kadr z serialu Downton Abbey
Moje biurko w bibliotece stoi przy drzwiach, mam je zawsze otwarte, więc słyszę, jak po schodach ludzie się wspinają do nas. Niewysoko, tylko na pierwsze piętro. Schody łagodne mają podejście, jedno półpiętro, ale każdy wchodzący ma swój indywidualny styl wchodzenia, po tylu latach rozpoznaję większość :-)Dziesięć lat temu, wiosną, usłyszałam nieznajome kroki na schodach. Zdecydowane szurnięcia i mocne stąpnięcia, połączone jednak z ciężkim oddychaniem, sugerującym osobę starszą. Ale tempo zdrowe :-) Oprócz stukania butów, szelestu kurtki i sapania słyszałam szybkie: stuk, stuk, stuk...
Psie pazurki stukające o podłogę zawsze rozpoznam :-)
Zdecydowane kroki i szybkie stukstuki zbliżyły się i tak to, do mojego życia, wkroczyli Ted i Fox :-)
Ted miał na imię Edward (i nie było to jego jedyne imię), był Anglikiem, który kilka kilometrów od miasteczka, kupił siedlisko i paręnaście hektarów ziemi. Wysoki, mocno zbudowany, lekko zgrabiony, energiczny w ruchach 78-latek. Fox był foksterierem gładkowłosym, przemiłym psem, który jak się okazało, w tym tandemie rządził. Choć udawał, że nie :-)
Zdjęcia poglądowe z filmu Downton Abbey, Ted był podobny do pana trzeciego z prawej, tego z brodą białą :-)
A taki był Fox.
Zestresowali mnie na początku okropnie, bo angielski miałam w liceum przez dwa lata i choć dobrze rozumiem, za cholerę nie umiem mówić. A czasów nie pojęłam nigdy. Ale Ted, który zamierzał zamieszkać w Polsce, było ode mnie lepszy, nic nie umiał po polsku. Więc chciał nie chciał, zaczęłam mówić moim murzyńskim angielskim, jak bezceremonialne określił moje zdolności w tym kierunku syn anglista :-)
Tego pierwszego dnia, Fox dostał miseczkę z wodą, a Ted zasiadł do komputera i skorzystał z internetu, bo w swoim domu jeszcze nie miał. Potem od słowa do słowa okazało się, że nie ma pojęcia co jest w sklepach jadalnego, bo napisów nie umie czytać, a zdjęcia czasem też mylą, więc poszłam z nim do sklepu i pokazałam co i jak. Dział z mrożonkami go ucieszył. I słoiczki z gotowymi potrawami. Jakoś poszło. Ted pojechał do domu, ja spocona jak ruda mysz wróciłam do pracy, zadowolona, że jednak poradziłam sobie z konwersacją na poziomie murzyńskim, ale skutecznie.
Od tego czasu Ted stał się częstym bywalcem biblioteki :-) Razem z Foxem, który upodobał sobie fotel przy komputerze. I paszteciki drobiowe serwowane przez bibliotekarkę :-)
Powoli dowiadywałam się więcej. Ted mówił bardzo ładnym, wyraźnym, literackim angielskim.
I bardzo chwalił moje próby mówienia, więc powoli ośmielałam się. Czasem mnie delikatnie poprawiał, ale robił to z wyczuciem, a ja zorientowałam się, że za takiego native speakera, to ludzie płacą kupę kasy. A ja mam za darmo. Choć było to trochę uciążliwe. Ted lubił pogadać. Był samotny. Zanim wszedł do internetu zawsze opowiadał co u niego, czasem popłynął we wspomnienia, a kiedy w bibliotece pojawiał się czytelnik, wzdychał zniecierpliwiony, że mu się przeszkadza :-)
Kupił siedlisko w Polsce, bo nasza wieś bardzo mu przypominała angielską, z lat trzydziestych. To były czasy jego dzieciństwa. Opowiadał jak z kolegami jeździł od dworu sąsiadów do dworu, wszędzie karmiony i miło przyjmowany, nocował w stajniach, czasem do domu wracał po tygodniu, ale to było normalne. Opowiadał o ulubionych potrawach, polowaniach, przyjaciołach.
Miał żonę, Sylwię, nie żyła już od dawna. Kiedy o niej mówił, zawsze szkliły mu się oczy. Kochał ją.
Kiedyś mu powiedziała, że on bardziej kocha swojego psa niż ją...
Miał trzy córki, jedną niepełnosprawną ruchowo. Z żadną kontaktu nie miał. Żyły swoim życiem.
Ted marzył, by jego siedlisko było miejscem, gdzie Anglicy będą przyjeżdżać i urządzać polowania, takie jak kiedyś, bo z oburzeniem opowiadał, że w Anglii już nie można. Próbowałam mu wytłumaczyć, że nasi rolnicy prędzej go podpalą, niż pozwolą mu po swoich polach jeździć konno z bandą kumpli, ale słuchać nie chciał. Żył swoimi marzeniami. I ja to zrozumiałam w końcu ;-)
Jeździł potwornie brudnym range roverem, ale była to wersja dla bogatych, ze skórą i drewnem wewnątrz. Robił furorę na drogach, bo kierownica była po angielskiej, prawej stronie, a Fox jeździł na fotelu pasażera, oparty przednimi łapami o deskę rozdzielczą :-) Bezcenne pewnie były miny kierowców z naprzeciwka :-)
Kiedyś zepsuł mu się komputer w domu i pojechaliśmy z Mężem z misją ratunkową. Na podwórku biegały dwa piękne, zadbane konie: Billy I Kitty. Weszliśmy do zwykłego domu z czerwonej cegły i okazało się, że Ted wprowadził się, ale nie odnowił wnętrz. Dom stał długo pusty i zaniedbany, brudne ściany z odłażącymi tapetami, pajęczyny, odpadający tynk, brudna, odrapana podłoga, dymiąca kuchnia węglowa, a w pokoju koza do ogrzania się. Za to na ścianach wspaniałe obrazy z 19 wieku, bynajmniej nie kopie, równiutko były ustawione regały z książkami w pięknych oprawach, pod ścianami stały komody wyglądające na antyki, komputer miał złote styki, a na środku pokoju, przed telewizorem stały dwa, wielkie i wygodne fotele. Jeden dla Teda. Drugi, od okna, dla Foxa, który lubił mieć oko na podwórze :-)
Dostaliśmy herbatę w ślicznych filiżankach, a Ted wyciągnął schowane w skarpetkach przyciski do papieru z zatopionymi w szkle koralami, które kolekcjonował. Mówił, że są drogie i trudno dostępne, bo jakiś szejk arabski je skupuje, a ma pieniędzy jak lodu.
Czułam się jak w innym świecie. Właściwie w nim byłam, w Świecie Teda i Foxa :-)
Fox doskonale znał rytm dnia swego pana, czasem lepiej niż on ogarniał zegarek. Wiedział, kiedy pan opóźnia karmienie koni, kiedy trzeba jechać do miasta, kiedy wychodzić z biblioteki, bo czas do domu. I, że bibliotece jest miseczka z wodą i pasztecik drobiowy dla niego :-) W zimne noce spali razem pod górą kołder i koców w jednym łóżku, latem razem jeździli po lasach. Ted oczywiście na Billym albo Kitty. Wieczorami, wygodnie w fotelach, oglądali telewizję i snuli marzenia pomieszane ze wspomnieniami.
Któregoś dnia, Ted wszedł do biblioteki sam...
Cały szary i skurczony.
Fox umarł.
Wdał się w bójkę z jakimś psem ze wsi i tamten go zagryzł. Na nic wysiłki naszego weterynarza. Fox umarł w trakcie operacji.
Nadal mam łzy w oczach gdy to wspominam. Ted był zrozpaczony, chciał go skremować i przyszedł do mojego męża-strażaka, by zapytać ile drewna trzeba i jak ułożyć najlepiej stos pogrzebowy. Bo nie chciał Foxa zostawiać w Polsce, chciał go zabrać ze sobą w urnie. Postanowił wyjechać z Polski.
Znikł po tym i nie pokazywał się dwa miesiące.
Wrócił już trochę ogarnięty.
Uwielbiał kobiety i portale randkowe. Potrafił na nich siedzieć 3-4 godziny w internecie. Miał znajomą w Szkocji, w Hiszpanii i Jugosławii. Z wszystkimi randkował bez opamiętania. Oprócz tego nadal szukał nowych pań w stosownym wieku, znaczy sporo młodszych od siebie.
Któregoś dnia powiedział, że odwiedzi go znajoma z Francji. Dobra znajoma, poznana na portalu.
I ucieszyłam się, i nie. Ted nie był łakomym kąskiem z powodu charakteru trudnego, ale wiecie...Te złote styki w komputerze...
Przyjechała bardzo rzutka pani 50+. Ted wypachniony, oprany, z błyskiem w oku mi ją przedstawił. Cecylia :-) Sprawiała miłe wrażenie. Wysprzątała mu dom, gotowała mu smacznie, była zabawna i miła. Po czterech miesiącach Ted przyszedł się pożegnać. Postanowili się przenieść do Francji.
Dwa lata to szmat czasu, naruszyłam etykietę i przytuliłam Teda na dowidzenia :-)
W sumie ostrożna przyjaźń nam wyszła.
Pojechał.
Moje niezapomniane angielskie lekcje się skończyły.
kadr z serialu Downton Abbey
Cecylia zabrała go do Francji na wieś. Tak jej się dał omotać, że wyciągnęła od niego kupę pieniędzy. Dobrała się do jego konta i wyczyściła. Stracił Billego i Kitty. Rozchorował się i dostał wylewu. Z powodu niedopełnionych jakichś formalności musiał opłacić szpital sam. Nie miał. Poprosił ambasadę o pomoc i korzystając z ich dobroczynności wrócił chory do Anglii. Zaopiekował się nim przyjaciel. Kiedy doszedł trochę do siebie, ogarnął resztki pieniędzy i postanowił wrócić do Polski i sprzedać siedlisko. Przyjechał samodzielnie, byłam pod wrażeniem.
Ale to już nie był ten sam Ted.
Kilka dni później przyszedł, pożegnaliśmy się znów, ale tym razem wiedziałam, że już nie wróci.
Znów go przytuliłam.
Szurszur, stuk...poszedł.
Ted, gdziekolwiek jesteś, tam z pewnością jest też i Fox.
Brakuje mi was czasami.
Odwiedzę was, jak tylko będę już mogła :-)
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja Prowincjonalna Bibliotekarka z angielskiej-polskiej wsi :-)