Prowincjonalna Bibliotekarka w Podróży. Nieoczekiwanie znalazłam się w innej przestrzeni życia i świadomości. Uczę się. Wszystkiego. Ale najbardziej Siebie :-)
niedziela, 14 października 2018
Wszechświecie, zemsta na wroga!
Siedzę w kółku.
Kółku terapeutycznym.
Na terapii grupowej.
Stara, 48-letnia baba. Się posadziłam. Nigdy w życiu nie myślałam, że dojdzie do takiego czegoś. Miałam plan na życie. Doskonały :-)
Podstawa brzmiała: wszystko inaczej niż rodzice.
Wszystko odwrotnie i będzie dobrze.
I ja nie będę taka jak mama.
Będę odwrotna :-)
I będzie dobrze :-)
No i siedzę w kółku.
Życie z alkoholikiem to nie przelewki. Jeśli ktoś słyszał o DDA, czytał o tym, jest DDA, to rozumie.
Strach jest codziennością. Wstajesz z nim, jesz śniadanie, idziesz do szkoły, wracasz, odrabiasz lekcje, kładziesz się, śpisz z nim, budzisz się...I tak na okrągło.
W rodzinie alkoholika nie ma nic, czego można się przytrzymać. Wszystko jest płynne, czeka się na to czy przyjdzie pijany, czy trzeźwy? Jak pijany, to wiadomo. A jak trzeźwy, to ulga jest króciutka, bo zaczynasz myśleć o tym, co jutro. Jutro pewnie znów się napije. W sumie lepiej jak przyjdzie pijany teraz, nie trzeba wtedy znów czekać, awantury uwalniają emocje, po tym jest troszkę lżej jednak. Dłuższa ulga.
Strach jednak dominuje. Przynajmniej w moim przypadku. I przenosi się na wszystkie sfery życia. Wszystkie. Szkoła, dom, ulica, sklep. Jest z tobą zawsze, mdlący, szary, napinający, męczący, wysysający każdy gram energii. Więc w ramach ratunku, ulgi, właściwie ratowania życia, zaczynasz wypierać. Walczyć z nim. Spychać go w otchłań niebytu. Nie chcesz go czuć.
Trudna walka. Ale się udaje. Naprawdę. Można go zepchnąć tak głęboko, że nie ma. Nie ma w głowie. A przecież właśnie o to chodzi.
Żeby nie było w głowie.
Jest taki etap również, że boisz się myśli, że on wylezie i znów będziesz musiała się bać. Strach strachem pogania. Ale, wierzcie mi, można i to stłumić.
Niewiarygodne, jak można być silnym, myśląc, że się jest słabym :-)
Jak ktoś ciekaw, może poczytać o DDA. Ja poczytałam w wieku lat 35. I doznałam kosmicznej ulgi. Nie jestem wariatką :-) Są tacy jak ja. To nawet ma nazwę. To nie moja wina. Jestem DDA.
Zajrzałam na fora, gdzie tacy biedacy jak ja spotykali się, poczytałam więcej. Na forach długo nie wytrzymałam, bo oni tam wszyscy też byli przecież DDA. Walili mi lustrem po oczach, czego jeszcze wtedy nie ogarniałam, ale bolało. To były i pewnie są nadal, smutne miejsca. Ale każdy etap potrzebny.
Pomyślałam nawet, że może pójdę do psychologa i spróbuję zapytać, jak sobie pomóc. Jakoś się zebrałam. Taka psycholog w ośrodku pomocy była, poszłam.
Powoli, nieskładnie wyłuszczałam problem. A ona mi z grubej rury walnęła: że rodzice to też ludzie, jestem dorosła, powinnam to zobaczyć. I wybaczyć.
Wyszłam od niej jak zbity pies.
Z takim poczuciem winy jak z Podlasia na Madagaskar. I z kiełkującą złością, że nie. NIE. Nikomu nie wybaczam. To mnie skrzywdzono. To ja cierpię. Ja mam prawo domagać się przeprosin. I zemsty.
I znów poczucie winy, bo przecież jestem dorosła, powinnam być lepszą i wybaczyć. I znów złość, że NIE.
Dysonans poznawczy.
Zgadnijcie co wygrało?
Oczywiście, że poczucie winy. To uczucie szlachetniejsze, o ironio :-)
Złość nie jest dobrym uczuciem. Brzydka jest, mroczna. Za nią stoi kupa innych pokracznych, oślizłych uczuć. Nie, nie będę taka ohydna. Nie patrzymy w tamtą stronę. Wybaczamy. Psycholog ma rację, ksiądz ma rację, inni ludzie mają rację, ja nie mam racji.
Mam przecież plan na życie.
Doskonały.
Wszystko odwrotnie.
I siedzę.
W kółku.
Siedzę już dłuższy czas, kilka miesięcy, gdy chłopak, nazwijmy go Stefan, wreszcie się otwiera i opowiada o swoim ojcu i dziadku. Dziadek wymaga, by jak wróci do domu, wszyscy byli na baczność. Nikt nie ma prawa siedzieć. Każdy ma być zajęty czymś pożytecznym, robotą.
W mojej głowie pojawia się wizja zestresowanej rodziny, małego chłopca, ze strachem czekających na dziadka. Na jego reakcję. I nagle czuję, rozumiem...i współczuję ojcu Stefana. Bo ja tam byłam, gdzie on. Jesteśmy tacy sami. A Stefan jeszcze nie chce tego widzieć. I tam też byłam. I jesteśmy tacy sami.
Wszyscy jesteśmy tacy sami.
I wszystko zależy od poziomu świadomości na jaki się już w drapałeś.
Zanim Stefan mi pokazał drogę do wybaczenia, musiałam jednak wejść w brzydkie, oślizłe uczucia. Przyznać się do nich. Przytulić je. Uznać za swoje. Oddać im sprawiedliwość.
Miałam prawo tak się czuć. I to nie było złe, to było MOJE.
I tak oto, chytrze :-), zapraszam w kierunku miłości bezwarunkowej z poprzedniego posta :-)
Łapie się ktoś na ten pociąg?
Że tak się zapytam przebiegle?
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja chytra, przebiegła i podstępna Prowincjonalna Bibliotekarka ;-)
ojojoj... Mam mętlik w głowie. Cała gama uczuć pojawiała mi się w trakcie czytania tego tekstu. Od pierwszej chwili kiedy to zrobiło mi się strasznie smutno, że przeszłaś przez to piekło i jesteś DDA. Po złość kiedy nakazano Ci zaprzeczyć własnym emocjom i wybaczyć bo tak wypada dorosłemu człowiekowi. A niszczyć życie poprzez chlanie wypada? A terroryzować całą rodzinę wypada? Ja się kurwa pytam, czy TO wypada. Udławcie się tym swoim wybaczaniem na pokaz, pierdolenie kotka za pomocą młotka.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, ale jednak wygrała złość, gniew i frustracja. Wierzę, że zrozumiesz, teraz chce mi się płakać. Mam dużo emocji do przepracowania i jak już wielokrotnie wspominałam ogromny kłopot w tym całym wybaczaniem. Zaraz siądę do malowania kota i mam nadzieję, że odsunę na kilka godzin te emocje, że wrócą wieczorem, kiedy sobie pozwolę na popłakanie, na pobycie ze sobą. Nie jestem DDA, u mnie nie było alko, ale otarłam się o to zanim pojęłam co to jest wóda. W pierwszej rodzinie pili denaturat. Miała mniej niż pięć lat. Może też coś tam mi zostało więcej niż porzucenie i permanentna samotności i tęsknota za ciepłem. I wszy.
Przytulam Cię,bo już ich nie mam dla jasności, mocno przytulam i kibicuję.
Luna, nawet jakbyś miała i tak bym się przytuliła :-) się już nie oganiam od przytulania. No chyba, że czuję, że osoba mi nie odpowiada. Ale już nie dlatego, że nie umiem przyjąć ciepła i wsparcia. Ależ dda maja uczucie porzucenia, samotności i tęsknoty za ciepłem. Boziu, czytałam Jeżycjadę Musierowicz i chciałam mieć takich rodziców jak mama i tata Borejko. Książki i wyobraźnia mi bardzo pomogły. Choć teraz wiem, że u Borejków też nie było wesoło :-) Wygrywa gniew i złość. Musi wygrać. Ja na to nie pozwoliłam i moja droga była dłuższa. Ale dobra dla mnie. Ja napisałam, że siedzę w kółku, ale ja kółko skończyłam półtora roku temu. Ja siedzę w tym kółku wirtualnie już, bo co raz, w jakichś sytuacjach przypomina mi się co ktoś powiedział i to bardzo pomaga, kiedy coś mi znów zamota się :-) Obecnie mam 52 lata i śmieję się z siebie, że od 4 lat permanentna psychoterapia. biedna moja rodzina. Mąż nawet powiedział, że on wcale nie chciał tej wiedzy co ma. Łatwiej mu się żyło. A teraz rozkminia wszystko i widzi więcej, i sam nie wie czy to dobrze :-) Maluj kota, potem płacz i się wściekaj. Rób cokolwiek pomaga. Na tym to polega. I ja przytulam, choć może pchły po mnie skaczą, suczka moja jakoś drapie się....
UsuńPcheł to ja się nie boję zejdą z człowieka bo im za zimno u nas. Jestem w chwili obecnej lekuchno wstawiona, popijam miodunkę w ilościach nikłych bo paskudna, z samotności, bo mnie mąż na rzecz pracy porzucił na dwa tygodnie. Ja jestem głupio sentymentalna i wiesz co, ja bym chciała się do ciebie przytulić tak jak od lat nie umiem i nie mogę do mamy. Przytulić i popłakać nad tą nieobecną mamą.
UsuńChyba ten jeden kielonek jednak to za wiele dla mnie - mało piję i to są skutki.
Ale dziękuję Ci strasznie, za to że się pojawiłaś w moim życiu.
Luna, ja cię przytulam :-) Kieliszeczek nie zaszkodzi. Ciało odpuszcza, głowa odpuszcza. Na warsztatach prowadzący uczył nas przytulać same siebie. Obejmujesz się ramionami, tak jak chcesz, jak czujesz, że potrzebujesz, kołyszesz się, przytulasz. Spróbuj, sama siebie. Pomaga. Bardzo pomaga. Potrafimy same sobie dać wsparcie, tak pobyć ze sobą czule i przyjaźnie. Można popłakać :-)Można się pośmiać. Można się potulić. Wiem jak jest. Będzie lepiej.
UsuńMam za sobą trzydziestoletnie zmagania o zrozumienie i wybaczenie. Wybaczyłam tym, którzy mnie kiedykolwiek zranili, skrzywdzili. Wybaczyłam, bo zrozumiałam, że oni w dzieciństwie też otrzymali określone wychowanie i wzorce. Nie nauczono ich jak kochać. Byli takimi samymi ofiarami jak ja. Mogli nauczyć mnie tylko tego, co sami otrzymali w dzieciństwie.
OdpowiedzUsuńWybaczyłam, co nie znaczy, że zapomniałam, ale już nie oskarżam, nie winię, zrozumiałam.
Ciężka ta droga do wybaczenia i kamienista. Zrozumienie ułatwia, ale i tak trudno. I to trwa. u mnie podobnie długo. Mądrzejemy z czasem. Choć chyba nie wszyscy. Eh, Martko, zrozumiałam, co muszę zrobić. I zrobiłam to dla siebie. A inni muszą to zrobić dla siebie. Tak jak napisałaś: rozumiem. Zrozumienie zmieniło mnie, ale też trochę moje zachowanie. A to przekłada się na inne relacje z rodzicami. Jednak. Wszystkim jest lżej. I o to chodzi. Spokojnego wieczoru :-)
UsuńDDA to ciężka sprawa. Dobrze, że są terapie, które pomagają z tym żyć(bo chyba nie da się tego pozbyć z siebie)
OdpowiedzUsuńTak jak u ciebie, trzeba zaakceptować, pokochać i z tym żyć :-) Da się :-)
UsuńTak, ale mnie już dawno udało się moją sytuację zaakceptować, pokochać i z nią żyć :). Bo czy jest inne wyjście
UsuńJeśli tak, to bardzo dobrze dla ciebie. Ale wiesz, bądź czujna :-)
UsuńPomału Twój blog staje sie czymś w rodzaju kółka terapeutycznego...Od czasu do czasu ktoś się tu otworzy, powie cos tak mocnego, że dotrze tym do jądra cudzego bólu, poruszy, rozkrawi, ale nie zawsze skłoni do otwarcia, do odważenia sie do opowiedzenia na głos tego, co tam najbardziej uwiera. Ale każdy ma swój czas, tempo i swoje rany do zrozumienia, przepracowania a w koncu zabliźnienia...
OdpowiedzUsuńA propos - jest dzisiaj na Onecie ciekawy artykuł o zranieniach z okresu dziecinstwa, które wywieraja wpływ na osobowosć i życie człowieka dorosłego. Artykuł oparty na ksiazce "Bądź sobą. Wylecz swoj pięc ran". Pewnie warto przeczytac a link do artykułu tutaj: https://kobieta.onet.pl/zdrowie/psychologia/piec-najbardziej-bolesnych-zranien-z-dziecinstwa-sprawdz-jaka-rane-skrywasz-i-co-to/1tzl5q4
Pozwolisz, że odniosę się do tego artykułu a w sumie to raczej do samej książki która jest tam wspomniana. I w tym wszystkim nie pasuje mi jedno. Jak rodzaj doznanej nam przed rodziców krzywdy, możemieć wpływ na naszą budowę ciała czy układ oczu. Bo o postawie to wiadomo, że w zależności od nieświadomego mniemania o sobie tak się "układamy", ale żeby to miało wpływ na wielkość barków czy rozstaw oczu... to chyba nieco za daleko posunięte nieuzasadnione wnioski i wynurzenia. Gdzie tu miejsce na genetykę warunkująca fenotyp.
UsuńW pierwszej chwili pomyślałam, że kupię książkę bo mam co leczyć z wczesnego dzieciństwa, a le po tym artykule jednak sobie odpuszczę. Autorka wydała mi się mało rzetelna przez te wynurzenia na temat wyglądu. To jest oczywiście moje osobiste zdanie i każdy może mieć swoją opinię.
Z resztą artykułu się zgadzam, ale ten jeden szczegół mocno mnie zniechęcił.
Pozdrawiam.
Chyba mi brakowało kółka :-) Mogłam tam powiedzieć prawdę o mnie i to było takie uwalniające. Być sobą. Oczywiście były tam terapeutki, wsparcie. W normalnym życiu się tak nie da. Muszę znaleźć harmonię miedzy sobą a ludźmi. Tylko na razie ciężko mi idzie gadanie o niczym. Układam się, układam, ale to trudne. No nic. Ćwiczę. Piszę.
UsuńOla, ja wiem, że rezonuję z ludźmi. I coś w nich się czasem otworzy. Nie każdy chce to zobaczyć. I nie musi. I tak jesteśmy wszyscy związani ze sobą. Czy to widzimy, czy nie. Piszę dla siebie, jakaś taka mocna potrzeba we mnie wybuchła.
Artykuł przeczytałam, ale mnie też ta pani nie przekonała. Ogólnie zgoda. Ale poszła za daleko chyba. Mam wrażenie, że pozgarniała w jedną kupę teorie innych. Absolutnie pod Lowena Aleksandra się podpięła. I Levina P.A. Ja za dużo przeczytałam różnych rzeczy, więc wychwytuję. Ale ogólnie ma rację, tylko jakby zbyt ostro skategoryzowała. Przez to jest niezbyt wiarygodna dla mnie. Życie jest pełne niuansów dziewczyny :-)I słońca :-) Życzę wam spokojnego dnia :-)
Luno, rzeczywiscie troche dziwna jest ta teoria, że doznane przez nas w dzieciństwie krzywdy mają wpływ na nasz wygląd. Dziwna, ale jednak jakieś ziarno prawdy w tym jest. Przecież nasz wygląd zmienia sie całe zycie. Postawa, budowa ciała, rysy twarzy. Coś chcemy ukryć, cos wyeksponować. Ból rzeźbi nas od środka i wywiera jakiś wpływ na wygląd zewnętrzny.Po przeczytaniu tego artykułu od razu zaczęłam dopasowywać pewne cechy z wyglądem u znanych mi osób. I pewnie to tylko złudzenie albo sugestia, ale dużo mi pasowało.Tak czy siak, nawet gdyby ta teoria była bzdurna to tak czy siak ksiązka wydaje sie ciekawa...
UsuńPozdrawiam Cię ciepło!:-)
Wiele z nas z braku mozliwości znalezienia się w takim realnym kółku teraputycznym szuka namiastki tego na blogach. Dodatkowym atutem (albo minusem) blogów jest wirtualność, anonimowosć, ulotność, czyli możliwość szybkiego odejscia, gdy coś przestanie nam odpowiadać, gdy coś przestaje rezonować. I idzie sie dalej, szuka następnych luster. A czasem wszystkie te lustra tłucze, bo albo nie mozna zniesc tego, co sie w nich zobaczyło, albo przeglądanie sie w nich nie spełnia pokładanych nadziei.
UsuńRozumiem Aniu Twoją niechęc do gadania o niczym. Mam to samo. Wolę nic nie mówić, niż mówić byle co, albo walic jak grochem o ścianę. Przez to z wiekiem staję sie coraz większym milczkiem.
Dzisiaj znowu słonko ma rządzić. Trza korzystać, póki jest. Buziaki o wschodzie słońca zasyłam wszystkim!:-))
U nas też słońce, wschód słońca był różowo-liliowy :-) Całe nasze ciało, to zapis naszych emocji, kronika. A. Lowen to opisał chyba najlepiej. Kiedy się to wie, można inaczej na ludzi spojrzeć. I na siebie ;-) Jednocześnie kontakt z ciałem i emocjami, jest drogą do polepszenia bytu. Ale jak napisałaś, czasem wolimy potłuc lustra. Co robiłam. Generalnie uważam teraz, że każda droga jest dobra, każda potrzebna i każda wiedzie nas we właściwym kierunku. Tylko my, z perspektywy mrówki na ziemi, słabo to widzimy, ale to przecież się zmienia :-) Jednak optymizm potrzebny :-)
UsuńZrozumienie, wybaczenie, poczucie winy... Dla mnie najważniejsze jest, aby ktoś tak naprawdę mnie zrozumiał. A poczucie winy mnie nie opuszcza. zawsze coę]ś się znajdzie
OdpowiedzUsuńŻyczę Tobie jednak spokojnego październikowego dnia, w którym odnajdziesz piękno, radość…..
W ten jesienny dzień zakop się w kolorowych liściach lub zatańcz wraz z nimi na wietrze.
Nikt cię tak naprawdę nie zrozumie. Bo nie siedzi w twojej głowie i sercu. Nie ma opcji. Tylko ty sama możesz siebie zrozumieć i wesprzeć Ismeno. Strasznie wysoka poprzeczka dla twoich bliskich, nie przeskoczą :-) W drugą stronę też. Choć byśmy chcieli, ach, jak byśmy chcieli ;-)
UsuńLecę do ciebie :-)
Witaj
UsuńDziękuję, że nie zapominasz o mnie w te jesienne dni.
Masz rację. Nikt nas tak naprawdę nie zrozumie. Może dlatego nigdy nie zdecydowałabym się na terapię grupową.
Niestety dni stają się coraz krótsze, chłodniejsze. To sprzyja smuteczkom. Nie siedzę jednak w domu. Na to przyjdzie jeszcze czas w chłodne, szare dni. Zbieram siły na nadchodzącą zimę. Spaceruję, pracuję w ogrodzie i na balkonie.
Trochę mi tylko szkoda, że mój jesienny koszyk powoli pustoszeje. Śliwki już się skończyły, winogrona powoli też. Gruszki jeszcze są, ale i one niedługo znikną. Na szczęście pozostaną niezawodne jabłka i orzechy. Może zrobiłabym jakiś pyszny, szybki deser? Może masz na niego pomysł? Proszę tylko bez glutenu….
Pozdrawiam końcówką października
nie zgodzę się już z tym,że nikt nas nie zrozumie..ja już wiem,że to możliwe..oczywiście,że zawsze to nie będzie idealne ale wystarczy własnie szukać ideału....Jesteśmy po to by kochac i rozumieć innych...jesteśmy ludżmi takimi samymi:):):więc łatwo jest zrozumieć drugiego....tylko czy tego chcemy, czy mmay siłę? Tojuż inny temat
UsuńWszystkiego dobrego Aniu
Świat jest pełen ludzi będących jak Puchatek:):)Kłapołuchy mimo,że pesymista wiedział gdzieś tam głęboko w swoich wnętrzu, że istnieje i jest jakby co obok, Puchatek.......Czytałaś "Tao Puchatka"-B.Hoff ?
miało tam być, wystarczy przestać szukać ideału:):)
UsuńTao Puchatka :-) stoi na półce nad łóżkiem :-) Razem z innymi, fajnymi książkami. Spotkałam sporo Puchatków, nawet mam kawałek w sobie. Tylko rzadko wyłazi :-) Podstawa, czy nam sie chce? Bo Kłapłuchy też miał sposób na życie. Żył, a więc skoro działa, po co zmieniać? W sumie zabawne :-)
Usuńmusisz mieć w sobie jeśli przyciągasz inne Puchatki:):):
UsuńAle może Klapołuchy miał koło siebie inych by mu pokazano,że można inaczej:):)
No widzisz, po to Kłapouchy miał przyjaciół :-) A przyjaciele Kłapouchego ;-) Bo my wszyscy tacy sami jednak.
UsuńNie dałabym rady tak ,,siedzieć w kółku" ... :/
OdpowiedzUsuńJa też tak myślałam :-)
Usuńhymmm ciekawe... ale ja już miałam okazję tego doświadczyć i ... nie dałam rady nerwowo wysiedzieć w kółeczku... :P
UsuńZnaczy nie był czas na to :-)
UsuńChyba nie ma rodziny, w której ktoś by nie czuł się zraniony. Fałszywe przekonania dziedziczone przez pokolenia, począwszy od Adama i Ewy.
OdpowiedzUsuńPrzestałam się czuć ofiarą, kiedy uwierzyłam w miłość, ale także sprawiedliwość tego świata zmieniając swój światopogląd.
No bo taki Hitler...
Gdyby otrzymał od Stwórcy łaskę ponownego wcielenia się na naszej planecie w celu odczynienia swoich win, nie wcieli się w otoczeniu, które będzie go pieścić. Będzie się źle czuł, będzie cierpiał, jak cierpiały jego ofiary.
Jak nie będzie miał poznania, to będzie pomstował Bogu i ludziom, będzie się czuł zraniony. Przecież to dziecko wybiera, lub jest kierowane do rodziny, która do niego karmicznie pasuje.
Jak ktoś na sobie przeżyje ból, który sprawiał innym, to jest szansa, że zacznie żyć według zasady "Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe".
Zanim przekonałam się do przyjęcia takiego wytłumaczenia sobie sprawiedliwości losu długo studiowałam horoskopy urodzeniowe swojej rodziny i innych ludzi. I zrozumiałam, że skoro człowiek przynosi ze sobą na ten świat dobre i złe skłonności w różnych konfiguracjach, to musiał je w sobie wcześniej wypracować. Gdyby za charakter odpowiadały geny, to człowiek by nie mógł swojego charakteru zmienić.
I tak sobie kiedyś pomyślałam: Urodziłam się w jakiejś rodzinie, przeżyłam, co miałam przeżyć, nie wiadomo, co miałam odpokutować z poprzednich żyć. Jeśli cierpiałam bardziej, niż to było konieczne, bo ktoś mnie dodatkowo skrzywdził, to on obciąża się winą. Ja mu wybaczam, bo nie chcę być związana z moim winowajcą, ale też chciałabym, żeby ludzie mi wybaczyli, jeśli ich w jakikolwiek sposób skrzywdziłam.
Nikomu nie narzucam mojego światopoglądu. W moim życiu on się sprawdza i daje mi spokój ducha.
Pozdrawiam czytających
A widzisz, a ja patrzę tak. On siebie nienawidził w tym życiu Hitlera. Siebie nienawidził, nie akceptował i nie kochał. To co zrobił wynikało z z braku miłości. Do siebie. Każdy kto krzywdzi, nie ma miłości do siebie. Więc może, może, bo tak sobie spekulujemy...;-) Może urodził się drugi raz w rodzinie kochającej, wspierającej, podnoszącej...by mógł zrozumieć jak to jest. Kochać siebie, akceptować siebie, Być szczęśliwym. Bo czym jesteśmy, tym emanujemy. Człowiek, który kocha siebie, emanuje tym. Ja mu życzę właśnie tego. Żeby siebie nie karał. Żeby nie pokutował, żeby nie odrabiał. Żeby był kochany w następnym życiu. I był szczęśliwy. Ja też nie zmuszam do mojego spojrzenia. Jest pełna wolność w tym względzie, koniec końców okaże się jak jest :-)
UsuńJa mu też nie życzę cierpienia, ale zrozumienia i miłości. Ale prawa natury działają według zasady "Co zasiejesz, to zbierzesz". Według mnie jak nie w tym, to w następnym życiu...
UsuńA swoją droga trudno mi( przepraszam, ale tak czuję...) uwierzyć w w taką wspaniałomyślność bez sprawiedliwości. Bo gdyby jakiś zbrodniarz powybijał Ci w okrutny sposób cała rodzinę, to życzyłabyś mu, by był szczęśliwy i radosny zanim poniesie konsekwencje swoich czynów? To zlikwidujmy więzienia!
UsuńNie ma miłości bez sprawiedliwości. Prawdziwa, czysta miłość jest w pewnym sensie surowa, bo opiera się na sprawiedliwości.
Ziemskie pojęcie miłości i sprawiedliwości może się znacznie różnić od boskiego :-) Biorę to pod uwagę i nawet mam nadzieję, że tak jest.
UsuńAle to sam Jezus, który objaśniał Boskie prawo powiedział "Co zasiejesz, to zbierzesz".
UsuńOwszem, jest coś takiego, jak miłosierdzie, które może stępić ostrze powracającej karmy, jeżeli człowiek w porę się zmieni.
więzienie to jakby taki dany czas człowiekowi na dojście do zrozumienia.....czy zrozumie czy pojmie co zrobił to już inna sprawa..
UsuńPozdrawiam Was dziewczyny:)
Ano ;-)
UsuńMyślę, że nie ma definicji... Miłość czysta - sprawiedliwa ? Sorry, ale wierząc w nią, kochając, czuję jak nienaturalnie brzmią te słowa zestawione z miłością ... Wierzę, że każdy, absolutnie, każdy kocha inną miłością, stworzoną przez siebie i rozumianą tylko przez siebie ;) Jeżeli chodzi o wybaczanie i piszę tu tylko o sobie. Zrozumiałam już moją złość, ogromny żal, który rozdzierał mnie latami kawałek po kawałku. Żal to dominujące uczucie zrosło się ze mną na kilkadziesiąt lat mego życia, zrozumiałam to i wybaczyłam sobie to co nie było do wybaczania, tak naprawdę. Ktoś wbił w moją głowę nie jeden gwóźdź z napisem wina - powyciągałam - wytarłam - zbiłam nimi deski do nowego domu - mojego domu. Nie ma tam drzwi, hula wiatr, a żal i złość znikły. Nie zamykam drzwi, czasem wracam by popatrzeć i przypomnieć sobie, że wszystko mija... Wszystko.
OdpowiedzUsuńŻal to smutek, gorszy od złości.
UsuńDzieci Gorszego Boga
OdpowiedzUsuńNikt nie czytał im bajek...
I nikomu nie byli potrzebni
W plugawych oparach życia
W bełkocie pijanych mord
Odarci z ludzkiej godności
Opuszczeni przez Boga....starali się trwać
Teraz jałowi...
Więźniowie własnej przeszłości
Bohaterowie, Błazny i Cienie
Szukają sensu życia
Trafiają na grząski grunt
Chodzą po krawędziach...żeby nie utonąć.
W Bibliotece dużo jest książek, każda inna :-)
Usuńteż tak o sobie ostatnio myślę, stara 48 letnia baba,
OdpowiedzUsuń(ty JESTEŚ TAKA UCZCIWA!!!! a ja odpowiadam: i na co mi to było? Qrna)
Zawsze mów prawdę, ale jeśli prawda szkodzi prawdzie, to kłam :-) To niegłupia rada. Stosuję czasem :-)
UsuńStara na terapię, na życie wcale nie stara :-)
prawda szkodzi prawdzie, nie zastanawiałam się jeszcze nad tym..... a miałam chęć plunąc jadem (prawdą po oczach) tylko nie wiem czy warto?
UsuńJa też nie wiem, ale się zastanów :-) Ja słowo daję, czasem warto i skłamać, i pierdyknąć po oczach...kwestia wyboru. Tylko jak się już wybierze, NIE ŻAŁOWAĆ!
UsuńZajrzyj proszę tutaj bo zostawiłam Ci pytanie w tej dyskusji :)
OdpowiedzUsuńhttps://mojaalis.blogspot.com/2018/10/ile.html?showComment=1539763728145#c6267176006241953895
W nas wszystkich to jest. Nie trzeba być DDA, aby w każdej sekundzie życia czuć ten obrzydliwy, przyczajony strach. Przed tym, że nie spełniam oczekiwań, że nie zgadłam, co zgadnąć powinnam, że nie zrobiłam, nie poszłam albo poszłam itd. itd. I bunt, a potem dławiące poczucie winy. Nie potrafię wybaczyć. Co to właściwie jest - wybaczenie? Bo przecież nie zapomnienie. A zapomnieć się nie da. Ja nie umiem.
OdpowiedzUsuńMyślę Hano, że wybaczenie jest czym innym dla każdego. Zapomnieć się nie da i nie o to absolutnie chodzi. Zapominanie to wypieranie. A tu trzeba się zgodzić z tym co było. Bo było i bolało. Jak cholera. a potem ...cóż, potem każdy po swojemu. Mnie się zdaje, że w wybaczeniu, chodzi o nie robienie SOBIE krzywdy. Ja znalazłam sposób swój. By pokochać siebie, co jest procesem :-) który trwa :-)
UsuńWybaczam dla siebie, nie dla tej osoby, która mnie skrzywdziła. Robię to dla siebie, bo uwalniam w ten sposób część energii wciąż zaangażowanej w kołowrót myśli o doznanej krzywdzie. Ta osoba, która mnie skrzywdziła często dawno już o tym nie pamięta albo nawet to do niej nie dotarło. A ja wciąż to mielę i mielę. Myśląc o tym, że chciałabym żeby zrozumiała co mi zrobiła i doznała tego samego bólu co ja, wciąż anagżuję część swojej energii i karzę samą siebie. Tylko po co i za co? Ktoś bliski kiedy żaliłam się, bo mnie skrzywdzono powiedział: W biblii jest taki zapis. Nie mścij się, zemstę pozostaw mnie. To zdanie mną wstrząsnęło i było punktem zwrotnym. Zrozumiałam, że nie do mnie należy oddawanie bólu. Wybaczam dla siebie.
UsuńAno tak Marytko :-) Pewnie do nikogo nie należy oddawanie bólu :-)
Usuń