środa, 29 stycznia 2020

W mglistą, cichą noc Wszechświecie, część 4


Hanna siedziała i próbowała złapać oddech, kręciło się jej w głowie i mdliło. Odchyliła się, oparła plecy o ławkę, by poczuć jej stabilność i twardość. Czuła się jak balonik szarpany na wietrze, nieważka i bezbronna. Mimo, że Kolorowa znikła we mgle, Hanna nadal widziała szalik w swojej głowie. Wspomnienia napływały jak film, który w szaleńczym tempie przelatywał przez umysł kobiety. Emocje i uczucia były jak fala, nakładały się na siebie od czego ciało wibrowało. Fragmenty przeszłości wracały wirując i szukając swojego miejsca. To trwało i trwało...
Hanna nie wiedziała ile czasu już siedzi na ławce.
Film w głowie powoli wyhamował i znikł. Mogła rozluźnić ciało, które napięła do granic możliwości by utrzymać zalewające emocje. Było jej gorąco.
Spojrzała ma Rzekę przez łzy. Nadal płynęła. Księżyc nadal świecił. Mgła tylko podpełzła bliżej. Owinęła stopy Hanny białymi pasmami, które wspięły się po nogach wyżej. Dotykały rąk leniwie się snując, jakby głaszcząc delikatnie. Uspokajając.

Ostrożnie przywołała obraz Kolorowej w swojej głowie. Wszystko się zgadzało.
Szalik, burza niesfornych loków na głowie, zasmarkany nos i oczy pełne łez.
I ta kłótnia na ławce w świetle księżyca.
I to najboleśniejsze rozstanie, które zadało cios nie do zniesienia.

- Zapomniałam...jak mogłam to wszystko zapomnieć? Ona to JA.

Przerażenie napłynęło budząc dreszcze i znów spinając ciało.

- Zwariowałam. Gdzie ja jestem. Co ja tu robię? Może jestem chora? Leżę na Wzgórzu, dostałam wylewu i mam majaki. To wszystko jest tylko w mojej głowie, chorej głowie. Jak mogę widzieć siebie z przeszłości? Tam w kościele to też JA. Teraz pamiętam. Może już umieram, może to wszystko to ten słynny "film życia", który podobno się widzi przed śmiercią?

Racjonalizm życiowy Hanny szukał gorączkowo wytłumaczenia tego, co zobaczyła. Kolorowa była Hanną z przeszłości. Chociaż kobieta zapomniała już dawno o tych spotkaniach w kościele i na Wzgórzu, teraz pamiętała je doskonale. Pamiętała co było wcześniej, co było później. Pamiętała inne wydarzenia, które jakby znikły z jej pamięci, a teraz nagle rozbłysły w głowie wszelkimi kolorami emocji i napięć. Oszołomiony umysł szukał logiki, wyjaśnienia, normalności porządkującej wszystko.
A tej nie było...


Jednak kiedy wszystko przestało wirować, kiedy wystraszona Hanna zrobiła w swojej głowie szczelinę na to, co niemożliwe,  przypomniała sobie motki z których dawno temu zrobiła szalik. I to jak łączyła kolory, i to jak stukając drutami, oczko po oczku układały się ściegi. Jeden po drugim łączyły się i szalik nabierał wyrazu i formy. Zaczynał być, ponieważ ręce i hanina wyobraźnia go tworzyły.
I całkiem nowa myśl powstała:
-A co jeśli...jeśli to możliwe? Żyję w Miasteczku całe życie, nigdy nie wyjechałam na dłużej. Ile tysięcy, milionów kroków zrobiłam chodząc ulicami, polami, łąkami, nad Rzeką? Ile uczuć, emocji, zdarzeń tu przeżyłam? Może każdy krok to oczko, każde przeżycie to ścieg, każda emocja to kolor? Może moje życie to też szalik? Spleciony z materią Miasteczka, z jego przeszłością, teraźniejszością, przyszłością. Może każdy mieszkaniec ma swój własny szalik, może Miasteczko jest takim workiem motków, a my wszyscy, oczko po oczku, dziergamy własne szaliki? I może można je zobaczyć?
W jakiś magiczny sposób wejść w ten ścieg i zobaczyć jak powstawał. Jakich kolorów użyłam, dlaczego, jak zapętliłam oczko? Może mijam siebie co dzień, wczorajszą, przedwczorajszą, sprzed dwudziestu lat, sprzed pięćdziesięciu? Mijam i nie widzę. A dziś, jakimś cudem, widzę...

To nie były normalne myśli Hanny, ale dziś, tej nocy, wszystko stało na głowie.
Wszystko było INNE.
Mgła, która zasłoniła Miasteczko i uśpiła jego mieszkańców.
Woda, która skraplała się na drzewach, rozlewała się po mokrych ulicach i błyszczała w świetle latarni.
Rtęciowa Rzeka płynąca przez Dolinę, odbijająca światło Księżyca, który w lisiej czapie wisiał na niebie.
I Hanna siedząca na ławce na Wzgórzu, zamiast w swoim domu. Ona też była inna.
Uświadomiła też sobie, że choć to wszystko było dziwne i przerażające, to jednak czuła się bardziej sobą, bardziej niż dotychczas. Miała wrażenie, że kilkadziesiąt lat spędziła w półśnie, który był realny, lecz taki trochę niewyraźny. Jakby za szybą. Rzeczy się działy, życie płynęło, czasem bolało, czasem przytulało, ale wszystko to było jak mgła, nieuchwytne.

Teraz Hanna widziała wyraźnie, wręcz hiper realnie, każde wydarzenie w swoim życiu. Widziała jak jedno wynikało z drugiego, widziała jak oczko po oczku tworzyła własny szalik życia.
Widziała gdzie popełniła błędy, widziała jak pruła ścieg i zaczynała od nowa.
I zrozumiała, że choć nie wie jak to możliwe, to właśnie po to dzisiaj przyszła na Wzgórze.
By zobaczyć w tkance Miasteczka swoje życie, własne Dzieło.
I widziała...


Poczuła się lżejsza. Jakby opadło z niej coś, co dźwigała na barkach tak długo, że zapomniała o tym. Coś ciężkiego spłynęło w mgłę i znikło. Wyprostowała się, spojrzała na rtęciowo-księżycową Rzekę. Świat nadal był. Było cicho, pięknie, spokojnie.
Mgła nie była już tak przerażająca, cokolwiek się w niej kryło, odeszło.
Hanna poczuła zmęczenie w mięśniach, które się rozluźniły. Miała ochotę zwinąć się w kłębuszek i zasnąć. Ale zimne stopy, zmarznięty nos i mokre rękawiczki dały do zrozumienia, że ciepły dom i własne łóżko to coś, co jest teraz najbardziej potrzebne.
Uśmiechnęła się do siebie:
- Jestem jak podstarzała Scarlett O'Hara, pomyślę o tym wszystkim jutro.

Wstała i raźnym krokiem z latarką w ręku ruszyła ścieżką na dół. Mgła rzedła, noc przejmowała władzę nad Miasteczkiem. Hanna nie wiedziała ile czasu spędziła na Wzgórzu, ale czuła, że trochę tam posiedziała. W domach już tylko gdzieniegdzie świeciło światło w pojedynczych pokojach. Nocne marki walczyły z magią Miasteczka, nie pozwalały sobie na podróże senne, kurczowo trzymając się realności.
Hanna doszła do swojej ulicy, zadowolona pomyślała miło o ciepłej herbacie, gdy nagle zobaczyła ruch przy starym kasztanie. Wzdrygnęła się, ale nie poczuła ani grama lęku.
- Dzisiejsza noc jest i tak wystarczająco wariacka, już nic mnie nie zaskoczy- pomyślała.
Podeszła bliżej i w mroku, leciutko tylko rozproszonym przez odległą lampę uliczną, zobaczyła przytuloną do drzewa Kolorową.
- No tak, często przychodziłam się tu wypłakać. Ten stary kasztan zawsze mi pomagał. Dobry przyjaciel. A może...- zelektryzowała Hannę nowa myśl- ...może mogę do niej podejść. Może mogę jej coś doradzić? Może mogę ją przestrzec, żeby nie popełniła moich błędów?
Serce Hanny znów zaczęło galopadę, gardło się ścisnęło, zrobiła krok w stronę Kolorowej.
Jednak zatrzymała się, spojrzała na swój dom, który był już niedaleko, widziała, że pali się lampa w salonie, przez zasłony migał światłem telewizor.
Spojrzała jeszcze raz na ukrytą w mroku dziewczynę.

- Nie, nie trzeba- pomyślała z lekkim zdziwieniem- wcale nie trzeba, wszystko jest dobrze.
Wszystko jest tak, jak powinno być.

Zaczęła iść do domu, radośnie i szybko, bo wiedziała, kogo tam zastanie.

 THE END



Ps. Źródło zdjęć: internet.


Pozdrawiam Wszechświecie z białego (przez chwilę) Miasteczka, Twoja Prowincjonalna Bibliotekarka.




czwartek, 9 stycznia 2020

W mglistą, cichą noc Wszechświecie, część 3

źródło: internet

- Hania, zanieś babci kolację!

Hania podniosła głowę znad książki. Niechętnie i powoli wsunęła pocztówkę jako zakładkę między czytane strony i odłożyła tom na półkę. Od momentu, kiedy książki Małgorzaty Musierowicz wpadły jej w oko w bibliotece, nie mogła się od nich oderwać. Teraz czytała Idę sierpniową i była zachwycona, a jednocześnie odkrywała, jak świat może być inny od jej własnej codzienności. Zazdrościła Idzie fajnych rodziców, życia w wielkim mieście i odwagi...
Tak, chyba odwagi zazdrościła najbardziej...

-Hania, ruszże się. Rzuć te książki wreszcie!

Głos mamy nabrał ostrości, więc Hania zeskoczyła z wersalki i szybko poszła do kuchni. Mama zakładała właśnie swój codzienny, szary płaszcz. Wzięła torebkę i odwróciła się do Hani:
- Zanieś babci kolację, dopilnuj żeby zjadła, muszę iść do ciotki Marty, źle się czuje. Wrócę późno, a twój ojciec znów siedzi wiadomo gdzie. Zamknij dom, biorę klucz.
Zakręciła się i już jej nie było. Ciocia Marta często chorowała, mama czasem wracała późno w nocy, Hania słyszała jej powolne kroki w korytarzu, a potem ciche, szeptane złym szeptem, kłótnie rodziców. Nakrywała wtedy głowę kołdrą i uciekała w sen, czasem, jak miała szczęście, śniła jej się  jeżycjadowa ulica Rosevelta 5.
Wzięła ze stołu tacę z drożdżówką i kubkiem kakao. Ostrożnie przeszła korytarzem, nacisnęła łokciem klamkę i weszła do malutkiego pokoju babci Mili. Babcia tak naprawdę nazywała się Zofia, Hania nie wiedziała, czemu wszyscy mówią Miłka, sama w dzieciństwie zdrobniła to na Mila i tak zostało. Postawiła tacę na stoliku obok łóżka i spojrzała na drzemiącą kobietę.
Babcia lubiła spać na wysokich poduszkach, prawie siedząc. Była malutka, skurczona i sucha jak herbatniczek. Cieniutkie, siwe włosy zawsze splatała w króciutki, chudy warkoczyk, związany czerwoną szmatką.
- Od uroku wnusiu, od uroku, czasem twoja mama tak spojrzy na mnie, że strach się bać- żartowała babcia, nie dając sobie odebrać szmatki. Hania zawsze miała wrażenie, że to nie do końca był żart. Sama bała się ostrego wzroku  mamy.
Dotknęła ciepłej, drobnej ręki babci:
- Babciu Milu, kolacje przyniosłam.
Babcia otworzyła oczy i przez chwilę patrzyła na wnuczkę oszołomiona, ale zaraz w jej oczach pojawił się błysk rozpoznania:
- Moja Haniulka kochana. Kolację mi przyniosłaś? Co tam masz dzisiaj?
- Drożdżówkę mama upiekła i kakao mam.
- A cukru tyle ile lubię?
Hania roześmiała się:
- Poczekaj babciu...
Szybko pobiegła do kuchni, złapała cukierniczkę i wróciła. Starannie odliczyła sześć łyżeczek cukru do kubeczka z kakao, wiedząc, że mama posłodziła tylko jedną, a babcia lubiła bardzo słodko, siedem łyżeczek cukru. To była ich malutka tajemnica, łącząca babcię i wnuczkę w cukrowej konspiracji.
Babcia poprawiła się w łóżku, usiadła powolutku, wzięła tacę na kolana, zaczęła skubać drożdżówkę i popijać kakao mrużąc z lubością oczy. Hania przysiadła w nogach łóżka, podkuliła nogi, oparła brodę na kolanach i siedziała w ciszy.
Babcia po chwili spojrzała na wnuczkę znad kubka i zapytała:
- A co ty siedzisz tak cicho Haniulku? Zawsze buzia ci się nie zamyka, a tu cisza...
- Bo ja babciu myślę. Czytam książkę teraz i tam jest taka Ida. Ona jest bardzo zaradna. Jak nie miała pieniędzy, to zrobiła takie fajne serduszka i sprzedawała. A jak nie miała sukienki, to z firanki sobie zrobiła, mama jej pomogła i siostra starsza. Wiesz babciu, że idę do liceum we wrześniu. Kaśka mówiła, że mama dała jej trochę pieniędzy na nowe ubrania do nowej szkoły. Ja wiem, że tam będą prawie sami znajomi z podstawówki, ale też bym chciała troszkę nowych rzeczy.
- Prosiłaś mamę pewnie...- babcia ze zrozumieniem pokiwała głową. Wiedziała, co usłyszała jej wnuczka od matki.
- Prosiłam, ale mama powiedziała, że moje ubrania są dobre, a pieniądze na drzewach nie rosną.
Zapadła chwila ciszy, babcia Mila siorbnęła kakao i zamyśliła się.
Po chwili powiedziała:
- Haniu, nie mam pieniędzy, ale porozmawiam z  twoją mamą. Tymczasem podejdź do szafy i tam, na dole, jest szuflada. Otwórz.
Hania zeskoczyła z łóżka i podeszła do starej szafy. Kucnęła i pociągnęła za uchwyt, szuflada wysunęła się gładko. Zapach suszonego piołunu zakręcił Hani w nosie aż kichnęła. Babcia zawsze mówiła, że piołun odgania myszy, wolała to niż kulki na mole, których zapachu nie cierpiała.
W szufladzie był spory, szary, lniany worek. Hania wyciągnęła go i podeszła do babci. Położyła worek na kołdrze i otworzyła. W środku było mnóstwo kolorowych motków włóczki. Małych i większych, pozwijanych starannie, we wszystkich kolorach tęczy. Hania aż się uśmiechnęła, uwielbiała kolory, ale w sklepach rzadko udawało się kupić coś wesołego. Z resztą mama nie lubiła, mówiła, że to nie elegancko wyglądać jak papuga. Większość haninych ubrań była więc elegancko szarobura.
Babcia Mila popatrzyła na wnuczkę z uśmiechem:
- To włóczka, która została z dawniejszych moich robótek. Porządna wełenka, nie jakaś tam anilana. Można z niej wyczarować coś wesołego i takiego, czego nie będzie miał nikt.
I ty to zrobisz sama, tak jak ta Ida.
- Babciu, ale ja nie umiem robić na drutach!
- Nauczysz się raz dwa. Zdolna jesteś. Zaczniemy od czegoś prostego. Prawo lewo. Zajrzyj no do szuflady, tam jeszcze druty są.

źródło: internet

Nauka poszła bardzo łatwo, więc Hania postanowiła zrobić szalik. Wesoły i tęczowy, taki, jaki jej się marzył zawsze. Wieczorami siedziała z babcią, wybierała kolory, dopasowywała. Szalik powstawał powoli, ale cieszył oko. Był szalony, zawadiacki, pełen radości. Babcia opowiadała historie z czasów swojego dzieciństwa, a Hania przy otwartym oknie, w zapachu letnich wieczorów, stukała zawzięcie drutami. Tak jej się to podobało, że wcale nie chciała szalika kończyć. Był duży, szeroki i długi, zakończony fantazyjnymi frędzlami.
Mama krzywym okiem patrzyła na powstające wariackie dzieło. Komentowała, że wstyd będzie na ulicę wyjść z córką, bo wszyscy będą się gapić. Ale babcia zawsze jakoś rozładowywała sytuację żartem i mama w końcu odpuściła. Zabrała Hanię na zakupy i kupiła jej nowe buty i spódniczkę. Hania wiedziała, że zawdzięcza to babci Mili.
Skończony szalik, wyprany i równiutko zwinięty, został włożony do szafy w haninym pokoju, gdzie oczekiwał na zimne i chłodne wieczory i swój debiut w świecie.
Zaczął się wrzesień i Hania rozpoczęła naukę w liceum. W zasadzie nic się bardzo nie zmieniło, podstawówka do której chodziła była w drugim skrzydle tego samego budynku. Kilku kolegów znikło, kilku się pojawiło. Nowi nauczyciele stawiali nowe wymagania, ale poza matematyką, Hania lubiła się uczyć. Nie lubiła na siebie ściągać uwagi, więc była uważana za dobrą, spokojną uczennicę.

Życie toczyło się równo swoimi codziennymi rowkami do momentu, gdy któregoś, wrześniowego ranka Hania weszła do kuchni rano i zastała mamę siedzącą nieruchomo przy stole.
Mama spojrzała nieobecnymi oczyma na córkę i powiedziała:
- Babcia umarła w nocy.

Hania zamarła. Wszystko jakby stanęło w miejscu. Nie mogła nic powiedzieć, nie mogła się ruszyć. Mama patrząc na nią powiedziała:
- Idź do szkoły. Nic tu nie pomożesz. Muszę załatwić mnóstwo rzeczy.
Hania oderwała ciężkie stopy od podłogi. Podeszła do lodówki, wyjęła masło i serek topiony. Wzięła chleb i na stolnicy zrobiła sobie kanapkę. Mama wstała, zrobiła jej i sobie herbatę.
W ciszy, która przykrywała wszystko jak gruba, dusząca kołdra, zjadły śniadanie.
Hani zdawało się, że nie da rady przełknąć kęsów kanapki, jednak zmusiła się do zjedzenia całej.
Potem ubrała się i poszła do szkoły.
W szkole wszystko toczyło się swoim rytmem, tylko Hani zdawało się, że stoi obok. Z oddali oglądała siebie rozmawiającą z koleżankami, śmiejącą się jakby wszystko było dobrze.
Jakby nic się nie zmieniło. Myślała:
- Jakie to dziwne, czy ja jestem Tu, czy Tam z koleżankami. Jakby mnie nie było, ale jestem. Chyba jednak bardziej mnie nie ma...

W tym dziwnym stanie Hania spędziła kilka dni.

Aż w dniu pogrzebu, kiedy ubierała się do kościoła, sięgając po czarną kurtkę z szafy, wyciągnęła przypadkiem szalik.
Szalik wypadł na podłogę i aż zadźwięczał feerią barw.

Podniosła go, poczuła w rękach miękkość wełny.
Nagle pojawiło się wrażenie, że babcia jest obok niej.
Zapach piołunu z szafy, kolory, szarpnięcie w sercu i gardle. Hania rozejrzała się, ale nikogo nie zobaczyła. Jednak poczuła ciepło jakie przepłynęło po jej ramieniu. I nagle popłynęły łzy, najpierw ciche, wielkie krople. Potem Hania osunęła się przy szafie na podłogę i rozszlochała się na dobre.
Oparta o szafę, z szalikiem przytulonym do twarzy, płakała rozpaczliwie, mocno, całym ciałem.
To trwało i trwało, aż w końcu powoli zorientowała się, że jest znów bardziej Tu. Nie czuła się już zawieszona w dziwnym, nieważkim świecie. Czuła ciało, twardą podłogę, szalik pachnący piołunem. Oddech był już lżejszy, choć jeszcze rwał się spazmatycznie, jakby płuca nie mogły się do końca rozluźnić. Ale wiedziała, że jest lepiej, choć była bardzo zmęczona.
Chciała się zwinąć na łóżku z szalikiem i zasnąć.

Jednak musiała iść pożegnać babcię Milę. Wstała powoli, zawinęła sobie szalik na szyi i wzięła kurtkę. Spojrzała w lustro wiszące na drzwiach szafy i zobaczyła dziewczynę w kolorowym szaliku, która była zapłakana, miała spuchnięte powieki, czerwone i mokre policzki a kręcone włosy były w nieładzie. Wyciągnęła dłoń i dotknęła odbicia. Tafla lustra była zimna, ale dziewczyna z lustra też wyciągnęła do niej dłoń. Hania miała wrażenie, że tamta jej współczuje. Widziała w jej/swoich oczach smutek i ciepło.
Niespodziewanie uśmiechnęła się do tej drugiej w lustrze.
-To Ja i Nieja- pomyślała- jesteśmy dwie, nie jestem sama.
I zapadła decyzja w Hani.
Włożyła kurtkę, poprawiła szalik, spojrzała w lustro.
Nieja uśmiechała się do niej, stała wyprostowana z głową dumnie podniesioną do góry, szalik mienił się kolorami tęczy a w jej oczach błyszczało zdecydowanie.
- Babciu Milu pożegnamy się, dam radę...

Ubieranie drzew www.urbanshit.de
cdn.....

środa, 1 stycznia 2020

W mglistą, cichą noc Wszechświecie, część 2

źródło: internet
Miasteczko owinięte mgłą lewitowało na ziemią.  Biało-szary dywan uniósł je ponad nadrzeczne błonia, łagodnie kołysząc, wyciszając, utulając do snu.
Mieszkańcy wstawali od stołów po kolacji, czując napływające zmęczenie. Jeszcze żony krzątały się w kuchni, jeszcze mężowie podrzucali do pieców centralnego ogrzewania, jeszcze małe dzieci marudziły, a nastolatki, oświetlone światłem małych ekraników komórek, wysyłały w eter sekrety młodego życia. W ciałach już jednak pojawiała się ociężałość, zmęczenie rozluźniało napięte mięśnie, ciążyło na powiekach, przyczepiało się do stóp. Dorośli przytulali się do poduszek z lekkim westchnieniem ulgi, dzieci z uśmiechem, a nastolatki z planami na następny dzień.
Miasteczko, otulone mgłą, zasypiało.
Pojawiało się i znikało, raz będąc Tu, a raz Tam.

Hanna nadal zdziwiona, lecz z jakąś niezwyczajną dla siebie determinacją, szła dróżką na Wzgórze. Lampy świeciły rozproszonym, żółtym światłem. Mgła trochę się rozrzedziła i gdy Hanna, lekko zasapana, weszła na szczyt Wzgórza, zobaczyła Rzekę. Na nocnym niebie świecił Księżyc zbliżający się do pełni. Oświetlał chmury srebrnym, magicznym światłem. Płynąca w dole Rzeka odbijając je, wyglądała jak szeroka wstęga błyszczącej rtęci, rozlewająca się w biało-szarej dolinie.
Oddech kobiety uspokajał się, a w sercu zatrzepotało coś ciepłego.
Coś, czego Hanna dawno nie czuła, więc nie od razu rozpoznała. Chwilę trwało zanim zrozumiała, że ten ucisk w klatce piersiowej to zachwyt. Pozwoliła by to uczucie rozpłynęło się po całym ciele. Ciepła fala z lekkim oporem spłynęła do brzucha i kolan, popłynęła w górę ogrzewając policzki, szkląc oczy:
- Czemu tu nie przychodziłam? Tyle lat... mieszkam tu od urodzenia, czemu przestałam tu przychodzić?

Myśli Hanny poszybowały w przeszłość, w czasy dzieciństwa, gdy Rzeka była przyjaciółką.
Razem z koleżankami spędzała nad jej brzegami całe dnie. Pływały, zbierały kamienie, opalały się, spacerowały. Rzeka słuchała szalonych opowieści, dziecinnych kłótni i wyszeptanych marzeń. Szemrząc cicho rzucała na uśmiechnięte twarze złote refleksy słońca, a czasem spłukiwała z policzków łzy. Czas niewinności.

Hanna podeszła do ławki. Wytarła ją rękawiczką i usiadła zapatrzona w srebrną Rzekę, pozwalając by słodko-gorzki film z przeszłości w głowie, mieszał się z zachwytem.
Mgła wirowała za jej plecami, tworząc dziwne, falujące wzory. Była cały czas w ruchu, jakby szukając swojej prawdziwej formy i nie mogąc jej znaleźć. Mglista kurtyna zasłoniła Miasteczko, gdyby Hanna się obejrzała, nie dostrzegłaby nawet dachów, ale ona patrzyła na Rzekę.
Po raz pierwszy od wielu, wielu lat słyszała bicie swego serca.

źródło: internet
Powoli emocje opadły i kobieta rozejrzała się po Wzgórzu. Spory kawałek dalej, obok punktu widokowego, stała ławka. Była słabo widoczna we mgle, ale nagle padło na nią światło Księżyca, który wypłynął zza chmur i zaskoczona Hanna zorientowała się, że nie jest sama.
Na ławce siedziała para, chłopak i dziewczyna. Światło rozproszyło mgłę i wyostrzyło kontury przytulonych do siebie postaci. Zaiskrzyło w kręconych włosach dziewczyny i Hanna z niemałym zaskoczeniem zorientowała się, że na ławce siedzi Kolorowa, zamotana w ten wielki, niedorzeczny szal. Chłopak obejmował ją ramieniem, a Kolorowa, wciśnięta pod jego pachę, wyglądała na zachwyconą i przeszczęśliwą. Chłopak wyglądał znajomo, Hanna mocniej skupiła wzrok i poznała ministranta z kościoła.

Przez chwilę była zła, że zakłócają jej spokój, jej samotność, jej własną chwilę zachwytu. Czuła, że ta noc jest jej. Po raz pierwszy od tylu lat coś drgnęło w jej sercu, coś ją zachwyciło, napłynęły wspomnienia o których zapomniała. Czuła, że jakaś klatka wokół jej żeber poluzowała, lżej jej się oddychało. Miała wrażenie, że jest nieważka, mogłaby usiąść na pasmo mgły i z spłynąć nad Rzekę, a potem jak łódką, popłynąć dalej, w nieznane.
Zaskoczyły ją własne myśli.

Jeszcze raz spojrzała na parę tulącą się do siebie i pomyślała:
- Stara jestem, zazdroszczę im, przyznajmy się. Niech sobie siedzą, to takie miłe, taka młoda miłość...
I znów coś w Hannie, jak echo, zabolało. Oparła się wygodniej o ławkę i przeniosła wzrok na Rzekę.

Jednak po chwili zerknęła ukradkiem na młodych.

Już nie siedzieli przytuleni. Odsunęli się od siebie, a Kolorowa coś gorączkowo tłumaczyła chłopakowi, machając rękoma. On siedział sztywno, widać było, że nie zgadza się z tym co słyszy. Hanna zorientowała się, że przytulanie przeszło w poważną sprzeczkę, choć odległość uniemożliwiała usłyszenie czegokolwiek.
Chłopak zerwał się z ławki, zrobił parę kroków jakby chciał odejść. Kolorowa siedziała nadal, pochyliła głowę, burza loków zasłoniła jej twarz. Plecy jednak miała wyprostowane, rękoma kurczowo trzymała się siedziska ławki, jakby to miało ją uchronić przed pobiegnięciem za chłopcem. A on stanął tyłem do niej i patrzył na Księżyc. Srebrne światło oblało smukłą, młodzieńczą postać. Ręce włożył do kieszeni spodni i kołysząc się na piętach, chyba coś mówił. Kolorowa ani drgnęła. Siedziała spięta, nieprzejednana. Chłopakowi opadły ramiona, skulił się lekko w sobie i odwrócił do dziewczyny. Ona podniosła głowę i popatrzyli sobie w oczy.

Hannie zrobiło się wstyd, że ogląda tak osobiste emocje, ale nie mogła oderwać oczu od pary, która tej nocy, wraz z nią, wędrowała po zaspanym i mglistym Miasteczku. Tak jakby mgła swoimi pasmami i wirami połączyła ich w jakiś magiczny, nieprzewidywalny sposób. Młodzi zdawali się nie widzieć Hanny, zabsorbowani własnymi uczuciami. Ani razu nie spojrzeli na ławkę, gdzie w pełni oświetlona przez Księżyc, siedziała starsza pani:
- Jakby mnie tu nie było- pomyślała- może nawet mnie tu nie ma. Śpię sobie w moim łóżku, mąż cicho chrapie, a mi się śni ta dziwna noc, mgła, woda, Księżyc, Rzeka. I ta młoda, śmieszna, rozczulająca para. Śni mi się to wszystko, to tylko dziwny sen. Przecież nigdy bym nie poszła sama w nocy na wzgórze. To nie jestem ja. Przecież lubię moje utarte ścieżki, małe, powtarzalne zwyczajności. To wszystko nierealne, więc to sen...

Jednak czuła zimno, które wraz z wilgocią przepełzło pod płaszcz i dotarło do skóry. Czuła twarde oparcie ławki i zmarznięte palce u stóp. Kiedy przesuwała ręką po siedzisku czuła nierówne warstwy nałożonej przez lata farby. I wiedziała, że to nie jest sen. Ale jakoś dziwnie i niespodziewanie dla siebie, nie bała się. Wewnątrz niej, w sercu, była zgoda i ciekawość.  Przypomnienie sobie tego stanu teraz, było jak odkrycie na nowo zapomnianego na strychu skarbu. Starego, ale jakby nowego.

Młodzi patrzyli na siebie długo, szukając w swoich oczach czegoś, co wydawało im się, że chcą zobaczyć. Ale chyba się nie udało. Chłopak zrezygnowany odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył ścieżką na dół. Skulił się, opuścił głowę i przeszedł obok Hanny jakby nie istniała. A ona poczuła szarpnięcie współczucia:
- Ach, jakie to niepotrzebne, możecie być razem, nie trzeba tak melodramatyzować...

Kolorowa siedziała nadal sztywno na ławce, patrzyła za oddalającym się chłopakiem, aż zniknął we mgle i ciemności, której nawet Księżyc nie mógł rozjaśnić. I w tym momencie zapadła się w sobie, zwinęła w kulkę i zaczęła szlochać. Drobnym ciałem wstrząsały spazmy, objęła się ramionami i płakała.
Hanna teraz naprawdę poczuła się okropnie, jak podglądaczka. Z jednej strony chciała odejść i dać dziewczynie prywatność, a z drugiej strony chciała podejść, przytulić i powiedzieć słowa otuchy. Wstała, ale nie mogła się zdecydować, ciało szarpnęło się raz w kierunku ścieżki, raz zrobiło krok w kierunku Kolorowej.
W głowie Hanny wirowały emocje: żal, smutek, rozczarowanie, stary, swędzący ból znów odbił się echem od sztywnej blizny, gdzieś w głębi Hanny. Nie była w stanie zrobić żadnego kroku....

Tymczasem Kolorowa  przestała już szlochać i powoli wstała z ławki. Chwilę patrzyła na Rzekę i powoli ruszyła ścieżką w dół. Nie goniła chłopaka, widać było, że się poddała, szła zgarbiona, zawinięta w szalik, zagubiona...
Hanna stała jak wmurowana, nie mogąc zrobić ruchu, a Kolorowa była coraz bliżej, oświetlona srebrnym światłem. Loki jej się skręciły mocniej od wilgoci, mgła wirowała wokół jej stóp. Kiedy podeszła blisko, kobieta mogła zobaczyć jej policzki lśniące rtęciowymi łzami.
W momencie mijania, ich oczy się spotkały....

Hanna spojrzała w mokre, błyszczące źrenice. Coś przepłynęło między nią a Kolorową, coś co było śliskie, ciepłe i elektryzujące. Kobieta cała zadrżała i osunęła się na ławkę bez tchu. Kręciło się jej w głowie i usłyszała dźwięk jakby kryształowy, wibrujący, wysoki. Rozszedł się  wokół jak fala. Wszystko zadrżało. Nawet Wzgórze. Nawet Księżyc i rtęciowa Rzeka.

Kolorowa powoli zniknęła we mgle.
Hanna oniemiała siedziała  na ławce.
Myśli jak w kalejdoskopie wirowały, układając coraz inne wzory, w końcu zwolniły i wyłoniła się pewność:
- Szalik, ja znam ten szalik. To niemożliwe...

Twórca:Gogol Lobmayr



PS. Ciąg dalszy nastąpi :)
PS2. Wszystkim życzę zdrowego, pełnego radości i szczęścia, magicznego 2020 roku.




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja noworoczna i wyspana Prowincjonalna Bibliotekarka.