poniedziałek, 20 lipca 2020

Arbeit macht frei, Wszechświecie.





Moi przyjaciele remontują łazienkę.

Ale najpierw Wszechświecie pojechałam do mamy. Mama teraz mieszka sama. W wrześniu minie dwa lata od śmierci taty. Szybko jakoś upłynęło, biorąc pod uwagę, jak było trudno na początku. Życie jednak dąży do przepływu. Można się zatrzymać na jakimś ciężkim przeżyciu, mielić emocje w kółko, ale w końcu większość ludzi pójdzie dalej. Oprócz tych co nie pójdą, ich wybór.

Jeździmy do niej często. Trzeba pomóc, zrobić jakieś lepsze zakupy, pokosić, poreperować różności. Cały dom nadaje się do remontu, ale jakoś na to ani siły, ani chęci jeszcze nie mamy. A mamie dobrze tak jak jest.  Zrobiliśmy tylko nową łazienkę, dla własnej  i maminej wygody, i już.
Ogród mojej mamy jest piękny. Ma rękę do kwiatów i warzyw, więc wszystko rośnie. Od kiedy pamiętam, zawsze zakładała ogród. Ogórki, marchewki, pomidory, buraki, cebula. Ziemniaki i pszenica na polu. Czasem owies. Była krowa, świnki, kaczki, gęsi, kury...
Ja nie wiem jak ona to wszystko ogarniała, bo jeszcze była praca w sklepie GS na pełen etat i nie było wolnych sobót. I trzy córki, i mąż pijak-awanturnik.
Może dlatego nigdy od niej nie słyszałam miłych opowieści z początków mojego życia. Mama zawsze mówiła tylko jak bardzo była zmęczona, jaka chuda, jak nie mogła jeść i kiedy szła do pracy, to musiała przystawać, bo bała się, że upadnie. Słuchałam tego jako małe dziecko, słucham teraz czasem. 
Często nam opowiadała zdarzenia z własnego dzieciństwa, tam było weselej. Wybierała historie, które ją cieszyły. Zabawy z kolegami, pasienie gęsi, jazdę konną, kradzieże jabłek, chodzenie na pijawki. Ale i tam też pojawiały się opowieści o ciężkiej pracy, strachach, głodzie, pożarze domu, szpitalu. 
Kiedy pojechała się spotkać ze swoją siostrą w zeszłym roku, jak już nagadały się o chorobach, kłopotach w rodzinie, omówiły wszystkie okropne rzeczy na świecie zobaczone w telewizji i wyczytane w Fakcie, to moja ciotka powiedziała:
- Jaki ten świat straszny Ninka, co?
Na co moja mama ochoczo przytaknęła.
No straszny, okropny...
To ogród mojej mamy...



Jest przepiękny teraz. Wszystko buja wysoko, kolory są żywe, aż wchodzą do środka Duszy.
W środku jest warzywnik, truskawki, maliny, porzeczki. W tym roku mama dosadziła borówki, jagodę kamczacką, żurawinę. Jest tego mnóstwo. Ogórki są jak fasola wysokie.
I słyszę: ja sobie wyobrażam, że ty Ania później będziesz miała to wszystko, to dla was, jak się sprowadzicie...
Bo my mieszkamy w mieszkaniu komunalnym. Nigdy jakoś ani mnie, ani męża nie ciągnęło do kupowania, budowania, mania na własność. Żyje się nam spokojnie i wygodnie.

Mój tata po wielu latach dziubania przez mamę, niecały rok przed śmiercią, w końcu zdecydował się podzielić majątek. Ja dostałam pół domu, do spółki z siostrą. Siostra ma własne mieszkanie w Warszawie. Które lubi. No niby ja zamieszkam w domu, jak już emerytura stuknie...
I tak patrzę na dom, patrzę...widzę ten remont, te pieniądze jakie są potrzebne, a których nie mamy, ten ogródek, w którym moja mama mnie widzi. I wiesz Wszechświecie co? Ja tego nie chcę.
Nie chcę ogródka, nie chcę domu, nie chcę ciułania pieniędzy na opał, nie chcę remontów...
I tak stoję na rozdrożu i się przyglądam sytuacji...
Mam czas, do emerytury jeszcze trochę...


Ta dwójka miała marzenia. Mama i tata, na początku życia razem. Pozują z motorem, który był własnością fotografa. Później tata kupił sobie motor, Gil się nazywał i miał fajny, pomarańczowy bak na benzynę.
Mieli plany, budowali dom. Mama opowiadała, że w ciąży ze mną podawała pustaki, nosiła kamienie na podmurówkę. Starsza sąsiadka na nią krzyczała, ale moja mama jest uparta do nieprzytomności. Wszystko co się dało robili sami, zdobywali sami, nie chcieli i nie umieli poprosić o pomoc.
Moja mama wydzieliła jeden pokój w domu na Pokój. Tam się nie wchodziło. Tam była Puszcza (regał) marzenie mojej mamy wykłócone z ojcem, wydeptane, spłacone w ratach. I kryształy. Nawet imprezy domowe odbywały się w niewygodnym przejściowym pokoju. Nie w Pokoju...
Nawet mama nie chodziła tam posiedzieć i popatrzeć na tę Puszczę.
Kiedy myślę o maniu domu, widzę same kłopoty. Kiedy patrzę na ogródek, od razu boli mnie kręgosłup.
Moja mama zimą, walcząc z piecem od centralnego, powiedziała: i po co mi to było...

Marzenie stało się garbem na plecach mojej mamy. Nie samo. Ona je wzięła na te plecy.
Bo gdyby nie dom, może by mieszkała już ze mną, pod moją opieką.
W moim wynajmowanym, miłym, prawie bezobsługowym mieszkaniu...
Taaa....nie koniecznie jest to moje marzenie...

Kiedy patrzyłam jako mała dziewczynka na moich rodziców, zrozumiałam, że nic lekko nie przychodzi. Trzeba wszystko ciężką pracą zdobywać, wyszarpywać, wykłócać. Że trzeba walczyć.
I trzymać to wszystko co się zdobyło pod kluczem. Nawet cieszyć się z tego nie bardzo było można, bo wiadomo, lepiej nie zapeszać i nie wyzywać losu.
To wszystko, to są przekonania jakie wyniosłam z domu. W moim małżeństwie na początku oczywiście powieliłam schemat jak talala. Nic mi łatwo nie przychodziło. Stawiałam sobie wymagania jak Himalaje. Zdobywałam jeden szczyt i natychmiast wyglądałam gdzie jest drugi. Nawet herbaty nie wypiłam na zdobytym, nawet nie posiedziałam patrząc na widoki.
Aż wreszcie, jestem TU...
I patrzę na to wszystko...


Większość z nas dostała chyba ten sam program od rodziców. Moje czytelniczki co roku zasuwające w ogródkach, robiące przetwory, zalatane, nie mające czasu na poczytanie...
Kiedy przyjeżdżam do mamy obowiązkiem jest wziąć porzeczki, truskawki, maliny, buraczki, ogórki, jagody, zamrożone kurki...Teraz robi mniej przetworów, ale wcześniej soki, dżemy, warzywa różnej maści w słoiczkach.
Brałam. Potem wyrzucałam. Kiedy odmawiałam, miałam wrażenie, że stoi przede mną dwuletnie dziecko: ale jak to? nie kochasz mnie, odrzucasz, a ja to dla was robię przecież...
Łatwiej było i jest brać.
Choć od paru lat już nic nie mam przeciwko warzywom ze straganów, ani z biedronki, ani z lidla. Nie robię przetworów. Nie gotuję wymyślnych potraw. Nie gotuję dużo w ogóle. Jakieś szybkie, lekkie potrawy na patelni robię. Albo kupujemy coś gotowego. Albo idziemy do restauracji od czasu do czasu. Mój mąż nie narzeka. Ja czuję się wolna. 
Więc tak siedzę i patrzę na ten dom...
I na moje przekonania...
I co mogę z tym zrobić, jak się ułożyć, jak zrobić z wymarzonego garbu mojej mamy,
dom do latania nad chmurami...


PS. A o co chodzi z remontem u przyjaciół? Dali mi impuls do napisania postu.
Otóż oni mają dużo pieniędzy, co może nie jest tak ważne, ale daje inne pole doświadczalne. Remontują łazienkę, która się NIE zepsuła. Opowiadali mi, że płytki przy prysznicu były w stanie idealnym, doskonale położone dwadzieścia lat temu. Ciężko było je zbić, ciężko było zedrzeć je ze ścian, ciężko odkuć terakotę. Wszystko w bardzo dobrym stanie. Porządny rzemieślnik robił. A oni tylko chcieli wymienić prysznic i tak wyszło, że cała łazienka od podstaw się robi. I wszystko ok, można, ma się kasę i chęci na zmianę. Ale co ja się nasłuchałam jęczenia na brud, na przedłużające się niedogodności, na obcych w domu. Wakacji w tym roku nie będzie, bo całe zajmie remont. I tyle ukrytego wkurwu (sorry, ale tak się to nazywa, bardzo adekwatnie) między mężem a żoną, tyle jakiejś pasywnej agresji pod uśmiechami, tyle pretensji przebijających w niby niewinnych odzywkach.
Czasem remontujemy nie to, co trzeba jednak...
I to widać bardzo jasno.
A łazienka to tylko garb.
I "arbeit" wcale nie uwalnia.
Wcale.





Pozdrawiam Wszechświecie, twoja aeronautka balonowa, Prowincjonalna Bibliotekarka

59 komentarzy:

  1. No i jak tu się nie zgodzić?
    Jeden z całej rozciągłości, inni prawie, a jeszcze ktoś powie, że w ogóle...
    Bo każdy ma swoje racje za i przeciw. Bo marzymy o tym, czego nie doświadczyliśmy.
    Znam takich, co mieszkając w domu przenieśli się dla własnej wygody na bloki, znam też takich, co wzięli kredyt i dom zbudowali na stare lata własnie.
    Remont robiłam, co opisałam, przeżyłam, powtórki nie będzie, chciałabym jeszcze sypialnię odświeżyć, ale ani sił, ani ochoty realnej, bo wiem, co to za miód.
    Remonty maja także tę właściwość, że cierpią wszyscy sąsiedzi wokół, bo hałas głównie i gdy masz urlop nie odpoczniesz, bo kuci kafli, wymiana drzwi, bo latem lepiej schnie.
    Znam takie panie, co to meble zmieniają co 3 lata, a i tak nieszczęśliwe...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i tak się kręci. Remonty, choć konieczne, są dla mnie zawsze trudne do przejścia. Zmęczona i poirytowana jestem też nieprzyjemna dla otoczenia ;)O hałasie nie wspomnę. Nasz blok jest na 4 rodziny tylko, ale były remonty u sąsiadów, jejeu....
      Nie chce mi się myśleć o remoncie CAŁEGO domu. Ja wiem, że niektórzy lubią. Podziwiam ogromnie Hanę z Kórnika, cudna ta jej Curiosa, ale wiem, że to nie dla mnie.
      Piniądze szczęścia nie dają, ani nowa łazienka, ani nowe meble. Szczęście trzeba sobie samemu, w sobie, zrobić.

      Usuń
    2. Mam na plecach bardzo podobny garb, z tym, że nie mam wątpliwości co z nim zrobić. Nigdy nie lubiłam tamtego domu, tej krwawicy, którą bez przerwy musiałam doceniać.
      Życie się potoczyło dość nieprzewidzianie (a to ci niespodzianka!), z tej nieprzewidywalności wzięłam się w Kuriozie. Jest niewielka, bezobsługowa (na razie) i jestem tu szczęśliwa. Czego chcieć więcej?
      W ten sposób doszłam do wniosku, że nie chcesz...

      Usuń
    3. Zgadzam sie z Prezesowa...Bzikowa - wezmiesz, to bedziesz miec stale wyrzuty sumienia- ze nie plewisz, nie naprawiasz pieca, ze nie robisz przetworow. Sprzedasz - wyrzuty sumiena beda jednorazowe. Moga byc przydlugie, ale zracjonalizujesz i bec.

      Usuń
    4. Hana i Opakowana ;) no tak właśnie wygląda...nie chcę.
      Zostanę przy tym "nie chcę" i zobaczę co z tego wyjdzie. Racja tu jest, "nieprzewidzianie" się zdarza. I choć ja przez większość życia uważałam, że owe niespodzianki to tylko na złe, to jednak happy endy się zdarzają ;) Ot Kurioza wynikła ;) Zobaczę co u mnie ;)
      Opakowana: twoja rada mię ogromnie ucieszyła, racjonalizację mam opanowaną :D

      Usuń
    5. I bec, decyzja należy do Ciebie! Opakowana dobrze napisała. Ten garb którym nas rodzice obarczają, czasami jest nie do zniesienia. To był ich wybór, ich życie, a my mamy swoje, i te ich "podarki" dla nas są kulą u nogi. Na pewno dokonasz właściwego wyboru, już dokonałaś, i tak trzymaj!
      Niektórzy potrzebują hektarów ogrodów kwiatowych, a innym wystarczą kwiaty w wazonie kupione w sklepie i nie ma w tym nic złego.

      Usuń
    6. Otóżtotuż ;) Padło i nie ma wyjścia. Zobaczymy. Na razie ogarniam temat, a post jest po to, by uporządkować myśli. I można mądrych ludzi, z innymi doświadczeniami, posłuchać i zobaczyć inne strony medalu ;)
      No i jeszcze muszę spojrzeć, co ja moim chłopakom za garb zostawiam, tu jakoś trudno ;)

      Usuń
  2. Ja zawsze uważałam, że nie ma co naprawiać czegoś co dobrze działa. Dlatego zadaliśmy sobie nieco trudu, by znaleźć krany pasujące rozstawem do naszej łazienki (bo ciekły), żeby nie rozbijać kafelek, nie remontować bez potrzeby, nie trwonić hajsów. W pokoju meblościankę zmieniłam na dwie witryny i komodę, by więcej pomieścić, ściany odmalowałam, w sumie p oto by odświeżyć, bo kolory te same, naklejkę nakleiłam i już niby tak samo a inaczej. Jeśli zaś chodzi o mamę i jej marzenie to nie wiem co mogę Ci powiedzieć. Z takich rzeczy Ty jesteś mądrzejsza ode mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja uważam, że jak się nie zepsuło, nie trzeba naprawiać ;) No chyba, że ktoś lubi być naprawiaczem. To wtedy niech działa, byle nie w mojej okolicy.
      Marzenie mojej mamy stoi, nigdzie nie ucieknie. Pomyślę...

      Usuń
  3. Wieczny kłopot z dziedziczeniem cudzych marzeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, muszę się z tym poukładać. Czy jest tam kawałek tortu dla mnie czy nie ;)

      Usuń
  4. Aniu Twój wybór. Nie chcesz, to sprzedajesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem Graszko, wiem...
      Wiem też, że czasem za dużo kombinuję :) Ten post to taki na poukładanie się, co myślę, co jest, czego ja chcę? Zobaczymy.

      Usuń
    2. wiem Aniu, wiem. Pisanie pomaga zebrać myśli

      Usuń
  5. Nigdy nie marzyłam o własnym domu.Może dlatego, że zawsze słyszałam jaki to kłopot i wydatki posiadanie własnego domu choćby tylko z trawnikiem dookoła.Po wyjściu za mąż tułałam się z mężem po wynajętych pokojach i grzecznie wpłacaliśmy forsę na własne mieszkanie, ale nadal nie marzyłam o własnym domu z ogrodem. Pewnie dlatego, że my od b.wielu pokoleń "miastowi", a dzieci z betonowej dżungli miewają inne marzenia.Mało tego- nie wyobrażałam sobie nawet przez moment mieszkania w jakimś małym mieście - pobyt 2 miesiące w malutkim mieście skutecznie mnie do tego typu miasteczek zraził. To pewnie jakaś skaza genetyczna, bo moja córka mieszkając w Monachium narzekała na "prowincjonalność" owego miasta. No tak, Berlin jest inny,nie tylko ogromny ale i "wieloetniczny." Czas mija szybko i niepostrzeżenie- za miesiąc będzie rok od śmierci mego męża, ale ja odczuwam to tak, jakby umarł już kilka lat temu. Ale i tak to boli, nic nie mniej niż tydzień po.Spadku możesz się zrzec
    już po odejściu mamy, ale praktyczniej byłoby to wynająć lub sprzedać, oczywiście w porozumieniu z siostrą. Własny domek to kieszeń bez dna. I dobrze, że już teraz o tym myślisz, na wszystko po prostu trzeba mieć plan.
    Serdeczności;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Duże miasta maja swoje zalety. Moja siostra mieszka w Warszawie, w bloku. Ale jest bardzo zadowolona. Ma zieleń, ma sklepy blisko, lekarzy. Rozrywki. nawet do pracy chodzi piechotą 10 min. Jak dla niej, idealnie. W miarę dorastania i ja nabieram rozumu ;) Po co mi skarbonka na pieniądze pożyczone od banku? Zobaczymy jak wyjdzie. Na razie jest jak jest, mama mieszka. Zdrowa na szczęście i żwawa. I niech tak zostanie.
      Kiedy myślę o tym ile już z mężem przeżyłam, a to już 38 lat od pierwszego spojrzenia, to wydaje mi się, że to bardzo długo. Ale kiedy go nie ma, to jednak dni mi się dłużą, bardzo.
      Rozumiem Aniu. Bardzo rozumiem. Tu względność czasu Ensteina jak na dłoni widać. I w dodatku wiadomo, on nie wróci, ty musisz pójść do niego. Choć wszyscy tak mamy na planecie, pogodzić się z tym to całkiem inna bajka. Więc przesyłam przytulaki z Podlasia.
      I dzięki za podróż, Rugia mi się bardzo spodobała ;)

      Usuń
  6. temat tego postu na 1000 % dobry. Realny jak nic innego w zyciu. Goła prawda o domach na wsi. Ale TO sie zmienia. Już teraz wiem, bo mam z tym styczność. Domy są bardziej na miare rodziny, ocieplone, ekonomiczne, maja nowe piece i cieła wode z przepływowych. Hitem ostatniego tygodnia jest nowoczesna (już nie taka droga) pompa ciepła w postaci dwóch lodówek. jedna montowana w domu, druga na zewnątrz. Jest ogrzewanie domu i ciepła woda na potrzeby całej rodziny. (a nie boljler z wodą w której wykąpią się dwie pierwsze osoby). Jeszcze pewnie dorzucę tu 3 grosze jak zajrzę poczytać komentarze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alis ja wiem, że się zmienia.
      Tylko wiesz, kasa potrzebna. My akurat mamy na spokojne życie na bieżąco, ale nie mamy zapasów wielkich. Więc trzeba by włazić znów w kredyty. A tego mamy dość. Teraz nie mamy żadnego i to jest super stan ;) Wreszcie! Doczekalim! I sami to zrobiliśmy, nikt nam nic nie dał ;)
      Więc teraz nic, tylko żyć spokojnie, przynajmniej w tym temacie, bo wiadomo, życie i tak zaskoczy, co widać na teraźniejszym obrazku planety ;)

      Usuń
    2. czytałas Kreatywność S.A. ? o początach filmu z latającym domem też tam było....

      Usuń
  7. Chciałam Ci napisać żebyś nie przejmowała się na zapas, bo życie i tak pisze swoje scenariusze (przerabiam właśnie kolejny), ale dziewczyny wyżej już Ci to napisały.
    Jest takie przysłowie tahityjskie:
    Biali ludzie są dziwni. Dopóki młodzi myślą tylko o jutrze. Kiedy się postarzeją, myślą tylko o dniu wczorajszym. Ale żaden z nich nie umie żyć dzisiaj.
    Coś w tym jest, prawda?:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nosz prawda ;)
      Ja już wyczaiłam, że mam chroniczność zastanawiania się co będzie i prób kontroli tego. No co zrobisz, dda tak mają. Samo zauważenie tego pomaga. Mogę sobie jakoś poukładać w głowie inaczej, coś puścić, coś przerobić. Ten post jest tego przejawem. W ogóle zadowolona jestem, że się zastanawiam, a nie z wdzięcznością biorę garb i niesę! No popatrz, dopiero zauważyłam, dzięki Marytko ;)
      Wiem, że trzeba być Tu, zwłaszcza, że w moim życiu teraz też pojawiło się coś nowego i trochę się boję i bardzo chcę.
      Mam nadzieję, że twój scenariusz ułoży się najlepiej dla ciebie. Z doświadczenia wiem, że czasem na początku wygląda jak niezła wichura. Trzymajmy się ;)

      Usuń
  8. A to ja napiszę. Ja nigdy nie chciałam domku. W bloku mi pasuje choć trzecie piętro. Mieszkanie kupione niby do remontu, a tak naprawdę ani podłogi nie zrywałyśmy choć niby się powinna, ani nie kładliśmy nowych rynków tylko się polatalo to, co było. Olejna farbę pozbyliśmy się ze ścian z obu pokoi i przedpokoju. Nawet okablowania nie ruszaliśmy choć niby powinno być wymienione. Tata obejrzał gniazda stwierdził, że szkoda kuc w ścianach. U młodego ściana rozdzielająca była wyburzona a drugie drzwi są zlikwidowane. Nie będzie miał rodzeństwa więc po co miał mieć klitkę 9m a tak ma 17 z hakiem. Niech ma chłopak wolność. My mamy taki sam pokój. Malowanie od kiedy mieszkamy było jedno bo zamiast dzikich pnączy wyszła sałata - nigdy nie kupuj duluxa. Podobnie łazienka i kuchnia była na szybko malowana przezo mmamę i tatę na jakiś beżowy. My zmienilysmy to na fiolet i granit. Do kuchni i na przedpokój wstawiłam regały na książki. Koty mają dzięki temu wejście do pawlacza w kuchni. Wywalilam z niego drzwiczki i tak nic tam nie trzymałam. Z mdlego niebieskiego u Młodego zrobiłyśmy mu powierzchnię księżyca i ma ponaklejane planety na ściany. Rakiety i astronautów. Na suficie ma gwiazdy które w dzień jak naswieci to będą mu świecić chwilę do zasypiania. Od czterech lat u mnie w pokoju jest odważny oliwkowy z farby Magnat, która okazała się drogą ale tak wydajna że mam dwie puszki na odmalowanie ścian w dowolnym momencie. Gdyby nie odwaga na łamanie schematów byśmy pewnie siedziały w tej sałacie, beżowej łazience i kuchni... A no i kafelek nie tluklam choć ten różowy w łazience to jak babciowy. Ale wole kasę mieć na koty i książki niż wymieniać coś tak głupiego jak kafelki bo kolor nie taki. Naklejki nakleilam z morskimi stworami. I mamy tam też kotosyrenki. I syrenki też są. I rybki. Kiedyś chciało się prysznic ale teraz doceniam wannę. Myślałam nad zawieszeniem osłonki ale piecyk jest nad wanną i nie ma możliwości go przesunąć bo bym musiała wszystko kuc. Więc jest jak jest i jest dobrze :)
    Tylko właśnie Druga Połowa chce żeby było na nią zapisane, bo ufności niestety do swojej siostry mieć nie może w 100% - tamtym jak kasa potrzebna - a oni bez pracy na samych zleceniach bo tak wola - to wtedy się nie liczy nikt ani nic. Własna rodzinę by sprzedali byleby mieć pieniądze. Dlatego tylko tej jednej rzeczy brakuje do spokoju.

    Dlatego ja bym sprzedała i kupiła mieszkanie ot o tyle :) nie jakieś duże, ale zebysoze miała swoją biblioteczkę z fotelem? Mi niestety się pokój za mało trafiło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i fajnie Wiewiórko :) Podziwiam, zrobiłyście jak chciałyście. Widzę kolory twojego mieszkania na zdjęciach i bardzo mi się podobają. Ja też lubię mocne, wyraziste barwy, energetyczne. To chyba właśnie o to chodzi, by żyć spokojnie i w miłym dla siebie miejscu. Fakt, ja do tej pory nie zastanawiałam się nad tym, życie leciało i jakoś tak samo się organizowało. Teraz powoli zaczynam o tym myśleć. Zobaczymy. Ale przynajmniej wiem czego nie chcę ;)
      Rozumiem twoją Połowę, ja też bym wolała się zabezpieczyć. Nawet w dobrej, lubiącej się rodzinie lepiej mieć wszystko poukładane. Jasno wtedy, nikt do nikogo nic nie ma. A nawet jak ma, to i tak nic nie może ;)
      Więc mam nadzieję, że wam się ułoży. Trzymam kciuki.

      Usuń
  9. Z podobnym problemem zmierza się obecne moja siostra. Czekam na jej decyzję, bo chcę na spokojnie pożegnać się z naszym domem rodzinnym. Łatwo nie będzie:(
    Przetwory od mamy wyrzucałaś, bo były niesmaczne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaa, to chyba jest dość powszechny problem jednak. I każdy musi po swojemu temat ogarnąć. Ja też mam dwie siostry, tak czy siak będziemy razem to konsultować, ale mamy czas. Przetwory od mamy z octem są. Mój mąż nienawidzi octu. Poza tym zawsze było za dużo, o wiele za dużo. Nie dawała się przekonać, że my troszkę tylko chcemy. Takto.

      Usuń
  10. A ja mieszkalam od urodzeniaa do wyjazdu z Polski w tym samym miejscu - pisalam niejednoikrotnie, ze nigdy nie mieszkalam w mieszkaniu i nagle wlasnie sobie uswiadomilam, ze to nieprawda...mieszkalam w mieszkaniu przez te 23 lata. Ale to bylo mieszkanie w...willi. Na parterze, z wyjsciem na cudny taras do cudnego ogrodu. Ktory wymagal roboty (glownie Mama). Dom w miejscu urokliwym, zielonym - czy spojrzec w prawo, w lewo, czy za ogrodem (stare ogrodki dzialkowe), zaraz tuz tuz laki nadodrzanskie. Zaraz koniec Wroclawia, na naszej ulicy ludzie kury trzymali, a na nastepnej rowiez swiniaka! Nie czulo sie, ze to mieszkanie a nie domek, bo od razu ninejako z lozka wychodzilo sie do ogrodu. Na przyklad na poziomki na sniadanie, albo pomidory na leczo. Wyidealizowalam to miejsce, wylizalam w marzeniach do glansu oslepiajacego na pewno i okrutnie plakalam, jak zobaczylam to mieszkanie , po raz pierwszy w zyciu, PUSTE i sprzedane. Podejrzewam, ze gdyby sie tak zdarzylo, ze moge tam wrocic, to bym sie nawet nie pakowala. Tylko jeden warunek - duzo, duzo zlotych monetek na koncie, bo do ogrodu (nieduzo, calosc ogrodu to 500m cos, a to na 3 lokatorow 40%, 40% i 20%) kogos by trzeba, a to dach przelozyc, a to chodnik pozamiatac a to rynny naprawic. Inaczej byloby nielatwo, bo nie bylo ciaglosci mieszkania tam, gdzie pewne rzeczy mozna zrobic raz na 20 lat i spokoj. Chyba tu wlasnie jest cos pogrzebanego (bo, na litosc bogin, nie pies!!!!), ze ja mam wielkie sentymenty do tego rodzinnego MIESZKANIA, dobrze mi tam bylo i obiektywnie jest tam ladnie, a subiektywnie to juz w ogole! Bylam tam rok temu i...bylam zachwycona jak sie obecnym mieszkankom tam zyje,

    Bzikowa - no patrzaj pani, ja im bardziej octowe tym bardziej bym przygarnela. Dla siebie, bo slubny nie lubi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak tę willę opisałaś, że i ja poczułam, że tam jest bardzo fajnie :) I ogród, i taras, i zieloność, i pomidory na leczo. Pewnie przez 23 lata to tam się sporo zadziało, ale mamy tę moc by zapomnieć przykre, pamiętać dobre i, niestety, odwrotnie też. Na podwórku mojego rodzinnego domu jest sporo zakopanych psów i szczeniaków, niestety. No i tak jak piszesz, sporo złotych monetek by trzeba, a mama ci ogród utrzymywała. Ja, jak jestem u mamy, zachwycam się jej ogrodem, kwiatami, tym wszystkim, ale siebie to ja tam nie widzę. Pochylonej nad rabatkami, z moim biednym kręgosłupem. Że nie wspomnę o remontach.
      Bosz, jak ja potrzebuję luzu, spokoju i braku napinki. I ja muszę sobie to dać. Mniej bata, więcej marchewki ;)
      Ocet dobrze odkamienia czajnik i pralkę ;) Jest pożyteczny.

      Usuń
    2. Gosianka moze potwierdzic, ze tam jest bardzo fajnnie i zielono - kradlam jablka z dzialek (nie wchodzac na nie, bo galezie wisialy poza) w wieku np 20 lat, ptastwo dzikie przylatalo, a w lecie, jak goscie siedzieli na tarasie, pachnacym floksami, i wiatr zawial z odpowiedniego kierunku to ryk lwa bylo slychac jakby byl u plota. Jasne, ze pamietam to dobre, ale wyraznie tego bylo duzo. to, ze moi Rodzice byli ze soba raczej nie za szczesliwi to jakos, w mojej glowinie, te uczucia sa przyczepione do osob a nie miejsca. A osob juz nie ma...a Gosianka to raz napisala wpis na swoim blogu...dla mnie tak bardzo zlapala za dusze i mysla o mnie i tym, ze mimo ja jestem sporo starsza od Niej i nie bylo wobec tego powodu by sie znac - ja konczylam podstawowke - Ona zaczynala, potem nasza Jedenastka (XI LO), ona mieszkala kolo petli, ja przystanek wczesniej, to jednak Ona wspominala ten nasz Biskupin. Mysle o tym miejscu jak o jakiejs oazie, choc wiem, ze bardzo duzo jest "przyjezdnych".

      Co do utrzymywania ogrodka , to od tego byla tez Babcia, ktorej jej pani doktor kardiolog wrecz przepisala ciezkie roboty w ogrodzie (powiedziala do Mamy - niech robi co chce, byle nie za duzo, bo to ja trzyma w pionie i przy zyciu)...a ja sie srednio nadaje do porzadnego ogrodniczenia. Ja wole ogrody...podziwiac.

      Usuń
    3. P.S. Pierzesz korniszony i marynowane buraczki? Ku dobru pralki naturelment.

      Usuń
    4. Wiele emocji, naprawdę to było dobry czas ;) Ludzie, zapachy, poczucie bezpieczeństwa. Naprawdę miłe wspomnienia. Floksy są w każdym wiejskim ogródku, przynajmniej u nas. I maciejka.
      Moja mama też na zasadzie pionu i życia uprawia ogródek. Trzyma ją to w dobrym nastroju i żywotności. Dlatego biorę te frukta i słoiki. Bo rozumiem. I ja wolę podziwiać ogrody, pospacerować, popatrzeć. Na urlopie byliśmy w Arboretum w Wojsławicach, przepiękne.
      A jeśli o pralkę chodzi, to wiesz, korniszony i buraczki raczej jej nie smakują. Ale ocet ją tak czyści, że bęben się świeci ;)

      Usuń
    5. Nooo, ocet i soda, a eleganciej i gdzie trzeba mnie uzyc - cytryna, robia cuda, panie, cuda!

      Usuń
    6. XILO, Biskupin, pętla.... Brzmi znajomo
      Niestety nie udało się znaleźć Twoich stron

      Usuń
    7. W jakim sensie? Chodzilam do 70tki, ktora byla za ogrodkami dzialkowymi, za naszym ogrodem. A XI LO chyba jak stalo tak stoi ;))

      Usuń
    8. Myślałam o Twoim blogu :))

      Usuń
    9. Aniu dzisiaj wieczór spadających gwiazd
      Niech spadająca gwiazdka spełni Twoje marzenie

      Usuń
  11. Octu nie cierpię - tych wszystkich marynat, grzybków, korniszonów. Jedynie dla ogórków kiszonych jestem nieco łaskawsza - aczkolwiek umiarkowanie.
    Ja akurat bardzo lubię pracę na działce, rozkoszowanie się własnymi zbiorami i kulinarnymi dokonaniami. Nie jest jednak łatwo podołać całemu temu kieratowi pt. Dom-ogród-raca, gdy się nie ma odpowiedniej zaprawy, a za to problemy ze zdrowiem (moje schorzenie powoduje przewlekłe zmęczenie, a czasami też ogólną obolałość). Niełatwo się zorganizować, gdy się nie ma wprawy, a jeszcze przecież i poczytać by się chciało, i wiele innych rzeczy.
    Po wczorajszym "treningu" jestem najzwyczajniej zmęczona, ledwo zwlokłam się rano z łóżka, a przecież mój spłachetek ziemi nie jest duży. Pisałam niedawno na blogu, że znacznie więcej bym chciała niż mogę.
    Cudownie brzmią opisy rodem z Kalicińskiej, cały ten "Żywot człowieka poćciwego", ale rzeczywistość skrzeczy.
    Wynajmowanie mieszkania i nieustanne przeprowadzki to zmora mojego życia. W mysiej dziurze, ale na swoim. Na swoim! Nareszcie mogę się tym cieszyć.
    Niechby zresztą to "swoje" było nawet wynajęte, ale nie na rok, czy dwa. Mam nadzieję, że już nigdy więcej się nie przeprowadzę. Że się tak nudno i beznadziejnie zasiedzę w jednym nareszcie miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marynaty, nie lubimy się ;)
      Ja nie twierdzę, że nie miło, miło pójść uszczknąć ogórka, kilka malin, malutką cukinię do jajecznicy. Ale złudzeń nie mam, samo się nie zrobi. Kiedy przychodzę do domu o 17.30, naprawdę ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę to jest doglądanie działki. Mam koleżanki które mają areały, dzielą się teraz namiętnie. Zalewana jestem ogórkami, cukinia, cebulą. Wszystko w tym roku ma nadprodukcję. No korzystam ;)
      Zobaczymy gdzie "moje" będzie. W tym mieszkaniu mieszkamy już dwadzieścia lat, nikogo nie interesuje co w nim robimy, byleśmy tylko uiszczali opłaty. I git, to mi pasuje.
      Ja ci serdecznie życzę zasiedzenia ;) Tylko wiesz, różnie jest, zasiedzisz się, a potem człek myśli, kurde...coś bym zmieniła ;)
      Wiele razy mi się to przytrafiało, gdy już dostałam co chciałam ;) Miłego dnia Marto ;)

      Usuń
    2. Wciąż jeszcze dochodzę do wiedzy, czego chcę od życia. Wiele w nas cudzych oczekiwań, wpojonych powinności. Może moja choroba jest po to, by mi pomóc dotrzeć do sedna? Wraz z mieszkaniem zyskałam kawałek przydomowej działki. W pierwszym roku bałam się "ugryźć" temat i ogródek przeleżał odłogiem. W bieżącym odważyłam się i mam skromne, ale napawające mnie wielką dumą efekty. Niestety, zbuntował się organizm: po fizycznej pracy w słońcu (które podobno szkodzi "Sjogrenom") nabawiłam się bólu stawów. Ogólnie czuję się kiepsko i ubolewam nad tą swoją nieudolnością. Z przykrością myślę, że może jednak działka nie dla mnie, że trzeba pójść na jakiś kompromis i zająć się czymś innnym. Nie wiem... Tak od razu się nie poddam i jeszcze powalczę, tylko poszukam innych sposobów.

      Usuń
  12. P.S. Oczywiście bez kredytu na moje mieszkanie się nie obeszło, ale przysięgam, wolę płacić kredyt i wiedzieć, że póki płacę, nikt mnie nie wyrzuci.

    OdpowiedzUsuń
  13. P.S. 2 Nikt się nie przyczepi, że wbiłam gwóźdź w ścianę i śmiałam pozbyć się nielubianej szafy-zawalidrogi.

    Przepraszam za śmiecenie P.S.-ami, ale przypominają mi się liczne traumy z wynajmowania. Ech, nigdy więcej! Oby!!!

    OdpowiedzUsuń
  14. Twój wpis skłonił mnie do refleksji i przemyśleń, co robimy ze swoim życiem. Jak wykorzystujemy ten krótki czas na ziemi. I wciąż łapię się na myśleniu: ja bym zrobiła tak, ja bym chciała/nie chciała, ja, ja, ja...
    Powtarzam sobie: niech ludzie żyją jak chcą, ich wybór, ich życie. Dopóki krzywdy innemu życiu nie robią, niech tak będzie.
    Odziedziczony garb, balast w podarunku. Ciekawe stwierdzenie, zawsze mi się wydawało, że spadek to raczej fajna rzecz, a jednak nie zawsze.
    Myślę sobie Anno, że jeśli to garb to go odetniesz i wyrzucisz. Koniec zmartwień. Zrobisz jak zechcesz, nie widzę problemu.
    Ach te remonty - podoba mi się to, co napisałaś, że nie zawsze remontujemy to, co powinniśmy. ;)
    Ja mam za sobą dwa poważne remonty. Oba absolutnie niezbędne, abym mogła żyć tak jak chcę.
    Pierwszy 6 lat temu. Po śmierci mojego taty (mama zmarła wcześniej) zostałyśmy z siostrą ze spadkiem, który nie był balastem (wręcz przeciwnie) - duże mieszkanie w Gdańsku i stary (wymagający remontu) domek na Kaszubach. Siostra wzięła mieszkanie, spłaciła mnie i za te pieniądze wyremontowałam dom nad jeziorem. Marzyłam, żebym mogła tam jechać o każdej porze roku - spełniło się. :)
    Drugi remont zrobiłam w zeszłym roku. Również absolutnie niezbędny, żebym mogła żyć po swojemu. Jest to mikro mieszkanko, które było jednym wielkim syfem. Nazywam je CELĄ, bo jest naprawdę mini, ale paradoksalnie ta cela daje mi wolność, której nie miałam na 200 m2.
    Przetwory - moja mama też robiła, zmarła w 2003 roku a jeszcze parę lat temu wyrzuciłam jagody zrobione przez nią.
    Czasem wydaje mi się, że ludzie dorabiają ideologię tam, gdzie jej nie ma. Nie mają na siebie pomysłu, nie wiedzą jak żyć. Więc pracują, robią, wymyślają różne zajęcia, żeby zabić czas, z którym nie wiedzą, co zrobić. Potem opowiadają jak to się zmęczyli, jak to są niezbędni, jak to muszą... I tak upływają lata, i niech tak mają, jeśli to ich napędza i nadaje ich życiu sens.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To naprawdę świetna sprawa, gdy wie się dokładnie co się chce ;)Zdecydowałaś, zadziałaś, masz ;)
      Zawsze zazdrościłam ludziom pewności, choć może raczej Odwagi podejmowania działań.
      Teraz, oglądając się, widzę, że ja to tak średnio wiedziałam co ja chcę. Dopiero teraz ogarniam się jakoś konkretniej, pytam sama siebie, zauważam siebie. W sumie bardzo dobrze,że w końcu, choć późno ;)
      I bardzo się zgodzę, czasem robi się mnóstwo rzeczy, by nie zrobić tej najważniejszej. By nie stanąć przed lustrem i nie spojrzeć sobie w oczy i zapytać: to jak tam, jest tam ktoś? Ale już wiem, że niektórzy tak wolą i ok.
      Domek na Kaszubach :) WOW :D

      Usuń
    2. O matku bosku...Kaszuby! Niektorzy mowia - rzuc wszystko i jedz w Bieszczady, ja raczej - jedz na Kaszuby. Zawsze.

      Usuń
  15. Aniu, bardzo poruszający post... I w komentarzu chciałoby się wiele napisać, ale się streszczę. Uf, i znów potwierdza się zasada, że nie powinno się chodzić w cudzych butach, bo to jest ani zdrowe, ani wygodne. Marzenia też trzeba realizować własne.
    Miałam podobny dylemat, tylko w drugą stronę, bo moi rodzice posiadali mieszkanie w mieście. Sprzedałam i nigdy nie zatęskniłam. Nikt z nas nie chciał w nim mieszkać. Pod wynajem się nie nadawało, bo to był późny PRL, a nie współczesna Ikeła. Remont nas przerósł. Kredytów nie chciałam. I w sumie dobrze się stało.
    Każdy z nas ma własną drogę, którą powinien podążać. Mnie jest cudownie na wsi i w życiu nie wrócę do miasta. Tak mi w duszy gra, i tyle. Znam jednak takich, którzy ulegli np małżonkowi i osiedlili się na wsi, niejako wbrew samym sobie, i to była dopiero drama, jak mawiają teraz młodzi. Konie w zaprzęgu muszą iść w jednym kierunku, więc ja bym patrzyła na odczucia męża, a nie rodzica. I w sumie, właśnie tak zrobiłam. Nie żałuję. Wiem, że jestem w tym miejscu, w którym być powinnam. I Tobie też życzę własnych marzeń, własnych garbów i własnego sposobu na życie.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetne porównanie z tymi butami. Tak właśnie jest. Ponieważ chodziłam w butach mojej mamy trochę, wiem, że mi nie pasują.
      Nareszcie dorosłam do pytania siebie, co chcę. Widzę na twoim blogu, że kochasz swój dom i ogród. To przebija nawet z filiżaneczek z herbatą ;) A jak kostki lodu z płatkami róż?
      Ja szukam, zastanawiam się gdzie jest moja wygoda, komfort, spokój. Do emerytury kilka lat, mama żyje zdrowo, dom stoi. Nic nie ucieknie. Jakoś mi łatwiej powiedzieć, co nie chcę niż co chcę :)
      Na razie mieszkam w fajnym miejscu, jest spokój i komfort. Z koniami w zaprzęgu też masz rację ;) Wczoraj tak siedzieliśmy sobie w sadzie z synem i mężem. I jakoś podzieliłam się moimi obawami. A oni mi powiedzieli, że za dużo kombinuję, że wcale nie będzie źle, a w ogródku mojej mamy mąż zasieje trawę i będzie sobie z kosiareczką popylał ;) Bo on pracował z naszym przyjacielem, architektem krajobrazu, zakładali ludziom ogródki od zera. I on, skubany, to bardzo lubi... :D Czyli wyluzujmy i poczekajmy.

      Usuń
  16. Post może i o mieszkaniach ale przede wszystkim o wyborach. Kiedyś ludzie jacyś silniejsi byli, bardziej trzymali się Ziemi, mniej rzeczy potrzebowali. Teraz świat bardziej wirtualny, konsumpcyjny, pokus do zawrotu głowy.
    Ja prawie całe życie mieszkałam w mieszkaniach, bo to wygoda w zarządzaniu, naprawach ale zawsze też starałam się mieć działkę dla równowagi, choćby pół ara przy garażu, bo leniuchowanie w fotelu fajne jest ale to samo na werandzie jeszcze lepsze.
    Mój wnuk kilka lat temu oglądał filmy sprzed 25 lat, z kąpieli niemowlaka, swojego starszego brata. I wykrzyknął: Babciu u Ciebie się nic nie zmieniło!!! Bo po co zmieniać dobre, "lepsze jest wrogiem dobrego"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że o wyborach ;) Moich dziadków, moich rodziców, moich...Oraz o nieprzywiązywaniu się do historii, które wzięłam jak swoje od moich przodków. O szukaniu własnej drogi...
      Ty swoją znalazłaś ;)
      Jest też inna opcja Krysiu, gdybym nie zmieniła nic w swoim życiu, nie pisałabym tego bloga, nie jechałabym na warsztaty pracy z energią jutro, nie poznałabym wielu cudnych ludzi. A przez 40 lat żyłam z myślą, że jest dobrze :) Działa, nie zepsute, jedzie chociaż trzęsie i dymi...
      I tak to, będę wybierać jak przyjdzie czas. wybiorę to, co najlepsze dla mnie :)Nawet, jeśli ktoś uzna, że go moim wyborem krzywdzę.

      Usuń
    2. Aniu, gdybyś nie zmieniła nic w swoim życiu pisałabyś inny blog, pojechałabyś na inne warsztaty, poznałabyś innych ciekawych ludzi i byłoby, jak sama piszesz, dobrze. Czy gorzej niż teraz? Tego się nie wie. Bo i co to znaczy gorzej?
      A mnie radość z wyboru najlepszego dla mnie zepsułaby świadomość, że kogoś swoim wyborem krzywdzę, zwłaszcza np córkę czy wnuki czyli tych których kocham najbardziej. Ich szczęście jest dla mnie ważniejsze od mojego.

      Usuń
  17. Ja tam zawsze chciałam mieć wygodny dom z ogródkiem, swój kawałek pleneru, choć wiadomo, że za płotem trawa zawsze zieleńsza- w mieszkaniu nie muszę troszczyć się o opał, remonty elewacji i tym podobne rzeczy: płacę czynsz i nic mnie już nie interesuje. A co do ogródków i przetworów, to zależy, kto co lubi - ja lubię takie rzeczy, bo uważam, że to lepsze A na pewno bardziej ekologiczne niż kupowanie owoców czy warzyw z marketu, produkowanych na masową skalę i pakowanych w plastik. Grunt to jednak dokonywać wyborów w zgodzie ze sobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż właśnie grunt ;)Ale czasem wychodzi tak, że trzeba marzenie zrealizować, posiedzieć w nim, by dowiedzieć się, że wcale nie o to chodziło. Nauka przez doświadczenie. I skorygować kurs ;)Bo to żaden wstyd przyznać: oj, pomyliłam się. Bo niby skąd mam wiedzieć jak smakuje truskawka, jeśli nie próbowałam? Więc ja już ciut popróbowałam i wiem, że lubię nektarynki i brzoskwinie, a nie przepadam za jabłkami. A to tylko w marketach ;)

      Usuń
  18. Mam dom z podwórkiem. Ale nie sadzę warzyw, nie zbieram owoców na przetwory tylko jemy prosto zerwane z krzaka czy z drzewa. Nie sadze kwiatów w ogródku. Nie czuje takiej potrzeby. Obecnie robi to teściowa bo chce...ja nie chce więc nie robię. Może kiedyś :) Obecnie się nie wtrącam w to i nie udzielam. Jak młody był mały wpadłam w "szał" robienia przetworów, sadzenia warzyw, robienie mu dziecięcych obiadków oraz zbierania wszystkiego i upychania rodzicom( oni mieszkają w bloku) . Teraz już tego nie robię. Już tak nie gonie. Psychicznie jestem wolna :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż właśnie o to chodzi ;) Spróbowałaś, nie smakowało, nie robisz ;) Ja też tak chcę, wiec zastanawiam się. Bo wiesz, nie koniecznie tu chodzi o materialne rzeczy w tym poście...

      Usuń
  19. Kurcze muszę przyznać, że jakiś taki smutny ten wpis :( Pozdrów tam mamę od czytelników bloga, no i powodzenia z remontem sąsiadów, oby aż tak nie przeszkadzał :D

    Zapraszam: czytanko.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ja wiem czy smutny? raczej nie, z mojej strony. Zastanawiam się co zrobić, jak się ułożyć, z tym wszystkim.
      Każdy z nas podejmuje decyzje, czasem tą decyzją jest nie ciągnąc rodowego programu :)
      Znajomym remont nie przeszkadza. Przeszkadza niemożność porozumienia i brak bliskości w związku. Remont tylko to uwidocznił. Co w środku, to i na zewnątrz. Przypatrz się skąd ci się wziął smutek....

      Usuń
  20. Mądrze piszesz.To są bolączki codzienne większości z nas..,bo rodzice tyrali,skladali,zeby dzieciom zostawić - domeczek choćby niewielki i ogrod,ogrodek,ktory sam wykarmi..haha:))) Nie wiem,czy to" przywiązanie chłopa do ziemi" to takie typowo polskie ,czy gdzies w świecie też tak mają:)Zapomnij o wakacjach z plecakiem,o gorach czy jeziorach,bo porzeczki czekają,bo wiśnie szpaki zjedzą.. Zauwazylam tez,że jeśli nie dom,to chociaż metraz,no musi być duzy,nawet bardzo duzy.Taki szpan,ludzie pokazują na blogach małe przeciętne mieszkania,ale piszą,że mieszkają na 60,80,a nawet 150 m2,bo może to jakoś lepiej brzmi..:)))
    Pozdrawiam Cię,mądra bibliotekarko

    OdpowiedzUsuń
  21. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  22. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za dobre słowo, miło :) I ja pozdrawiam.

      Usuń