Potrzeba popatrzenia na inny horyzont, inne niebo, innych ludzi była tak silna, że nie walczyłam z tym. Zdałam się na Wszechświat, weszłam na Booking i znalazłam ofertę z bezpłatnym całkowicie odwołaniem + śniadanie. Cud jakowyś.
W dodatku bardzo kompatybilną z portfelem bibliotekarki i strażaka. W dodatku w hotelu standard jaki zwykle dla nas był nieosiągalny. W dodatku pod Ślężą, którą od kilku lat oglądam i chciałam odwiedzić. Więc nie zastanawiałam się bardzo, tylko 7 godzin drogi, jedziemy :)
W tym momencie zastopujcie się drodzy czytacze. Jeśli ktoś poczuł złość, lekki wnerw, podskoczyła mu noga, zabolał żołądek, ścisnęło w brzuchu albo zrobiło się po prostu gorąco...to radzę pójść gdzie indziej. Bo to znaczy, że kilka złych emocji się uaktywniło. I dalsze czytanie pogłębi tylko ten stan. Możecie się nad tym zastanowić, bądź całkiem odpuścić, bądź, jeśli ktoś musi, przeczytać do końca.
Ja tylko uprzedzam, tyle jeśli chodzi o BHP.
W niedzielę po południu nasz strudzony, pełnoletni Picasso wjechał na parking Ślężańskiego Młyna. Mąż spojrzał na zaparkowane samochody i powiedział: my tu nie pasujemy...
Odpowiedziałam: chodź, udowodnię ci, że pasujemy doskonale!
I tak było. Personel był przemiły, pokój z klimatem i czyściutki. Wokół zieleń, ptaki, las. W restauracji sporo ludzi, dzieci i psów. Obok hotelu jest stadnina, przyjemnie było popatrzeć na konie, pijąc herbatę i jedząc galaretkę z truskawkami.
A rano, przed wyjazdem na zwiedzanie, panie kelnerki podawały nam śniadania, pyszne i kolorowe.
Nie było wokół strachu, było Życie. Ludzie rozmawiali, uśmiechali się, witali, dotykali.
Przytulali dzieci, głaskali psy, leniwie sączyli wino...
Dotknęłam ręki Męża: pasujemy ;)
A w jego oczach (bo wiecie, on małomówny jest) dostrzegłam ciepłe potwierdzenie.
Plan zwiedzania mieliśmy dość bogaty, ale to zawsze weryfikuje się bólem moich nóg i kręgosłupa.
Ma być miło, bez napinki. Tym razem miałam plan, wejść na Ślężę. Wiem, że dla starych, górskich wyjadaczy to żadne wyzwanie. Ale ja, z moją nadwagą i kręgosłupem po przejściach, potraktowałam to jak sprawdzian. I weszłam. Weszłam, zdobyłam i nawet zeszłam, co jest też wysiłkowe jednak, ku mojemu zdziwieniu. Pięknie tam jest. A widok magiczny...
Następnego dnia nie miałam zakwasów, hurra! Kijki to moi najlepsi przyjaciele teraz.
Dolnośląskie jest przepiękne. Chyba już trzeci raz jesteśmy, a jest ciągle co zwiedzać. Choć obecnie zwiedza się tak ;)
Ale to są drobne niedogodności. Nie przeszkadza mi to.
Ludzie uśmiechają się do siebie oczami teraz, może nie wszyscy, ale my spotykaliśmy tych uśmiechających się. Włóczykijów, jak my. Takich, którzy nie pozwolą się usadzić w miejscu, którzy nie znoszą ograniczeń, którzy uwielbiają inne horyzonty, nie chcą bać się Życia, chcą je dotykać, smakować i doświadczać....
Więc doświadczaliśmy.
Zamek w Książu |
Arboretum w Wojsławicach
Muzeum Porcelany w Wałbrzychu |
Nawet mi do głowy nie przyszło, że można handlować amorkami, a tu proszę: Targ Amorków. |
Świątynia Pokoju w Świdnicy |
W Świątyni Pokoju byliśmy już drugi raz. Znów trwał remont. Piękna jest, ale jeśli nawet było tam Sakrum, zbudowane z modlitw, pragnień i emocji wiernych, to jakoś tego nie czuć. Jest piękna. Jednak choć zadbana, remontowana bez końca, odnawiana, jej duchowość została z niej, warstwa po warstwie, starta. Piękna, ale Dusza tego miejsca zanika...Wszystko się zmienia.
Muzeum Zabawek w Kudowie Zdroju |
I oczywiście, bo jakżeby bez tego, historia taka się opowiedziała. Choć może raczej jej alternatywne wersje opowiedzą się w głowach czytających, bo nie wiemy jak było między nimi, Kocicą i jej Mężem.
Wychodząc ze Świątyni Pokoju szliśmy sobie spokojnie do samochodu. Gorąco było, człapałam powoli po chodniku, z opuszczoną głową, patrząc na moje stopy, lekko już opuchnięte, myśląc o wannie z zimną wodą...Nagle, kątem oka, dostrzegłam dwa kawałeczki papieru, leżące na czarnej kostce parkingu. Przyciągnęły mój wzrok jak magnes, odręczne pismo! Podeszłam szybko, a Mąż krzyknął za mną: tylko nie dotykaj, zrób zdjęcia sieroto...co ja z tobą mam!
Faktycznie, nie pomyślałam, że można skorzystać z techniki. Więc zrobiłam zdjęcia i zostawiłam skrawki tak jak leżały. Pojechaliśmy dalej. Dopiero w pokoju hotelowym, zrelaksowana, wyprysznicowana, z nogami posmarowanymi Lotionem, zajrzałam cóż to za papierki. Proszę ;)
Jaka historia cudna...
On, Mąż Kocicy o 10.56, któregoś nieznanego nam dnia, pisał do niej list. Odręcznie, długopisem. Nie smsy, nie messengery, nie maile. Odręcznie. Był gdzieś daleko od rodziny i tęsknił...
Pisał, że cieszy się, że ona i dzieci dobrze się bawili na jakimś wyjeździe. Że myśli o żonie, że chciałby przy niej być ( i nawet więcej). I prosi, by wysłuchała piosenek, które jej podał, bo to, co tam jest śpiewane, on chciałby powiedzieć jej, swojej Kocicy...Najpiękniejszej, na serca dnie, płynącej w jego żyłach, jego Kobiecie.
Czyż nie piękne?
Tylko czemu list został podarty? Czy to On, rozżalony czymś, podarł go i skrawki poleciały przez okno samochodu na parking pod Świątynią? Może w ostatniej chwili stwierdził, że zbyt romantycznie i emocjonalnie napisał, zbyt wiele zdradził i odsłonił się, a mężczyzna musi być twardy i list został podarty? A może to Ona, Kocica, przeczytała list pisany sercem i w złości lub lekceważeniu, podarła i wyrzuciła. Bo może On już nie był dla niej tak ważny, czas wszystko zmienia, a może nie chciała wyznań miłości, tylko powrotu Męża...
Tyle wersji, tyle możliwości, tyle uczuć...
Życzę im jak najlepiej.
Może są razem, może siedzieli obok mnie w małej kawiarni obok Świątyni i pili kawę śmiejąc się,
a dwie małe dziewczynki biegały wokół nich z roztapiającymi się lodami w rękach.
Może to byli oni...
Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja wędrująca, już planująca następny wyjazd, Prowincjonalna Bibliotekarka.