wtorek, 14 lutego 2023

Słowiański bieg przez płotki Wszechświecie

kadr z filmu Stara baśń

"My tu na Podlasiu mamy własne Święto Miłości nazywa się Noc Kupały. W czerwcu w trakcie tego słowiańskiego święta nie trzeba nic kupować w sklepie - wystarczy być w naturze, nad rzeką."

Tak napisał mój znajomy na fb. 
A ja od kilku dni zbieram się do napisania o mojej przygodzie z gimnastyką słowiańską. Bo była ciekawa, choć dość krótka.

Odpisałam znajomemu, że jednak mógłby swojej żonie zrobić miłą niespodziankę dziś i w noc Kupały, będzie miała dwa miłe dni. I tak się zastanowiłam, o co mu chodziło z tym byciem w lesie.
Bo Słowianie to sobie nieźle poczynali w tę noc. Mogłabym rozwinąć tę myśl, ale każdy ma swoją wyobraźnię: czerwcowy, ciemny las w którym miło się zgubić, miękka trawa, ogień, kwiat paproci i szukanie go, achach....
Mieszanie genów.



Słowiańskość co raz wygląda z różnych zakamarków naszego obecnego świata. Słowiańskie nuty, słowiańskie zwyczaje i zioła, słowiańskie korzenie i jedzenie. Bajka jak bajka, było jak było. Wrócić się nie da, a nawet nie trzeba. Obawiam się, że jednak dentysta i znieczulenie wygrywają ze słowiańskością pierwotną.
Ale w taką nowoczesną, poprawioną, doprawioną, uładzoną i bajkową słowiańskość można się pobawić. Fajne.
No i w Miasteczku pojawiła się gimnastyka słowiańska. Zajęcia odbywają się blisko mojego domu, ja już taka ogarnięta kręgosłupowo, myślę: pójdę.
Poczytałam o tym trochę, popatrzyłam na ćwiczenia, uznałam, że ideologia podpięta pod to mi nie pasuje, ale mogę ją spokojnie olać. A ćwiczenia to taka joga jakby. Rehabilitant powiedział, że to dobre, rozciągające i wzmacniające ćwiczenia. Tylko ostrożnie, z wyczuciem, nie wszystko robić, słuchać ciała.
To poszłam.

Pierwsze dwa spotkania były dość fajne, byłam ostrożna w miarę, szło ok.
Ciało nie dokuczało za bardzo, współtowarzyszki w porządku. Ale już przy trzecim spotkaniu usłyszałam jak prowadząca mówi do młodej dziewczyny obok mnie: ćwicz, dobrze ci idzie, niedługo przepracujesz traumy rodowe...
Co???
Przypomniałam sobie, że mam olewać ideologię, korzystać z ćwiczeń i luzować:
- odpuść, każda ścieżka dobra, choć niektóre pokręcone. Sama wędrowałaś przez różne światy, zdarzenia i ludzi. Wszystko ciekawe.
Następne spotkania nie były już takie fajne. Niektóre ćwiczenia były trudne, a ja mam nadwagę i słabe mięśnie. Kiedy chciałam jakieś odpuścić, prowadząca naciskała by zrobić inaczej, lżej, ale robić.
Nie mówiłam "nie".
Zastanawiałam się dlaczego nie mówię "nie"?
Choć jasne było od początku. Wstyd i wszystko, co pod nim.
Wokół szczupłe kobitki. A ja okrągła jak piłka. No chciałam dać radę...
Nie wyszło. Kręgosłup zaprotestował dość mocno. Pięć spotkań wystarczy. Lekcja się odbyła.
Nie będę wiotką, gibką, długowłosą słowianką w lnianej kiecce. 
ech...

 liveinternet.ru

Na ostatnim spotkaniu, przed Gwiazdką, prowadząca zapaliła świeczkę na początku i powiedziała: 
-A teraz pomyślmy o naszych przodkach, jacy by nie byli, nawet jeśli zrobili rzeczy bardzo niedobre, nawet jeśli nam osobiście, to pomyślmy, wybaczmy i podziękujmy...
No cóż, ćwiczenia to jedno, ale TO przelało czarę.

Praca z ciałem to jakby tylne drzwi do nas samych. Ćwiczenia rozciągają mięśnie pokurczone nie tylko od siedzącej pracy, braku ruchu itp., ale bardziej od schowanych emocji, od utkniętych w ciele traum, od wszelkich zapisanych historii naszego życia. Rozluźnienia tych miejsc czasem uwalniają wspomnienia, czasem tylko emocje i uczucia.
Nie uczy się nas łączenia tego, co nam się wyświetla w głowie z tym, co dzieje się w ciele. Myślimy, że to są oddzielne sprawy. A tymczasem to całość opowieści. 
Jednak by to zobaczyć, trzeba skierować na to naszą uwagę, objąć oba procesy, co trudne jest.
Czuć co czujemy i jednocześnie skupić się na tym, co myślimy.
Trzeba do tego stanąć jakby z boku, jakaś część nas musi się oddzielić i obserwować.
Może to nazywa się teraz uważnością?
Nie wiem, ja tę obserwującą część jakoś wydzieliłam. I często udaje się czuć ciało i obserwować proces myślowy. Nie zawsze, ale często. 

I kiedy słuchałam o tych przodkach poczułam gorącą, podnoszącą się w ciele złość, niezgodę...
I zobaczyłam siebie, małą dziewczynkę, śpiącą na sianie w stodole, bo w domu szaleje pijany ojciec. Bardzo mnie wtedy bolały biodra.

Przekroczenie.

Z moich przodków znam tylko rodziców i dziadków.
Reszta jest mi obojętna. Byli, żyli swoim życiem, nic mi do tego.
Dziadkowie i rodzice zrobili co zrobili. Pogodziłam się z tymi niedobrymi rzeczami, wydłubałam dla siebie te rzeczy fajne, jak rodzynki z niezbyt smacznego ciasta.
Ale nie, wybaczanie i dziękowanie nie chodzi w grę.
Dobrze się czuję z moim pogodzeniem albo nie, odpuszczeniem albo nie i z dystansem. 
Z ostrożnością i czujnością w kontaktach. Czasem z żalem, czasem z ulgą, że już wychodzę z rodzinnego obiadku. Czasem ze złością, czasem z wściekłością.
Czasem z czułością, tęsknotą i miłością...
Wszystkim co jest.
Jaka to ulga, czuć to wszystko i nie czepiać się siebie...
I nikogo nie przepraszać :)

PS. Dłubiąc w googlach, szukając słowiańskich obrazków zauważyłam, że wogóle nie ma okrągłych i puszystych słowianek. Na zdjęciach z gimnastyki słowiańskiej same szczupłe jak charty, młode dziewczyny. Starych i grubych nie ma. Taaaa....
PS2. Gdyby coś, to lepiej pójść na zajęcia feldenkraisa i ćwiczenia lowenowskie. Więcej się zyska  na ciele i na umyśle, i na duszy. Ale jak tam kto chce ;)



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja NIEsłowianka, Prowincjonalna Bibliotekarka




piątek, 3 lutego 2023

Ano nie wiem Wszechświecie





Kilka dni temu odkryłam białe łebki przebiśniegów ukryte jeszcze pod suchymi, brązowymi liśćmi. Skulone pod wierzbą, wtulone w siebie, nieśmiało wyglądają: czy już można? 
Jeśli uznają, że nie można, nie rozwiną białych czapeczek, posiedzą w ciepłym gniazdku osłoniętym drzewem, kruchymi liśćmi i mchem. Poczekają...
Nie ma się dokąd spieszyć.
Mądrość Ziemi.
Wiosna nadejdzie...

Kolejna wiosna po kolejnej zimie.
Coraz bliżej magicznych drzwi śmierci. Nieuniknionych, przerażających, dziwnie fascynujących...
Luty sprzyja takim rozmyślaniom. 
Brak światła, ciemne wieczory, szare poranki, deszcz...
Ale ponieważ to powtarzalne, ileś lutych takich było, zgoda. Niech tak będzie.
Pomarudzę. Widocznie potrzebuję.

Jakiś czas temu na fb trafiłam na post znajomej, która depresjuje się od lat już.
Działa, szuka remediun na ten stan. Bardzo jej kibicuję, bo wiem jak niełatwa to jest sprawa.
I każdy musi znaleźć swój sposób na depresję, bo każdy ją rozwija na swój oryginalny sposób.
No i kobieta opowiada o jednym dniu, kiedy poczuła się dobrze. Puściło. Nawet spotkała jakąś starszą panią i jej pomogła. I tak ją to ucieszyło, podniosło, nastroiło dobrze do świata. 
A w dalszej części pojawia się opowieść cioci wiekowej już, która wspomnienie takie ma z II wojny: uciekała z domu swojego, latem, w sukience letniej i sandałkach tylko.
I całą zimę ukrywała się w lesie, bo do domu wrócić nie mogła, w tej sukience tylko i sandałkach...

Pamiętam, jak lekarz w wywiadzie zapytał mnie: kiedy ostatnio czuła się pani dobrze? I ja zastanowiwszy się, ze zdumieniem odkryłam, że w ciągu bardzo długiego czasu, może kilku lat, był tylko jeden dzień, kiedy nie czułam się okropnie. Jeden dzień, słoneczny, miły, bez ciężaru, lekki...
Zapamiętałam go, bo był inny, niż szara, boląca rzeczywistość.
Więc wiem, że może się zdarzyć, ale nie oznacza braku depresji i zwycięstwa, tylko pauzę.
Napisałam znajomej o tym.

No i ogromnie niewiarygodne wydało mi się, że całą zimę w lesie w sukience i sandałkach. Niemożliwe to jest, bo w czasie wojny zimy były srogie. Musiała dostać od ludzi pomoc, może od rodziny, może z innej wioski, jakąś kufaję, kożuch, spodnie i walonki chociaż.  
Napisałam delikatnie, że wydaje się to nieprawdopodobne.


Omatkobosko, jak znienacka oberwałam!
Po pierwsze jako złośliwa i przemądrzała pseudopsycholog z brakami w wiedzy z historii. Po drugie jak śmiem podważać wspomnienia i cierpienia cioci i wielu, którzy marzli w łagrach i przeżyli?
I jeszcze, że ciemną energię mam i jestem wampirem energetycznym...
Jeju...Normalnie się zdziwiłam.

 A potem jednak głos w środku się odezwał:
- a ty pamiętasz gdzie jesteś? 
-....?
- jesteś w Psychiatryku Wszechświata i też na terapii !!!


Przemyślawszy sprawę oddaliłam się spokojnie z miejsca wypadku. Po prostu zostawiłam znajomą na jej ścieżce. No bo co z tym zrobić? 
Wiele razy mi się zdarzało, że coś powiem, bądź napiszę do kogoś, a on jak przypalony gorącym żelazem reaguje kopnięciem. Choć bądźmy szczerzy, teraz rzadziej o wiele, bo nauczyłam się sporo o komunikacji. Ale nadal się zdarza. 
I zdaje się normalne to jest, bo nie mam pojęcia gdzie kogo boli i co mu w głowie się kotłuje. Jakie ma lęki, jakie oczekiwania i jak widzi mnie przez swoje soczewki.

Kiedy byłam na grupowej terapii ( którą polecam mocno, bo ogromnie jest skuteczna) nadszedł dzień, kiedy miałam się pożegnać, bo kończyłam. Okazało się, że połowy grupy nie ma, choć ja ich wszystkich lubiłam i chciałam powiedzieć im o tym. Ja byłam gotowa odejść, ale oni nie byli gotowi powiedzieć: żegnaj. Trochę wiem czemu, byłam najstarsza, oni młodzi jeszcze, myliłam im się z mamą, tą dobrą mamą, taką jaką sobie wyobrażali, że ich mama powinna być. 
Niekoniecznie widzieli mnie, widzieli swoje marzenie: mamę, która się naprawia i kocha.
A ja widziałam w nich trochę małą Anię i moich synów, dzieci.
Lustrzany świat.
Kawałeczki puzzla rozsypane w gabinecie luster.


Sprawę wyjaśniała moja mama, o dziwo...
Otóż powiedziała, że ta starsza pani po prostu utknęła we wspomnieniu w jednym miejscu.
To było najgorsze, ta ucieczka, porzucenie wszystkiego, ten strach, żal i bezsilność. Ten moment utrwalony przez zalew silnych emocji. Wszystko, co wydarzyło się później nie było tak wstrząsające. Zblakło, pamięć się wytarła.
Każdy ma swoje utknięcia, ja, moja mama, każdy...
I co zrobisz, jest jak jest...



Ostatnich kilka dni było naprawdę szarych, smutnych i deszczowych. Nic nie pomagały lampy solne, lampki choinkowe i świeczki zapalone. Kręgosłup pobolewał, nic się nie chciało i w ogóle marnie.
Przedwczoraj położyłam się do łóżka. Za oknem ciemność wydawała się kłębiąca i żywa, ma się tę wyobraźnię ;)
Po chwili pod kołdrę wsunął się ciepły mąż. Przytuliłam się, zluzowałam trochę i zapytałam go: 
- mężu, jak my sobie poradzimy z tą starością?
Chwila milczenia była dość długa, ale w końcu wymruczał odpowiedź:
- powoli przeszuramy...

Wstawiłam obrazki Inge Look, bo fajne ogromnie :)






Pozdrawiam Wszechświecie, twoja marudna neurotyczka, Prowincjonalna Bibliotekarka