sobota, 4 grudnia 2021

Na chwilę Wszechświecie


Ten mem zawsze mnie mnie bawi, choć prawdziwy jest do bólu :)

Na chwilę wyjeżdżam Wszechświecie.
Dokładniej na 10 dni.

Muszę zrobić coś, czego bałam się kilka lat temu i nie zrobiłam. Ale ponieważ kręgosłup bardzo dokucza, osiągnęłam już odpowiedni poziom desperacji i to znów się pojawiło w mojej przestrzeni, skorzystam.

Konkretnie chodzi o zabiegi metodą doktora Palucha. 

Mam niedaleko, hotel wynajęty, pieniądze spadły z nieba jak powiedział Mąż, więc choć boję się, to jadę na 10 dni. Pierwsza kuracja. 
Bój się i rób! Moje motto od dłuższego czasu.

Aczkolwiek ciekawość już się pojawiła, więc myślę, że będzie więcej kręgosłupowych opowieści, może nawet wesołych?
Ponieważ przez 10 dni zakazane jest siedzenie i pochylanie się, co jest wyzwaniem nie lada, więc uprzedzam, że troszku zniknę, ale czytać będę. Na leżąco się da, pisać się nie da :)

Zostawię cię Wszechświecie z moją starą opowieścią z 17 marca 2018 roku. Zapomniałam o niej, ale ktoś, kto podczytywał moje stare posty sprawił, że pojawiła się w statystyce. 
Uśmiałam się czytając, bo nihil novi na tym świecie :)

Helou Wszechświecie....jak wiesz, zima znów uderzyła. Jest biało. Jest mróz. Jest niebieskie niebo i słońce. I jest sezon grypowy.

Mnóstwo ludzi choruje w tym roku (2018 marzec, przypominam). Jakoś tak chyba więcej niż w poprzednich latach...U mnie zachorował syn i mąż, dziewczyna syna, sprzątaczka w pracy i cała masa czytelników. W domku cierpiący faceci trochę mi dokuczyli. Może to i stereotyp, ale faktycznie mężczyźni w chorobie są jęczący bardziej. Ale o tym później...
Czytelnicy przychodzą skuleni i szarzy. Biblioteka jest na trasie: lekarz, apteka, biblioteka, sklep, dom i łóżko. Podstawowe potrzeby człowieka. Ostatnio duże wzięcie czytadeł polskich, grypa wpływa na dobór literatury. W oddziale dla dzieci, na który mam nasłuch, ciągle słyszę kaszle, mokre i suche, czasem mocno krtaniowe.
Ale koleżanka- współpracowniczka trzyma się dzielnie. Zdrowa.

A ja postanowiłam być zdrowa również. Jakoś tak wygenerowało mi się w środku przekonanie, że nie zachoruję. I nie.
Choć ataki bywają. Wczoraj przyszła mama z synem, oboje bardzo zakręceni w szaliki i kaszlący. Oboje bardzo zadowoleni z choroby. Zdziwiłeś się Wszechświecie? Pewnie nie, bo ty już wszystko widziałeś. A  ja bardzo się zdziwiłam, co ja widzę? I czy ja widzę to co widzę? I czemu oni tak nachylają się nad biurkiem? I kaszlą do mnie?

Moja wewnętrzna ochronna siatka lekko popuściła : no jak nic mi tu wirusów nanieśli i jednak będę chora- zajęczała w mnie Nadwątlona Pewność Siebie.Taki zmasowany atak na mnie!
Chwilę to trwało, czułam jak w środku wirus zaczyna przez błonę nosa świdrować do środka moich końcówek nerwowych...puk, puk....nadchodzę!

Zapaliłam kadzidełko, okadziłam bibliotekę palo santo, nie żeby jakoś bardzo wierząc. Uznałam, że skoro w KK ciągle kadzą, to jednak musi w tym coś być. To ja też użyję dla dobrej sprawy, usiadłam i wzięłam kilka oddechów....pachnących...i olśniło!

Kobieto małej wiary. Nie na darmo Mąż czasem się z ciebie podśmiewa: teorii dużo, a praktyka kuleje. Tosz ja znam takie zachowania, tosz one takie znajome. Tosz przerabiałaś to tysiące razy sama. Tosz lustrzany świat do ciebie znów zajrzał.
Lustra, lustra...wszędzie lustra.

Grypa daje prawo...
Daje prawo do bycia biednym, gdy sobie na to nie pozwalasz, daje prawo do bycia słabym. Usprawiedliwia wszystkie nasze potrzeby, które na co dzień chowamy, bo się ich wstydzimy. Potrzebę bycia zauważonym, potrzebę bycia zaopiekowanym, utulonym, potrzebę kontroli, potrzebę uwolnienia złości i agresji, uwolnienia smutku i żalu, uruchamia to wszystko. Wirus szalejąc po naszym ciele, pomaga nam ruszyć te wszystkie, obolałe, skamieniałe miejsca, w których zamykamy nasze niechciane emocje i aspekty.
I one wychodzą. I je widać.

 I ta mama z synem, kaszlący z jakąś niezdrową satysfakcją, jakoś tak teatralnie przerysowaną postawą chorych ludzi, domagali się mojej uwagi: zobacz nas, mamy prawo być zobaczeni, bo jesteśmy chorzy i biedni...
Co widziałam? Brak miłości w różnych wydaniach. I poczułam współczucie. Bo widziałam siebie, ciągle chorą na zapalenie zatok, zapalenie uszu, zapalenie pęcherza...i tak w kółko.

I ZOBACZYŁAM ich oboje. I byli mną też.

I ja byłam nimi. Wszyscy jesteśmy połączeni.

Czasem zrozumienie tego prostego faktu jest trudne, choć ma się to w lustrze naprzeciw siebie i czasem coś kaszle do ciebie nawet...

Miłego dnia Wszechświecie, Twoja zdrowa, okadzona Prowincjonalna Bibliotekarka

Papa :)




sobota, 27 listopada 2021

Opowieści z kręgosłupa Wszechświecie

 

To był spokojny wieczór.
Siedziałam przy stole i pisałam. Stół był przykryty pofalowaną ceratą. Nigdy jej nie lubiłam, kleiła się, była zimna i nieprzyjemna. Był rok 1980, miałam 12 lat, byłam w szóstej klasie podstawówki, jesień. Światło słabej żarówki nadawało miękki, lekko pomarańczowy kolor kartkom w zeszycie w jedną linię. Niepewnie zanurzałam się w świat fikcji literackiej. Bo właśnie pisałam opowiadanie.
Pierwsze w życiu.
Od piątej klasy pisałam pamiętnik. Ale to było łatwe. Pisałam, co czułam, co się działo, co istniało.
Czytając jednak mnóstwo książek, kochając je jak najbliższych przyjaciół, których mi tak brakło w realności, zdałam sobie sprawę, że mogę sama spróbować stworzyć jakąś historię. Moją własną, nierealną, z mojej własnej głowy. Bałam się, nie byłam pewna, ale wydawało się to w jakiś sposób proste.

To miało być opowiadanie przygodowe o dziewczynce, która po zatonięciu statku którym płynęła, ląduje na bezludnej, tropikalnej wyspie i spotyka tam chłopaka. I razem próbują się uratować z tej wyspy. Widziałam słońce, prawie biały piasek plaży, palmy, turkusowe morze, całą wyspę. Mój długopis skrobał szybko słowa, choć nie miałam jeszcze pomysłu na ich przygody, ale czułam, że będą. 


Nie wiem jak to się stało, że nie schowałam zeszytu i pamiętnika, tak jak zwykle. Nie wiem...
Robiłam coś innego w sypialni, kiedy weszli rodzice. Ojciec trzymał niebieskie zeszyty w ręku i śmiał się, mama trzymała się z tyłu. Skamieniałam.
Usłyszałam, że pisanie nie jest takie proste, że trzeba się długo uczyć, żeby napisać coś sensownego, że to, co ja napisałam jest głupie i nieudane, naiwne. 
W chaosie emocji jaki mnie ogarnął przestałam ich słyszeć, przelewało się przeze mnie coś potwornego. Ból, niedowierzanie, złość, rozpacz, lęk, wściekłość...
Jednocześnie czułam się bezsilna, bezbronna, słaba, odsłonięta jak ślimak bez skorupki...
Pamiętam milczenie mamy i śmiech ojca...
Wyrwałam mu z ręki zeszyty. Nie walczyłam, nie krzyczałam: jak mogliście? 
Stałam z zeszytami przy piersi aż wyszli.
Potem zamknęłam za nimi drzwi.

Było zbyt dużo. Nie utrzymałam, zaczęłam płakać. Płakałam i płakałam, czując się coraz bardziej wściekła i zła, zraniona, bolało mnie wszystko. 
Patrzyłam na zeszyty w moich rękach i czułam, że już nie są moje, są brudne, zbrukane na zawsze.
Podeszłam do pieca, otworzyłam drzwiczki. Ogień wesoło pożerał polana trzaskając głośno. 
Wrzuciłam do niego zeszyty i płacząc patrzyłam jaki i je pożera...
Jak kartki się marszczą, jak brązowieją, jak płomyki wypalają słowa napisane niebieskim atramentem.
Pamiętnik i opowiadanie znikały z mojego życia...zabierając część mnie, część mnie umierała.
Czy to stało się wtedy?

Patrząc na płonące zeszyty, czując rozpacz, gniew i ból, miałam jednak wrażenie teatralności moich działań. Jakbym była w teatrze i oglądała samą siebie odgrywającą dramat. Była w tym jakaś dziwna przyjemność, której jakbym nie dopuszczała do siebie, ale była. 
Wiedziałam, że to oni mi to zrobili, to oni byli źli, byłam zrozpaczona, ale czułam, że paląc zeszyty karzę ich za to. Choć to mnie bolało.
Patrzcie, co mi zrobiliście...
Ale nikt nie patrzył...
Biedna Mała Ania....

Moi rodzice nigdy nie wrócili do tematu. Nigdy też nie rozmawiali ze mną na temat tego, co przeczytali w drugim zeszycie, w pamiętniku. A tam była moja pierwsza, najdelikatniejsza dziecięca miłość, moje dramaty klasowe, moje smutki, strachy i emocje, które czułam podczas awantur domowych, pijaństwa ojca.
Nic, cisza.
Życie potoczyło się normalnym trybem. 

Po jakimś czasie nie wytrzymałam i założyłam nowy pamiętnik. Tym razem chowałam go głęboko i zawsze. Pisałam ukrywając się. Potem, już dorosłej Mi te zeszyty bardzo pomogły.
Ale nigdy, przenigdy nie próbowałam już pisać nic innego.
Moje życie w tym momencie przeskoczyło na inne tory.
Rodzice przełączyli zwrotnicę. Ja przełączyłam zwrotnicę.

Aina Giro de Pedra

Nie dotykałam tego wspomnienia całe życie.
Pozwalając mu egzystować na skraju świadomości, tam, gdzie ból prawie znika. 
Ale nic nie dzieje się ot tak sobie. Wszystko jest ważne w naszym życiu. 

Olśniło mnie u przemiłego neurologa, który oglądając zdjęcia mojego obolałego kręgosłupa powiedział, że ból i to, co się dzieje jest wynikiem choroby z dzieciństwa. Choroby Scheuermanna, dotykającej dzieci w wieku nastolatkowym.
Komórki kostne mojego kręgosłupa na wysokości serca obumarły, same z siebie, a potem odbudowały się, ale nieprawidłowo. Kręgi wyglądają zapewne jak ziemniaki obgryzione przez myszkę w piwnicy Agniechy
Powodów tej choroby tak do końca nie zna się, ale jednym z nich może być trauma, przewlekły stres.
I kiedy od niego wyszłam, oszołomiona, ale z lżejszym sercem, to właśnie wspomnienie wyświetliło mi się jak błyskawica.

Moja pierwsza myśl zaś była taka: jak dobrze, że nie zrobiłam sobie tego sama...
No cóż, nad tym jeszcze pochylę się, ale kucając bądź przyklękając, tak zdrowiej dla kręgosłupa.
Bo dobrze wiem o co chodzi...


Czemu o tym napisałam?
Bo blog jest moimi dwoma zeszytami.
Jest moim pamiętnikiem i jest moją książką z opowiadaniami.
Tak wielu z was mówiło mi: napisz książkę.
A ja ją właśnie piszę. 
Nawet się nie zorientowałam, a przekroczyłam i uleczyłam traumę dwóch zeszytów cztery lata temu zakładając bloga. 
Jednak dziś nie było łatwo pisać. Mała Ania nie chciała wracać do tamtych uczuć.
Mimo już lepszego samopoczucia, kręgosłup rozbolał mnie bardziej, pojawił się lęk, ucisk w głowie, zakołatało serce, zawrót głowy. Zapis traumy. 
I właśnie dlatego napisałam. 
Właśnie dlatego MUSIAŁAM to zapisać, by uwolnić Małą i mnie...
I zapaliłam świeczkę, by rozjaśniła i ogrzała mrok...
I jest dobrze.
Kółko się zamknęło.





Pozdrawiam Wszechświecie, szramkowata opowiadaczka historii Prowincjonalna Bibliotekarka.



piątek, 12 listopada 2021

Biedny Yorick Wszechświecie

"Taki jest rzeczy porządek
Pamiętaj o tym błaźnie
Zachorujesz na zdrowy rozsądek
Ozdrowiejesz na chorą wyobraźnię

Twoja wyspa się zmieni w przylądek
Swoją rolę odegrasz odważnie
Umierając na zdrowy rozsądek
Zmartwychwstaniesz na chorą wyobraźnię"
Jonasz Kofta

Tytuł posta jest ważny, czasem mam coś w głowie ułożone, a tytułu nie ma i nie mogę napisać. Dopiero jak wskoczy tytuł, cała rzec nabiera rozpędu. Tak było i teraz, od dwóch dni się meczę, żeby znaleźć tytuł i nic. A dziś, pochyliłam się by podnieść zabawkę mojej suczki i cyk: biedny Yorick, usłyszałam w głowie. 

No tak, oczywiste, błazen królewski, wesołek i kuglarz, zawsze skory do śmiechu. Traktujący życie lekko i niefrasobliwie.  I oto stoi z jego czaszką Hamlet i pyta: tu bi, or not to bi?

Bo"...życie jest tylko przechodnim półcieniem,
Nędznym aktorem, który swą rolę
Przez parę godzin wygrawszy na scenie
W nicość przepada - powieścią idioty,
Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą"

To już Makbet, ale widać, że Willi Szekspir mocno kombinował nad sensem tego wszystkiego. Może lekko dramatyzował, może pisał pod publiczkę nieco, ale zadawał pytania, trudne pytania, pod płaszczykiem rozrywki dla mas.
Aż ciekawa jestem co napisałby żyjąc teraz. Czy pisałby dramaty o śmierci na covid, o wspaniałych, dzielnych medykach? Czy też komedie o zamykaniu lasów i ostatniej prostej przed niebem?

Nie dowiem się, szkoda...


Jakiś czas temu, trafiłam na książkę, gdzie opisano życie pewnego nieszczęśnika, który poniósł sromotną porażkę życiową. Taką naprawdę Porażkę. 
Nazywał się Ignaz Semmelweis i był chirurgiem/położnikiem w Wiedniu w wieku XVIII. W tamtych czasach tzw. gorączka połogowa zabijała sporo kobiet. Teraz nazywamy to sepsą, wtedy nikt za bardzo nie miał pojęcia o co chodzi. Tak było i już. Głowił się nad tym i Ignaz, ale w momencie, kiedy jego przyjaciel zaciął się skalpelem przy sekcji i umarł, z objawami identycznymi jak kobiety na oddziale, kliknęło doktorowi w głowie. Dodał dwa do dwóch i wyszło mu, że to lekarze sami przenoszą "coś" od trupów sekcjonowanych do położnic. Bo kto by tam mył ręce za bardzo? I po co?
Ignaz nakazał swoim podwładnym myć ręce przed wejściem na salę. No niechętnie, ale się ugięli i zaczęli myć. Co tam sobie myśleli, to myśleli, ale jako przełożony miał posłuch. I spektakularnie, słupki gorączki połogowej zaczęły spadać na łeb i szyję.
Było fajnie, myto rączki, Ignaz się cieszył, jego poczucie własnej wartości rosło, aż nagle gorączka wróciła i zaczęła znów zabijać. I wszyscy huzia na głupiego doktora, co bez sensu kazał myć ręce, dokuczliwy, bezsensowny protokół!
Ignaz zebrał się w sobie i jeszcze raz uruchomił mózg i zmysł obserwacji. I otóż okazało się, że jedna z pacjentek miała nowotwór macicy, który ropiał. Lekarze myli ręce przed wejściem do sali, ale potem już od pacjentki do pacjentki łazili z łapami niemytymi. Doktor połapał się, że można przenieść nie tylko od trupów, ale od żywego pacjenta też. Nie wiedział co, ale wiedział i widział, że to się dzieje. 
Wiec wydał rozporządzenie,żeby myto ręce i przybory lekarskie po badaniu każdej pacjentki. I tu się zaczęło...Jak to, po co, tyle roboty dodatkowej, bez sensu, doktor zwariował...
Ignaz chyba nie był dobrym politykiem, chyba też nie był zbyt lubiany. Nie umiał przedstawić dowodów na poparcie swoich obserwacji (no nic dziwnego, to musiało jeszcze poczekać) i w końcu, w niesławie, zrezygnował z pracy. Niestety, załamało go to. Wikipedia pisze o chorobie psychicznej. 
Próbował publikować swoje prace naukowe, ale jeden z niemieckich lekarzy powiedział, że mycie rąk nie może zaszkodzić, ale lepiej jest dać chorej na przeczyszczenie lub wykonać upust krwi.
I szlus...
Po atakach lekarzy odrzucających jego zalecenia, Semmelweis, nie przebierając w słowach, nazwał ich mordercami kobiet i rozlepiał plakaty z napisem: Ojcze, kiedy wzywasz lekarza albo położną, wzywasz śmierć...

Ignaz umarł w szpitali psychiatrycznym pobity przez strażnika. Pobity tak mocno, że wymagał interwencji chirurga. Nie wiadomo, czy chirurg umył ręce, zanim je wsadził w rany Ignaza.
Wiadomo, że Ignaz zapadł na posocznicę i zmarł mając 47 lat.
Co za foliarz i płaskoziemiec...



No i cóż Wszechświecie? 
Dziwnie. 
Czy coś się zmieniło od czasów Iganza?
Nic.
Wiem, że nic nie wiem: szepcze Sokrates przez wieki.

Pomyślmy ciepło o Ignazie...
Miał chłop po górkę, ale wielki był.

"Więc mówię:
Zanim nas dopadną 
W sekwencjach pędu rozjazdy dróg-nożyc
Nim wyobraźnię ci rozkradną
Przedmioty - możesz dobrze pożyć...

...Zachorujesz na zdrowy rozsądek.
Ozdrowiejesz na chorą wyobraźnię..."

Mistrz Kofta :)





Pozdrawiam Wszechświecie, nadal psychicznie niestabilna, Prowincjonalna Bibliotekarka

piątek, 5 listopada 2021

Na umrzyka skrzyni Wszechświecie

 

Ryan Caskey i wszystkie inne też...

Jakby z opóźnieniem Wszechświecie, bo wszyscy już dotknęli grobu...

Śmierci, zgnilizny, nietrwałości, ulotności, zapachu umierających chryzantem, przypalonego plastiku i dymu...wszechobecnego dymu palących się zniczy.
Wszyscy już zanurzyli się w transcendencji, mistycyzmie, strachu, wyparciu, bólu, tęsknocie i smutku.
Niektórzy w złości, bo ona jednak najłatwiejsza...

I idziemy dalej, w Życie, we Wszechświat, robiąc kółko, znów kółko, znów i znów...


Zakręćmy kołem fortuny, cóż nam wypadnie?
Czy to ekscytujące czy straszne?
Ja mam tak, że i straszne, i ekscytujące...
Ambiwalencja uczuć.

Mam koleżankę, która mówi: ja nie znoszę niespodzianek, ani dobrych, ani złych!
Złych wiadomo, ale dobrych?
No cóż, choćbym nie chciała, to jednak rozumiem. Zmiana, nawet dobra, straszy naruszeniem małego domku z kart jaki sobie wybudowaliśmy w tej przestrzeni zawieruchy światowej, miasteczkowej, osobistej.
Nawet dodanie nowego okna w tym domku wymaga remontu i wywalenia gruzu.
Nie znoszę remontów.
Boli mnie od tego krzyż.

A remont trwa. I boli mnie.

Jednak nie umiem i chyba nie chcę wylogować się całkiem z tej przestrzeni, gdzie zmiana zachodzi. Mogłabym zbudować swój własny domek jak ślimaczek, bądź zwinąć się w swojej ciepłej dziupli jak wiewiórka. Skurczyć się, zasklepić, odpocząć. Tworzyć malutki świat, tworzyć malutkie życie, w malutkich, bezpiecznych granicach mojego umysłu. 
Właściwie nawet mam taki domek.
To nic złego. To dobre miejsce.
Ale coś we mnie, jakaś moja część nie zgadza się na to.
Mówi do mnie: patrz, rozglądaj się, zastanawiaj, poznawaj, próbuj, sparz się, wylecz, potknij się, wstań, idź, posiedź, myśl, myśl, myśl...
Więc wpadam na chwilę do domku malutkiego, wypijam kawę w malutkim fotelu, zapalam malutką świeczkę w intencji zdrowia, otulam się światłem lampy solnej, a potem...
Potem wychodzę, biorę kijki i idę, bo ruch dobrze robi obolałemu kręgosłupowi.
I patrzę, i słucham.
Tyle poezji...a teraz Życie....


Obok w mieszkaniu mieszka Chłopiec i jego Mama, razem z Bratem i Siostrą. 
Pisałam o nich  tu Chłopiec 
Przypomnę tylko, że Chłopiec ma uszkodzony gen i należy do kilkunastu osób w Europie z takim genem. Gen ten przekazała mu Mama, a teraz, niestety, zaczął chorować Brat i jest podejrzenie... 
Pobrano materiał genetyczny od Brata i pojechał on w świat, bo to skomplikowane badanie jest. Ale chorują i schodząc rano z kijkami spotkałam ich na schodach, bo jechali na badania do miasta. Wiozła Siostra, bo oni nie mogą prowadzić samochodu. 
A potem spotkałam Mamę na schodach następnego dnia i usłyszałam, że zemdlała w szpitalu. Ona często mdleje, bo jakoś mózg jej się wyłącza. Stoi i nagle pada. A ponieważ to był szpital, to migiem trafiła na Sor, gdzie powoli doszła do siebie i wyłuszczyła lekarzom o co chodzi, bo ona ciekawa jest pod względem medycznym. Lekarzom nic nie pasuje w jej objawach i wynikach do niczego. 
I otóż, lekarz tak trochę jakby żartem zapytał ją czy ona nie ma covida. 
Obok Mamy, na sąsiednich łóżkach, leżą zasmarkani i kaszlący osobnicy, trochę śmiesznie, ale odpowiedziała, że nie ma. Lekarz zapytał, czy ma jakieś jeszcze inne badania w ich szpitalu. Nie miała, ale za dwa dni musiała jechać na badania do Warszawy.
Lekarz wiec stwierdził: nie będziemy z pani robić covidowca...
W karcie wypisu: test ujemny...
Może zrobiono test jak była nieprzytomna, a może nie, bo nie pamięta by robiono w ogóle, co ją bardzo cieszyło...
Ludzki doktor jednak.


A w Miasteczku, które przez dwa lata covida za bardzo na oczy nie widziało,  mimo najazdów wczasowiczów, turystów, ludzi z Belgii i Niemiec, nagle wybuchł wirus. W szkole, która jest 100% grzecznie wyszczepiona. Nie, nie chorują dzieci, dzieci siedzą na kwarantannach, bo nauczyciele smarkają.  Wiem o czwórce takich nieszczęśników, z których dwie osoby przechodzą ciężko. Co akurat jest normalne w tym czasie: grypa i paragrypy. Ale testy mają pozytywne, co jednak dziwi w kontekście do ostatniej prostej i powrocie do normalności. No cóż, może trzecia dawka pomoże, a może czwarta, miejmy nadzieję, wszak nadzieja matką jest....
Moja księgowa narzeka, bo syn siedzi na kwarantannie, a ona i mąż chodzą do pracy. Ale jakoś radzą, dom blisko, można wyskoczyć na chwilę do młodego.
Z drugiej strony Wszechświecie psychosomatyka to bardzo potężna siła. W skupisku znerwicowanych ludzi panika sieje się jak perz na kartoflisku. Zwłaszcza w miastach. Wpływa to też na subiektywny odbiór choroby i nawet katar może urosnąć do dramatu z oddychaniem i utratą węchu.
Oczywiście można wierzyć w testy, ale to tylko wiara, a nie nauka jak się okazało, bo to zależy od zbyt wielu zmiennych. 

Czyli Psychiatryk jednak.
Co w sumie z radością stwierdzam, bo to ogarniam, sporo się nauczyłam, znajome...
Bracia i siostry wariaci...
Tańczmy na umrzyka skrzyni, nasz danse macabre, danse macabre...






Pozdrawiam Wszechświecie, wariatka, która tańczy, Prowincjonalna Bibliotekarka.



niedziela, 10 października 2021

Nie wyobrażam sobie Wszechświecie.

 

unknown

Dziś był szron na trawie...

Klon rosnący pod parkanem świeci całe dnie. Wydobywa się z niego ciepłe, żółto-złote światło. Na tle ultramaryny nieba jest jak wielka lampa, przyćmiewająca nawet słoneczny blask. Omywa jasnością wielki, jeszcze zielony dąb i brązowy, chronicznie chory kasztan, swoich sąsiadów. Pławią się w tym klonowym świetle i wysyłają w świat tegoroczne dzieci, żołędzie i kasztany. Za chwilę drzewa zasną, uspokoją wewnętrzny przepływ, zrzucą liście, przytulą się do mamy Ziemi korzeniami i będą śnić drzewne sny.
Zazdroszczę.

Mój wewnętrzny przepływ, niespokojny, drżący, pulsujący emocjami nie ustaje wraz z zimą. Nie jestem dzieckiem Ziemi tak, jak bym chciała. Czasem mam wrażenie, że przybywając tutaj dostałam tylko krótkie, teoretyczne szkolenie. I zrzucono mnie na planetę jak samotnego kosmitę, na olbrzymie połacie lasu deszczowego, w dziwnym kombinezonie, bez instrukcji obsługi tegoż.

"LØpz"

Wczoraj był kolejny, piękny, zalany złotym blaskiem dzień. Mam taki kawałeczek dla siebie w zdewastowanym sadzie. Za starym, kruszejącym garażem, jest małe miejsce otoczone ponad pięćdziesięcioletnim krzakiem śnieguliczki. Tam przenieśliśmy budę naszej dziko żyjącej suczki i postawiliśmy ławeczkę obok. Śnieguliczka litościwie osłania to miejsce, rozrasta się, zagęszcza, buduje barierę, rozumie moją potrzebę oddzielenia od tachykardii Miasteczka. 
Pomaga memu Sercu znaleźć spokojniejszy rytm, łagodniejszy, płynniejszy...

Usiadłam na ławeczce, suczki obie, dzika i domowa pobiegły załatwiać psie sprawy, a ja pozwoliłam śnieguliczce na jej magię. Zamknęłam oczy, zaczęłam słuchać własnego oddechu, pozwoliłam mu zwolnić. Słyszałam szelest poruszanych liści, gałązki trące jedna o drugą, bzyczące owady. W tle jakieś ludzkie nawoływania, na szczęście daleko, choć umysł na chwilę zawiesił się na próbie zrozumienia głosów. Nie pozwoliłam, odpłynęłam na fali wiatru. 

Poczułam ciepło słońca na twarzy, na zamkniętych powiekach, na włosach, na ramieniu. Ciepło jesienne jest jak przytulny, pluszowy koc. Delikatne, miękkie, nienachalne. Czule otulające.
Otworzyłam na chwilę oczy i spojrzałam na moje dłonie leżące na kolanach. W świetle były jak nie moje. Dziwne, prześwietlone jakby. Rozmywające się w jaskrawości, ale mogłam dostrzec zmarszczki, wypukłe żyły, lekko zdeformowane niektóre stawy. Skóra w słońcu miejscami błyszczała jakby była posypana diamentowym proszkiem. Opuszkami prawej dłoni lekko dotknęłam skóry na grzbiecie lewej dłoni. Była miękka, satynowa, ciepła. Przesunęłam palce po stawach, twardych i miejscami chropowatych, po gładkości paznokci i delikatnie po wnętrzu dłoni, czując łaskotanie i lekką wilgoć. 
Ze zdziwieniem patrzyłam na to co robię. Moje ręce żyjące swoim życiem. Jakby poza mną, ja tylko mogłam czuć. I czułam...
Zaciekawienie, spokój, tkliwość, smutek, łzy w oczach...
Kiedy dłonie objęły jedna drugą i pozostały tak wtulone w siebie, poczułam się bezpiecznie w ich kokonie. Zaopiekowana, wsparta, utulona, ukołysana. 
Jak nigdy...
Ja tuląca mnie...

Morisetta

Do biblioteki przyszła PaniKucharka. Wysportowana, morsująca, biegająca i jeżdżąca rowerem. Dziarskim, prawie biegnącym krokiem, przeleciała korytarz. Szeroko uśmiechnięta powiedziała: cześć i buchnęła energicznie książki na biurko. Bierze książki dla teściowej i dla swojego ojca. Poszłam między regały coś im wybrać, a PaniKucharka podążyła za mną. I zalała mnie opowieściami jaka jest zajęta. Jak ona wszystko ogarnia, jak pomaga, jak nie ma czasu na poczytanie, a tak bardzo potrzebuje odpocząć. Ale najlepiej jej się odpoczywa jak jeździ rowerem, albo biega. Wtedy głowa pusta, o niczym nie myśli. Bo tyle obowiązków i jeszcze dom, mąż, praca, pomoc córce, bo ona wie co to jest budować dom i mieć dwójkę małych dzieci, ona wie jak to jest nie mieć pomocy... 
I ona sobie nie wyobraża, żeby córce nie pomóc, żeby teściową się nie zaopiekować, żeby do ojca nie zajrzeć choć raz w tygodniu, żeby, żeby, żeby...
I tak malowała, cyzelowała ten obraz w teatrze dwóch widzów, czyli mnie i jej ( jej w podwójnej roli), aż w końcu przerwałam sztukę mówiąc:
- kochana, a wyobraź sobie siebie na kanapie, plackiem, nieumytą w szlafroku, olewającą męża, córkę, teściową, ojca, rower, makijaż, dietę, cały wizerunek szlachetnej, poświęcającej się kobiety, jaki z takim trudem kreujesz...
Igła akupunkturowa moich słów wbiła się celnie. Zamilkła.

Widziałam przepływającą złość, która została przełknięta do środka, widziałam dezorientację, przez chwilę cień rozpaczy w oczach, łzy, których nie poczuła, bo też by schowała. Opuściła ramiona, głowa i szyja się usztywniły, dolna szczęka opadła, bo chciała ugryźć, ale nie mogła.
Widziałam jak wszystko ukrywa, jak porządkuje, jak układa po staremu rozwalony domek z kart. 
Kiedy znów podniosła ramiona i zacisnęła szczęki, wiedziałam, że proces skończony.
Trwało to sekundy. Zbroja wróciła.
I wysyczała: ja sobie nie wyobrażam, jak można nie pomóc córce, jaka ze mnie byłaby matka...
 
Kiedy poszła, odpowiedziałam jej głośno: taka matka jak twoja własna...

Vasjen Katro

Może to jest taka planeta Wszechświecie, gdzie jednak trzeba sobie wyobrażać.
Może tutaj dostajesz wszystko, co sobie wyobrazisz.
Kiedy sobie nie wyobrażasz, to też dostajesz, tylko niewyobrażalne.
A niewyobrażalne, jest też prawdziwe...

Rozumiesz Wszechświecie?
Wszystko w twoich dłoniach....

unknown






Pozdrawiam Wszechświecie, przytulna kosmitka wyobrażająca, Prowincjonalna Bibliotekarka.







niedziela, 19 września 2021

TaDruga Wszechświecie...

 



I znów senna niedziela. 

Żyję bez planu, wszelkie plany, które wyprodukuje moja głowa, sabotuję od razu w momencie pojawienia myśli. Albo dwie myśli dalej. Jest we mnie TaDruga, to ona, nie ja. Ja jestem ta porządna, ogarnięta, wiem co mam robić, wiem jakie mam obowiązki, wiem, co dobre i co złe. 
TaDruga, to wichrzycielka, złośnica, marzycielka, czarownica, krytykantka, leniuch, cudna, wolna istota.

Kto pisze? Razem piszemy. Ona zagląda mi przez ramię i mówi: czekaj, napisz tak...
Czasem zabiera mi klawiaturę i pisze sama, czasem ja jej zabieram, bo pisze głupoty.

Ja jej mówię: czekaj, to musi mieć jakiś sens.
Ona mówi: ale sens jest we wszystkim...
Ja się upieram: ale jakiś porządek musi być.
A ona ripostuje: kobieto, chaos też jest jakimś porządkiem...
Schizofrenia :)


I ma rację... TaDruga.

Ostatnio poszłam na sesję rady miejskiej. Nie żebym chciała, musiałam zdać sprawozdanie. Teraz już mnie to tak nie stresuje jak parę lat temu. Nudzi raczej, robię występ i uciekam. Ale tym razem musiałam poczekać, aż burmistrz opowie co ma do opowiedzenia. I to było ciekawe jednak.

Nasza gmina ciągnie trzy ekologiczne projekty z Unii. Jeden to właśnie wycięcie naszego starego sadu i drzew wokół, zrobienie tam ścieżek rowerowych, siłowni, placu zabaw dla dzieci, założenie trawników, a na klombach posadzenie certyfikowanych roślin w ramach ochrony bioróżnorodności przyrodniczej. Dowiedziałam się, że wykonawca ma to gdzieś, dorwał chyba lepszą ofertę, lecą odsetki, trawnik jest nie do odebrania i trzeba będzie dochodzić w sądzie...Takżetak.

Drugi projekt unijny to wieża widokowa, którą za pół miliona wystawiono nad Bugiem. To też jest projekt ochronno-przyrodniczy. Z tej wieży ludzie i turyści mają oglądać nadbużańską przyrodę i ją kochać, i szanować. Ludziom się nie podoba, że wieża jest w najniższym punkcie Miasteczka i, że tak naprawdę nic nie widać, tylko Bug i jego brzegi. Burmistrz zgrabnie zripostował, że wieża jest do obserwacji PRZYRODY, a nie horyzontu. I faktycznie kilka drzew zasłania trochę, ale się je wytnie i będzie można lepiej tę przyrodę oglądać.

Trzeci projekt to ochrona siedlisk dzikiej zwierzyny i ptactwa. Zrobiono szeroką, wygodną kładkę na tzw. Wyspę. To kawałek ziemi, który starorzecze Bugu oddzieliło od brzegu. Na Wyspie są sarny, zające, lisy, mnóstwo różnego rodzaju ptaków i nie wiem co jeszcze. Kiedyś na niej wypasano krowy, teraz od wielu lat już nie, więc zdziczała. I tę dzikość będą mogli zobaczyć turyści wędrując wyłożonymi kostką ścieżkami. I oczywiście, co jest nadrzędne, ochroni się te miejsca lęgowe i siedliska. 
Wszystko jasne? 
Ktoś coś nie rozumie?
Chyba wszyscy zrozumieli, bo nawet nasz etatowy przeciwnik burmistrza, pogratulował mu doskonałych pomysłów.

Ta logika ekologiczna lekko mnie wbiła w krzesło. Ale TaDruga we mnie śmiała się tak dziko słuchając tego wszystkiego, że i  ja w końcu zaczęłam chichotać, dziko, w duszy...


Dziś na tyle Wszechświecie, bo my Obie idziemy porządkować szafę.
Zgodziłyśmy się, że to nadrzędna potrzeba jest. 
Bo idzie ZIMA.







Pozdrawiam Wszechświecie, twoja schizofreniczna, a kto wie czy nie posiadająca osobowość mnogą, Prowincjonalna Bibliotekarka.

sobota, 11 września 2021

Odpoczęłam Wszechświecie

 


Wreszcie ucichło...
Pół dnia drze się za oknem wodzirej na imprezie masowej zwanej Dniem Sąsiada. Oczywiście przez mikrofon, oczywiście za głośno. Uporczywe, dudniące pokrzykiwanie skrobie po mózgu i irytuje wyciągając na wierzch emocje, które niekoniecznie mam ochotę oglądać, mimo, że są...
Cisza jest miękka, gładka, otulająca. Słychać świerszcze. Pochrapywanie śpiącej suczki, stukanie klawiszy, cykanie zegara na ścianie.
Przez uchylone okno słyszę czasem spadające żołędzie: stuk, stuk...Toczą się po nowo położonych kostkowych chodnikach w miejscu mojego sadu.
Nadal nie ma we mnie zgody na tę zmianę...
Nadal czuję w sercu ciężar. Nadal złość czasem przesłoni oczy czerwienią, bo ona nadal łatwiejsza jest niż żal i rozpacz. 
Ale życie płynie. Więc płynę i ja. 


Po lipcowych upałach wyjechaliśmy z Miasteczka w szeroki świat. Miasteczko jest fajne, ale duszne, gdy się w nim siedzi dłużej. A ponieważ zjechały do nas hordy turystów, postanowiliśmy zasilić inne hordy w dolnośląskim. Letnie wędrówki ludów. 
I znów udało się zarezerwować pokój w Ślężańskim Młynie, tanio i z rewelacyjnymi śniadaniami.
Kiedy zobaczyłam przez okno samochodu Ślężę, poczułam ciepło w sercu.
Spojrzałam na męża, uśmiechał się...


Dolnośląskie jest tak ciekawe, że cały czas mamy co oglądać mimo trzeciego już pobytu. Tym razem zwiedzaliśmy miejsca popularne, rozrywkowe i zatłoczone. Chyba w ramach odczarowywania i czyszczenia programu "pandemia". Jak miło było widzieć długaśne kolejki ludzi do kas biletowych, bez maseczek, z jasnymi oczyma, śmiejących się. Mnóstwo dzieci rozrabiających, czasem marudzących, ale będących po prostu dziećmi. Tłumy chętnych do zobaczenia Afrykanarium we wrocławskim Zoo. Ogromnie mi się tam podobało. Mogłabym przy tych akwariach siedzieć godzinami. 



Kopalnia Złota, Japońskie ogrody, Świątynia Wang, Świątynie Pokoju, huta kolorowego szkła i cudne, po raz drugi, Arboretum w Wojsławicach na koniec. 
Pyszne jedzenie, spokojne picie kawy, łakocie i wieczorne sesje karciane w remika.
I sny, ale o tym kiedy indziej.







Wcale, wcale nie przeszkadzały mi tłumy, tak jak kiedyś. Jak widać, wszystko się zmienia. Potrzebowałam pobyć z ludźmi, popatrzeć na nich, pocieszyć się ich obecnością. Zobaczyć inne twarze niż na co dzień i poczuć jak płynie energia od nich do mnie, ode mnie do nich.
I wszystko było dobrze. 
Nikt nie interesował się czy my szczypnięci, maski gdzieniegdzie tylko trzeba włożyć, a i tak tylko na niby, bo wszyscy pod nosem nosili. Rozjeżdża się rzeczywistość medialna i rzeczywistość przy skórze, dobrze było sobie o tym przypomnieć. 
I zobaczyć, że ten rów między rzeczywistościami coraz szerszy.
Ludzie wracają do siebie. 
Układają sobie życie znów we własny sposób.
Jedyny jaki ma sens.


 Na koniec trochę zdjęć z Podlasia siostry Joanki, bo piękne, ma ona oko...









Pozdrawiam Wszechświecie,  Twoja wypoczęta turystka, Prowincjonalna Bibliotekarka.

niedziela, 8 sierpnia 2021

Całkiem zmyślone historie Wszechświecie

 

Dziś niedziela.
Leniwa jak leniwe kluski. 
Nic się nie chce.

Na dworze ulewy przeplatają się ze słońcem. Wszystko nasiąkło, wody pod dostatkiem. Zieleń jest żywa, szmaragdowa, mięsista. Przyroda korzysta z wody, słońca i ciepła w sposób szalony, rozpasany i całkowicie nieodpowiedzialny. Nie zastanawia się, co będzie jutro, dziś jest dziś. 
Drzewa nie siorbią pomalutku, ostrożnie racjonując i oszczędzając wodę. Biorą ile potrzebują.
Tak samo trawy, zioła, zboża. Tak samo zwierzęta. 
Widziałam nad strumykiem o poranku wiewiórkę. Zgrabnie pochylała się nad wodą, balansując puszystym ogonem i chłeptała wodę małym, różowym języczkiem. Pierwszy raz widziałam wiewiórkę pijącą wodę, stanęłam cichutko zachwycona.
Zieleń, strumyk, światło słońca i ruda wiewiórka, obraz jak z bajki.
Czy wiewiórka piła mniej, pamiętając zeszły rok, kiedy strumień prawie wysechł?
Czy po prostu piła tyle ile potrzebowała, by ugasić pragnienie?
Mądra czy głupia?


Skończyłam oglądać na Netflixsie serial "Ufo: odtajnione dokumenty". Spodziewałam się kolejnego głupiego, pseudonaukowego bełkotu pod publiczkę, ale SynNumerDwa powiedział: matka, obejrzyj, to coś innego.
I miał rację. Choć jest tam więcej pytań niż odpowiedzi, temat potraktowano zadziwiająco rzetelnie. Nawet wyjaśniono skąd się wzięło wyśmiewanie ludzi, którzy mieli kontakt, widzieli i mówili o tym. Podły mechanizm, ale skuteczny. Działa w każdej sytuacji. Teraz też i nie chodzi tylko o ufo.
Zawstydzanie, ośmieszanie, poniżanie, zastraszanie, szantaż...
A wszystko dla dobra narodu, bo ktoś uznał, że zwykli, maluczcy nie uniosą takiej wiedzy.
No i zarobić na technologii się chciało, tej co spadła z nieba...
Nic nowego, prawda Wszechświecie?
Podejrzewam, że  właśnie w tej chwili sporo osób przestaje czytać, papa :)

Skończyłam też czytać książkę Arkadija i Borysa Strugackich : Fale tłumią wiatr.
Dziwna sprawa z tą książką. Pamiętam, że pierwszy raz trafiła w moje ręce w podstawówce. Uwielbiałam science fiction już wtedy. Czytałam dużo, ale z tą nie potrafiłam sobie poradzić. Wydała mi się nuda i marudna. Zrezygnowałam po kilku kartkach i już. Powinnam zapomnieć, nie zainteresowała mnie. Ale jakoś pojawiała mi się w pamięci. Całkiem bez dania racji.
Ot tak znienacka. Fale tłumią wiatr...
Ostatnie tygodnie jakoś namolniej wpadała mi w oko w bibliotece. No stoi na półce. Oczy przyciąga. 
W końcu się poddałam. Zobaczmy, jak czterdzieści lat później wygląda sprawa z nudną książką.
No cóż, wsiąkłam. Wszystko przychodzi w odpowiednim czasie.


Otóż: Ludzie już od dawna podróżują po kosmosie, są częścią wspólnoty galaktycznej. Maksym Krammerer jest kierownikiem Wydziału Wydarzeń Nadzwyczajnych (WN) Komisji Kontroli (Komkonu). To wydział, który zajmuje się przewidywaniem i wyszukiwaniem różnych zagrożeń dla Ziemi oraz tworzeniem symulacji i wariantów jak mogą one się rozwinąć i jak można im przeciwdziałać. Jego pracownik Tojwo Głumow, kiedyś był Progresorem. Progresor to taki człowiek, który wyszukuje planety z cywilizacjami pierwotnym, ale z określonym już potencjałem do rozwoju. I za pomocą różnych narzędzi społeczno-psychologiczno- medycznych wpływa na  dzikie społeczeństwo, przesterowując je w kierunku najlepszego rozwoju. Tylko Tojwo po trzech latach rezygnuje, bo traci wiarę w sens tej pracy. I ląduje u Maksyma...
A Maksym orientuje się, że nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka. Zdaje się, że za Ziemię wziął się jakiś Progresor. Tylko, no cóż, mocno bardziej rozwinięty od Ziemian kosmita z supercywilizacji i nieuchwytny...jak cień, roboczo nazwany Wędrowcem. Maksym bardziej to czuje, niż ma dowody. Wszyscy wokół uśmiechają się półgębkiem, że Maksymowi ciut jakby dekielek urwało...

Jednak symulacja wypluta przez komputer mówi:
"...- ludzkość zostanie podzielona na dwie nierówne części;
- ludzkość zostanie podzielona na dwie nierówne części na podstawie nieznanych nam parametrów, przy czym mniejsza część w przyśpieszonym tempie i na zawsze prześcignie większą;
- ludzkość zostanie podzielona na dwie nierówne części na podstawie nieznanych nam parametrów, przy czym mniejsza część w przyśpieszonym tempie i na zawsze prześcignie większą, a dokona tego wola oraz sztuka cywilizacji zdecydowanie nam obcej."

Kiedy Maksym mówi o tym Tojwo, ten, jako były Progresor, uświadamia sobie jakie to niesie szersze skutki dla Ziemi.
"...Nikt nie twierdzi, że Wędrowcy chcą Ziemianom wyrządzić krzywdę. To rzeczywiście bardzo mało prawdopodobne. Boimy się czegoś innego, czegoś zupełnie innego! Boimy się, że zaczną tu tworzyć dobro, tak jak ONI je rozumieją!"
"Byłem Progresorem wszystkiego trzy lata, czyniłem dobro, tylko dobro i nic oprócz dobra, i o Boże- jakże mnie nienawidzili ci ludzie! i mieli absolutną rację. Dlatego, że przyszli bogowie nie pytając ich o pozwolenie. Nikt ich nie wzywał, a oni wdarli się i zaczęli czynić dobro. To dobro, które jest zawsze dobrem."
"Oni przyszli bez pytania, to po pierwsze. Oni przyszli potajemnie, to drugie. A więc zakładają, że wiedzą lepiej od nas, czego nam trzeba- po pierwsze, i z góry są przekonani, że albo ich nie zrozumiemy, albo ich cele będą dla nas nie do przyjęcia. Nie wiem jak ty, ale ja tego nie chcę.
Nie chcę!"

Mogłabym zakończyć na tym, wszystko zostało napisane już dawno. 
Wiele jest Całkiem Zmyślonych Historii na tym świecie.
Wiele wątków się toczy, wiele czeka na swój czas.
Tylko ta wiewiórka, głupia czy nie....?


PS. Drogi Wszechświecie jeszcze jedna myśl naszła, bo docierają do mnie pomruki burzy na świecie. Są tacy, co chcą przymusu w pewnych kwestiach. Tylko widzisz, jak raz przymus zostanie wprowadzony, to ni jak go potem wyhamować. I ci, co teraz go chcą, potem mogą go nie chcieć. Przy może czwartej, bądź fafnastej dawce, a może już przy trzeciej? A może przy kolejnej "pandemii", gdzie jedynym lekarstwem będzie obcięcie małego palca? Tak sobie zmyślam :)
Tylko kiedy stwierdzimy, że palca jednak nie oddamy, okaże się, że nie możemy już protestować. 
I tasak pójdzie w ruch...może znieczulą?
Ale to przecież Całkiem Zmyślona Historia....
Ups..




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja Prowincjonalna Bibliotekarka, bardzo przywiązana do swojego małego palca, a właściwie dwóch małych palców, a może i nawet czterech :)

piątek, 30 lipca 2021

Wszechświecie i Szuflandio ma...

 

Upał.
Męczący upał.

Poruszam się wolno. Powietrze zgęstniało. Czuję jak owija się wokół mnie, dotyka skóry wilgotnym, ciepłym liźnięciem. Przykre uczucie. Wpycha się do płuc, zalepia oskrzela, poddusza komórki łaknące tlenu. Wchodzę w tryb oszczędzania energii, wygaszam ekran, usypiam aplikacje, zapadam w letarg...
Przetrwanie...
Czyż nie to jest najważniejsze?
Nie wiem...

"Szuflado ma, kocham i uwielbiam cię, chociaż takiego dna  nie ma nigdzie na świecie!
Ciasnoty twej nie boimy się skutków. Miejsca, że hej! dla wszystkich krasnoludków!"


"Gdy wszystko dla ciebie za małe, za krótkie, swój rozmiar zmień i zostań krasnoludkiem!
Bo gdy się mało do podziału ma, zmniejsza się ludzi i muzyczka gra!"


"Małe jest piękne, każdy z nas to wie. Ale w szufladzie nastroje są duszne.
Gdy serce pęknie, to dlatego, że małe jest często jakże małoduszne!"


Duszne.
Mało.
MałoDuszne...


Nie masz wrażenia Wszechświecie, że wszystko już było?
Wszystko zostało napisane, zobaczone i przeżyte? Tylko czy zrozumiane?
No nic...

"A ty Profesor: siedź i knuj!"





PS. W ten link twoja decyzja wchodzisz na własną odpowiedzialność.
 Jest bardzo dużo niezbadanych skutków ubocznych tego kliknięcia. Nie musisz, możesz nie.
 Wolna wola :)
PS.2. Tekst na niebiesko: piosenka ze ścieżki dźwiękowej filmu Kingsajz. Każdy chyba słyszał, ale czy ktoś dokładnie posłuchał? Wykonanie oryginalne:Majka Jeżowska & Anna Jurksztowicz & Mieczysław Szcześniak, kompozytor: Krzesimir Dębski. Rok: 1987





Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja  zawsze, zmęczona, Prowincjonalna Bibliotekarka.