poniedziałek, 26 listopada 2018

Huston, mamy problem...


- Huston, mamy problem!
- ? over.
- Jestem dzielna, lojalna i odpowiedzialna!
- Ke !????

Ech,Wszechświecie, ciężko. Mało słońca, mało światła. Ja chyba taka światłoczuła jestem, bo choć nie lubię upałów, to słońce filtrowane przez zielone listki uwielbiam. Mogę się w nim pławić bez końca, podziwiać delikatność  słonecznej materii rozpraszanej przez rozświetlone, zieloniutkie, cieniutkie zdawałoby się jak pajęczyna, listki. Pływanie w takiej magicznej poświacie wyzwala mnie na długie chwile z gęstej energii tego świata, pozwala poczuć się lekko, płynnie, nieważko...
Odrywam się od ziemi, szybuję wysoko, lekko jak puch przelatuję kolejne warstwy atmosfery, aby dotknąć Kosmosu.
I spadam....
Spadam...
Nie dolatuję do Księżyca.
Rozumiem rozczarowanie załogi Apollo 13.

Na pierwsze warsztaty z pracy z ciałem pojechałam oczywiście cała w strachu. Ale czułam, że to dla mnie. W dodatku były w Warszawie na placu Konstytucji, miejscu, które znałam doskonale i gdzie umiałam spokojnie dojechać. Uznałam to za znak od ciebie Wszechświecie :-)
Spięta jak agrafka, weszłam do mieszkania, gdzie już było kilka kobiet. Oczywiście, żadnego pana. W sumie dobrze.
Pierwsze słowa zazwyczaj ciężko mi przechodzą przez gardło, choć umiem udawać :-)
Oczywiście, część dziewczyn już się znała, więc znalazłam sobie spokojne miejsce i próbowałam ogarnąć co i jak. I tak słucham, słucham, a to jakieś terapeutki, trenerki osobiste, psycholożki.
No słabo mi się zrobiło, może jednak po angielsku wiać? Jeszcze nie zapłaciłam.
Siedzę, kombinuję, ale podchodzi do mnie dziewczyna, zaczynamy rozmawiać i ULGA, ona też pacjent, ale nie lekarz :-) Wstałam, raźno poszłam do kółka, usiadłam i się potoczyło.
Te wszystkie fachowe babki były takie jak ja :-) Super odkrycie.

A czemu o tym mówię...
Bo takie ćwiczenie było. Pod koniec pierwszego dnia Basia-prowadząca rozdała nam karteczki z jednym słowem. Miałyśmy coś o tym opowiedzieć na następnych zajęciach.
Ja dostałam karteczkę wściekle różową z napisem:

PRZYJEMNOŚĆ
 Nic strasznego przecież, a ciarki mnie przeszły...
 I pusto w głowie. 

Co ja lubię, co mi sprawia przyjemność? 
Kurkawodna, nie wiem, ja tu ciężko orzę na ugorze.
Pracuję, by polepszyć codzienność, by jakoś ogarnąć nerwicę, depresję, jakoś poukładać stosunki z Wszechświatem, rodzicami, robota jak na przodku w kopalni. 
JAKA PRZYJEMNOŚĆ ????
A wcześniej? Zapitalałam w domku jako doskonała pani domu, matka, żona, kochanka, córka, bibliotekarka. Tyle ról do odegrania. Tyle tekstów do nauczenia. A budka suflera pusta od zawsze. 

I taka historia mi się przypomniała, usłyszana w odmętach filmików na YT. 
Kobietę ktoś zapytał, jakie lubi jajka na śniadanie. I ona się zacukała. Chwilę musiała pomyśleć, odpowiedziała, że takie jak dzieci. Rano dzieciaki zgłaszają zapotrzebowanie na jajecznicę, to jajecznicę, jak chcą na miękko, to ona też na miękko. No cóż, nie o to chodziło. Kobiecinka musiała zrobić sobie jajka na różne sposoby, spróbować i dopiero orzekła, że po benedyktyńsku :-)

Nie pamiętam co ja powiedziałam tam na warsztatach, wiem, że łatwo nie było. 

 Co tu dużo mówić, żeby się bać karteczki z napisem: Przyjemność, to trzeba na to ciężko zapracować. 
Trzeba być lojalną, dzielną, odpowiedzialną osobą. Trzeba z oddaniem opiekować się wszystkimi, trzeba zawsze być uważną na potrzeby innych, trzeba rozumieć, że właśnie to, jak traktujemy innych, mówi o nas samych, a słów się na wiatr nie rzuca, u mnie słowo droższe od pieniędzy, jak się powiedziało A trzeba powiedzieć B, konsekwencja w działaniu to podstawa, jak cię widzą tak cię piszą, pokorne cielę z dwóch matek ssie, bez pracy nie ma kołaczy, cel uświęca środki, co cię nie zabije to cię wzmocni, lepiej nosić niż prosić, żeby kózka nie skakała to by nóżki nie złamała :-)
I moje ulubione: dla chcącego, nie ma nic trudnego!

I dlatego misja moja kosmiczna, moje szybowanie w Kosmosie ciągle kończy się obiciem zadka o twardy grunt naszej Planety. 
Ciągle jeszcze przyrządzam i próbuję jajka :-)
I już mniej więcej wiem, które mi NIE smakują :-)

A z tych pierwszych warsztatów przyjechałam z prezentem. Równie dobrze mogłaby to być bomba owiązana wdzięczną kokardką. Basia, prowadząca warsztaty, dała każdemu kostkę do gry.
Codziennie trzeba nią rzucić i tyle sobie zafundować  przyjemności w tym dniu, ile wypadnie serduszek. 
Kiedy o tym powiedziałam na grupie, rozległo się chóralne: Ojej...a jak wypadnie SZEŚĆ?
Bracia i siostry w nieszczęściu :-)


PS. Siostra :-) dziękuję.

PS2. Tu dodam link, gdzie można nabyć książkę, o której pisałam 2 posty temu w Lost in space :-) ja bardzo polecam nerwusom, depresyjniakom i innym cudakom :-)
Tylko trzeba przeczytać i działać :-)

https://www.marzenabarszcz.com/produkt/psychoterapia-przez-cialo/?fbclid=IwAR3w1HKBdy5Vkp_u4uNT32H3wMbQPiEY7-kDtXSjbxwxv9cmKJqdl2VMT2A



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja hazardzistka, Prowincjonalna Bibliotekarka.







czwartek, 15 listopada 2018

Lost in Space...Mój Drogi Wszechświecie.



Dziś się nie wymądrzam...
Dziś mam słabszy dzień, i wczoraj, i przedwczoraj...i chyba przedprzedwczoraj też...

Piszę "chyba", bo nie zawsze wyłapuję obniżki nastroju. Czasem zsuwam się tam tak powolutku i podstępnie, że mój zadek już siedzi w studni, a moja głowa myśli, że leżę na łące i motyle oglądam :-)

Pod którymś postem Ola Jawor opowiedziała o artykule, który ją zainteresował. O tym jak emocje, te nieuświadomione, wpływają na nasze ciało. Kiedyś nie miałam o tym wcale pojęcia. Skwitowałabym prychnięciem taki wywód i pobiegłabym do swojego dalszego życia: bycia grzeczną, poukładaną, oddaną, pomocną, idealną;  matką, żoną i kochanką, bibliotekarką.

I lata całe rzeźbiłam siebie, kształtowałam mój skafanderek, a on dostosowywał się do mnie, ratował mnie przede mną samą, pomagał, wspierał, z miłością pokazywał co się dzieje, próbując unieść i pomieścić efekty mojej działalności życiowej. Umożliwić mi dalsze życie próbował. Dbał o to bym się nie zabiła :-)
Wszystkie bóle kręgosłupa na całej długości, migreny, mrowienia, pieczenia, zapalenia, kłucia, zwapnienia, zwyrodnienia, drętwienia i brak czucia. Mowa mego ciała.

Więc dziś się nie wymądrzam :-)
Dziś BARDZO MĄDRA OSOBA się wypowie.


"HAK: „co mogę dla Ciebie zrobić”?

Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy ktoś nas przekracza i czujemy narastającą złość, ale z lęku przed opuszczeniem zatrzymujemy ją, uśmiechamy się i dobrotliwie mówimy: „no dobrze, masz rację”.
Czujemy jak wszystko w środku się w nas gotuje, krew podpływa do twarzy, mięśnie tężeją, zęby zaciskają się niczym imadła... .

Jednocześnie wewnątrz towarzyszy nam potężny lęk:
„kiedy wyrażę sprzeciw, zostanę ukarany i porzucony”.

Lęk, który siłą chłodu stali, zatrzymuje żar złości. Więc uśmiechamy się pogodnie, godząc się powierzchownie z przegraną, a wewnętrznie czując potrzask: „nie ma dla mnie wyjścia”.

Dylemat konfliktowy:
„KIEDY WYBIORĘ SIEBIE, STRACĘ CIEBIE. 
KIEDY WYBIORĘ CIEBIE, TRACĘ SIEBIE”



PUŁAPKA bycia dobrą i grzecznym…
Ta wysoko zorganizowana pułapka ma ściany zbudowane z gniewu, ale ich cementem jest lęk. Za każdym razem, gdy pojawia się złość na bycie użytym, równocześnie przychodzi lęk przed utratą bliskiej osoby. Lęk scala ściany, które rozsadza złość. Obie siły są równie mocne. Dochodzi do ich zwarcia, a potem utrzymywania takiego status quo. Złość zostaje wycofana z obwodów do środka w postaci naładowanej, skoncentrowanej energii, „zapieczonej” w mięśniach przechodzącej w ten sposób w GNIEW, który zamieszkuje w naszych tkankach. Ukryty w środku, będzie przypominać o każdym przekroczeniu i w możliwych momentach całą „serdecznością” postawy bierno-agresywnej, będzie szukał ujścia dla swojego ładunku, domagając się wyrównania wobec ceny tracenia siebie: swojej WOLNOŚCI i AUTONOMII na rzecz innych.

DYNAMIKA CIAŁA.
W tym zawieszeniu ładunek złości jest równie mocny, jak ładunek lęku. Osoba czuje narastające pobudzenie w mięśniach, ich gotowość do sprzeciwu i postawienia granicy. Ale lęk zatrzymuje całą ekspresję i spycha ją do środka. Wysiłek włożony w powstrzymanie akcji jest większy niż sama potrzeba wyrażenia. Można by powiedzieć, że mięśnie pracują stale na pobudzeniu: skurcz do wyrażenia, na co idzie kolejny skurcz, by zatrzymać rosnące pobudzenie. Zobaczymy więc duże brzuśce mięśniowe, ale dość krótkie. Nie ma fazy rozluźnienia ani przestrzeni na wydłużenie. Taka osoba musi trzymać ładunek i wytwarzać kolejny, by zatrzymać skutecznie ekspresję. To tak jakbyśmy wyobrazili sobie, ciągłą próbę zrobienia kroku do przodu. Wystawiam nogę i ją cofam, i jeszcze raz.... Jednak nie ma odpoczynku między fazami.

Ciało staje się skompresowane. Patrząc mamy wrażenie, że osoba mogłaby być wyższa. Kark jest skrócony, głowa wysunięta do przodu w ustawieniu do ataku, ale zaprzecza temu wyraz twarzy: grzecznej dziewczynki czy dobrego chłopca.

Górne plecy są naładowane. Powstaje fizyczna półeczka przeciążeniowa, którą można dosłownie rozumieć jako magazyn powstrzymanej złości, skompresowanej do gniewu.

Ramiona będą zwisać pozornie swobodnie, ale zobaczymy rozbudowane mięśnie, pokazujące ich nad aktywność. Łokcie będą lekko zgięte. Powstaje wrażenie, jakby osoba trzymała w rękach wiadra z wodą. Ten rodzaj GOTOWOŚCI SPOCZYNKOWEJ NA PRZYJĘCIE OBCIĄŻENIA jest charakterystyczny dla całego ciała. Również patrząc na tułów widzimy stłoczenie mięśni i tkanek.

Nogi, podobnie jak ręce, są masywne, uda często wyglądają jak u zawodnika podnoszącego ciężary. Pupa jest schowana i zaciśnięta, tworząc wrażenie podwiniętego ogona. To odpowiedź na lęk i podporządkowanie, ale też na skontrolowanie impulsów płynących z miednicy.

Cała postawa woła:
„DŹWIGAM ŚWIAT NA RAMIONACH I DOBRZE TO ROBIĘ”.

Możemy przełożyć to na język konfliktowy:
„ZNIOSĘ WSZYSTKO BYŚ ZOSTAŁ”.

JAK SOBIE POMÓC?
Jak nietrudno się domyśleć poczucie stłoczenia emocjonalnego i gotowania się we własnym sosie uczuciowym jest częstym doświadczeniem przy tym zawieszeniu. Oczywiście pozwolenie sobie na wyrażanie i stawanie za sobą jest kierunkiem pracy, ale równocześnie największym zagrożeniem. Dlatego w przypadku tego zawieszenia tak dobre i ważne jest rozpoczęcie praktyki od ciała, a nie w relacji do innych osób. Ich obecność może uruchamiać przymus zadowalania otoczenia i powodować automatyczne opuszczanie siebie.

A to MY, nasza wolność, przyjemność i odzyskiwanie ciała dla siebie jest celem naszej pracy. Wszystko, co będzie służyło wydłużaniu i rozciąganiu mięśni oraz pogłębianiu oddechu będzie dawało więcej przestrzeni NA SIEBIE W SOBIE.

• GŁOS – to najważniejszy kanał wyrażania siebie, dający dostęp do lęku i złości. Praktyka mówienia, krzyczenia, skandowania: NIE, jest pierwszym krokiem. W aucie, pod mostem można oswajać swój głos doświadczając jego mocy.

• GRANICE – dopuszczenie w myślach, to mi przeszkadza: „odsuń się”, a potem robienie tego samodzielnie z użyciem rąk, jakbyśmy kogoś przesuwali ze słowami: „zrób mi miejsce” jest dobrą codzienną praktyką (otwieramy dłonie, ściągamy łokcie w stronę łopatek i wyrzucamy ręce przed siebie).

• SPONTANICZNOŚĆ – w tańcu, bieganiu, śpiewaniu (dobrze w grupie, by oswoić schowane części siebie).

• MASAŻ – głęboka praca z pancerzem piersiowym, karkiem i podstawą czaszki pozwoli ożywiać je i przywracać czucie skamieniałym częściom.

• ZRZUCANIE Z PLECÓW – podstawowe ćwiczenie rozładowujące nadmiar napięcia, a przez to rozluźniające pancerz: wymach łokciami w tył jakbyśmy chcieli kogoś zrzucić, ze słowami: „złaź, daj mi żyć!”

• WŚCIEKŁOŚĆ – jej rozpoznawanie, a później wyrażanie jest celem do pracy terapeutycznej. Osoba z „hakiem” latami zatrzymywała swoją złość, ma więc całe jej pokłady do wyrażenia. Terapeuta nie tyle potrzebny jest, by pomagać pomieszczać uczucia, zwykle taka osoba dobrze je trzyma, ale by przyjmować Ją, kiedy dotknie swojej złości i zacznie wyrażać wściekłość. Wspierająca obecność drugiego człowieka pozwala odzyskać dawno porzuconą część siebie: „masz prawo czuć to, co czujesz i wyrażać to”.

DZIECIŃSTWO.

MALUCH POTRZEBUJE POWIEDZIEĆ „NIE”, ZANIM POWIE „TAK”.
Szanujmy „nie” naszych dzieci. Ich potrzebę spontaniczności i kreatywności w ekspresji. Opuszczanie nie jest dobre, ale przytłoczenie bliskością i nie pozostawienie małemu człowiekowi przestrzeni na samostanowienie jest równie trudnym doświadczeniem. Spętanie symbiozą i brak zgody na oddalanie się dziecka czynią niewolnika w dorosłym życiu.

I pamiętajmy zwieracze są gotowe do pracy, kiedy maluch ma 2,5 roku. Nie zarządzajmy jego wydaleniem wcześniej. Za naszą iluzję władzy i wpływu płaci dziecko utratą autonomii.

Marzena Barszcz,
Psychoterapeuta w Analizie Bioenergetycznej."

Marzena Barszcz ma na FB profil: Psychoterapia przez ciało.
Niedługo wyda książkę:


Książkę, którą kupię do biblioteki i do domku, i siostrom, i znajomym...

Bo od kiedy wiem, że mój skafander ze mną gada, od kiedy mu trochę zaczęłam pomagać, kręgosłup lekko ozdrowiał, oddycham lżej, ramiona mniej bolą, migreny przeszły, kolana mniej bolą, zadyszka ustała, trawię lepiej, refluks mniejszy...i choć zadek siedzi w studni, to nie jest tak źle :-)

Pozdrawiamy Wszechświecie, Skafanderek i  Twoja Prowincjonalna Bibliotekarka ;-)

piątek, 9 listopada 2018

Małpie życie na planecie, Wszechświecie ;-)



No tak....dziś mi się przypomniało....

Nie pamiętam gdzie to przeczytałam, czy może usłyszałam, ale zapadło mi w pamięć.
I wstrząsnęło.
I kłuło długo w bucie.
Bo zachwiało posadą mojego świata i żałowałam przez jakiś czas, że to zobaczyłam. Wolałam nie widzieć. No cóż...

Taki podły eksperyment ludzie zrobili.
W dużej klatce zamknięto kilka małpek. Na środku klatki postawiono wysoki słup, na jego szczycie ustawiono talerz z owocami. Małpki posiedziały, zgłodniały i w końcu jedna, bardziej kumata, zaczęła włazić na słup, po owoce. I w tej chwili laborant zaczął polewać resztę małpek lodowatą wodą. Polewał do tej pory, aż tamta na górze najadła się i zlazła. Po jakimś czasie druga małpka zaczęła włazić na słup...Ale tym razem, jak to zobaczyły inne małpki, rzuciły się na nią i dostała bęcki. Próbowała włazić, znów bęcki. W końcu zrezygnowała. Siedzą.
Eksperymentator, Stephenson zwał się, postanowił wymienić jedną małpkę. Wyjął starą, wpuścił nową, a ta nowa oczywiście włazi po owoce :-) I co dostaje? Bęcki. W końcu rezygnuje. Wymienił następną, to samo. Nowe są bęckowane nawet przez tę, która właziła i jadła. Ale już nie włazi, bęckuje....
I tak wymienił wszystkie małpki.
Zostały same takie, które nigdy nie dostały zimnego prysznica, ale lały każdą, która próbowała wleźć po słupie do owoców.

Wszechświecie...czasem się zastanawiam, jak wiesz, nad sensem. SENSEM.

Patrzę na moich czytelników. Są różni. Każdy jest inny i niepowtarzalny.
Choć role społeczne mają powtarzające się: matki, żony, rolnicy, lekarze, przedsiębiorcy, emeryci, nauczyciele, sprzątaczki, bracia, siostry, wujkowie, rodzice, dziadkowie, menele, wierzący, niewierzący, politycy...można wymieniać mnóstwo, bo każdy ma przypisane do siebie mnóstwo etykietek.
Jakby tak wziąć małe, przylepne karteczki, ponapisywać na nich te etykietki i poprzyklejać na siebie, wszyscy chodzilibyśmy jak choinki, spod karteczek mało by nas było widać :-)
Bo wszystko mamy poetykietkowane.
Nie wierzycie?
Zacznijmy od nóg :-)
Jakie powinny być stopy? Nie za duże, nie za małe. Równe. Palce powinny być smukłe, albo ładnie zaokrąglające się, paznokcie owalne, niewrastające. Żadnych nagniotków, żadnych odcisków, żadnych halluksów. Gładkie pięty, nawilżona skóra. Latem malujemy paznokcie, bo widać. Pewnie niektórzy nawet zimą, bo o siebie trzeba dbać ;-) Kostki naszej nogi powinny być nieobrzęknięte. Ładny, łagodny łuk ma być. Łydki nie za grube, nie za cienkie, OGOLONE! Żadnych żylaków!!!
Dobra, więcej nie piszę, bo spojrzałam na moje stopy....
To tylko stopy i łydki, nawet do kolan nie dotarłam...a spod nalepek nie widać nogi :-)

Każdy mój czytelnik ma swoje upodobania czytelnicze. Po prawie 20 latach pracy znam je. Na wskroś. Bardziej niż oni sami. Co czasem utrudnia mi pracę.
Przychodzi PanRatunkowy, ma dyżury na karetce. Lubi książki przygodowe, z akcją, nie wymagające myślenia i kombinowania. Przewidywalne i lekkie. Trzech autorów ma ulubionych, płodnych wprawdzie, ale już starych, mało piszą. I kłopot. PanRatunkowy z magicznej trójcy nie chce wyjść.
Przychodzi i dusi :-) Staram się, podsuwam, kombinuję, a on chce, żeby było jak było. Tych trzech ma pisać, ja mam kupować, on ma czytać ciągle to samo. Bo choć to inteligentny facet, to niespecjalnie wierzy, że może coś zmienić w swoim życiu. Operuje na tym co zna.
Czyżby siedział w klatce z małpkami?

Mam taką czytelniczkę, PaniąDamę. PaniDama zawsze jak mantrę powtarza: pani mi da coś takiego mądrego, żeby coś wnosiło, coś uczyło. Nie lubię głupich książek czytać!
Lekko się na PaniDamie potknęłam. Bo dawałam poważne powieści, czasem coś z poradników psychologicznych, coś rozwojowego ...
A PaniDama robiła dobrą minę do złej gry, biedna. Brała co dawałam, nie miała odwagi. Aż w końcu wyłapałam, pomiędzy wierszami, w przekazie raczej niewerbalnym, że te książki to raczej nie. Danielle Steel raczej. Ona taka życiowa. I nie piszę tego z przekąsem, o nie :-) Absolutnie pani Steel jest życiowa, pięknie uruchamia emocje w czytelniczkach. Zwłaszcza takie, o których wolą nie wiedzieć, że je mają. Tak jak PaniDama. Teraz jesteśmy dogadane ;-)
PaniDama też siedziała w klatce z małpkami. I ma wyobrażenie jaka powinna być.
Ktoś jej wbęckował :-)

I afera na cmentarzu wybuchła. Bo tak się złożyło, że jak zaczęto nowy rząd grobów, to położyło się w nowych grobach trzech, całkiem młodych jeszcze mężów.
MążPrezes, lat 48, żona zadbana, śliczna, z wyższych, prezesowych sfer, spięta jak agrafka.
MążZłośnik, około 60 lat, żona nieprzyjemna, nerwowa, ale przy bliższym poznaniu zabawna.
MążOfiara, też około 60 lat, serio, ofiara. Żona go biła, biegała za nim z siekierą wokół domu. Wszyscy się jej boją w mieście. Ja też.
I one tam, pucując te groby, wykładając chodniczki, deliberując nad nasypem, który się osuwał z góry na groby ich mężów, spotykając się prawie co dzień, bo nawet ta straszna żona chodziła często, jakoś w tej żałobie i smutku się skleiły, niby inne, ale takie same :-)
I pięknie było, WDOWY.... a po roku ta, od MężaZłośnika wyszła za mąż ;-)
I dwie pozostałe ją wyklęły, zgodnie, razem ;-)
Bo już nie przychodzi. Zdradziła.
Jak ona może być szczęśliwa? Nie wypada, zwłaszcza, że dwie pozostałe boją się po to sięgnąć...
Wybęckowane jak nic.

I tak to...
Zlazłam do Piwnicy, takie tremo wyciągłam.  Było u nas w domku, fajna rzecz. Wysokie lustro na  środku i dwa lustra na skrzydłach. Można się obejrzeć od stóp do głów i jeszcze tył i boczki :-)
TO WYŚWIETLAJ- powiedziałam.
Bo ja wybęckowana i sama bęckowałam...czas zobaczyć.
I widzę.

Ale jeszcze zacytuję mądrzejszego ode mnie :-)

Don Miguel Ruiz- Cztery umowy.
"...Nazywam ten proces udomowianiem ludzi. Udomowienie to nauka, jak żyć i jak śnić. Dzięki niemu informacje z zewnętrznego snu przepływają do snu wewnętrznego, tworząc nasz własny system wierzeń i wartości. Najpierw uczymy dziecko nazw rzeczy: mama, tata, mleko, butelka. Dzień po dniu w domu, w szkole, w kościele, w telewizji mówią nam, jak żyć, jaki model zachowania jest właściwy. Zewnętrzny sen uczy nas bycia ludźmi. Mamy gotową koncepcję, czym jest kobieta i czym jest mężczyzna. Uczymy się również sądzić: sądzimy siebie, sądzimy innych ludzi, sądzimy naszych sąsiadów.
Dzieci udomawia się w taki sam sposób jak psa, kota czy jakiekolwiek inne zwierzę. Aby wytresować psa, karzemy go i nagradzamy. Tak bardzo kochane dzieci tresujemy w ten sam sposób..."

Jak to ogarnąć? Można NIE. Jeśli w tym "śnie planety" czujesz się dobrze, nic nie musisz. Żyj i ciesz się :-)
Jeśli jednak czujesz, tak jak ja, że coś nie gra...

Poprosiłam pół roku temu o pomoc Wszechświat, zaplątana, w chaosie dnia codziennego, nie miałam pojęcia gdzie iść. Zawołałam do GÓRY o wskazówkę, pomoc, cokolwiek.

I oto ona :-)

Don Miguel Ruiz JR- Ścieżka wolności.
"Wiedza stanowi największe wyzwanie dla osobistej wolności, ponieważ buduje wyobrażenie jakie masz o sobie. Pokonanie wiedzy oznacza stopniowe usunięcie kawałek po kawałku całej definicji, jaką dla siebie stworzyłeś. To przeraża większość ludzi. Wydaje im się, że nie potrafią tego dokonać, ponieważ bez wiedzy, na której można się oprzeć, umysł czuje się tak, jakby umierał albo miał skończyć w zakładzie psychiatrycznym. Ale kiedy pozbędziesz się wszystkich tych szczegółów, które- jak sądzisz- wiesz o sobie, kiedy odrzucisz wszystkie swoje wyobrażenia, odnajdziesz wolność."

Może nie wszystko od razu, powoli :-)
Ale przecież drzewo, nawet jeśli je nazwę " żółwiem", nadal będzie drzewem, jego istota się nie zmieni...
Bo jest COŚ głębiej....





Pozdrawiam Wszechświecie, twoja owocożerna Prowincjonalna Bibliotekarka  :-)











piątek, 2 listopada 2018

Wszechświecie......aaaaaaaa!!!!!!

Zdjęcie: Joanna Polak


aaaaaaaaaaa....
Będę wrzeszczeć...
Mam dość !!!!
Ckliwe, jęczące, zapłakane, zasmarkane, wzniośle-patetyczne, złośliwie-przemądrzałe, smutnie-wyszlochane, snujące się jak dym z segregacji nocnej, opowiadania o żałobie, o śmierci, o pożegnaniu, o odchodzeniu, o powinności, o pamięci, o bólu...

Każdy poczuł się w obowiązku?
Bo taki czas?
Bo trzeba pamiętać?
Bo trzeba się zadumać?
Bo trzeba cierpieć?
Bo trzeba zapytać, czemu?
Bo trzeba to, trzeba tamto....
A chryzantemy umierają bez sensu....

Kiedy wulkan wybuchł, kiedy okazało się, że mój tata stanął przed drzwiami do innego świata, zaczął się proces. Proces odchodzenia, proces zamierania, proces godzenia się z nieuchronnym.
Mój proces, jego proces, proces mamy i sióstr. Każdy po swojemu.
Kłamstwa lekarzy, uniki lekarzy, nieumiejętność mówienia wprost, nieumiejętność mówienia o śmierci, brak kompletny zrozumienia procesu śmierci...
Wszystko to wcale nie ułatwiało.

Tak naprawdę, cały czas wędrując po poradniach spotykałam się ze strachem.
Moim, ale też i lekarzy, pielęgniarek, pacjentów...
Strach ten można było zobaczyć w oczach ludzi: umierasz, współczuję, ale ja też się boję, wycofam się, nie wesprę cię, bo nie chcę myśleć o tym, że ja TEŻ, ja też umrę, właściwie umieram, codzień coraz bliżej...
Cały system zdrowia, zdominowany przez strach.

I jest też systemem egoizmu.
Bo strach, zostawiony sam sobie, właśnie tak działa. Buduje egoizm jak wielki mur. Jego zadaniem jest zasłonić twórcę przed strachem. Egoizm nie jest niczym złym, jest tylko schowankiem dla strachu :-)

Oczywiście uogólniam. Są ludzie umiejący się poruszać w takich tematach, już swoje przerobili, wyszli ze schowanka, rozumieją, godzą się z własnym strachem i zauważają, że inni się też boją.
Potrafią mówić o śmierci, odchodzeniu, bez uciekania, bez uruchamiania własnego strachu.
Oswoili.
Nie spotkałam.
Tę lekcję dał mi tata.

Odchodząc na własnych warunkach, godząc się i układając z własnym lękiem i przerażeniem.
Nie rozmawiał z nami. Wszystko zawsze przeżywał w sobie. Był trudnym człowiekiem dla siebie i innych.
Umieranie było czymś, co musiał zrobić sam, jak zwykle ;-)
I całkiem nieźle mu wyszło.
Z cichym wsparciem żony, córek i myślę, opiekunów z innego świata.

Był zapisany do hospicjum domowego, przyjeżdżał lekarz, pielęgniarka. Odmówił wszystkiego, żadnych kroplówek, żadnych odżywek, żadnych tlenów...
No lekko się wściekałyśmy. Bo byłoby mu lżej. Ale może niekoniecznie.
Modliłyśmy się o najlżejszą ścieżkę dla niego i dla nas.
Do ostatniego dnia nie potrzebował żadnych leków przeciwbólowych.
Wystarczyła chyba wewnętrzna zgoda na to co się dzieje.
Co nie było łatwe i nie przyszło od razu, ale w końcu...
Zaistniało.

Lubił posiedzieć na słońcu. Lubił ciepło. Zawsze był bardzo odporny na upał. Miał POCHP, chorobę płuc palaczy, zimne powietrze powodowało skurcz oskrzeli i się dusił. Ale upały pozwalały lżej oddychać. W sierpniu chyba, przy którychś odwiedzinach znalazłam tatę siedzącego na krześle na podwórzu, okutanego w sweter, bo marzł, krążenie słabe było. Siedział w pełnym słońcu i cieszył się chyba tym ciepłem. Za nim, na ścianie chlewka pięła się winorośl, którą sam posadził. Rozbuchana zieloność, złote słońce, dobry, miły dzień na planecie Ziemia.
Stanęłam przy budzie naszej suczki Niuni, chwilę pomilczeliśmy, bo o czym tu mówić. Wsio jasne. A poza tym, nie rozmawialiśmy nigdy w życiu o uczuciach. Nasza przeszłość mroczna była, alkoholiczna. Pełna ciemności, bólu i strachu.

W tym momencie jednak, już była przeszłością, która mnie i jego ukształtowała.
Mnie, taką, jaka stałam przy budzie Niuni.
Jego, który siedział w słońcu na tle winorośli.
To było dobre, takie jakie powinno być.

I powiedział: wiesz Ańka, tych wszystkich księży i ten cały grzech to tylko o kant dupy potłuc.

Roześmiałam się. On też trochę.
Opowiedziałam mu historię, którą usłyszałam od Jackowskiego, tego jasnowidza, który znajduje ciała zaginionych. Otóż jeden człowiek nie chciał chyba, żeby jego ciało zostało znalezione. Jackowski nie mógł jakoś długo skontaktować się z tą duszą. Próbował, czekał, kombinował i nic. Dopiero po jakimś tygodniu, pach! jest wizja! Stodoła rozwalająca się, nie używana od dawna. Po co on tam polazł, nie wiadomo, ale dostał ataku serca i leży tam. Zadzwonił do rodziny, pojechali. Znaleźli. Stoi Jackowski niedaleko tej stodoły, pali papierosa, czekają na policję i karetkę.
I nagle słyszy w głowie: no tak, znaleźli i teraz płaczą, a ja już w tylu ciekawych miejscach byłem...

Nic dodać. Nic ująć.
Tato, lataj wysoko i daleko :-)
Baw się dobrze :-)

Do zobaczenia ;-)

Pozdrawiam Wszechświecie, twoja lekko wkurzona, trochę smutna (ale już mniej), Prowincjonalna Bibliotekarka.