
    Uściski z Podkarpacia zasyłam bardzo pięknie piszącej bibliotekarce z Podlasia!:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam w Skansenie. Konkretnie po to tam pojechaliśmy. Pan kataryniarz z pieskiem był. Jarał szluga za chałupką :-) Nie przeszkadzaliśmy mu :-) Piękny skansen. Łaziłam zauroczona. My natomiast spotkaliśmy Kanadyjczyka z korzeniami francuskimi, który przyjechał z żona Polką z korzeniami ukraińskimi i razem z jej polsko-ukraińską rodziną jeździł po rodzinnych miejscach. Dorwał nas i jak się okazało, że trochę po angielsku mówimy. Skarżył się, że "no connection" z tym co im się podoba, skansen biedaka też nie ruszył :-) Inny krąg kulturowy. Różni ludzie na ścieżce się pojawiają.
      Widzisz Olu, ja Beksińskiego doceniam szalenie. Bardzo go lubię, choć zawsze z odrobiną grozy oglądam. I podziwiam umiejętność zejścia aż na dno piekieł, bycie tam, życie tam i jeszcze przetworzenie w obrazy. Tak silnie oddziaływujące. Tylko wielki talent to potrafi. Bardzo rezonował ze mną jak byłam w depresji. Tak jak z tobą w żałobie po mamie. To ta sama energia. Chodziłam tą przerażającą pustynią razem z nim. I już nie chcę. Ale mi pomógł. Tak jak tobie. Zobrazował to co czułam, kiedy nie wiedziałam co czuję.
      Lubię dziwaków, sama jestem dziwaczką-kaczką :-) Teraz się przyznaję i cieszę tym. Bycie sobą, w każdym aspekcie jest lżejsze. Normalność, to chęć innych ludzi, byśmy żyli tak jak oni, po to, by im nie zakłócać ich oglądu świata. Niech próbują. Ja już wiem, że to bez sensu. Nie ma czegoś takiego jak normalność. I to jest piękne i dobre.
      Ja w snach na razie jeżdżę samochodami, motorami, rowerami...Kiedyś latałam. Mam nadzieję, że znów polatam, to było cudne.
      Pozdrawiam Olu z Podkarpacia, miłego i spokojnego dnia :-)

      Usuń
  3. witaj wszecchświecie. dziękuję, każdy okruch wsparcia, wagę złota przybiera. Dziękuję.... dobre myśli posyłam. Ala.

    OdpowiedzUsuń