czwartek, 11 października 2018

Wszechświecie, Smętek Zwodnik nadal zwodzi.


Temat chodzi za mną już z pół roku. Nasilił się na warsztatach z Rosą, tych ostatnich...
Buczy mi w głowie, jak taki grubaśny, mały, puchaty bąk...
I chociaż, Wszechświecie, mnóstwo się teraz działo w moim życiu, ten temat cały czas pobzykiwał w tle.
Ciężko się z nim mierzyć. Nie wiem, czy dorosłam.

Ale na mojej liście czytelniczej mam Kurnik, a tam znów się rozgdakało.
Lilka B. popełniła bardzo ciekawy post TUTAJ.

I dziabnęło mnie. A bąk w mojej głowie zaczął buczeć bardzo głośno.
Moja mama mi opowiadała, że jak była mała, schodziły się sąsiadki do mojej babki wieczorami. Zapalało się lampę naftową i darło pierze, szatkowało kapustę, a jedna kobitka czytała głośno książkę.
Tytuł "O Smętku Zwodniku".
Dzieciom uszy falowały aż od słuchania tych opowieści o zwidach na cmentarzu, upiorach, błędnych ogniach wiodących na manowce. Wszystko to w migocącym, magicznym świetle lampy naftowej i półmroku kryjącym się po kątach. Kiedy potem dzieciuki szły spać, to bały się nos wychylić spod kołdry, a wyjście na siku, nawet do oddalonego o metr nocnika, było wyprawą przerażającą :-)

Dziadek natomiast opowiadał o tym, że jako mały chłopiec był w Rosji. Nie mówił wiele, był małomówny i zamknięty. Jako wnuczki kochałyśmy go, przy nas ciepła strona jego natury się ujawniała. Był ofiarą tzw. bieżeństwa. I kiedyś opowiedział swoim dzieciom jak tam było. Przyjechali, nie wiem do jakiego miasta, w trakcie rewolucji październikowej. Był głód. Ogromny. Na ulicach leżały ciała zmarłych i zabitych. Krew była wszędzie. Z więzień wypuszczono wszystkich więźniów, politycznych, złodziei, morderców. I to wszystko grasowało wolno i bezkarnie. W ludziach budziły się najgorsze instynkty. Dziadek z kolegą chodzili po domach opuszczonych próbując znaleźć coś do jedzenia, bądź sprzedania. Trudne to było, bo ludzie co nie zabrali, to wszystko niszczyli w jakimś bezmyślnym szale. I weszli raz do bogatego domu, a tam w sypialni, w kołysce, dziadek zobaczył niemowlę z poderżniętym gardłem...
Wrócili do Polski, potem była wojna....

Nie wiem Wszechświecie.
Czytając post Lilki B. poczułam smutek. Zniechęcenie.
Kury się rozgdakały, każda prawie opowiedziała swoje fragmenty historii rodzinnej. Każda z dramatem, każda z nieszczęściem wojennym.  Historie ciekawe, czasem inspirujące, czasem smutne, czasem zabawne.
Ludzkie losy.

Czytam też Klarkę Mrozek :-) O TUTAJ
Dziś też cię kocham...
Klarka pyta: co się stało z miłością?
Pytanie jest zasadnicze. Sięgające korzeni.
Ale nikt nie dał rady odpowiedzieć, rozmyło się na szczególiki, obwinianie, osądzanie...

 Na ostatnich warsztatach z Rosą było super, choć przestraszyłam się trochę tematu ZAUFANIE.
Bo ja wiem, że ja nie bardzo ufam sobie, a co dopiero ludziom. Dopiero się tego uczę. Stawiam niepewne kroku w kierunku: cokolwiek będzie, będzie dobrze. Jakkolwiek będzie, będzie dobrze.
Zaufanie do płynącego Życia. Zaufanie do mnie samej, zaufanie do moich wyborów. Trudne.

Bo przekaz rodzinny wcale mnie nie przekonał, że wszystko będzie dobrze. Moi przodkowie, żyjący w takich okropnych czasach, przekonali mnie, że dobrze nie będzie. Ich strach stał się moim strachem, ich trauma, moją. Ich smutek, moim. Ich tajemnice też stawały się moimi.
Moja babka, kiedy demencja cofała ją w czasie, zaczęła chować w łóżku chleb, kiełbasę, wsypywała pod poduszkę cukier, chowała, bo może zabraknąć. A gorsze czasy przyjdą.

U Rosy kiedy ludzie mówili na podsumowaniu, co zrozumieli przez te dwa dni, wiele osób powiedziało, że chce się zmienić.
Chce być miłością, MIŁOŚCIĄ BEZWARUNKOWĄ. Chce czuć miłość, być miłością i ją dawać innym.
Borzezielony, jak mi to nie grało. Jak czułam, że coś nie tak, że ślizgają się po powierzchni czegoś, ale wcale nie rozumieją tej swojej potrzeby. Że oszukują się, choć całym sercem czują, że mówią prawdę.
I mówili, prawdę.

Chcemy, chcemy kochać. Być kochanymi. Pragniemy miłości tak bardzo, że aż boli.
Bo ją straciliśmy.
Oddaliśmy. Sami oddaliśmy. Pozwoliliśmy, by w nurcie Życia wszystko się przeinaczyło, podzieliło, rozmyło. Ustaliliśmy granice, państwa, nadaliśmy znaczenie kolorowi skóry, kulturze, stylowi życia, historii, tradycji, naszym lękom, pragnieniu i pożądaniu. W tej mieszaninie różnorodności wątków straciliśmy naszą MIŁOŚĆ.
Poczucie bycia RAZEM.

Mieliśmy to. Inaczej nie czulibyśmy braku. Sięgamy do ludzi po to. Wszyscy to robimy. Sięgamy po to uczucie, że ktoś nas zrozumie, zaakceptuje takimi, jakimi jesteśmy.
Nazywamy to MIŁOŚCIĄ.

I pojęłam jedno. Miłość bezwarunkowa z punktu widzenia ZIEMI, jest okrucieństwem.
Prawdziwym, strasznym okrucieństwem.
Niesprawiedliwością i okrucieństwem.
To zdjęcie na górze.
Hitler, Ewa i ich córki. Miłe, fajne zdjęcie rodzinne. Ta dziewuszka z lewej strony lekko i ufnie opierająca się o tatę. Ewa z matczynym uśmiechem. Rączki dzieci ufnie w rękach rodziców.
Rodzice pochyleni do dzieciaków. Rodzina, więzi, emocje.

Ten biedny Hitler, ikona wszystkiego złego, oczerniany i uznany za potwora. Prawdziwe, osobowe zło. A tu zdjęcie, które pokazuje człowieka.
I miłość bezwarunkowa w naturalny sposób go kocha. Ze wszystkim co zrobił. Z każdym wątkiem nieszczęścia, który sprowadził. Z każdą minutą cierpienia jego ofiar. Ze zrozumieniem, że był jaki był. Nie osądza. Pozwala.
I tak samo Lenina, Stalina, Kaligulę, doktora Mengele i każdego złego człowieka o którym pomyślimy.
I tak samo każdą ich ofiarę.

Uważajmy, o co prosimy :-)
Bo może się okazać, że to dostaniemy.

Jesteśmy na to gotowi?

Mój bąk buczy dalej...

Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja bucząca Prowincjonalna Bibliotekarka.





23 komentarze:

  1. Z wiekiem mój bąk buczy coraz głosniej, niestety...Kiedys myslałam, miałam nadzieję, że gdy osiagnę dojrzały wiek nareszcie cos zrozumiem, zaakceptuję nawet. Ha! nawet wejdę w szeregi oswieconych.Ale nie, nadal wiem, że nic nie wiem. Co zdaje mi sie, że cos chwytam, to sie to rozmywa w mgłę.Jak we śnie, gdzie niby wszystko takie rzeczywiste, ale spróbuj w cos uwierzyc i chcieć dotknąć - zaraz ucieka. I zostaje smutek, rozdrażnienie, niedosyt, ból.
    Nie wiem co z tą miłoscia. Pragniemy tej idealnej, nie podszytej żadnym lękiem, godnej zaufania, wiecznej, rozumnej, ogarniajacej wszystko i wszystkich. Ale ona chyba mieszka tylko we snie. Dotkniesz, to znika...I nabiera dodatkowych znaczeń. Osiada na niej pył wątpliwosci. Jej rdzeń znowu sie oddala. Lęk przed bólem trwa...
    Aniu, trudny temat. Tak tylko na gorąco napisałam, co mi sie w głowie zrodziło. Pewnie jak zajrzę do Ciebie następnym razem pomyslę o czyms innym. Przeczytam inne komentarze. Zamyślę sie nad nimi...Wszyscy tkamy nitki tej samej materii, ale wciaz w niej pełno dziur i wieje przenikliwy wiatr. Marźniemy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, że to wszystko jest takie ulotne? Wszystko płynie... Mieliśmy tę miłość Ola. Wierzę, że nadal jest. Nie odeszła. Tylko troszku się tu zamotaliśmy.

      Usuń
  2. Miłość bezwarunkowa wydaje się okrucieństwem według mnie nie tyle z punktu widzenia Ziemi, ile z punktu widzenia naszego mniej lub bardziej chorego Ego. Naszych niskich skłonności i namiętności.
    Prawdziwa miłość nie dba o to, co dla kogoś jest przyjemne, ale daje zawsze to, co jest korzystne.
    Trochę przejrzałam na oczy, kiedy zrozumiałam, że zawsze mamy to, co chcemy. Mamy tyle Miłości, ile pragniemy. W wielu przypadkach odrzucamy prawdziwą bezwarunkową miłość zadawalając się namiastkami, które jak narkotyk pieszczą nasze słabości.
    Jeśli kocham siebie w 90 procentach, to nie mam co udawać, że marzę o miłości stuprocentowej. Taka miłość nie akceptowałaby na przykład tego, że jeszcze z własnej woli zaciągam się nikotynowym dymem.
    Zdjęcie rodziny A.H. może wydawać się słodkie. Ale takie same podstawy więzi mają nawet drapieżne zwierzęta w swoim stadzie. Troszczą się o swoje młode, karmią, tulą. Ale to są instynkty. A miłość jest czymś więcej, o wiele więcej...

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja nie wiem...ja myślę, że biorąc pod uwagę to, że jesteśmy istotami większymi, niż nasze życie tutaj, to ta miłość spokojnie pozwoliłaby na to palenie papierosa, akceptując, że chcesz sobie to doświadczenie dostarczyć :-)I wcale nie uważam, że ego jest chore. Ono jest po coś. I Hitler był po coś. Pokazał nam nas samych w olbrzymim lustrze. Więc może pokochajmy Hitlera w sobie :-) Może to o to chodzi. A może nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie zamierzam kochać zła w sobie. Chcę je zobaczyć wyraźnie, zrozumieć, jaką funkcję spełniało, ale po zrozumieniu tego faktu chcę je odrzucić ze swojego wnętrza.
      Tylko tak mogę się zmienić wewnętrznie i na tym polega rozwój człowieka.
      Inne myślenie to tzw.relatywizm moralny - myśląc w ten sposób nigdy nie wydostaniemy się z tego bagna.
      Świat jest lustrem, które pokazuje nam, z czego sami mamy się oczyścić. Czyli z wszystkiego, co nam w tym świecie przeszkadza, co nas najbardziej denerwuje u innych. Z pewnością mamy to w sobie.

      Usuń
    2. Ego jest po coś. Zdrowe ego oddziela nas od innych, czyni nas odrębnymi osobowościami, pozwala na rozróżnienie, czy to, co czuję, pochodzi z mojego wnętrza, czy z zewnątrz. nie jesteśmy przecież zbiorowymi duszami jak zwierzęta, ale czasem (niestety, bardzo często!)ulegamy wpływom otoczenia. A przecież w odróżnieniu od zwierząt mamy samoświadomość i ponosimy konsekwencje swoich świadomych i podświadomych wyborów.
      W prawie duchowym jest tak samo, jak w prawie ziemskim - nieznajomość prawa nie zwalnia od odpowiedzialności i konsekwencji.

      Usuń
  4. Miłość bezwarunkowa...
    Często jest mylona z egoizmem. A to ogromna pułapka.
    Dwóm różnym matkom trafiły się, powiedzmy, trudne z charakteru dzieci. Krnąbrne, dokuczające innym, czasami nawet napastliwe w sensie fizycznym. Pierwsza matka myśląc, że kocha dziecko bezwarunkowo (pewnie z tych, co pokochała wcześniej Hitlera w sobie, a później w swoim dziecku) odrzuca wszystkie uwagi nauczycieli, innych rodziców i pokrzywdzonych dzieci. Nie zamierza niczego sobie zmieniać, akceptuje wszelkie poczynania swojej pociechy włącznie z oczernianiem innych. Po lekcjach kupuje dziecku na obiad kolejną pizzę lub co tam dziecko zapragnie i mówi mu, że go kocha. Nawet przytuli...
    Druga matka uważnie wysłuchuje kierowanych do niej uwag, konfrontuje je z dzieckiem i pokrzywdzonymi osobami. Stara się wznieść ponad rodzinny egoizm i opowiedzieć się za dobrem. Uświadamia dziecku, w którym momencie swoim postępowaniem kogoś skrzywdziło. Mówi, że jest jej przykro. Jeśli dziecko zrozumie od razu, to nie ma sprawy. Ale ponieważ to miał być "trudny charakter", załóżmy, że dziecko idzie w zaparte. Matka pomimo tego nie rezygnuje z dobra, nawet za cenę bycia odrzuconą emocjonalnie przez swoje dziecko. Bo miłość to przecież nie emocje. Myśli, w jaki sposób dziecko ukarać, aby dotarło do niego, że tak postępować nie wolno. Ale się na nim nie mści. I chociaż odmówi mu przyjemności, to nie poda trucizny. Ugotuje zdrowy posiłek nawet wrednemu dziecku. Ale nie będzie akceptować jego destrukcyjnych zachowań. I zło będzie nazywała złem, właśnie dlatego, że kocha bezwarunkowo swoje dziecko.
    Bezwarunkowo, czyli nie oczekując dla siebie gratyfikacji z jego strony, nie oczekując od niego na przykład opieki na stare lata.

    Ja tak rozumiem bezwarunkową miłość, która nie szuka swego...

    OdpowiedzUsuń
  5. Twoje przemytślenia są bardzo głebokie, potrafisz w słowa ubrać echa mysli.
    Moi dziadkowie też przezyli wojenne gehenny, lecę poczytać na kurnik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki system tworzymy, kolejne pokolenia programują następne...Nie mam pojęcia jak z tego wyjść. Ale widzę to. To już postęp :-)

      Usuń
  6. Psychopaci potrafią pięknie uśmiechać się na zdjęciach, okazując czułość rodzinie. Na zdjęciach, Aniu. Oni też pięknie prezentują się w towarzystwie, między ludźmi, są lubiani. Datego ofiary psychopatów są bezbronne, bo nikt nie jest w stanie uwierzyć w to, że ten cudowny człowiek, taki miły, uczynny, kochający pieski i dzieci, jest takim potworem kiedy nikt nie widzi i nie słyszy. No akurat tych potworów, których nazwiska wymieniłaś widziały i słyszały miliony, ale też miliony uwielbiały i wynosiły na piedestał.
    Nie wiem dlaczego miłość bezwarunkowa ma być okrucieństwem w wymiarze ziemskim. No, może w rozumieniu "kochajmy się jak bracia, jesteśmy jednością, wybaczmy wszystkim, nawet takim potworom, o których piszesz". Czy ludzi trzeba kochać i to bezwzględnie wszystkich? A niby dlaczego? Moim zdaniem nie. Kocham tych, których chcę kochać, innych lubię, wobec reszty ludzkości staram się być neutralna.
    A miłość bezwarunkowa, to według mnie taka, która nie chce niczego dla siebie, nie wymaga wzajemności od tego, kogo kochamy, nie stawia żadnych warunków np.:
    Jak nie będziesz mnie kochać, to ja ciebie też nie.
    Jak się ze mną nie ożenisz, to nie będę cię kochać.
    Pokocham cię jak schudniesz, rzucisz palenie itp.
    Jak nie zjesz zupki, nie umyjesz rączek, będziesz tak krzyczał itp. to mamusia nie będzie cię kochać.
    Miłość bezwarunkowa, tak jak ja ją pojmuję jest jak najbardziej potrzebna i chyba oczekiwana przez nas wszystkich. Rzecz w tym, że nierealna, bo kiedy się kocha, to pragnie się wzajemności, bliskości, dotyku, zapewnień o miłości itp.
    Serdeczności:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutnie, miłość ma miliardy odcieni. Hitler jest tu tylko przykładem. Przez całą historię ludzką przetacza się mnóstwo ludzi, którzy byli tzw. psychopatami. Ale ja spojrzałam z punktu innego. Na bazę emocji. Każdy był kiedyś bezbronnym dzieckiem. On też. Potem, jako dorośli dokonujemy wyborów. On wybrał co wybrał. Ale...on był jeden. Potem poparła go jedna osoba. To był już JEJ wybór. Potem druga. To też był jej wybór. Potem trzecia...I to nie były jego wybory. On tylko pokazał jakąś drogę. Reszta należała już do innych. Cały wariacki cyrk. Kaci i ofiary. I wkręciło się w to miliony ludzi na całym świecie. Codziennie dokonujemy wyborów. Nie zawsze dobrych, nie zawsze łagodnych dla innych. Czasem nasze wybory mają katastrofalne skutki dla innych w przyszłości. O czym albo się nie dowiadujemy, albo dowiadujemy za późno. Wszystko tutaj jest takie wirtualne. Kiedy to zrozumiałam, mam kupę więcej zrozumienia dla innych. Nie uważam, że zła nie trzeba karać. Zrobiłeś, niestety są konsekwencje. Ale większy obraz daje wolność od nienawiści, od tego, co napędza zło. Tak mi się zdaje. I nie chodzi o to by kochać wszystkich, ale może zaakceptować i zrozumieć, że wszyscy jednak jesteśmy jednakowi na bazie uczuć, emocji. Każdy ma światło i cień. I dopiero to tworzy całość. A my możemy wybrać jak ten cień w sobie zintegrować, by był miłością, a nie nienawiścią. W ogóle dzięki, że się odezwałaś :-) Mąż powiedziała, że nikt mnie nie zrozumie :-)
      Przykład: mam znajomą, dyrektorkę szkoły, okropna. Bez empatii, zamknięta, roszczeniowa i mało koto ją lubi. Manipulantka, wywyższająca się. Na wieczorze poetyckim wybiegła z sali płacząc. Bo usłyszała: pierwsza miłość jest zawsze w naszym sercu. A jej pierwszy mąż umarł na raka. Inna moja koleżanka słuchając tę historię powiedziała: ja nie wierzę, ona nie ma uczuć, nie wierzę, że tak było i już. I tyle. Wybór. Ludzie są tacy, jakimi chcesz ich widzieć, ale niekoniecznie jest to cała prawda o nich.

      Usuń
    2. Być może się komuś narażę, ale nie mogę się zgodzić z tym, że miłość ma wiele odcieni. Tak nam wpajano.
      Miłość może mieć tylko jedno znaczenie - pragnienie czyjegoś dobra.
      Idąc tym tropem myślenia, że miłość ma wiele odcieni, to pedofil może czuć się usprawiedliwiony. Bo w swoim odczuciu kochał swoją ofiarę, pragnął jej bliskości. Ale ta "miłość" miała odcień jego żądzy. Ciemnoczerwony lub szary, mam nadzieje że nie czarny.
      Każdy z nas chodzących po Ziemi ma swoją ciemną stronę, którą nie tyle należy akceptować, co starać się rozświetlić. Można przez jakiś czas swoje słabości tolerować, ale to nie to samo , co akceptacja. Jeśli akceptujemy zło w sobie, to dlaczego boli nas zło w innych?
      Teorie o zintegrowaniu w człowieku dobra i zła, czyli ciemnej i jasnej strony są w sprzeczności nawet z ziemska logiką nie mówiąc już o nauce Chrystusa. Niby chcemy raju, ale tam nie ma miejsca dla ciemności...

      Usuń
    3. Absolutnie nikomu się nie narażasz :-) Każdy ma prawo zastanawiać się nad światem ;-)

      Usuń
  7. Trudny i bardzo skomplikowany temat. Nie mam dziś siły go analizować, nie chcę, nie dziś. Ale jestem, chociaż z opuźnieniem.

    OdpowiedzUsuń
  8. dostałam na maila odpowiedź na pytanie co się stało z miłością ale nie wiem, czy mogę tu wkleić czy raczej Ci przesłać

    OdpowiedzUsuń
  9. Miałam sen. Byłam swoim ukochanym i mogłam patrzeć na siebie, jego oczami. Sen był dłuższym momentem, lecz kiedy się obudziłam dokładnie pamiętałam, każdy skrawek tego momentu. Zrozumiałam jak wiele ukrywam w sobie dobrych uczuć, jak mało z tego co czuję wydobywa się ze mnie. Jednak będąc nim, czułam spokój i zrozumienie. Być razem, lecz osobno. Być połówką i całością. Miłość może być okrutna, może być łagodna,a może być tylko hedonistyczna, jak u większości nas ludzików, stosunek do nawiązywania głębszych relacji, taki właśnie jest. Kiedy przyjemność się kończy, zaczyna się okrucieństwo ... Oszukujemy się mówiąc później o przywiązaniu i szanowaniu. Takie ple ple ... Dziś jestem wdzięczna, za każdy nóż w plecach, bo wiem, jak go wyjąć i nie umrzeć. ;)

    OdpowiedzUsuń