Lekcje, których się jeszcze do końca nie przerobiło. Lekcje, których się nawet nie zauważyło, że były.
Lekcje, których się kompletnie nie rozumiało, gdy trwały...
Czasem, kiedy mam zniżkę formy, myślę sobie: po co?
Po co ja tak staram się, czytam, uczę, zaglądam w siebie?
Po co tak się męczę, bo przecież to wszystko powoduje też określone reakcje ciała, kiedyś brałam tabletkę, teraz zastanawiam się o co chodzi i czemu boli mnie biodro? Albo kręgosłup szyjny, albo skóra na głowie mrowi?
O ileż łatwiej było wziąć tabletkę albo dwie i powiedzieć: zmęczona, stres, za mało spałam, za dużo, ciśnienie spada/rośnie, coś tam...
Zawsze coś mogłam znaleźć.
Teraz, kiedy boli mnie szyja i barki, i kręgi piersiowe ,wiem, że coś staram się zbyt mocno kontrolować i zaczynam szukać o co chodzi. Jaka sytuacja powoduje powrót starych napięć i ból. Kiedy bolą biodra i kręgi lędźwiowe, szukam tego czego się boję, gdzie nie chcę iść. Czemu się opieram?
No kto tak robi? Nikt normalny :-)
A jednak to działa. Zmiana zaszła. Kiedy patrzę na innych ludzi wokół mnie, widzę siebie z przeszłości. Większości mogę powiedzieć: boli cię to i to, bo masz napięcia tu i tu, dlatego i dlatego.
Tylko nikt nie będzie słuchał, tak jak ja kiedyś, wiec nie mówię, współczuję...
I studzę zapędy misjonarskie swoje :-)
Nie to, Wszechświecie, że rozumy wszystkie już zjadłam, ale wypracowane w łzach i smarkach, atakach paniki i milisekundowych momentach WOW, metody i prawdy, działają.
Jednak łatwo nie jest, bo umysł nie puszcza tak lekko, lubi stare rowki. Jeździł nimi 50 lat, więc dlaczego miałby się zmienić. Skoro działa, nie naprawiać :-)
Cóż, Wszechświecie, znam moją odpowiedź, na ten czas oczywiście: BY BYŁO LŻEJ, co nie znaczy łatwiej :-)
A lekcje przychodzą. Biorę psy i idę na spacer. Na początku się wygłupiają, kłębią się, podgryzają i bawią, a potem ruszają przez sad na targowicę. Ja zwykle lazę nieśpieszne za nimi. Tak też było wtedy. Dwa lata temu. Doszłam do targowicy, patrzę, a wszystkie trzy stoją, coś wąchają. Wrzasnęłam od razu, niechętnie odeszły. Podbiegłam i osłupiałam: pasztetowa z wbitymi szpilkami.
Wszechświecie, czułam się jak uderzona. Tysiące myśli, ile czasu szłam, minutę? Któryś zjadł?
I mnóstwo scenariuszy. Trzęsącymi rękoma pozbierałam świństwo. Leżało przy wyjściu z naszej ścieżki, tylko ja tam chodzę, chodziło o moje psy konkretnie. O bezdomniaki, które karmię.
Wróciłam do domu, cały czas obserwowałam zwierzaki. Zadzwoniłam do weta, który powiedział, że raczej może nie zjadły, skoro nic się nie dzieje. Obserwować. Cała noc była straszna. Ale rano, okazało się, że wszyscy w formie.
Kiedy trochę mi ulżyło, zaczęłam się zastanawiać nad człowiekiem. Cały czas wyświetlała mi się w głowie kobieta, że to zrobiła kobieta. I naprawdę czułam złość, nienawiść i chęć odwetu. Bardzo. Za mój ból i strach, za to co mogło się stać psom.
Ale powoli, powoli zaczęło do mnie docierać, że aby zrobić coś takiego, coś tak niewyobrażalnie złego, to jak bardzo siebie trzeba nienawidzić? Jak bardzo trzeba cierpieć, żeby chcieć cierpienie zadać innym? Jak bardzo trzeba siebie nie lubić i czuć się źle, by zatracić całkowicie empatię i kompas moralny? Przecież widzę to wokół, cierpiący tworzą cierpienie dla innych, czujący się ofiarami sięgną po każdą broń, by poczuć, że nie są bezbronni. Każdą.
I ta osoba cierpi i tworzy cierpienie.
I zeszła ze mnie para.
I pomyślałam: nie dołączę i nie zasilę.
Spróbuję inaczej.
Zadzwoniłam do KoleżankiAni i siostry Małgo, poprosiłam by mi pomogły.
Poprosiłam, by medytowały razem ze mną i wysyłały tej osobie naszą miłość i współczucie. Z prośbą by zrozumiała i nie krzywdziła. To w sferze Ducha.
A w realu powiesiłam trzy plakaty ostrzegawcze dla innych spacerujących z psami, z podkreśleniem jak bolesna śmierć czeka nasze zwierzaki.
I pracowałam nad tym, by moja intencja współczucia była prawdziwa. Czysta.
Pracowałam nad Wiarą i Miłością.
Wcale nie było łatwo. Chciałam oddać cios, chciałam wiedzieć kto to. Chciałam by cierpiała. Przyznałam się do tego sobie. Ale jednocześnie wiedziałam, że to nieszczęśliwa osoba, wiedziałam, bo byłam w jej położeniu. Wybrałam inną drogę, ale byłam TAM.
Więc współczucie wygrało.
I my wygrałyśmy.
Nie powtórzyło się.
Ta lekcja była trudna.
I trwała trochę :-)
Spokój trwał dwa lata.
Aż Wszechświat zrobił powtórkę materiału :-)
Co uczeń zapamiętał?
Przyszedł Mąż i mówi, że naszą sąsiadkę zaatakowała pod blokiem jakaś kobieta z petycją. Z petycją by usunąć nasze osiedle gawronów z sadku. Gawrony są z nami od lat. Właściwie rodzina. Duża rodzina :-) Gwarna i pełna życia. Uwielbiam je podglądać w czasie godów, wychowywania piskląt i w ogóle, ich życie. Są jak ludzie, kłócą się, podkradają sobie patyki z gniazd, kochają się, cieszą, smucą. W naszym bloku są cztery rodziny. Wokół nas domki jednorodzinne w lekkim oddaleniu. Komu nagle gawrony przeszkadzają, skoro nie nam?
No i od razu poczułam strach o drzewa. No bo jak się usuwa gawrony? Wycina się drzewa na których bytują i ewentualne, na których by mogły. Znaczy gmina wytnie sad mój kochany, bo tak po prawdzie on jest gminy. A gmina nie będzie się przejmować, kupiec na drzewo się znajdzie natychmiast...
Blady strach na mnie padł. I złość, i złe myśli na głupich, nierozumnych ludzi. Na produkcję cierpienia.
Siadłam w fotelu w tej burzy uczuć. Czułam jak w moim ciele to wszystko się gotuje. Szyja, głowa, barki, ciągnięcie w plecach. Ciało stało się cięższe niż normalnie. Żołądek lekko się ścisnął. W skroniach ucisk. Gotowa do ataku. Gotowa do walki.
I powiedziałam: NIE.
Nie, nie, nie...już to przerabiałam. Nie będę dodawać temu mocy. Już to znam, ktoś swoje nieszczęście projektuje na zewnątrz. Ktoś cierpi i strzela na oślep. Jesteśmy połączeni ze sobą i Wszechświatem.
Poproś o pomoc. Poproś o ochronę. Podziel się współczuciem.
Aniołem nie jestem, musiało się przebuzować, przegryźć i spienić :-)
Ale trwało to krócej, lżej mi już było na tę ścieżkę wejść.
Zrobię co mogę, jeśli w realu dojdzie do najgorszego.
Ale Wszechświecie pomóż, człowieku, rozumiem, współczuję, ty też zrozum proszę.
I jak tylko szłam nie wtę stronę, korygowałam :-)
Jeden dzień to zajęło. Tylko jeden.
Poszłam do gminy w zupełnie innym celu. Zaaferowana kłopotami z podpisem elektronicznym.
A tam złapał mnie PanS. Zarządca naszej nieruchomości i sadku. I powiedział, że nasz niedaleki sąsiad żąda usunięcia gawronów, bo mu na podwórko rzucają myszy, szczury, jaszczurki i niszczą mu dach guanem. PanS właśnie mu odpisuje, że żadnych drzew wycinać na gminnej działce nie będzie, bo to nie taka prosta sprawa, drzewa są stare. I w ogóle, nie przesadzajmy :-)
Dziękuję Wszechświecie :-)
Gawrony, sad, drzewa bezpieczne.
Ja szczęśliwa, lekka i zluzowana.
Sąsiad zasilony dobrą energią, może się mu coś otworzy w sercu i łepetynie.
A może nie, jego wybór.
Powtórka zaliczona z małymi potknięciami.
Ogólnie wszyscy wygrali :-)
Jakie to trudne jest jednak. Choć coraz łatwiejsze. Ćwiczenie czyni mistrza.
A co do mistrzów, to nawet się nie spodziewałam, że wyszedłszy z hukiem z kościoła, spotkam na swojej drodze Jezusa i jego nauczanie. Choć teraz wiem, że jakbym nie wyszła, dalej by mi nawijali makaron na uszy :-)
Tu akurat nauka o drugim policzku, jakby się kto nie zorientował :-)
Bo nie chodzi o to, by pozwalać lać się po buzi.
Chodzi o to, by zobaczyć drugą stronę sytuacji, tę ukrytą, tę prawdziwszą.
I ja wiem, że czasem Globalna Nieświadomość jednak wygra, bo to potężna siła i energia.
Ale dam radę i wtedy :-)
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja Prowincjonalna Bibliotekarka nadal podglądająca gawrony :-)