piątek, 8 lutego 2019

Wiosenne porządki Wszechświecie.


 
Zima wpadła na chwilę do nas. Posypała wszystko śniegiem, zamroziła minus6, wymalowała niebo błękitem, wszystko zalała  roziskrzonym światłem słonecznym. Moja droga do pracy stała się magiczna. Postałam chwilę w słońcu oddychając światłem, czyszcząc moje wnętrze z cieni, roztapiając napięcia ciepłem i blaskiem. Poczułam jak ze mnie wypływa we wszystkie strony fala czułości ze słowami: Hej, Wszechświecie :-)
Wpadłam na chwilę do sióstr, do synów, do męża na dyżurze, do mamy i przytuliłam całą planetę :-)
W Kosmos dziś nie latałam, ale myślę, że poczuł.
Dzień jak dzień, ale jaki miły początek.

Lubię zwiedzać.
Lubię jechać samochodem, oglądać mijane lasy, łąki, zagajniki, wsie, pola i miasta. Zaglądam ludziom na podwórka, zastanawiam się jak żyją, co robią, jak patrzą na świat.
Oglądam niebo, chmury, nocami zaś gwiazdy. 
Patrzę na płynące rzeki, jeziora i marzę o zamoczeniu w nich nóg :-)
Czasem w podróży zatrzymujemy się, bo coś ciekawego zobaczymy, czasem kiedy jedziemy autostradą, usypiam. Bo tam marudnie i nudno.

Wiosną 2017 w maju zakończyłam terapię. Szykowałam się do tego od stycznia, to łatwe nie jest. Pożegnanie ludzi z którymi przeszło się tyle bolesnych procesów, pożegnanie terapeutek, które wspierały, którym się zaufało. Kiedy nikomu się nie ufa, a potem pozwala się sobie na to, to jest mocna sprawa. Opuścić ten przyjazny kokon i dalej samemu już na własnych nogach wędrować, ciężko.
Więc ostatnia sesja zwykle jest trudna. I była. Do tego stopnia, że kilka osób nie przyszło. Wiem, że jako najstarsza w grupie, byłam ich projekcją "dobrej mamy". Trudno im było mnie pożegnać.
A mnie trudno było pożegnać ich.
Ale już czułam, że powtarzam się, że już nic nowego w tym kręgu nie wypływa. Czas odejść.
Więc odeszłam.
Postanowiłam, że w nagrodę zafunduję sobie wycieczkę z Mężem. Uwielbiam podróże, ale nie udawało nam się często wyjeżdżać. W ciągu 30 lat małżeństwa tylko kilka razy. Ale już wiedziałam, że mam zacząć o siebie dbać, o swoje potrzeby i marzenia.
Więc: kierunek Kaszuby :-)
Po miesiącu przygotowań, ściągnięciu siostry i siostrzenicy do opieki nad domowym zoo, ogarnięciu pracy w bibliotece, żeby koleżance było łatwiej, pojechalim na pięć dni.

Wyjechaliśmy rano, bo jednak od nas to droga daleka. Przejechaliśmy około 60 km i zatrzymaliśmy się na Orlenie, bo akurat był czas na kawę, a lubimy ich mieszankę. Wypiliśmy spokojnie kawę i coraz bardziej zrelaksowani wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Po około dwóch kilometrach poczułam się źle. Jakoś dziwnie. Żołądek zameldował, że mu niefajnie. Brzuch zameldował, że chyba będzie bolał. Jelitka zaczęły się kurczyć, a to bardzo przykre uczucie. Siedziałam cicho z nadzieją, że może cała sprawa się rozejdzie, ale nie wyglądało na to. Po jakimś czasie okazało się, że muszę skorzystać znów z orelnowskiej usługi, tylko innej.  Skorzystałam. Ulżyło. Jednak po jakimś czasie znów szukaliśmy Orlenu i znów, a potem to już jakiejkolwiek stacji...Za każdym razem ulga, a potem niestety znów. Twardo obstawałam za dalszą jazdą, choć mąż lekko zaniepokojony, chciał zawrócić. Tak przejechaliśmy aż do Bydgoszczy prawie i dopiero wtedy mnie olśniło, żeby znaleźć aptekę i kupić leki. Już po jednej tabletce brzuch się uspokoił.
Byłam wycieńczona i dużo lżejsza :-)
Powolutku zaczęłam pić, bo odwodniłam się. Poczułam się dużo lepiej.
Mogę wam powiedzieć, że w miarę jazdy w górę mapy, wuceciki orlenowskie były coraz bardziej ekskluzywne. Co mimo obiektywnych trudności jednak dostrzegłam. W okolicy Bydgoszczy trafiłam nawet na całą ścianę wyłożoną szklanymi płytami, a na płytach była piękna fotografia łąki z rumiankami:-)
Generalnie poczuliśmy oboje ulgę, że wsio zakończyło się. Zakwaterowaliśmy się niedaleko Kartuz i pięć dni upłynęły nam miło i szybko. Nie wiem czy pamiętacie, ale w maju 2017 było jeszcze uderzenie zimy. Trafiło akurat na nasz tydzień na Kaszubach. Całe wzgórza były opakowane w fizelinę, bo oni tam truskawki hodują. Wyglądało to dziwnie surrealistycznie. A my wyjrzeliśmy oknem drugiego dnia pobytu i zobaczyliśmy to:

Nasz samochód na letnich oponkach, my bez butów zimowych, rękawiczek, czapek i szalików. Robiliśmy dziwne zakupy w maju na targowisku w Kartuzach :-) Ale nawet rękawiczki udało się kupić i Mężowi cieplejsze buty :-)

Czemu ja o tym piszę. Mogę kogoś zniesmaczyć, choć przecież nic co ludzkie nie jest nam obce.
Piszę, bo mam przed sobą książkę: Tajemnice podświadomości- Walerija Sinielnikowa.
Już jakiś czas temu ją czytałam, ale teraz było wznowienie i kupiłam do biblioteki. Z nadzieją, że znajdzie jakiegoś odważnego, który po nią sięgnie. Bo łatwa nie jest. Ale o tym za chwilę...


 Po pięciu dniach wróciliśmy do domu. Wracając nie czułam się dobrze. Nie było tak źle jak poprzednio, ale było mi niedobrze, mdliło, kręciło się w głowie, robiło się słabo. Im bliżej domu, tym gorzej. W domku okazało się, że moja siostra posprzątała mi całą chałupkę, poprzekładała wszystko, nawet w szafie mi ułożyła. Tylko nie tak jak było. Wszystko po swojemu. Weszłam jak do obcej chaty. Czułam się źle i obco w dodatku.
Odwieźliśmy ją do domu, wróciliśmy i powiedziałam mężowi, że źle się czuję, położyłam się i nagle, zaczęłam płakać. Smarkałam, płakałam i wcale nie umiałam powiedzieć czemu płaczę. Chora jakaś i już. Ale nie darmo mąż mnie dwa lata na terapię woził 120 km w jedną stronę :-)
Zapytał co czuję i dusił do tej pory, aż wreszcie zdziwiona tym co mówię, wyjąkałam: bo ja się boję, że nie dam rady sama...
I masz Wszechświecie :-)

Zapomniałam znów przeżyć emocje. Poupychałam po kątach, a raczej w jelitkach, bo przecież dzielna jestem i dam sobie radę bez kółka. Tak dobrze zaplanowałam odejście, dałam radę się pożegnać, wyplanowałam co powiem i jak. Tylko zapomniałam, znów zapomniałam popłakać, pobać się, potęsknić, porozpaczać...

Kontrola różne ma oblicza.
A puszczanie kontroli też różne :-)

Bo kiedy tylko mój organizm zauważył, że moja głowa już lekko wyluzowała, że zrelaksowałam się, że odpuściłam, to natychmiast zarządził porządki. Generalne sprzątanie tego co narozrabiałam przez miesiąc po zakończeniu terapii. Dobry, kochany skafanderek, zadbał o mnie, kiedy ja nie umiałam.

A tak pisze Sinielnikow: "Jelita symbolizują przyswojenie nowych idei i myśli, jak również zdolność do uwalniania się od wszystkiego starego i niepotrzebnego. Silny strach i niepokój odbijają się na stanie jelit. U takich ludzi jest obecne uczucie niepewności tego świata. Oni nie są gotowi zaakceptować zdarzeń z powodu strachu."

Sama prawda.
Nie będę wcale z tym dyskutować :-)
Już zauważyłam, że mechanizm oczyszczania działa, kiedy z nim nie wojuję.
I sprząta, kiedy mam słabsze dni i nie ufam Wszechświatowi tak jak powinnam.
I podziwiam mój skafander, bo mimo jednak wielu lat złego traktowania działa i mnie chroni :-)
A książkę polecam bardzo.
I ostrzegam: tylko dla orłów ;-)
Bo można coś się o sobie dowiedzieć...


Ps. Co tu ukrywać, nadal rozkminiam KONTROLĘ :-)





Pozdrawiam Wszechświecie, porządkująca Prowincjonalna Bibliotekarka.

20 komentarzy:

  1. To prawda, jelita są zwierciadłem duszy. Moje są wrażliwe i gdy tylko stres lub podobne zmagania, to ból jelit spać nie daje...ale podobnie działa też na nie ekscytacja, wzruszenie itd.
    Niepokojące są te oczy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, spojrzenie przeszywające :-) Książka też mocna. Opisuje każdy organ, choroby i nawet wypadki od strony naszych własnych działań. I ma rację co gorsza. Ja od prawie czterech lat nie mam migerny, a to przypadłość ludzi, którzy dążą do doskonałości i ciągle się krytykują, ciągle się poprawiają, czują się winni. To uświadomiłam sobie na początku terapii i popatrz, odeszło. Tak samo z potknięciami i skręceniami. To jest gniew i uraza, złość i opór, nieuświadomione, kończą się bolesnymi zwichnięciami, uderzeniem się w coś. Prawie nie zdarza już. A jak się zdarza, zastanawiam się czemu? Czemu ja się walę drzwiczkami szafki w głowe? I odpowiedź jest zawsze :-) Bo znów ktoś naruszył moje granice, a ja mu na to pozwoliłam, a teraz się złoszczę :-)

      Usuń
    2. Migreny mają różne podłoże, czasem hormonalne, nie miałam migreny cała ciążę i i rok po porodzie, teraz też sporadycznie i o wiele lżejsze...

      Usuń
    3. To tylko wierzchołek góry lodowej. Nasze myśli i emocje wpływaja na ciało. Na wydzielanie hormonow też. Ciało nie działa niezależnie od nas. Nie do końca :-) Dlatego śmiertelnie chorzy zdrowieją, a dobrze rokujący chorzy potrafią umrzeć. Nic nie dzieje się przypadkiem. Tylko nas przeraża myśl, że moglibyśmy być sprawcami swego losu Jotko.

      Usuń
    4. To prawda, dlatego tak dołujące są niektóre diagnozy...

      Usuń
  2. zbiegi okoliczności....
    nam minęło 30 lat razem, Kaszuby kocham, kiedyś piliśmy kawę na Orlenie tylko- teraz zatrzymujemy się na czekoladę (humory od razu lepsze...)
    i.... lubię jechac przed siebie, zaglądac ludziom na podwórka, zatrzymywać się by popatrzeć na nurt rzeki. Taka godzinną wycieczkę nazywamy zawinięciem rogala. wjeżdżamy w jednym miejscu, wyjeżdzamy w innym...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-D nie ma przypadków. Muszę spróbować czekolady, jeszcze nie piłam! To ja popatrzę za tym turkusowym szalikiem jednak. Coś jest na rzeczy.

      Usuń
  3. Już 25 lat na Kaszubach nie, a kiedys, w dzieciństwie i młodych latach tam dosc często i zawsze było mi tam dobrze. Potem nie było czasu ani mozliwości by tam wyruszyć. Na pewno i tam wiele sie zmieniło i ta sielska, czysta i pachnąca sosną kraina już nie jest taka jak kiedyś. Ale w moich wspomnieniach to prawie raj i chyba wolę pozostac przy tych wspomnieniach niż konfrontowanych z rzeczywistością. Mam w Kościerzynie sporo rodziny. Ciocie, wujkowie, kuzyni i kuzynki.Widziałam sie z większoscią z nich trzy lata temu na pogrzebie wujka w Rzeszowie. I chyba ich widok, takich postarzałych, zmalałych jakby większe, przykrzejsze wywarł na mnie wrażenie, niż sam powód naszego spotkania. A jednoczesnie poczułam, że są mi bliscy, że więzi krwi naprawdę cos znaczą, że są do mnie wewnętrznie podobni. Było to bardzo ciepłe i wzruszajace uczucie. Popłakałam się wówczas ściskajac dwie moje kochane cioci - staruszki, które pamiętałam jako pełne energii kobiety w sile wieku. A one pewnie myslały, że płaczę nad utratą wujka.
    Mam podobnie, jesli chodzi o jelita. Tyle, że u mnie dzieje sie tak przed każdym ważniejszym wydarzeniem, przed jakas stresującą zmiana. Po jest wrecz przeciwnie. I ściśnięty zołądek. I pustka w środku. Do czasu, gdy nie pojawi sie szloch i fala łez. To jest jak elektrowstrząs dla organizmu, jak dotyk prawdy i nareszcie mija ten ucisk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kaszuby nadal są piękne. Mimo śniegu wtedy, bardzo mi się podobały. Nie miałam pojęcia, że tam trochę jak w górach. Mąż nie mógł się za bardzo porozglądać, ja za to uwielbiam takie kotlinki z jeziorami i lasami. Gdybyś spojrzała na nie bez wiązania z emocjami, odnalazłabyś je znów :-) Są tam nadal i nadal są sielskie, pachnące sosną. Była i widziałam. Przemijanie, to coś, co tak trudno nam ogarnąć. Jest w nas niezgoda na to. Choć rozum i serce mówią, że to tylko etap naszej Podróży, to jednak...Trudno.
      Wiesz, ja mogłam pozwolić uczuciom płynąc gdy przychodziły, ale nauczyłam się już we wczesnym dzieciństwie je blokować, dlatego mam teraz taki problem. Duszę, udaję, że nie ma i potem dostaję rykoszetem z odbicia. Widzę u mnie ten mechanizm, uczę się go troszkę modyfikować. Żeby zdrowiej żyć. Dla moich bliskich to też był kłopot, bo czasem drobnostka wywoływała wybuch, zupełnie nie na temat, nikt nie wiedział o co mi chodzi, nawet ja sama.
      Tak jak napisałaś, kiedy puszczasz kontrolę, pozwalasz na płacz i dygot, wszystko się zaczyna harmonizować. Tylko weź i puść.. ;-) Ćwiczę ;-)

      Usuń
  4. Witaj
    Jak zawsze dziękuję, za dobre słowo, które u mnie zostawiłaś. Masz rację jedzenie cały czas tej samej czekoladki morze zbrzydnąć. Od kilkunastu lat nie jadam już czarnej czekolady. A ptasie mleczko i galaretki jadam tak samo jak ty. Czekoladową osłonkę wyrzucam.
    A zupełnie zmieniać się nie mam zamiaru. Ty także nie rób tego, jeżeli nie chcesz. I dobrze, że masz ten Twój skafander ochronny. Czasem są chwile, kiedy trzeba też założyć maskę. Gdybym tego nie robiła, to zraziłabym do siebie wszystkich, których kocham, lubię. Oni także to robią. Inaczej wszyscy bylibyśmy samotnymi osobami, tylko czasem mijającymi się na ścieżkach życia. No, chyba, że ktoś to lubi. Jednak, gdyby tylko ktoś przestawił w moim mieszkaniu choć jedną rzecz, to chyba bym nie wytrzymała.
    Przez ten pospiech, brak czasu dopadło mnie zmęczenie i nie mogę sobie z nim poradzić. Mam nadzieję, że Twoje dni biegną spokojniejszym tempem i masz więcej czasu dla siebie.
    Śnij wiosenny wiatr i krokusy na zielonej górskiej polanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, też wyrzucasz czekoladę :-) Skafander masz też, używasz go cały czas. pomaga ci, tak jak nam wszystkim. Podziękuj mu czasem, powiedz, że jesteś wdzięczna, od razu wam będzie lepiej razem. A brałaś pod uwagę, że maska, którą zakładasz, też może być kawałkiem ciebie? I ta milsza strona, ta która uśmiecha się do ludzi, choć jest smutna, to też ty? Kawałki puzzla. Nie zamierzam się zmieniać, zmierzam siebie lubić taką jaka jestem naprawdę, na tym zmiana polega, bo wcześniej tego nie robiłam. Jedyna zmiana jaką warto wprowadzić w życie.

      Usuń
  5. Hehe, jestem niesamowicie ciekawa Twojego zdania i przemyśleń na temat mojego ostatniego dnia na terapii. Otóż w przerwie, przed oficjalnym pożegnaniem, bo przed przerwą była jeszcze normalna sesja jednego z nas, zdarzyło się coś co sprawiło, że z jedną z uczestniczek nie dotarłam na owo zakończenie.
    Ważne jest, że tą uczestniczka była moja obecna przyjaciółka, z która zaznajomiłam się i nasze dusze złapały się za dłonie już w pierwszej chwili. Niby obie chciałyśmy siedzieć przy kaloryferze, ale wiem ze to tylko przykrywka. Przez trzy i pół miesiąca "pokochała" Sylwię jak siostrę której nie miałam, albo mamę. I w tę przerwę zjechałyśmy na dół starą archaiczną windą w sprawie której już nie pamiętam. Wracałyśmy tez tą samą windą, chociaż z drugiej strony była nowoczesna. I jak pewnie się domyślasz ona się zbiesiła i zatrzymała między piętrami, nie całkiem, bo tak pół metra przed naszym ale no nie wyjdziesz z takiej. Miałam atak paniki na krawędzi utrzymania, gdyby nie Sylwia pewnie by wyrwał się z uwięzi i ogarnął mnie. Pomogła mi, chociaż sama była kłębkiem nerwów, śmiałyśmy się nerwowo, że oczywiście komu jak nie nam miało się to przytrafić. Siedziałyśmy zamknięte coś koło godziny zanim nas straż pożarna nie uwolniła z tego archaicznego urządzenia i dotarłyśmy na zakończenie kiedy już nic się nie działo. Ciekawe co Wszechświat chciał nam oszczędzić, pokazać, uzmysłowić? Z Sylwią jestem w bliskiej zażyłości do dziś, chociaż była przerwa ze względy na jej partnerkę (nie tolerowała nikogo w życiu Sylwii). Nasze drogi zeszły się po tym jak spontanicznie zadzwoniłam do niej po tej przerwie i okazało się że jest w szpitalu psychiatrycznym po próbie samobójczej po zerwaniu z tamta dziewczyną. Kiedy wróciła, zbliżyłam się do niej, powoli, delikatnie, ale skutecznie. Wiele się od siebie uczymy, wiele widzimy.
    Książka którą polecasz bardzo mnie zaciekawiła i chyba sobie ją sprawię. Jestem fanem takich poglądów i totalnej biologii. Więc na prawdę aż mnie korci, żeby ją kupić do swojej biblioteczki. Zaraz poszukam w internecie. Rzadko mam rewolucje żołądkowe, ale jakiś czas temu systematycznie miałam rozluźnienie zawartości połączone z gwałtowniejszym uwolnieniem:) co weekend. Ciekawa jestem czemu? Bo dla mnie weekend nie jest ze względów zawodowych szczególny, jako wolny strzelec pracuję kiedy chcę. Teraz się temu przyjrzę uważniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, tym razem bardzo serio. Podobne przyciąga podobne. Na kółku miałam kilka razy takie wkręcenie się w "podobne odczuwanie". Ktoś coś mówił i to tak ze mną rezonowało, że aż nagle widziałam w nim przyjaciela, współtowarzysza w biedzie. I czuło się wspólnotę. Ale to było złudne. Bo każde z nas miało swoje kłopoty. Nieprzerobione. Szukaliśmy na zewnątrz, a nie w swoich wnętrzach. Szukaliśmy wsparcia w innych, takich samych, nie w sobie. Szukałam siebie i widziałam kawałki mnie w innych osobach. Tylko tyle. Albo aż. Ale miałam przypadek chłopaka, który po trzech miesiącach terapii zakochał się w koleżance z kółka. Opowiadał o niej. Była starsza, on miał problem wielgachny z mamą. Odeszli we dwójkę z terapii. Ja go spotkałam na drugiej już, po ośmiu latach z tą kobietą, był w jeszcze gorszym stanie. Nienawidził jej, ale był od niej w jakiś sposób uzależniony.
      Wszechświat pokazywał tylko, że nie chcecie się rozstać, że chcecie uniknąć pożegnania. Moje zdanie. Ale tylko moje. Z tego co piszesz koleżanka nadal ma ogromne problemy.
      Skoro pojawia się to co tydzień, w weekendy, to znaczy, że w weekendy puszczasz kontrolę, czujesz się luźniej i organizm odreagowuje resztę tygodnia. Czemu w tygodniu coś dusisz? Na kółku też była dziewczyna, która co weekend miała migrenę, ale ona pracowała w firmie. Takżetak Luna.

      Usuń
    2. Ja myślę, że ja w kontaktach z Sylwią szukam tego czego nie dała mi mama, zrozumienia, współczucia, tolerancji, pomocy i wsparcia, kibicowania. Myślę, że ona u mnie szuka swojego nienarodzonego nigdy dziecka. Kogoś kim może się mentalnie opiekować i wpierać na ile potrafi. Czy to źle? Nie wiem, lubię je towarzystwo chociaż czasami jej problemy mnie przerastają i instynktownie się cofam. Wiem, że nie podołam, że nie pomogę, nie mam mocy, sił, energii na takie sprawy. Myślę, że ja ją już wcześniej spotkałam, że nasze dusze już jakoś ze sobą były związane.

      Usuń
    3. Czyli wiesz. Może i jesteście ze sobą związane. A może tylko podobne w reakcjach i emocjach. W obu wypadkach masz wybór, czy to ciągnąć czy nie. Terapia ma na celu pokazać człekowi, że nie musi szukać u innych zaspokojenia swoich potrzeb. Bo to się nie uda. Ona ci nie da tego, czego mama nie dała. Ty nie jesteś substytutem jej dziecka. Jesteś sobą. Obie nawzajem się nie widzicie, obie tylko się trochę wykorzystujecie. Dlatego się cofasz, no weź posłuchaj siebie tak dokładnie. I męża posłuchaj, czy on lubi tę twoją koleżankę? Bo ja myślę, że nie bardzo...może się mylę...Nie chcę się wymądrzać, ale on czemuś tę aurę widzi ;-)

      Usuń
    4. Mąż bardzo lubi Sylwię, mają wiele bardzo podobnych cech charakteru. To dobra osoba, dobry człowiek, który nie umie wykorzystywać, sama jest typem drzewa na które wszystkie kozy skaczą, ja staram się nie być ta kozą tylko owczarkiem który drzewa strzeże. Zapewne masz wiele racji o wzajemnym emocjonalnym pewnych wykorzystywaniu ale czy znasz przyjaźnie które nie mają tego pierwiastka? No nie da się, przyjaźnimy sie z kims bo coś od niego otrzymujemy, coś rożnego ale zawsze.

      Usuń
  6. Ja też spycham i tłamszę, potrafię nawet spinaczami spiąć strony książek, które wyzwalają we mnie smutne i przykre emocje. Zero przypominania. Upchnięte i zaklejone jednak czasem wywala ale to przeczekuję i znowu jest nieźle.
    A za przeproszeniem, sraczki uwielbiam, czuję się po nich oczyszczona, wymieciona, posprzątana :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-) Och, przypomniałaś mi! Miałam czytelniczkę, która we wszystkich romansach jakie brała wyrywała kartki ze stronami gdzie były sceny erotyczne. Nie brała jakiś gorących, ot zwykłe: Krentz, Spencer, Nora Roberts. Oczywiście nie połapałam się od razu. Inne czytelniczki zaczęły się skarżyć. Nie miała pomysłu jak złapać przestępczynię. Więc zaczęłam głośno do każdej podejrzanej mówić jakie to okropne, jaka to musi być zakompleksiona kobieta i nieszczęśliwa. Chyba trafiłam, bo przestała :-)
      Dobra biegunka nie jest zła. Ja wtedy jak już dojechałam na te Kaszuby to spałam tam 4 noce jak dziecko. Kiedy wróciłam do domku i uświadomiłam sobie co ja upycham po kątach, to już później czułam się lepiej. W moim wypadku lepiej widzieć niż nie. Ale i tak ten mechanizm mocno mam wbity. Moja mama tak ma do tej pory. I używa. Ale ja już tak średnio, bo mi nie służy. Migreny miałam, refluks, bóle kręgosłupa, biegunki, ataki paniki...koszt za duży. Modyfikuję, wolno idzie, ale idzie :-)

      Usuń