Obserwatorzy

środa, 27 marca 2019

Drugi policzek Wszechświecie :-)

Z siłą wodospadu czasem wracają lekcje.
Lekcje, których się jeszcze do końca nie przerobiło. Lekcje, których się nawet nie zauważyło, że były.
Lekcje, których się kompletnie nie rozumiało, gdy trwały...

Czasem, kiedy mam zniżkę formy, myślę sobie: po co?
Po co ja tak staram się, czytam, uczę, zaglądam w siebie?
Po co tak się męczę, bo przecież to wszystko powoduje też określone reakcje ciała, kiedyś brałam tabletkę, teraz zastanawiam się o co chodzi i czemu boli mnie biodro? Albo kręgosłup szyjny, albo skóra na głowie mrowi?
O ileż łatwiej było wziąć tabletkę albo dwie i powiedzieć: zmęczona, stres, za mało spałam, za dużo, ciśnienie spada/rośnie, coś tam...
Zawsze coś mogłam znaleźć.

Teraz, kiedy boli mnie szyja i barki, i kręgi piersiowe ,wiem, że coś staram się zbyt mocno kontrolować i zaczynam szukać o co chodzi. Jaka sytuacja powoduje powrót starych napięć i ból. Kiedy bolą biodra i kręgi lędźwiowe, szukam tego czego się boję,  gdzie nie chcę iść. Czemu się opieram?
No kto tak robi? Nikt normalny :-)

A jednak to działa. Zmiana zaszła. Kiedy patrzę na innych ludzi wokół mnie, widzę siebie z przeszłości. Większości mogę powiedzieć: boli cię to i to, bo masz napięcia tu i tu, dlatego i dlatego.
Tylko nikt nie będzie słuchał, tak jak ja kiedyś, wiec nie mówię, współczuję...
I studzę zapędy misjonarskie swoje :-)

Nie to, Wszechświecie, że rozumy wszystkie już zjadłam, ale wypracowane w łzach i smarkach, atakach paniki i milisekundowych momentach WOW, metody i prawdy, działają.

Jednak łatwo nie jest, bo umysł nie puszcza tak lekko, lubi stare rowki. Jeździł nimi 50 lat, więc dlaczego miałby się zmienić. Skoro działa, nie naprawiać :-)
No po co?

Cóż, Wszechświecie, znam moją odpowiedź, na ten czas oczywiście: BY BYŁO LŻEJ, co nie znaczy łatwiej :-)

A lekcje przychodzą. Biorę psy i idę na spacer. Na początku się wygłupiają, kłębią się, podgryzają i bawią, a potem ruszają przez sad na targowicę. Ja zwykle lazę nieśpieszne za nimi. Tak też było wtedy. Dwa lata temu. Doszłam do targowicy, patrzę, a wszystkie trzy stoją, coś wąchają. Wrzasnęłam od razu, niechętnie odeszły. Podbiegłam i osłupiałam: pasztetowa z wbitymi szpilkami.
Wszechświecie, czułam się jak uderzona. Tysiące myśli, ile czasu szłam, minutę? Któryś zjadł?
I mnóstwo scenariuszy. Trzęsącymi rękoma pozbierałam świństwo. Leżało przy wyjściu z naszej ścieżki, tylko ja tam chodzę, chodziło o moje psy konkretnie. O bezdomniaki, które karmię.
Wróciłam do domu, cały czas obserwowałam zwierzaki. Zadzwoniłam do weta, który powiedział, że raczej może nie zjadły, skoro nic się nie dzieje. Obserwować. Cała noc była straszna. Ale rano, okazało się, że wszyscy w formie.
Kiedy trochę mi ulżyło, zaczęłam się zastanawiać nad człowiekiem. Cały czas wyświetlała mi się w głowie kobieta, że to zrobiła kobieta. I naprawdę czułam złość, nienawiść i chęć odwetu. Bardzo. Za mój ból i strach, za to co mogło się stać psom.

Ale powoli, powoli zaczęło do mnie docierać, że aby zrobić coś takiego, coś tak niewyobrażalnie złego, to jak bardzo siebie trzeba nienawidzić? Jak bardzo trzeba cierpieć, żeby chcieć cierpienie zadać innym? Jak bardzo trzeba siebie nie lubić i czuć się źle, by zatracić całkowicie empatię i kompas moralny? Przecież widzę to wokół, cierpiący tworzą cierpienie dla innych, czujący się ofiarami sięgną po każdą broń, by poczuć, że nie są bezbronni. Każdą.
I ta osoba cierpi i tworzy cierpienie.
I zeszła ze mnie para.
I pomyślałam: nie dołączę i nie zasilę.
Spróbuję inaczej.

Zadzwoniłam do KoleżankiAni i siostry Małgo, poprosiłam by mi pomogły.
Poprosiłam, by medytowały razem ze mną i wysyłały tej osobie naszą miłość i współczucie. Z prośbą by zrozumiała i nie krzywdziła. To w sferze Ducha.
A w realu powiesiłam trzy plakaty ostrzegawcze dla innych spacerujących z psami, z podkreśleniem jak bolesna śmierć czeka nasze zwierzaki.
I pracowałam nad tym, by moja intencja współczucia była prawdziwa. Czysta.
Pracowałam nad Wiarą i Miłością.
Wcale nie było łatwo. Chciałam oddać cios, chciałam wiedzieć kto to. Chciałam by cierpiała. Przyznałam się do tego sobie. Ale jednocześnie wiedziałam, że to nieszczęśliwa osoba, wiedziałam, bo byłam w jej położeniu. Wybrałam inną drogę, ale byłam TAM.
Więc współczucie wygrało.
I my wygrałyśmy.
Nie powtórzyło się.
Ta lekcja była trudna.
I trwała trochę :-)

Spokój trwał dwa lata.
Aż Wszechświat zrobił powtórkę materiału :-)
Co uczeń zapamiętał?

Przyszedł Mąż i mówi, że naszą sąsiadkę zaatakowała pod blokiem jakaś kobieta z petycją. Z petycją by usunąć nasze osiedle gawronów z sadku. Gawrony są z nami od lat. Właściwie rodzina. Duża rodzina :-) Gwarna i pełna życia. Uwielbiam je podglądać w czasie godów, wychowywania piskląt i w ogóle, ich życie. Są jak ludzie, kłócą się, podkradają sobie patyki z gniazd, kochają się, cieszą, smucą. W naszym bloku są cztery rodziny. Wokół nas domki jednorodzinne w lekkim oddaleniu. Komu nagle gawrony przeszkadzają, skoro nie nam?
No i od razu poczułam strach o drzewa. No bo jak się usuwa gawrony? Wycina się drzewa na których bytują i ewentualne, na których by mogły. Znaczy gmina wytnie sad mój kochany, bo tak po prawdzie on jest gminy. A gmina nie będzie się przejmować, kupiec na drzewo się znajdzie natychmiast...
Blady strach na mnie padł. I złość, i złe myśli na głupich, nierozumnych ludzi. Na produkcję cierpienia.
Siadłam w fotelu w tej burzy uczuć. Czułam jak w moim ciele to wszystko się gotuje. Szyja, głowa, barki, ciągnięcie w plecach. Ciało stało się cięższe niż normalnie. Żołądek lekko się ścisnął. W skroniach ucisk. Gotowa do ataku. Gotowa do walki.

I powiedziałam: NIE.
Nie, nie, nie...już to przerabiałam. Nie będę dodawać temu mocy. Już to znam, ktoś swoje nieszczęście projektuje na zewnątrz. Ktoś cierpi i strzela na oślep. Jesteśmy połączeni ze sobą i Wszechświatem.
Poproś o pomoc. Poproś o ochronę. Podziel się współczuciem.
Aniołem nie jestem, musiało się przebuzować, przegryźć i spienić :-)
Ale trwało to krócej, lżej mi już było na tę ścieżkę wejść.
Zrobię co mogę, jeśli w realu dojdzie do najgorszego.
Ale Wszechświecie pomóż, człowieku, rozumiem, współczuję, ty też zrozum proszę.
I jak tylko szłam nie wtę stronę, korygowałam :-)

Jeden dzień to zajęło. Tylko jeden.
Poszłam do gminy w zupełnie innym celu. Zaaferowana kłopotami z podpisem elektronicznym.
A tam złapał mnie PanS. Zarządca naszej nieruchomości i sadku. I powiedział, że nasz niedaleki sąsiad żąda usunięcia gawronów, bo mu na podwórko rzucają myszy, szczury, jaszczurki i niszczą mu dach guanem. PanS właśnie mu odpisuje, że żadnych drzew wycinać na gminnej działce nie będzie, bo to nie taka prosta sprawa, drzewa są stare. I w ogóle, nie przesadzajmy :-)

Dziękuję Wszechświecie :-)

Gawrony, sad, drzewa bezpieczne.
Ja szczęśliwa, lekka i zluzowana.
Sąsiad zasilony dobrą energią, może się mu coś otworzy w sercu i łepetynie.
A może nie, jego wybór.

Powtórka zaliczona z małymi potknięciami.
Ogólnie wszyscy wygrali :-)

Jakie to trudne jest jednak. Choć coraz łatwiejsze. Ćwiczenie czyni mistrza.


A co do mistrzów, to nawet się nie spodziewałam, że wyszedłszy z hukiem z kościoła, spotkam na swojej drodze Jezusa i jego nauczanie. Choć teraz wiem, że jakbym nie wyszła, dalej by mi nawijali makaron na uszy :-)
Tu akurat  nauka o drugim policzku, jakby się kto nie zorientował :-)
Bo nie chodzi o to, by pozwalać lać się po buzi.
Chodzi o to, by zobaczyć drugą stronę sytuacji, tę ukrytą, tę prawdziwszą.

I ja wiem, że czasem Globalna Nieświadomość jednak wygra, bo to potężna siła i energia.
Ale dam radę i wtedy :-)



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja Prowincjonalna Bibliotekarka nadal podglądająca gawrony :-)





poniedziałek, 25 marca 2019

Odwaga, Wiara, Miłość...Wszechświecie.


Jedziemy do mamy.
Jedziemy po Pipi.

Kotka ma umówione spotkanie u wetki o 13. 
Choruje już trzeci tydzień i  już wiem... wiem, że to co wyglądało jak jakaś kocia wirusówka, nie jest nią. Żadnej poprawy. Znam koty, wiem i czuję, że jest źle. 

Pipi jest w naszej rodzinie od 6 lat. Znalazłam ją w mokry, zimny, grudniowy poranek, siedzącą na drzewie. Właściwie znalazł ją mój pies, Fragles. Stał pod tym drzewem i nie chciał odejść. Ja zmarznięta, w szlafroku, chciałam jak najszybciej wrócić do domku. A psiuk tupta pod drzewem i nie sika. Mamrocząc inwektywy pod nosem polazłam pod drzewo, żeby mu impuls dać do powrotu i jak podeszłam bliżej, usłyszałam gdzieś wysoko pipipipi... 
Coś na drzewie pipikało strasznie cicho...
Poszłam po latarkę do domu. Fragles zadowolony z akcji wrócił ze mną, na ciepłą kanapę, a ja jeszcze pół godziny stałam na zamarzającym deszczu namawiając małe coś by zlazło do mnie. Zlazło w końcu. Wzięłam w ręce mokrą, zimną, drżącą kulkę, pokrytą czymś szorstkim, wetknęłam za pazuchę i od razu kulka zaczęła mruczeć.
Okazało się w domu, że koteczka jest pokryta zaschniętym kurzym gówienkiem. W kąpieli rozłożyła się w ciepłej wodzie mrucząc. Bardzo jej się podobało. Miała trójkątne ranki na głowie i wielki brzunio. Zjadła, w śpidełku położyłam termofor, zapakowałam ją i całą noc spała jak kamień.


Wykonałam procedurę taką jak zawsze przy znajdach, leczenie początków kociego kataru, tłuczenie robaków, odkarmianie, oswajanie. I kiedy Pipi była wyrychtowana, pojechała do mojej mamy, bo tam akurat było miejsce po Loli, kotce mamy,  która umarła jakiś czas temu.
I tak Pipinek przeżył dobre 6 lat.
A teraz jedziemy do wetki na 13...
I wiem.
Przeczuwam.

Siedzę w samochodzie, Mąż prowadzi i nic nie mówimy, bo niby o czy mówić? Wiadomo. Nie pierwszy raz. Ale tym razem, tym razem niespodziewanie dla siebie trochę, mówię: bardzo boję się, boję się, że będę musiała podjąć TĘ decyzję. 
Łzy mi nagle lecą po policzkach...
Spoglądam na Męża, on też...
I mówi: słuchaj, guru powie raz! Słuchaj uważnie, bo guru może za chwilę nie pamiętać co powiedział. Po pierwsze, czytasz te wszystkie mądre książki, masz tę swoją teorię SuperWszyskiego, słuchaj tego co wiesz. Ona miała dobre życie, sześc dobrych lat. Jak nie dasz rady, ja to zrobię za ciebie. Ja podejmę decyzję.
Wziął moją rękę, potrzymał i wszystko zrobiło się jaśniejsze...

Kiedy mówimy, kiedy się dotykamy sercami, jest łatwiej...

Nie chodziło o to, że nie mogłam podjąć decyzji o eutanazji, chodziło o wsparcie i poczucie, że nie jestem w tym sama. Oboje nie bardzo umiemy prosić o pomoc. Oboje się tego uczymy, oboje w tej nauce się wspieramy...
Czasem milczenie jest do kitu, a mowa złotem sypnie....

Tak, podjęłam tę decyzję. Po badaniach krwi i usg, które pokazało wodę w brzuszku Pipi i zmiany wokół trzustki. Nie ma w ogóle potrzeby cierpieć na tym świecie. Dobrze, że choć zwierzaki mają taką opcję w tym durnym kraju. Ludzie muszą cierpieć. Ludzie ludziom zgotowali ten los. 

Ale Pipinek odszedł spokojnie, we śnie, bez bólu.
I o to chodzi. Dobre życie, lekka, przyjazna śmierć.
Do zobaczenia koteczko, pozdrów wujka Fraglesa ode mnie...



A tutaj jest para, która mi zaimponowała ogromnie. Magda Szpilka nie raz mi pomogła swoimi przemyśleniami i filmami. Dzięki niej spotkałam się z moją złością i ją polubiłam :-) Zrozumiałam po co i dlaczego ona jest. I co się pod nią kryje.
Ale w tym filmiku, Mąż Magdy mi zaimponował jak nikt, z wyjątkiem mojego Męża oczywiście :-)
Bardzo polecam, na spokojnie, bo to 50 min i bardzo trudne do przyjęcia.
Szczere, uczciwe i na widoku :-)







Pozdrawiam Wszechświecie, pogłaszcz Pipi ode mnie, twoja Prowincjonalna Bibliotekarka.


sobota, 16 marca 2019

Chory, chorszy, najchorszy Wszechświecie.

źródło: internet

Pojechaliśmy z Mężem do Kazimierza Dolnego.
Luty i marzec są ciężkimi miesiącami dla mnie. Muszę się trochę pilnować, bo wtedy Ciemna Strona Mocy ciągnie jakby bardziej do siebie. Częściej robi się szaro i niechęć ogarnia, i częściej widzę jak brzydko się bawimy na planecie. Choć z drugiej strony to dobrze.
Bo tu tak jest: Światło i Cień szepczą do siebie w Półcieniach. Umawiają się na schadzki w ciemnych alejkach parku, ocierają się o siebie niby przypadkiem, pełne gorączkowej ciekawości: czym jesteś, jesteś taki różny ode mnie, ale jakby znajomy. Znamy się? Dotknij mnie, ja dotknę ciebie, pokaż mi swój świat...
Światło i Cień, dwa bieguny tego samego.

Więc pojechaliśmy do KazimierzaD odetchnąć, zmienić planszę, zresetować system, cokolwiek, byle inaczej. Bardzo fajne miasteczko. Pogoda nam dopisała, było słońce. Wynajęliśmy domek w ogrodzie, chodziliśmy na nieprawdopodobnie drogie, ale smaczne śniadania, a po śniadaniu w Polskę :-) Zwiedzaliśmy, rozmawialiśmy, przytulaliśmy się. Cztery dni wyrwane z codzienności. Cztery dni Światła :-)

Ale wrócić trzeba.
Wróciłam. Kotka mamy zachorowała. Wizyty u weta, stres, zastrzyki, strach i widmo śmierci. To jeszcze się rozgrywa, ale kotka troszkę je. Szansa jest.
I tak moje światło zszarzało znów, weszło w Półcienie i widzi choroby....
Często mi się zdarza widzieć jak ludzie rozmawiają o swoich dolegliwościach. Każdego coś boli. Każdy ma jakieś problemy, jak nie konkretna choroba, to jakieś nieokreślone objawy. Czasem zwyczajne, przejściowe; czasem długofalowe, niepokojące.
Większość z nas opowiada o tym. Dzielimy się tym z ludźmi znanymi, czasem nieznanymi, by obniżyć swój lęk. Jest zdecydowanie lżej, gdy ktoś powie: ja też tak mam. A jeśli jeszcze doda: wiesz, mi pomogło to czy tamto, to już całkiem fajnie, chyba że...
No właśnie.
Chyba ŻE...

Z racji zawodu i zdaje się, osobowości, lubię pogadać i posłuchać. Teraz nawet lepiej słucham niż kiedyś ;-) Jaśniej widzę, umiem troszkę utrzymać empatię na wodzy by nie zaciemniała obrazu. Bardziej się rozglądam, słucham, obserwuję.
Ludzie uwielbiają mówić o swoich chorobach. Bardzo.
W małym miasteczku jak moje, często takim miejscem jest sklep, albo przed sklepem :-) Koleżanki jak się zobaczą to stoją pod sklepem i godzinkę, omawiając dolegliwości, i najnowsze plotki o tym kto choruje, kto umarł, kto coś tam :-) Panowie też, czasem grupka jest koedukacyjna.
Czasem też widzę, jak opowieści płyną równolegle, każdy mówi zasłuchany w siebie, ale wygląda to na rozmowę :-) Czasem też podsłucham licytacje, kto ma gorsze objawy, w stylu: co ty, to jeszcze nic, ja mam...i lecimy z tym koksem :-)

Sporo chorych czytelników do mnie przychodzi. Większość prędzej czy później opowie o swojej chorobie. Raczej prędzej.
I co zauważyłam. Lubimy. Nie tylko gadać o chorobach. Lubimy chorować. Paradoks.
Boimy się chorób, ale lubimy chorować.
I tak, i tak.

Mam czytelniczkę Chudzinkę, starsza pani, która jest zdominowana przez męża. Żyje pod jego dyktando. Samochód ją potrącił. Fatalna rana na nodze. Szpital, kłopoty, przeszczepy skóry, bo i cukrzyca jest. Długo. Córka wozi mamę, zajmuje się, opiekuje. Starsza pani nareszcie jest w centrum uwagi. Rewelacja. Długo, szczegółowo opowiada o perypetiach szpitalnych. Wyciska temat jak cytrynę :-) A jak to się stało? Ona nie wie. No jakoś tak wyszła na ulicę i samochodu nie widziała...Hm.

Mogłabym przytoczyć dużo takich przypadków, tylko po co? Każdy sam wie, a jak nie wie, to znaczy, że nie chce wiedzieć.

Najbardziej spektakularne było oglądanie takiego procesu u czytelniczki Nerwuski.
Byłam w Ośrodku Zdrowia, bo w ramach własnego procesu, złapałam wirusa po świętach ;-) Siedzę, bo zwolnienie mi potrzebne. Wpada Nerwuska. Jak to ona, robi dużo szumu. Pyta o jakieś swoje badania. I deliberuje z pielęgniarką w recepcji nad swoim żołądkiem Bo on dużo za dużo soku żołądkowego wydziela. Trawi właściwie sam siebie. Żadna tajemnica, wszyscy słuchają :-) No i lekarze nie mają pojęcia co jej jest. No cóż...pomyślałam. Żołądek.
Dostałam zwolnienie, poleżałam w domku trzy dni, pokokosiłam się w piernatach, pozbierałam się i wróciłam do pracy.
I wpada do mnie Nerwuska. Jakby bardziej nerwowa. Temat choroby wypływa prawie natychmiast. Ale nie żołądek, nie, nie...Ciśnienie dziwne. Skacze do 200. Tętno też. Nie cały czas. Nie wiadomo kiedy. Siedzi se Nerwuska w fotelu spokojnie, ogląda coś w TV i nagle, dziwnie się robi, gorąco, jakieś drżenie, ucisk w głowie. Ciśnienie szybuje w kosmos. I lekarze nie wiedzą, bo to nie jest takie normalne nadciśnienie.
Jeszcze nie jest, za chwilę będzie- myślę sobie po cichu....Powiedzieć, nie powiedzieć. Czy w ogóle sens jest mówić? Pewnie nie ma, ale i tak powiem. Delikatnie ci powiem kobietko.

Powiedziałam. Uciekła jakby ją gonił demon. Bo i gonił...
Nerwuskę znam wiele, wiele lat. Znam jej męża. Oboje czytają. Przychodzą zawsze oddzielnie. On mówi o niej: ona. Ona o nim: on. Zawsze z przekąsem, czasem z lekką pogardą, czasem na siebie narzekają. Nie lubią się bardzo. Ale udają, że wsio ok. On większość czasu spędza w Białymstoku. Ona zostaje sama w miasteczku. Ostatnio mamę musiała wziąć do siebie na dochowanie. I to było za dużo...
Żołądek. Tłumiona złość, niemożliwość strawienia tej wielkiej guli agresji i pretensji, nigdy nie wyrażonych świadomie. Tylko ulewająca się po troszeczku bierna agresja, żeby choć trochę sobie ulżyć. Żołądek produkuje kwas by to strawić, ale tego nie da się strawić w żołądku. To trzeba w rozpracować w emocjach i zobaczyć, co się wyprawia. Zgadnijmy dlaczego tak wielu ludzi ma refluks teraz? No i ataki lęku, po których ciśnienie skacze. Bo już się zbyt dużo tego nazbierało, zbyt duże ciśnienie emocji. Już się wie, że życie nie jest takie jak byśmy chcieli, ale nie chcemy tego widzieć. Za wszelką cenę to schowamy przed sobą. Lepiej mieć choroby. Leczyć żołądek i nadciśnienie. To prostsze, to odwraca uwagę ode mnie, kreatorki fatalnej mojego fatalnego życia.

No cóż, lustra :-)
No cóż, robiło się :-)
Powiedziałam jej to delikatnie, bez szczegółów, dodając słowo: psychosomatyka.
Jakby ją piorun strzelił. Zmieniła temat i szybko uciekła.
Ot i poradziłam :-)

Każdy ma swoją ścieżkę.
I sam kreatywnie po niej podąża.
Można i tak.

Czasem się przydarzy jakaś konsekwencja własnych działań.
Czasem łatwiej leczyć chorobę, niż jej źródło.
Paradoksalnie mniej boli...
Są też bonusy: uwaga innych, pomoc innych, wsparcie innych....

To czasem wystarcza...
A czasem nie.
WYBÓR.

Do takiej Galerii pełnej światła i koloru trafiłam w Kazimierzu. CUDO :-)




Ps. Wczoraj Mąż mi powiedział, że moja bliska koleżanka, z którą czasem się widuję, zaczęła chorować. Zęby już starła, bo zgrzyta w nocy, teraz kreatynie się rozwija, problem z przełykaniem i oddychaniem, sztywny język. Lekarze nic nie znaleźli. Pogadać, czy nie pogadać Wszechświecie?
Może poczekam, aż zmięknie... :-D