sobota, 16 marca 2019

Chory, chorszy, najchorszy Wszechświecie.

źródło: internet

Pojechaliśmy z Mężem do Kazimierza Dolnego.
Luty i marzec są ciężkimi miesiącami dla mnie. Muszę się trochę pilnować, bo wtedy Ciemna Strona Mocy ciągnie jakby bardziej do siebie. Częściej robi się szaro i niechęć ogarnia, i częściej widzę jak brzydko się bawimy na planecie. Choć z drugiej strony to dobrze.
Bo tu tak jest: Światło i Cień szepczą do siebie w Półcieniach. Umawiają się na schadzki w ciemnych alejkach parku, ocierają się o siebie niby przypadkiem, pełne gorączkowej ciekawości: czym jesteś, jesteś taki różny ode mnie, ale jakby znajomy. Znamy się? Dotknij mnie, ja dotknę ciebie, pokaż mi swój świat...
Światło i Cień, dwa bieguny tego samego.

Więc pojechaliśmy do KazimierzaD odetchnąć, zmienić planszę, zresetować system, cokolwiek, byle inaczej. Bardzo fajne miasteczko. Pogoda nam dopisała, było słońce. Wynajęliśmy domek w ogrodzie, chodziliśmy na nieprawdopodobnie drogie, ale smaczne śniadania, a po śniadaniu w Polskę :-) Zwiedzaliśmy, rozmawialiśmy, przytulaliśmy się. Cztery dni wyrwane z codzienności. Cztery dni Światła :-)

Ale wrócić trzeba.
Wróciłam. Kotka mamy zachorowała. Wizyty u weta, stres, zastrzyki, strach i widmo śmierci. To jeszcze się rozgrywa, ale kotka troszkę je. Szansa jest.
I tak moje światło zszarzało znów, weszło w Półcienie i widzi choroby....
Często mi się zdarza widzieć jak ludzie rozmawiają o swoich dolegliwościach. Każdego coś boli. Każdy ma jakieś problemy, jak nie konkretna choroba, to jakieś nieokreślone objawy. Czasem zwyczajne, przejściowe; czasem długofalowe, niepokojące.
Większość z nas opowiada o tym. Dzielimy się tym z ludźmi znanymi, czasem nieznanymi, by obniżyć swój lęk. Jest zdecydowanie lżej, gdy ktoś powie: ja też tak mam. A jeśli jeszcze doda: wiesz, mi pomogło to czy tamto, to już całkiem fajnie, chyba że...
No właśnie.
Chyba ŻE...

Z racji zawodu i zdaje się, osobowości, lubię pogadać i posłuchać. Teraz nawet lepiej słucham niż kiedyś ;-) Jaśniej widzę, umiem troszkę utrzymać empatię na wodzy by nie zaciemniała obrazu. Bardziej się rozglądam, słucham, obserwuję.
Ludzie uwielbiają mówić o swoich chorobach. Bardzo.
W małym miasteczku jak moje, często takim miejscem jest sklep, albo przed sklepem :-) Koleżanki jak się zobaczą to stoją pod sklepem i godzinkę, omawiając dolegliwości, i najnowsze plotki o tym kto choruje, kto umarł, kto coś tam :-) Panowie też, czasem grupka jest koedukacyjna.
Czasem też widzę, jak opowieści płyną równolegle, każdy mówi zasłuchany w siebie, ale wygląda to na rozmowę :-) Czasem też podsłucham licytacje, kto ma gorsze objawy, w stylu: co ty, to jeszcze nic, ja mam...i lecimy z tym koksem :-)

Sporo chorych czytelników do mnie przychodzi. Większość prędzej czy później opowie o swojej chorobie. Raczej prędzej.
I co zauważyłam. Lubimy. Nie tylko gadać o chorobach. Lubimy chorować. Paradoks.
Boimy się chorób, ale lubimy chorować.
I tak, i tak.

Mam czytelniczkę Chudzinkę, starsza pani, która jest zdominowana przez męża. Żyje pod jego dyktando. Samochód ją potrącił. Fatalna rana na nodze. Szpital, kłopoty, przeszczepy skóry, bo i cukrzyca jest. Długo. Córka wozi mamę, zajmuje się, opiekuje. Starsza pani nareszcie jest w centrum uwagi. Rewelacja. Długo, szczegółowo opowiada o perypetiach szpitalnych. Wyciska temat jak cytrynę :-) A jak to się stało? Ona nie wie. No jakoś tak wyszła na ulicę i samochodu nie widziała...Hm.

Mogłabym przytoczyć dużo takich przypadków, tylko po co? Każdy sam wie, a jak nie wie, to znaczy, że nie chce wiedzieć.

Najbardziej spektakularne było oglądanie takiego procesu u czytelniczki Nerwuski.
Byłam w Ośrodku Zdrowia, bo w ramach własnego procesu, złapałam wirusa po świętach ;-) Siedzę, bo zwolnienie mi potrzebne. Wpada Nerwuska. Jak to ona, robi dużo szumu. Pyta o jakieś swoje badania. I deliberuje z pielęgniarką w recepcji nad swoim żołądkiem Bo on dużo za dużo soku żołądkowego wydziela. Trawi właściwie sam siebie. Żadna tajemnica, wszyscy słuchają :-) No i lekarze nie mają pojęcia co jej jest. No cóż...pomyślałam. Żołądek.
Dostałam zwolnienie, poleżałam w domku trzy dni, pokokosiłam się w piernatach, pozbierałam się i wróciłam do pracy.
I wpada do mnie Nerwuska. Jakby bardziej nerwowa. Temat choroby wypływa prawie natychmiast. Ale nie żołądek, nie, nie...Ciśnienie dziwne. Skacze do 200. Tętno też. Nie cały czas. Nie wiadomo kiedy. Siedzi se Nerwuska w fotelu spokojnie, ogląda coś w TV i nagle, dziwnie się robi, gorąco, jakieś drżenie, ucisk w głowie. Ciśnienie szybuje w kosmos. I lekarze nie wiedzą, bo to nie jest takie normalne nadciśnienie.
Jeszcze nie jest, za chwilę będzie- myślę sobie po cichu....Powiedzieć, nie powiedzieć. Czy w ogóle sens jest mówić? Pewnie nie ma, ale i tak powiem. Delikatnie ci powiem kobietko.

Powiedziałam. Uciekła jakby ją gonił demon. Bo i gonił...
Nerwuskę znam wiele, wiele lat. Znam jej męża. Oboje czytają. Przychodzą zawsze oddzielnie. On mówi o niej: ona. Ona o nim: on. Zawsze z przekąsem, czasem z lekką pogardą, czasem na siebie narzekają. Nie lubią się bardzo. Ale udają, że wsio ok. On większość czasu spędza w Białymstoku. Ona zostaje sama w miasteczku. Ostatnio mamę musiała wziąć do siebie na dochowanie. I to było za dużo...
Żołądek. Tłumiona złość, niemożliwość strawienia tej wielkiej guli agresji i pretensji, nigdy nie wyrażonych świadomie. Tylko ulewająca się po troszeczku bierna agresja, żeby choć trochę sobie ulżyć. Żołądek produkuje kwas by to strawić, ale tego nie da się strawić w żołądku. To trzeba w rozpracować w emocjach i zobaczyć, co się wyprawia. Zgadnijmy dlaczego tak wielu ludzi ma refluks teraz? No i ataki lęku, po których ciśnienie skacze. Bo już się zbyt dużo tego nazbierało, zbyt duże ciśnienie emocji. Już się wie, że życie nie jest takie jak byśmy chcieli, ale nie chcemy tego widzieć. Za wszelką cenę to schowamy przed sobą. Lepiej mieć choroby. Leczyć żołądek i nadciśnienie. To prostsze, to odwraca uwagę ode mnie, kreatorki fatalnej mojego fatalnego życia.

No cóż, lustra :-)
No cóż, robiło się :-)
Powiedziałam jej to delikatnie, bez szczegółów, dodając słowo: psychosomatyka.
Jakby ją piorun strzelił. Zmieniła temat i szybko uciekła.
Ot i poradziłam :-)

Każdy ma swoją ścieżkę.
I sam kreatywnie po niej podąża.
Można i tak.

Czasem się przydarzy jakaś konsekwencja własnych działań.
Czasem łatwiej leczyć chorobę, niż jej źródło.
Paradoksalnie mniej boli...
Są też bonusy: uwaga innych, pomoc innych, wsparcie innych....

To czasem wystarcza...
A czasem nie.
WYBÓR.

Do takiej Galerii pełnej światła i koloru trafiłam w Kazimierzu. CUDO :-)




Ps. Wczoraj Mąż mi powiedział, że moja bliska koleżanka, z którą czasem się widuję, zaczęła chorować. Zęby już starła, bo zgrzyta w nocy, teraz kreatynie się rozwija, problem z przełykaniem i oddychaniem, sztywny język. Lekarze nic nie znaleźli. Pogadać, czy nie pogadać Wszechświecie?
Może poczekam, aż zmięknie... :-D

30 komentarzy:

  1. Uwielbiam Kazimierz. Najczęściej jestem tam w czasie kwitnienia magnolii :). Nigdy w sezonie wakacyjnym :)
    Na cudze zmartwienia najlepsza jest szczepionka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutnie zgadzam się :-) Odporność najważniejsza. Toteż nie zawsze się odzywam i gaszę w zarodku jęczenie o chorobach. Każdy i tak wie, czemu choruje. I po co. Czasem tylko w mnie podkusi ;-)
      Kazimierz nawet teraz był ładny. I całkiem sporo ludzi było, ale do zniesienia. W sezonie raczej go nie odwiedzę, bo tłumy nie dla mnie. Ale magnolie powiadasz...pomyślimy!

      Usuń
  2. Ech, przytulanie w Kazimierzu, domek wynajęty w ogrodzie, pyszne śniadania i spacery po miasteczku i okolicy - to najlepsze lekarstwo na wszystkie bolączki świata.
    Mówią, że 99 % chorób jest z głowy i ja w to wierzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też tak uważam. Znaczy co do chorób. Jeszcze dokładnie nie znamy mechanizmów, albo zapomnieliśmy jak to działa. Ale wygląda na to, że choroby nie są tym, czym myślimy, że są.
      I tak, takie wyjazdy są lekiem na całe zło. Takie jak twój do wnuka i córki, takie jak nasz, potrzebne, dla naszych serc :-)

      Usuń
  3. Patrz, jaki zbieg okoliczności...bo w domu jestem, na zwolnieniu i też nie wiadomo czemu serce kołacze, a wszystkie wyniki dobre...pewnie zmęczenie, pewnie stresy, bo w szkole nieciekawie. Dobrze mi w domu, a tu telefon, że ojciec w szpitalu i znów serce kołacze...a odpoczywać miałam.
    Wycieczki też nam się zachciało, znów i ciągle, a tu pogoda, że psa z domu nie wygonisz...
    Przytulajmy się więc:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocykowanie potrzebne. Zwłaszcza, kiedy nie dajemy rady ze stresem. L4 jest całkiem niezłym wyjściem. Cokolwiek działa. Bo my zapominamy, że czasem trzeba wyhamować, popłakać, potrząść się, pojęczeć. Po prostu powiedzieć: jestem słaba i zmęczona, odwalcie się. No jak się nie da inaczej, to ciało nas zmusi do odpoczynku i rozładuje nagromadzone napięcie.
      Psychosomatyka to często niedoceniana siła naszego organizmu.
      Nie należy z nią walczyć, należy jej słuchać.
      Mam nadzieję, że tato zdrowieje. Siedź w domu tyle ile trzeba. Robota nie zając :-)

      Usuń
  4. Och... ciężki temat i jakże mi ostatnio bliski. Uciekamy w choroby, każdy mniej lub bardziej. Bo to daje nam uwagę, jak kiedyś kiedy mam była dla nas tylko kiedy byliśmy chorzy. Bo możemy odpocząć, a na co dzień sobie nie dajemy chwili wytchnienia. Albo uciekamy w przewlekłe, żeby dać sobie dyspensę od wysiłku w życiu. I bardzo często tak na prawdę nie chcemy wyzdrowieć, z jednej wyleczonej dolegliwości wpadamy w inną, tylko po to bo nie umiemy wziąć odpowiedzialności za swoje życie, nie chcemy nie nie mieć wymówki.
    Ech, sama bardzo mocno analizuję swoje dolegliwości. Ostatnio po wielomiesięcznej rozkminie olśniło mnie czemu mam tak silną krótkowzroczność i astygmatyzm. No nie wiem jak moje odkrycie wpłynie na mój wzrok, ale czuję się spokojniejsza wewnętrznie, że rozwiązałam zagadkę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak. Rosa opowiadała kiedyś o pacjentce, która jeździła na wózku. Po prawie pół roku seansów u niej, kobieta wstała i zaczęła być samodzielna. W całym leczeniu brał udział bardzo dobry i oddany pacjentce mąż. Po roku pacjentka znów usiadła na wózek. Wyszło na to, że kiedy zrobiła się samobieżna, mąż zaczął mieć swoje życie trochę. Jeździł na ryby, zaczął wychodzić wieczorami do kolegów. Nie dała rady, znów wróciła do choroby, by zostawał w domku. Sedno choroby zostało.
      Chyba nie jesteśmy jeszcze na poziomie świadomości, który pozwoli nam dobrze to wszystko zrozumieć. Ale można już trochę nad tym pogłówkować. Germańska, Totalna, praca z ciałem, są metody. Nawet psychoterapia. Sporo jeszcze nie wiemy o tym jaką Istotą jesteśmy :-)
      Wady wzroku może już się nie cofną, ale niosą ze sobą informację. A to wystarczy, by być zdrowszym i lepiej widzieć :-)

      Usuń
  5. Kazimierz n.Wisłą jest miejscem magicznym. Tam czas raz tkwi
    w miejscu, raz przyspiesza, raz zwalnia.I to w ciągu 1 doby.
    Trudno dzisiejszym lekarzom postawić prawidłową diagnozę, bo czasy takie, że każdy widzi tylko symptomy a nie całego człowieka. Gdyby taki lekarz porozmawiał z pacjentką "od serca", przepytał o kilka dość podstawowych spraw, to wiedziałby skąd nagłe skoki ciśnienia ( no chyba, że pacjentka w wieku około menopauzalnym). Miałam kiedyś cudownego internistę- wszystkie babcie go uwielbiały, już po samej wizycie u niego wszystko było lepiej,ciśnienie i cukier normowały się, ból przechodził. Ale człowiek zamiast wychodzić z pracy o 19,00, wychodził o 21,30 wyganiany przez sprzątaczki.
    Wprawdzie ostatnio moje posty też zostały zdominowane "zdrowotnością", ale nawet to chorowanie jakoś mnie nie podcięło, a fakt, że mnie nie wzięli na stół, wręcz wprawił w stan euforii. Mało kto zdaje sobie sprawę z faktu, że większość naszych dolegliwości związanych jest z tym co siedzi głęboko w naszej głowie, ze źle lub wręcz niezałatwionych spraw naszego dnia powszedniego.
    Dotarło do mnie, że może zamiast tej fizyki kwantowej powinnam jednak zgłębiać niemiecki;)
    Serdeczności Ci posyłam i słonka życzę, choć godzinkę dziennie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słonko zaglądało :-)
      Fakt, lekarze pojęcia nie mają, z czym tak naprawdę się mierzą. Mało jest takich jak ten internista. Z drugiej strony to pacjent ma być świadom dlaczego choruje. Ech, to jeszcze potrwa. Z trzeciej strony, jakby nawet lekarz się połapał, że pacjentka żyje w toksycznym związku i kłamie samej sobie, to co zrobi? Powie: musi pani zmienić swoje życie. Czy pacjentka zmieni? Czasem woli chorować i obarczać za to winą wszystkich wokół. Wtedy dostanie ranigast i bisocard, i będzie cierpieć. Ale lekarz będzie rozkładał ręce.
      No wiesz, ciebie Wszechświat spowolnił i coś pokazał. Lekcje wyciągnęłaś jak widzę :-) Zaliczone i odfajkowane. Wyzdrowiałaś :-) A nauka języka obcego tworzy mnóstwo nowych połączeń nerwowych w mózgu :-) O!

      Usuń
    2. Mnie ten internista powiedział wprost: "więcej pani nie przepiszę środków uspakajających.Koniec. Albo się oboje wyprowadzicie od jego matki albo się pani rozejdzie z mężem i automatycznie problem się skończy. No i się wyprowadziliśmy, oboje.;)))

      Usuń
    3. Absolutnie jesteś z mężem chwalebnym wyjątkiem potwierdzającym ucieczkową regułę :-) Doceniam bardzo, bo wiem jak ciężko. Nie wiem czy mojej Nerwusce się uda taka sztuka. Ona jest po 60+, w tym wieku duuuużo trudniej się podejmuje takie decyzje. Ale wiem, że jest to możliwe :-) Każdy ma wybór i wybiera. Czasem zdrowienie, czasem chorowanie :-) Na przykład Chudziutka przez ten wypadek i chorowanie, odżyła jak mucha na wiosnę :-) Jakaż teraz wesoła chodzi, jak opowiada :-)

      Usuń
  6. zgodzę się z Tobą. U nas ostatnio ostra jelitówka, ten który potrzebował kilku dni w domu, przeszedł najgorzej. Aż komentarz rzuciłam, tak ostro Cię złapało? Chyba na te problemy tak ostro zareagowałeś... Blisko tej prawdy byłam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jelitówka, ostre czyszczenie. Dużo było do wyrzucenia z siebie. Lepiej to sprzątać na bieżąco. Ale sama opisywałam moją podróż na Kaszuby, to nie będę się wymądrzać :-) Dobrze, że nasze organizmy wiedzą co robić i załatwiają sprawy za nas :-)

      Usuń
  7. Witaj niedzielnym porankiem
    W Kazimierzu nie byłam, zazdroszczę więc tej podróży. Za to Pare dni spędziłam w moim Domu. Odpoczęła, nerwy ukoiłam.
    Prawie przez tydzień nie wędrowałam po wirtualnym świecie. Czekałam na przyjście pierwszych trwałych zwiastunów wiosny. Chciałam cieszyć się zbliżającym się ciepłem, świeżością zieleni i paletą barw Ale niestety… Te pierwsze wiosenne dni sprzed tygodnia minęły. A mnie również dopadło zmęczenie i zniechęcenie. Do pracy jednak trzeba było się zebrać o świcie.
    Na szczęście rano jest już jasno, a pomimo wiejącego czasem chłodnego wiatru w powietrzu można już poczuć zapach zbliżającej się Wiosny.
    Życzę Ci pękających pachnących pąków kwiatów, słońca, które grzeje

    OdpowiedzUsuń
  8. W człowieku jest i powinno być wszystko - radość i smutek, ulga i ból,piękno i brzydota no i tło tego wszystkiego, zwykła codziennosć, osnowa, na której plotą się emocje, uczucia, doznania. Przeważnie na wierzchu plecionka całkiem ładna, bo pod spód wpycha sie wszystkie niepasujące do obrazka nitki - ból, lęk,bezradność, i wiele innych jeszcze.A ta wierzchnia ładność przez jakis czas człowieka uspokaja, bo niby jest wszystko w porządku. Ale druga strona wciaż istnieje. I nitek ma coraz wiecej. A plecionka coraz mozolniej sie plecie - sprucie, poprawka, sprucie i znowu a w koncu wrażenie, że mimo starań obrazek nie jest taki, jaki byc powinien...W końcu odwraca sie plecionkę na lewą stronę, na tę bezładną plątaninę nitek, na ten świat supełków,niby przypadkowych i zbędnych. I oto powstaje wrażenie, że to jest właściwy obrazek, oddajacy istotę rzeczy, wielowymiarowość. Skomplikowana mapa wnętrza ludzkiego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteśmy wielowymiarowi, dopiero Olu, dociera do mnie jak bardzo. Jak wiele własnych warstw świadomości nie widziałam, części nadal nie widzę, tylko przeczuwam. Ta plecionka z natury rzeczy tutaj musi taka być. Na razie. Bo nie czujemy się bezpiecznie z ludźmi na planecie. I nie czujemy się bezpiecznie sami ze sobą, co chyba jest kluczowe. Zobaczyć całą siebie, to będzie dopiero wydarzenie :-) Ale chyba nie tu, chyba bardziej po Tamtej Stronie :-) Co nie znaczy, że tu nie będę próbować. Bo jak się choć liźnie swojej większej świadomości siebie, naprawdę jest łatwiej, choć czasem trudniej :-) Ale i tak wychodzi na dobre mi i ludziom wokół mnie.

      Usuń
  9. Post poszedł się ..... alis niezalogowany......

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj, pamiętam jak kiedyś utknęłam w korku a tuż obok w autobusie dwie starsze panie i przez całą drogę tylko o terapiach, drenach, wydzielinach i pieluchomajtkach... słuchanie tego nie należało do najprzyjemniejszych. Wydaje mi się, że "lubimy" nie tyle chorować, co mieć się na co pożalić, usprawiedliwić się nawet przed sobą, że tego czy tamtego nie zrobiłam (choć chciałam), bo tu mnie boli, tam mnie strzyka, a na to mi zaszkodzi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla każdego coś dobrego :-) Czasem chorujemy, by dostać uwagę, czasem by pomanipulować innymi, czasem, bo inaczej nie umiemy odpocząć. Każdy kreatywnie używa choroby :-) Choć większość ludzi by ze mną się nie zgodziła :-)Ja tu czasem piszę, że to Psychiatryk Wszechświata :-)
      Miło, że wpadłaś i, że miałaś odwagę napisać komentarz :-)

      Usuń
    2. Inna sprawa, na ile dolegliwości są realne, a na ile nieco naciągane i wyolbrzymione :)
      Psychiatryk Wszechświata - brzmi interesująco :)

      Usuń
    3. HA! Kiedy są już prawdziwe, znaczy sytuacja trwa już od dłuuuższego czasu :-) I człek się rozsmakował w owym mechanizmie :-) Widzę na co dzień ;-) Też się rozejrzyj, zobaczysz.

      Usuń
  11. Tak, jest takie zjawisko chorowania dla niego samego by wzbudzić uwagę i poczuć się ważnym. Też tak bywa. Chcemy czuć się ważni, zauwazeni, a choroba w tym pomaga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to jedna z opcji. Jest ich więcej, ale nie bardzo mamy ochotę je widzieć :-) Bo któż tak naprawdę ma ochotę na to, by być odpowiedzialnym za swoje życie. Tak całościowo? Raczej mało kto. Ja też nie bardzo, ale co zrobić, widzę, że jednak jestem w duuuużym zakresie, większym niż mi się zdawało :-)

      Usuń
  12. Nigdy nie byłam w Kazimierzu, ale mam w planach tam pojechać. Kiedyś. Lubię wycieczki. Kiedyś, jeździliśmy co weekend, teraz mi ich trochę brakuje.

    A choroby. No cóż namówiłam Wojtka żeby w końcu poszedł do lekarza. Nie ma tragedii ale też nie jest dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kazimierz jest śliczny. Za domek poza sezonem zapłaciliśmy 340 zł za 3 noce. Myślę, że można jeszcze taniej. Więc to w zasięgu jest :-) A resetować system trzeba, dla zdrowia właśnie.
      Najważniejsze, że poszedł do doktora. I wie co naprawić musi. Będzie dobrze.

      Usuń
  13. Graszko i Aniu! Dla mnie tez Kazimierz śliczny i magiczny:)Tylko nigdy w jakimś popularnym terminie -typu długi weekend:) Wtedy trzeba uciekać np.promem do Janowca, żeby tłum nie stratował:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w sezonie to raczej nigdzie nie jeżdżę, bo tłumy są ogromnie męczące. Bardzo mi się podobało, choć zieleni brakło. Może jeszcze jesienią męża wyciągnę :-)

      Usuń
    2. Aniu! jesienią jest cudnie, gdy lasy bukowe ozdobią wzgórza purpurą! A na stronie Kazimierza wyczytałam, że pojawi się pełna mapa wąwozów! to dopiero będzie wędrowanie:)nie tylko Plebanka, Norowy czy Korzeniowy! Dobrego tygodnia! Ja właśnie ruszam do biblioteki!

      Usuń