Lśniła na asfalcie ulic odbijając żółte, rozmyte światło lamp.
Mgła rozpraszała światła samochodów znikające w niej jakby była bramą do innego świata. Wystarczyło odsunąć ją jak mokrą kotarę, by zrobić krok w biało-szarą, wirującą przestrzeń i znaleźć się w nieznanym, dziwnym świecie...
Mimo grudniowej pory ten wieczór, tak jak wiele innych przed nim, nie przypominał zimy.
Hanna wyszła przed dom, stanęła na schodach i spojrzała w mgłę. Szaro, biało i ciemno, wzdrygnęła się. Poczuła jak za kołnierz, na cieplutki kark, spadła jej z daszku nad schodami zimna kropla wody. Szybko naciągnęła kaptur, czując jak dreszcz przebiega całe jej ciało.
Miała ochotę krzyknąć głośno z dyskomfortu, ale nie zrobiła tego. Wokół sąsiedzi mieszkają, cóż pomyśleliby sobie...
Więc syknęła tylko cichutko, szybko zeszła ze schodów i włożyła rękawiczki.
- Dobrze, że chociaż lampy się palą - pomyślała.
Gmina oszczędzała pieniądze, lampy gasły o dwunastej w nocy i wtedy naprawdę Miasteczko zamierało. Zastygało w ciemnościach i zdawało się znikać z powierzchni planety. Jesień i zima przypominały życie pod kołem podbiegunowym, tyle, że bez śniegu. Krótkie, szare dni, długie, czarne noce. Hanna ciężko to znosiła. Jedyna przyjemność, praca w ogródku, mogła się zacząć dopiero w marcu. Przetrwanie do wiosny z roku na rok stawało się coraz trudniejsze. Mąż majsterkował, spał przed telewizorem i wydawał się zadowolony. Hanna mu zazdrościła, ale nie umiała sobie znaleźć innego hobby.
Teraz, przed Bożym Narodzeniem, przynajmniej mogła codziennie pójść na roraty. Lubiła to. Wieczorna msza rozświetlona lampionami, wyciszała i uspokajała. Hanna przenosiła się wtedy do cichego, nieruchomego miejsca w swojej głowie. Nic tam nie było, oprócz zapachu świeczek, kadzidła i niewyraźnego szumu głosów gdzieś w oddali. Wystarczająco by nie czuć się samotnym, lecz bez konieczności BYCIA.
Kościół był niedaleko na wzgórzu, podświetlony reflektorami, owinięty mgłą, świecił pomarańczowym światłem z wysokich okien. Hanna widziała go ponad dachami domów. Już chciała iść chodnikiem przy głównej drodze, kiedy jakiś impuls popchnął ją w kierunku mrocznego sadu, na skróty. Zawsze brała ze sobą latarkę na wszelki wypadek. Wyjęła ją i zdecydowała, że nie ma ochoty na spotkania z tirami pędzącymi po kałużach. Jedna kropla wody za kołnierzem wystarczyła.
Świecąc latarką przeszła przez sad. Potem minęła targowicę, weszła na opuszczoną posesję i wyszła na ulicę za kościołem.
Wokół nikogo nie było. Cisza była tak głęboka, że Hanna aż przestraszyła się, że jej buty tak głośno tupią. Nie lubiła zwracać na siebie uwagi, a w tej dziwnej mgle, która była jakby gęstsza coraz bardziej, jej obcasy stukały z jakimś dziwnym pogłosem. Zaczęła ostrożniej stawiać stopy i iść wolniej. Rozejrzała się, mgła wiła się tworząc jakieś dziwne zawirowania wokół. Domy zniknęły, tylko światło z okien przebijało przez mleczny opar. Hanna poczuła się nieswojo, jakby nagle znany świat zniknął. Przez chwilę miała wrażenie, że nie jest sama, że za nią, we mgle, jest COŚ.
Coś uważnego, coś patrzącego, coś obserwującego....
Otrząsnęła się, racjonalny umysł zaczął pracować:
- Kobieto, uspokój się, setki razy tędy szłaś. To Miasteczko, a nie Warszawa. Kościół już blisko, ta mgła wpływa ma mózg. Idziemy, nie wygłupiaj się.
Po udzieleniu sobie reprymendy poczuła się lepiej. Zdecydowanym krokiem ruszyła dalej.
Mgła rozrzedziła się, obcasy już tak nie stukały, obecność za plecami znikła. Hanna z ulgą weszła w kościelny, przyjazny półmrok i usiadła w lewej nawie, w ostatniej, ulubionej ławce. Ludzi było mało, ale to też było dobrze. Zamknęła oczy, zmówiła modlitwę i weszła w swój stan spokoju.
Jednak po jakimś czasie zorientowała się, że coś jej przeszkadza. Rozejrzała się i przed sobą, dwa rzędy ławek dalej, zobaczyła plecy dwóch nastolatek. Dziewczyny kręciły się i szeptały między sobą. Zwłaszcza jedna, z burzą kręconych włosów na głowie, owinięta jakimś ogromnym, niedorzecznie kolorowym szalikiem, nie mogła usiedzieć w miejscu. Ciągle wychylała się z ławki i zerkała na ołtarz, a potem coś zawzięcie szeptała ze spokojniejszą koleżanką. Hanna zdenerwowała się. Nie lubiła obecnej młodzieży, która za nic miała wszelkie zasady i świętości. Wychowała swoje dzieci tradycyjnie, wpoiła im co jest dobre, co złe. Te dwie pannice z pewnością miały to w nosie. Wyglądało na to, że chłopak służący do mszy budzi ich zainteresowanie.
Hanna z daleka nie widziała go dobrze, ale dwie flirciary pewnie miały lepszy wzrok.
Niechęć Hanny się pogłębiła.
- Młodość, nic nie rozumieją, nie ma dla nich świętości...
- Cisza!- wysyczała do dziewczyn- jesteście w kościele!
Leciutko się obejrzały i przycichły.
Hanna twardo popatrzyła i dziewczyny skuliły się w ławce.
Kolorowa trochę się kręciła, by pooglądać chłopaka, ale już nie chichotały.
Msza toczyła się bez przeszkód, Hanna odetchnęła głęboko.
Zauważyła, że wychodząc z kościoła dziewczyny nie podeszły do chłopca, chowały przed nim. Patrząc na nie, przypomniała sobie nagle, że sama była tak wstydliwa. Bardzo się jej podobał kolega z klasy w liceum. Obserwowała go ukradkiem na lekcjach, często chodziła oglądać mecze piłki nożnej, bo wtedy bezkarnie, ukryta w grupie koleżanek, mogła popatrzeć na smukłą sylwetkę i rozwianą czuprynę kolegi. Przypomniała sobie, że i w kościele też go ukradkiem podglądała, kiedy służył do mszy.
Jakoś cieplej spojrzała na chowające się za filarem dziewczyny, czekające aż chłopak wyjdzie i pójdzie do domu. Spojrzała na Kolorową, której buzi prawie nie było widać zza tego okropnego szalika i pomyślała:
- Powodzenia mała, bądź odważniejsza niż ja byłam. Szanse się nie powtarzają, mam nadzieję, że wykorzystasz swoją.
Dziewczyny szepcząc i śmiejąc się wyszły z kościoła znikając we mgle.
Hanna postała jeszcze chwilę na dziedzińcu. Jakoś nie chciała wracać do domu. Wspomnienie chłopaka z liceum ukłuło w serce i gdzieś, w Hannie, coś zabolało. Ból nie był duży, raczej jakby stara, zagojona rana delikatnie się napięła. Echo starego urazu przepłynęło przez ciało i znikło.
Hanna popatrzyła w mgłę i nagle ruszyła. Zdziwiona spojrzała na swoje stopy, które zdecydowanie poniosły ją nie do domu, tylko w kierunku dróżki na Wzgórze nad Rzeką.
- Co ja wyprawiam, nie byłam tam od lat. Ciemno, mokro, zimno. Zwariowałam. Stara wariatka.
Ale nogi niosły ją raźnie, latarka w ręku oświetlała drogę, mgła się kłębiła, a serce Hanny biło mocno i szybko.
Noc się dopiero zaczynała....
Ciąg dalszy nastąpi...
PS. Można poznać Hannę lepiej tu: Hanna
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja Prowincjonalna Bibliotekarka nadająca ze znikniętego we mgle Miasteczka.