Prowincjonalna Bibliotekarka w Podróży. Nieoczekiwanie znalazłam się w innej przestrzeni życia i świadomości. Uczę się. Wszystkiego. Ale najbardziej Siebie :-)
wtorek, 17 grudnia 2019
Zluzujmy talerzyk Wszechświecie
Z racji bezczynności, choroby i bólu, przebywania w domku już dwa tygodnie w nicnierobnieniu wymuszonym, budzi się we mnie zgryźliwość, złość i niezgoda na stan w jakim obecnie przebywam.
Dni spędzam najczęściej horyzontalnie, netflix mym przyjacielem został, nawet lody nie smakują.
Powoli zdaję sobie sprawę, że to potrwa i przygotowanie wigilii staje pod znakiem zapytania.
Nie lubię być zdana na innych. Teraz widzę to z jasnością supernowej.
A potrzebuję pomocy, co jeszcze bardziej mnie wkurza...
I nawet wiedząc, to co wiem, i nawet rozumiejąc, że to wszystko jest ok, emocje napływają i powiększają dyskomfort, albo właściwie, ujawniają go.
Czuję się zresetowana do ustawień producenta.
Wszystko wysiadło, działa tylko oprogramowanie podstawowe.
W internetach Gwiazdka, w blogosferze Gwiazdka, na YT przepisy wigilijne, a ja dwa razy przypaliłam słonecznik do sałatki brokułowej i w końcu się poddałam. Obrzydliwy zapach został ze mną na cały wczorajszy dzień mimo wietrzenia.
Dlatego kiedy już któryś raz trafiłam na rozważania o tym, że pusty talerzyk przy naszych stołach pokazuje nam jacy jesteśmy niewrażliwi na drugiego człeka, jacy jesteśmy niedobrzy, bo nie zapraszamy samotnych, opuszczonych, nieszczęśliwych włóczęgów...
Zaczęłam się zastanawiać. O co chodzi?
Niech nikt nie bierze tego personalnie, to po prostu jeszcze jeden strumień świadomości, płynący równolegle do wszystkich...
Postanowiłam dodać swój głos do chóru greckiego, tylko może w innej oktawie. Tak zepsuć harmonię, skoro już jestem zła, niepogodzona i czuję się samotna, bezradna i nieszczęśliwa.
Wykorzystajmy to.
Pamiętam jedną z historii opowiadanych przez mamę.
Wiele, wiele lat temu, w latach młodości mojej mamy, obok niej mieszkała jej koleżanka. Lubiły się, czasy były trudne, bieda aż piszczała, więc dziewczyny wspierały się w tej nierównej walce o zdobycie pieniążka przy pilnowaniu gęsi, wyławianiu pijawek na sprzedaż, podkradaniu jajek i jabłek u sąsiadów. Problemem wielkim u koleżanki mojej mamy było to, że jej mama uprawiała zawód: żebrak. To był zawód, miała na to pozwolenie. Jeszcze latem jak latem, ale zimą, kiedy mama koleżanki wyruszała w trasę żebraczą na dwa miesiące, było źle. Zostawiała dzieciom wór suszonego chleba, trochę zboża, trochę drewna i znikała.
Mojej mamy koleżanka była najstarsza, miała tak z 12-13 lat. Musiała zająć się młodszym bratem.
To nie były czasy, kiedy działała opieka społeczna, to były czasy kiedy nikt nikogo nie żałował za bardzo, bo większość miała tak samo. A jeszcze świeży był horror wojny, która bynajmniej nie uszlachetniła i nie wyczuliła na nieszczęście innych, a wręcz odwrotnie.
Moja babka jednak pomagała tym dzieciakom, karmiła, spali oboje u niej w mrozy...
Tylko trzeba to było ukrywać przed mamą-żebraczką, która idąc do pracy na dwa miesiące stanowczo, pod groźbą lania, nakazywała dzieciom nie chodzić po sąsiadach, o nic nie prosić, nic nie mówić.
Aż niestety, któregoś dnia wróciła niespodziewanie i zastała swoje dzieciaki u mojej babki. Zrobiła awanturę. Zabrała dzieci i zlała potwornie w domu. Tak bardzo, że już nigdy do babki nie przyszli. Chłopak chyba zmarł potem na zapalenie opon mózgowych. Koleżanka mojej mamy odizolowała się od wszystkich. A niedawno mama-żebraczka zmarła w wieku lat 92...córka ją dochowała.
To tyle, jeśli chodzi o żebraków.
Może ktoś ze mną polemizować, że to było dawno, pojedyncza historia. Nie można generalizować i wydawać sądów.
Nie mam zamiaru takiego.
Tylko dotarło do mnie jakiś czas temu, że ja nie muszę stawiać żadnego talerzyka dodatkowego.
Kiedyś stawiałam, nawet tak myślałam sobie, że jakby naprawdę ktoś zastukał, to było by super, zaprosiłabym, zadbała, pomogła...
Taaaa....
Wielokrotnie słyszy się o ludziach bezdomnych, którzy wybierają takie życie i wcale nie chcą inaczej. Teraz jest opieka społeczna, zasiłki, plusy, caritasy, programy antyprzemocowe, przeciwalkoholowe itp. Jest tego mnóstwo, a żebraków, pijaków, bezdomnych nadal mamy. Często nawet ze schronisk nie chcą korzystać, bo tam trzeba trzeźwym być i dostosować się do regulaminu.
Istnieje podejrzenie, że to może ich wybór jednak?
To może samotne osoby, stare matki opuszczone przez dzieci, samotni staruszkowie, emeryci zasklepieni w swej samotności, schorowani, opowiadający smutne historie o nieszczęściu prześladującym ich całe życie. Tak cierpią szlachetnie, nie obarczając nikogo, oni może bardziej by zasługiwali na talerzyk przy stole?
Ale zawsze istnieje możliwość, że jednak to co mają, jest skutkiem ich wyborów....
Już spotykałam dziwaczne strefy komfortu. Czasem bycie biednym, chorym emerytem to ogromnie przyjemne miejsce do siedzenia dla niektórych. Troszku tym zatruwają otoczenie, ale przecież o to chodzi...
Mogłabym tak długo, zawsze by znalazło się coś.
W zeszłym roku słuchałam opowieści o tym, jak reagowali niektórzy beneficjenci szlachetnej paczki, Bynajmniej nie z wdzięcznością. Raczej z wyrzutem, że takie grube, najtańsze podpaski dostali ;)
Wiele można na ten temat mówić. Najwięcej o braku wrażliwości w obecnym świcie.
Ten talerzyk stał się obecnie symbolem naszej ogólnoplanetarnej pokuty.
Źli ludzie, którzy nie zauważają drugiego człowieka, źli, bardzo źli....
Dla nich tylko rózga, samolubów jednych...
Jednak mimo wizji rózgi, zawsze mnie śmieszy żart o harcerzu:
- Druhu komendancie, melduję, że zadanie wykonane!
Dwadzieścia staruszek przeprowadzonych przez pasy. Kilka się opierało, ale dałem radę!
Może dajmy sobie spokój.
Dajmy staruszkom iść, gdzie chcą.
Może to jest czas, by dać SOBIE prezenty,
Miłość, uwagę, dobre jedzonko, miłą atmosferę, spokój, ludzi, których kochamy, ludzi z którymi najbardziej pragniemy być.
Bądźmy dobrzy dla nas samych. Włóżmy ciepłe skarpety, przytulmy rozmruczanego kota.
Zróbmy sobie kakao, rozpalmy w kominkach, popatrzmy w ogień...
Otulmy kocykiem siebie...
I wtedy nic nie musimy robić...
Reszta dzieje się sama.
Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja zawsze, obecnie wredna, zła i przekorna,
Prowincjonalna Bibliotekarka ;)
Pozwolisz, że Ciebie zacytuję " Miłość, uwagę, dobre jedzonko, miłą atmosferę, spokój, ludzi, których kochamy, ludzi z którymi najbardziej pragniemy być.
OdpowiedzUsuńBądźmy dobrzy dla nas samych. Włóżmy ciepłe skarpety, przytulmy rozmruczanego kota.
Zróbmy sobie kakao, rozpalmy w kominkach, popatrzmy w ogień...
Otulmy kocykiem siebie...
I wtedy nic nie musimy robić...
A teraz odpowiedz :-)
O kurcze, moje święta trwają wiecznie z małym wyjątkiem - czasami nie jestem dla siebie dobra :-)
Ano tak :)
UsuńWięc bądźmy dla siebie dobrzy. Dla siebie, a potem magia sama działa. Powkurzanie się też jest dobre dla mnie:) To moje własne, zrobione samodzielnie uczucia. Dają fajną perspektywę. I to też jest dobre.
Ale Cię dopadło! Znaczy się korzonki, rwa i niemoc ogólna. Ale może tak właśnie miało być. Nie zawsze na posterunku. Zwarta, gotowa, pełna sił i ochoty na wszystko. Zluzować, darować sobie, ograniczyć potrzeby oraz możliwości, cieszyć sie tym ,co jest i doceniać to...Ech, podobno Wszechświat jest taki mądry, że wie, co nam jest potrzebne. I stopuje albo pogania albo podpowiada cosik.Może i tym razem.
OdpowiedzUsuńAniu, jakkolwiek by było i wyszło, grunt, żebyś była spokojna wewnętrznie, byś zaprosiła do stołu siebie, tego wędrowca zmęczonego w sobie. Pal sześć, co tam na tym stole i kto to przygotuje.Żadnych musów. Ot, przyjąć to, co jest i siebie w tym dobrze umościć, upieścić, docenić, nie zadręczać sie wyrzutami sumienia i takimi tam innymi zmorami.
I dać sobie czas na wykurowanie ducha i ciała. To jakos zawsze w parze idzie chyba.I ja dążę do tego ideału. Czy sie uda? Zobaczymy!
Ściskam Cię Aniu serdecznie ,acz delikatnie, skoro korzonki nadal nawalają!:-)*
Dopadło. Wczoraj znów byłam u rehabilitanta. Oświecił mnie on, że problem nasiliła blizna pooperacyjna na podbrzuszu. Po prostu jest sztywna i ściągnęła w procesie gojenia miednicę. Ja zaś, nieświadomie, skuliłam się i ciało cały czas było w stresie. Na ćwiczeniach feldenkraisa próbowałam to porozluźniać, ale blizna trzymała, więc napięcia w kręgosłupie były duże. Czemu, ja się pytam, w szpitalu po operacji dwa lata temu, nikt nic nie powiedział o rehabilitacji? To są skutki podzielenia człowieka na kawałki w medycynie. Ginekolog nie przejmowała się tym co będzie potem. A teraz trzeba tę bliznę zmiękczyć, ból jest okropny.
UsuńNo jestem zła. Przejdzie mi, ale na razie Ola, jestem wkurzona.
Właściwie złość pomaga znieść zabiegi ;)
Ten rok był intensywny, sporo się działo, zmęczyło mnie. Nie ma przypadków, reset musiał być. Siedzę :)
Mama i siostry pomogą przy wigilii, mąż nie gotuje wcale, ale dobrze robi zakupy :) Damy radę.
Zapalę świeczkę tym, którzy poszli już dalej, ale pewnie zajrzą do nas w święta. I pożyczę wszelkim tułaczom wszystkiego czego potrzebują, nawet jeśli to będzie samotność...jeśli tego potrzebują ;)
Przytulaki biorę, korzonki już nie nawalają!
W pewnym sensie w dzisiejszych czasach bezdomność jet wyborem, choć w jakiejś części tych bezdomnych wynika z ich niezdolności do samodzielnego życia, to swego rodzaju upośledzenie umysłowe, które powoduje, że taki człowiek nie potrafi sam zadbać o swe potrzeby. Wyprowadzanie z bezdomności jest trudnym i bardzo długotrwałym procesem, to nauka logicznego myślenia, nauka systematyczności, dbania o własne dobro, nauka dokonywania wyboru.
OdpowiedzUsuńDziś zapytałam się córki odnośnie tzw. świąt - co planuje , to jej pomogę w przygotowaniu i dowiedziałam się, że ona dopiero w
poniedziałek pomyśli o tym co zrobić na wigilię i na świąteczny obiad, Bo tak naprawdę to byłoby najlepiej, gdyby wszyscy dorośli członkowie (4 osoby) wzięli pod uwagę,że mało jeść = zdrowym być, a dzieci to i tak tych typowych świątecznych potraw nie lubią i nie jedzą. Mnie to pasuje, bo ja mam tak ostatnio napitolone w głowie, że bez świąt i okazji mogę zrobić np. tort makowy, bo mi się nagle zamarzył, albo bigos czy też barszcz z uszkami.
Święta u nas skurczyły się pojęciowo głównie do posiedzenia kilka dni razem, pogrania w gry planszowe czy też wybranie się gdzieś w plener. I w mojej obecnej sytuacji bardzo mi to pasuje.
A Ty Anuś masz okazję wytłumaczenia swym domowym mężczyznom,że mogą zabłysnąć i pomyśleć co mogliby na święta sami zrobić- wszak każdy z nich ma dwie ręce i zdrowy rozum. I ani śladu rwy kulszowej;))) A Ty kochana wypoczywaj, kuruj się i olej z lekka święta.
Przytulam serdecznie, acz delikatnie, żeby Cię nie uszkodzić;)
O! Bardzo mi się podoba podejście twojej Córki, mądra kobieta :)
UsuńStaram się nie dać wkręcić w karuzelę. Mama i siostra przyjadą, coś tam zrobią i posiedzimy miło. Nawet może na spacer pójdziemy, samochodem można zjechać nad Bug i połazić :) Ja tam wyżej, u Oli wytłumaczyłam co u mnie się stało. Jakoś mam wrażenie, że obecna medycyna dąży donikąd. Niby pomagają, ale szkodzą jednocześnie. A przysięga Hipokratesa? Po pierwsze: nie szkodzić?
Przecież wystarczyło powiedzieć: proszę pójść na rehabilitację, bo blizna może spowodować kłopoty. Ciekawe ile kobiet po takich operacjach ma kłopoty z kręgosłupem i nie ma pojęcia, że blizna to nasila? Pytanie retoryczne.
Ja też spełniam swoje zachcianki, obejrzałam 8 sezonów Doktora Martina, tam ciągle jedli rybę i frytki, a mi ślinka leciała. Mąż mi przywiózł z restauracji, najadłam się i mam spokój. Ostatnio mam fazę na żelki. To jem, a ze mną cały dom, nawet suczka moja :) Ale tort makowy to wyzwanie :) Nie wdziałam takich w naszych cukierniach, makowce tak, tortu nie.
Luzuję Ania, reset systemu. Wkurzanie się to część procesu.
I ja pozdrawiam, przytulam i życzę spokoju :)
Dodam jeszcze, że na zdjęciach z tą białą brodą jest aktor angielski Ian McKellen, Wyszedł se przed teatr posiedzieć i papieroska odpalić w przerwie. I został wzięty za żebraka :) Pani zaraz się połapała, komu wrzuciła dolara :)))))
UsuńNo wiesz - dopiero jak spojrzałam drugi raz to widzę, że to on we własnej osobie. Gandalf, jak żywy. ;)
UsuńMoja rodzina pochodzi z północnego Mazowsza. Stawiamy dodatkowe nakrycie na wigilijnym stole, ale ono jest na pamiątkę tych, którzy odeszli i już z nami do wigilii nie usiądą.
OdpowiedzUsuńJola :) I to bardzo mi się podoba. Ja zapalam świeczkę. Ale zawsze mam wrażenie, że przy tym stole nie jesteśmy sami. Że wokół nas jest sporo Obecności :)
UsuńJaka wredna? Jaka zla? Bibliotekarka zawsze jest super!
OdpowiedzUsuńA ten talerz prz stole wigilijnym to coś takiego, jak komu w sercu gra.
U mnie malo swiatecznie, nie przejmuj sie wazne jest to co w sercach nam gra. A nam gra!
SuperBibliotekarka :)
UsuńOjtam, trochę się wkurzam. Złość to dobra energia, dodaje siły. Używam ostatnio i polecam.
Ano gra :) Kręgosłup się leczy, święta to tylko jeden dzień, da się żyć :)
Zdrowia życzę :)
OdpowiedzUsuńCoraz lżej, choć jeszcze potrwa.
UsuńNawzajem Agatku, dla ciebie i rodziny :)
Ten talerzyk to martwa tradycja, wieczór dobroci raz do roku.
OdpowiedzUsuńBycie samym to może i los ale bycie samotnym to wybór. Bo tyle jest możliwości by nie być samotnym, jeśli się tylko chce. A jest jeszcze 'czuć się samotnym' nawet w dużej rodzinie.
A te jałmużny, szlachetne paczki, akcje to sposób na poprawienie sobie samopoczucia. Ale cóż, przecież zawsze robimy wszystko dla siebie.
ps. Ta drzemeczka na zielonym - urocza jest. Czy bogaty tak potrafi!
Tak i ja to widzę :)
UsuńTen pan na ławeczce urzekł mnie także. Tak se sprytnie poradził, gazetki podścielił, pozycję wygodną osiągnął, stan relaksu całkowity. Każdy luzuje jak może i umie :)
Każdy jest kowalem swojego losu. Tyle i amen.
OdpowiedzUsuńI już. Nie ma co się talerzykami obstawiać :)
UsuńDziękuję Ci za ten tekst. Trzy lata mi trwało, zanim zrozumiałam, że moja mama żyła jak chciała i zmarła jak chciała, zupełnie sama. Wyrzuty sumienia mnie zeżarły i choć dużo przerobiłam nadal łapię się na tym, że zamiast zaakceptować, najchętniej leciałabym z tym talerzykiem...
OdpowiedzUsuńPlus tego taki, że staram się być dla siebie łaskawa, czego i Tobie :)
Proszę :) znam latanie z talerzykiem. Ponieważ wiele razy odpaliło mi to w twarz, w końcu załapałam lekcję :)
UsuńCzasem zabłądzę, ale już szybko koryguję.
I mam taki plus jak ty. Więc zapętlam życzenia: sobie i Tobie, i wszystkim :)
Jeśli już nawet lody nie smakują to jest ostatnie stadium...
OdpowiedzUsuńNa żebraków czy bezdomnych mam podobne spojrzenie,za dużo by pisać.
Wkleję zamiast wierszyk, który kiedyś nabazgrałam na serwetce:
Serca z papieru
Akcja za akcją , do kosza kosz,
Zbieranie darów, do grosza grosz.
W oku kamery, gdy błyska flesz
To jakże hojny każdy z nas jest.
Tymczasem obok , pewnie pod czwartym
Czeka staruszka, serce otwarte,
Lecz oczy smutne, w dłoniach różaniec,
Czeka na próżno czy masz coś dla niej.
A gdy bezdomny w okno zapuka
By ogrzać serce i dłonie,
Co zrobisz, by sumienie oszukać,
Czy siądziesz z nim razem przy stole?
Jesteśmy lepsi, hojni, serdeczni
Gdy święta, choinka za progiem.
Ślemy życzenia naszym najbliższym,
Tęsknimy za podniosłym nastrojem.
W ciemnej uliczce, z dala od kamer
Spotkasz bliźnich z szarym obliczem,
Którzy nie liczą na żaden z darów,
Na miłość świata nie liczą.
Więc zanim włączysz się w ruch pomocy
Spektakularnie, na apel mediów,
Idź z miłosierdziem sam , osobiście
Tam, gdzie smutne mogą być święta.
Na serwetce? WoW :)
UsuńPoezja w działaniu :)
Ano tak, świąteczny czas jest fajny, pod wieloma względami, ale lubimy się czasem pooszukiwać pod choinką. Wszystko lukrujemy lukrem, posypujemy posypką, a potem żadne z noworocznych postanowień nie ma pieczątki :wykonano.
I wszystko jest jak było.
Lody nie wchodzą, ale żelki jeszcze tak. Jest nadzieja :)
Więc najlepiej przysłużę się światu, lecząc się i dbając o siebie. Lepsza dla siebie, lepsza dla ludzi :)
Kobieta szczęśliwa, to świat szczęśliwy, stara prawda:-)
UsuńMiałam kiedyś okazję porozmawiać z ludźmi o których piszesz. Było lato, wakacje, usiadłam na murku otaczajacym skwer. Gorąco było. Obok towarzystwo mieszane, jeden z mężczyzn zaprosił mnie do rozmowy mówiąc, że chętnie wypiją ze mną piwko, ale nie bardzo mają za co:-) Pomyslałam, że czemu nie, byli bardzo grzeczni i nie natarczywi, a ja miałam urlop i nigdzie mnie nie gnało. Dałam jednemu z nich pieniądze i po chwili każdy juź trzymał swoje piwo w ręku, ja również. Potoczyła się rozmowa o ich sytuacji, o tym kim są, dlaczego tak żyją. Zapadło mi w pamięć to co usłyszałam. To byli ludzie wykształceni z dyplomami magistrów, jeden doktorant. Nie kłamali, wystarczyło z nimi porozmawiać żeby zorientować się po sposobie rozmowy, zachowania, posiadanej wiedzy, że nie kłamią. Jeden z nich powiedział, że pewnie dziwi mnie to, że ludzie wykształceni prowadzą takie życie. Nie zaprzeczyłam chociaż wtedy już mało co mnie dziwiło. Usłyszałam, że w tą grupę połączyła ich potrzeba miłości, uzyskania wsparcia i zrozumienia od drugiego człowieka, którgo oni nie otrzyamli w swoim środowisku, potrzeba bycia z drugim człowiekiem, lęk przed samotnością.
OdpowiedzUsuńWracałam do domu podmiejską kolejką rozmyślając jak bardzo jednak jesteśmy stadni, jak bardzo potrzebujemy obecności innych ludzi w naszym życiu i jak wiele dla tej obecności zrobimy.
A dzisiaj dochodzą do głosu teorie, że nie potrzebujemy obecności innych, że doskonale sami sobie wystarczymy, a inni to nawet mogą nas wampiryzować, żerować na nas, wykorzytywać...o matuchno, ręce i nie tylko opadają. Potrzebujemy siebie, bardzo siebie potrzebujemy, a ten talerzyk to tylko symbol, który w ten specjalny dzień ma nam przypomnieć o tym, że są obok nas inni ludzie, których jakże często nie dostrzegamy. Otoczeni rodziną, bliskimi, jeszcze młodzi nie zdajemy sobie sprawy z tego, że któregoś dnia możemy zostać sami i to nie będzie nasz wybór.
Wszyscy poszukujemy...
UsuńKażdy na swój sposób. W zasadzie wszystko tutaj jest wyborem. To, że zostaniemy sami jest oczywiste od samego początku. Tak wybraliśmy decydując się na życie na tej planecie. To nic, że zapomnieliśmy :)To ma swoją cenę....
Panowie z doktoratami żyjący w kanałach, wybrali, mieli odwagę wybrać to, czego potrzebowali. Ucieczkę? Życie według własnych reguł? Znaleźli własną grupę wsparcia. Mogę tylko pogratulować.
Jakoś odeszła mnie ochota ciągłego rozglądania się i współczucia. 100% moich czytelników ma problemy, nie dałabym rady współczuć każdemu. Za to dam radę zostawić im przestrzeń na ich własne wybory, emocje, bez doradzania (choć wciąż się uczę), co paradoksalnie służy nam wszystkim. Trudna sztuka empatii ;)
Właśnie czytałam artykuł na WP o dodatkowym nakryciu na wigilijnym stole. Sens tego talerzyka zmieniał się w zależności od epoki, czasu.. Mnie pasuje że jest to miejsce dla tych, którzy nie mogą już być z nami..A w jakiś sposób są..
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam:)
Też tak sobie myślę:)
UsuńU mnie puste miejsce przy stole jest zarezerwowane dla dusz rodowych przodków, a po wigilii nie sprzątam wszystkiego ze stołu.
Nie wiem, a właściwie nie wyobrażam sobie, że życie na ulicy jest wyborem. Jak patrzę na bezdomnych to zawsze się zastanawiam, co się stało, że tak żyją. Nie wierzę, że pewnego dnia stwierdzili: od dzisiaj będę spał na chodniku i żebrał.
OdpowiedzUsuńNatomiast zgadzam się, że jest to swego rodzaju nałóg, że w pewnym momencie oni nie chcą żyć inaczej i nie chcą pomocy.
A ten talerzyk? Przecież to nic nie znaczący zwyczaj. Pusty, bezmyślny. Kto z nas tak naprawdę zaprosiłby do stołu śmierdzącego bezdomnego? No powiedzcie?
Mnie tradycja i zwyczaje kojarzą się z bezmyślnością, z brakiem refleksji, powielaniem schematów. I wszystko jest fajnie jak te tradycje nie wyrządzają nikomu krzywdy. Niech tam ludzie sobie tańczą w lesie, albo puszczają wianki na wodzie, albo stawiają talerzyk. Ale na świecie jest całe mnóstwo złych i okrutnych tradycji, dlatego czuję niechęć do wszelkich, tak zwanych: "zwyczajów".
Wiecie najtrudniejsze dla człowieka jest zrozumienie że inny może czuć i chcieć inaczej. Mnie się wydaje, że jestem taka otwarta i wyrozumiała, a to nieprawda. Rozmawiałam kiedyś z koleżanką i mówię, że nie potrafię zrozumieć jak ktoś może wydać 1000 euro na torebkę, a ona mówi do mnie: a może ktoś inny nie rozumie jak ty możesz wydać 1500 euro na wyjazd narciarski? I pomyślałam sobie, że ma rację. Pozwólmy ludziom żyć jak chcą, nie uszczęśliwiajmy ich na siłę, tylko dlatego, że nam się wydaje, że my wiemy lepiej.
I mam właśnie dylemat. Wróciłam wcześniej niż planowałam, powinnam zadzwonić do siostry i powiedzieć, że jestem w kraju. Ale wiem, że będzie mnie zapraszać na wigilię, a ja nie chcę iść. Chcę zostać u siebie i pogadać z psem.
jeszcze wrócę poczytać.... bo nie dotarłam wcześniej. na cedeen czekam. Ale do brzegu. osoby zaproszone dodatkowo, na ten pusty talerzyk, często czują się żle, niekonfortowo, sytuacja jest sztuczna. Co innego gdyby były u nass gościem również na codzień, taka zwyczajna rozmowa kawka czy herbatka. Ale w ten jeden dzień stawiamy się w bardzo niekonfortowej sytuacji. Taaa wpuslibyśmy tego gościa z ulicy. Akurat. tu zgadzam się z tobą. i na szczęście to nie ja szukałabym tej gościny.
OdpowiedzUsuńDodatkowa miseczka się nam trafiła :) i jest Emrys. Z nadzieją ogarnięcia chaosu a także tego, że urzekł pierwszym zdjęciem i obserwowałam go od września i jakoś dom mu był nie po drodze. Siostra ze starszym kotkiem szuka domu, bo ma jakiś zespół neurologiczny. Brat znalazł z inną starszą kotka dorosła. On był samym Mrozikiem w klatce. A przyszliśmy w innej sprawie raczej dziewczęcej, ale cóż życie tak chciało, los tak chciał. Jest Emrys. Jak to rzekła moja Druga Połowa nasz wybór i nasz los. Poradzimy sobie bo kochamy nasza kocia rodzinę. A nie mogła sobie wybaczyć, że Sherlock i Sansa co prawda krew się nie leje i nie wiadomo do końca o co chodzi w tych walkach na spojrzenia, ale wolała odwrócić uwagę od Luny. I udało się. A on jest malutki, po przejściach, wielkością jak kotek dwumiesięczny a jest podobno z sierpnia aż. Malutki będzie.
OdpowiedzUsuń