Zdjęcie: Joanna Polak
Będę wrzeszczeć...
Mam dość !!!!
Ckliwe, jęczące, zapłakane, zasmarkane, wzniośle-patetyczne, złośliwie-przemądrzałe, smutnie-wyszlochane, snujące się jak dym z segregacji nocnej, opowiadania o żałobie, o śmierci, o pożegnaniu, o odchodzeniu, o powinności, o pamięci, o bólu...
Każdy poczuł się w obowiązku?
Bo taki czas?
Bo trzeba pamiętać?
Bo trzeba się zadumać?
Bo trzeba cierpieć?
Bo trzeba zapytać, czemu?
Bo trzeba to, trzeba tamto....
A chryzantemy umierają bez sensu....
Kiedy wulkan wybuchł, kiedy okazało się, że mój tata stanął przed drzwiami do innego świata, zaczął się proces. Proces odchodzenia, proces zamierania, proces godzenia się z nieuchronnym.
Mój proces, jego proces, proces mamy i sióstr. Każdy po swojemu.
Kłamstwa lekarzy, uniki lekarzy, nieumiejętność mówienia wprost, nieumiejętność mówienia o śmierci, brak kompletny zrozumienia procesu śmierci...
Wszystko to wcale nie ułatwiało.
Tak naprawdę, cały czas wędrując po poradniach spotykałam się ze strachem.
Moim, ale też i lekarzy, pielęgniarek, pacjentów...
Strach ten można było zobaczyć w oczach ludzi: umierasz, współczuję, ale ja też się boję, wycofam się, nie wesprę cię, bo nie chcę myśleć o tym, że ja TEŻ, ja też umrę, właściwie umieram, codzień coraz bliżej...
Cały system zdrowia, zdominowany przez strach.
I jest też systemem egoizmu.
Bo strach, zostawiony sam sobie, właśnie tak działa. Buduje egoizm jak wielki mur. Jego zadaniem jest zasłonić twórcę przed strachem. Egoizm nie jest niczym złym, jest tylko schowankiem dla strachu :-)
Oczywiście uogólniam. Są ludzie umiejący się poruszać w takich tematach, już swoje przerobili, wyszli ze schowanka, rozumieją, godzą się z własnym strachem i zauważają, że inni się też boją.
Potrafią mówić o śmierci, odchodzeniu, bez uciekania, bez uruchamiania własnego strachu.
Oswoili.
Nie spotkałam.
Tę lekcję dał mi tata.
Odchodząc na własnych warunkach, godząc się i układając z własnym lękiem i przerażeniem.
Nie rozmawiał z nami. Wszystko zawsze przeżywał w sobie. Był trudnym człowiekiem dla siebie i innych.
Umieranie było czymś, co musiał zrobić sam, jak zwykle ;-)
I całkiem nieźle mu wyszło.
Z cichym wsparciem żony, córek i myślę, opiekunów z innego świata.
Był zapisany do hospicjum domowego, przyjeżdżał lekarz, pielęgniarka. Odmówił wszystkiego, żadnych kroplówek, żadnych odżywek, żadnych tlenów...
No lekko się wściekałyśmy. Bo byłoby mu lżej. Ale może niekoniecznie.
Modliłyśmy się o najlżejszą ścieżkę dla niego i dla nas.
Do ostatniego dnia nie potrzebował żadnych leków przeciwbólowych.
Wystarczyła chyba wewnętrzna zgoda na to co się dzieje.
Co nie było łatwe i nie przyszło od razu, ale w końcu...
Zaistniało.
Lubił posiedzieć na słońcu. Lubił ciepło. Zawsze był bardzo odporny na upał. Miał POCHP, chorobę płuc palaczy, zimne powietrze powodowało skurcz oskrzeli i się dusił. Ale upały pozwalały lżej oddychać. W sierpniu chyba, przy którychś odwiedzinach znalazłam tatę siedzącego na krześle na podwórzu, okutanego w sweter, bo marzł, krążenie słabe było. Siedział w pełnym słońcu i cieszył się chyba tym ciepłem. Za nim, na ścianie chlewka pięła się winorośl, którą sam posadził. Rozbuchana zieloność, złote słońce, dobry, miły dzień na planecie Ziemia.
Stanęłam przy budzie naszej suczki Niuni, chwilę pomilczeliśmy, bo o czym tu mówić. Wsio jasne. A poza tym, nie rozmawialiśmy nigdy w życiu o uczuciach. Nasza przeszłość mroczna była, alkoholiczna. Pełna ciemności, bólu i strachu.
W tym momencie jednak, już była przeszłością, która mnie i jego ukształtowała.
Mnie, taką, jaka stałam przy budzie Niuni.
Jego, który siedział w słońcu na tle winorośli.
To było dobre, takie jakie powinno być.
I powiedział: wiesz Ańka, tych wszystkich księży i ten cały grzech to tylko o kant dupy potłuc.
Roześmiałam się. On też trochę.
Opowiedziałam mu historię, którą usłyszałam od Jackowskiego, tego jasnowidza, który znajduje ciała zaginionych. Otóż jeden człowiek nie chciał chyba, żeby jego ciało zostało znalezione. Jackowski nie mógł jakoś długo skontaktować się z tą duszą. Próbował, czekał, kombinował i nic. Dopiero po jakimś tygodniu, pach! jest wizja! Stodoła rozwalająca się, nie używana od dawna. Po co on tam polazł, nie wiadomo, ale dostał ataku serca i leży tam. Zadzwonił do rodziny, pojechali. Znaleźli. Stoi Jackowski niedaleko tej stodoły, pali papierosa, czekają na policję i karetkę.
I nagle słyszy w głowie: no tak, znaleźli i teraz płaczą, a ja już w tylu ciekawych miejscach byłem...
Nic dodać. Nic ująć.
Tato, lataj wysoko i daleko :-)
Baw się dobrze :-)
Do zobaczenia ;-)
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja lekko wkurzona, trochę smutna (ale już mniej), Prowincjonalna Bibliotekarka.
Też myślę, że się spotkamy, że spotkam się kiedyś z Amberkiem, że on czeka gdzies tam..
OdpowiedzUsuńTo "gdzieś tam" jest chyba wcale blisko ;-) I wiem, nie "wierzę", WIEM, że się spotkacie ;-) Tak jak ja i moi najukochańsi :-)
UsuńNie wiem co napisać. Nie przeżyłam śmierci osoby mi bliższej niż kot. Wszystkie te lekcje przed mną. Boję się bólu i żalu i nie wiem jak to będzie. Ale jest we mnie to przyzwolenie. I boje się tęsknoty, która dusi i wyrywa wnętrzności. A ukochanych nie da się zastąpić kolejnym kotem. Gdzie w pamięci jeden zaciera się z innym po latach. Ech...
OdpowiedzUsuńPowiedz mi jeszcze, bo chyba nie wychwyciłam. Co Cie tak wkurzyło?
Dla mnie koty są Rodziną, więc nie wiem, czy ktoś jest od nich bliższy. Moi Rodzice w moim odczuciu sa mi tak samo bliscy. Wychowali, dali dom, i wszystko, co najlepsze, ale to kocich przyjaciół ma się na codzień i nimi opiekuje.
UsuńLuna, kot to całkiem bliska osoba, bym powiedziała. Przeżyłaś, czułaś, płakałaś. To będzie takie samo. Bo zawsze chodzi o nasze uczucia. I one przychodzą, a potem odchodzą. I jest lepiej. Nie trzeba nikogo zastępować, mój tata odwiedził już siostrę i mamę :-) Nie poszedł daleko, czuję, że u niego wszystko ok. To nasz stach nas zniewala, każe cierpieć. To mnie zdenerwowało. Mój strach ;-) Wiesz, ci wszyscy ludzie na cmentarzach, mówiący o wszystkim tylko nie o śmierci...jak postawić prawaidłowo znicz, a co ona na siebie włożyła, a ta to taki pomnik wystawiła, a żarli się całe życie...to uniki. To zmyłki, to ucieczka. Bo nas nauczono bać się śmierci. A ja czułam ulgę, wielką, olbrzymią ulgę i radość momentami już później. Że już po i dla mnie, i dla niego. I, że tak dobrze, łatwo poszło. Bez bólu. Choć to rak był. Ale kiedy wchodziłam na cmentarz, czułam, jak uruchamiają się stare programy: strach, mina nawet odpowiednia, mówi się nie to co się myśli, bo nie wypada, stoisz obok innych i grasz w tę grę. Tak patrzyłam na siebie i na innych...wszyscy jak roboty. Tak samo: zaduma, ciepienie, te same odzywki, te same ruchy, te same klepane formułki. I aura strachu. Niby wierzymy w ten drugi świat, że jest nasza dusza i że tym naprawdę jesteśmy, ale tak serio..słabo. Kłamczuchy z nas :-)
UsuńTak więc, trochę mnie to wkurzyło, że nie mówimy sobie prawdy o tym co czujemy, bo jednak ktoś nas zmanipulował. A my się daliśmy. O ile łatwiej było by umierać, ęedąc pewnym, że idziemy dalej. Ale nie, tego nam tak naprawdę nie wolno. Pieko, szatani, grzech, czortwieco. Mój tata przed śmiercią musiał to sobie poogarniać. I napisałam jak ogarnął :-) Dobrze, że trafiłam na Jackowskiego, Adę Edelman, I Rosę. Mama Rosy przed śmiercią powiedziała: córko, ja chcę tam pojść, stamtąd będę mogła BARDZIEJ ci pomagać :-)
Rosa od mamy usłyszała wspaniale słowa. Jak wiesz, mam ze swoją mamą niejako kłopot.
UsuńNie umarł mi żaden bardzo bliski człowiek, najbliższe były zwierzęta. Ale muszę przyznać, że metoda, żeby zastąpić kota który odszedł, nowym, w jakiś sposób chyba działa - mam przy sobie jakiegoś kota, znaczy nie ma pustego miejsca. A rodzica, nie pojawi się nowy tata czy mama obok żeby zapełnić pustkę. Tego się boję. Tęsknić. Mam tylko nadzieję, że będę miała jeszcze tyle czasu by się na to przygotować i pogodzić z koleją rzeczy. Dziękuję Ci Aniu, że jestej na mojej drodze. Bardzo Dużo mnie uczysz.
Po Amberku jest pustka mimo adopcji 3 kotów. A tęsknota jak napada zabija na miejscu...
UsuńPrawdziwie z serca,pięknie napisane...Moj tat oodszedł też w sumie w samotności, choć otoczony rodziną..spotkaliśmy się później,kiedyś, jak juz Go nie było..nie ważne czy Ktoś w to wierzy,,ważne ,że u mnie był, bywa:):)
OdpowiedzUsuńNieobecnośc tutaj, nie oznacza Niebycia ;-) I z tym odchodzeniem w samotności to nieprawda. Oprócz widzalnych, żywych ludzi, wszyscy dostajemy pomoc z tamtej strony. Wszyscy, nikt nie odchodzi stąd samotnie :-) I tutaj, w życiu, też nie jesteśmy samotni nigdy. No chyba, że tak wybierzemy. Świat jest przeciekawy :-) Miłego Pat ;-)
UsuńSwiat jest nawet bardzo przeciekawy;):) Tak są obok nas ci ,którzy powodują,że jak mamy chwile samotności wśród ludzi ,to są Oni:):)Czy samotności da się wybrać?? Chyba nie ..jest to raczej zapadnięcie się, niezauważanie.....
UsuńŚwiat ma tyle nam do zaoferowania....
Wiesz, był długi czas w moim życiu, kiedy wybrałam samotność :-) Da się, niestety. Zapadasz się, napisałaś. Sama się zapadasz. Można powalczyć, ale się zapadasz. Jednak wybór :-)
Usuńnjaważniejsze by w końcu podjąć decyzję zmieniającą ten stan;)jak nie dajemy radę trzeba wołać o pomoc...
UsuńZrobiłam to ;-) I dostałam pomoc :-) A potem sama nabrałam rozpędu,aż w kosmos mnie wyrzuciło, uziemniam się teraz :-) Cyrk na tej planecie :-)
Usuńwe wszystkim potrzebna harmonia....
UsuńZ serca poszło Aniu i z emocji, które z czasem trochę wygasną, nigdy do końca. Czy ta złość to dlatego, że dopiero wtedy kiedy odchodził spojrzał na Ciebie inaczej, zauważył, że jesteś, że dopiero wtedy było między Wami tak jak mogło być przez całe życie i że kiedy w końcu to się stało, to własnie Go tracisz?
OdpowiedzUsuńNie czułam złości kiedy odchodził mój ojciec tylko strach i ból. Gdybym mogła nosiłabym go na rękach, chociaż właściwie to nosiłam kiedy podnosiłam go żeby ubrać, zmienić pampersa itp. Do końca nie powiedział mi, że mnie kocha, właściwie to nigdy tego nie powiedział. Ale mnie wystarczyło to, że to ja mówiłam mu, że go kocham.
Nie Marytko, dwa lata na terapii pomogły mi zobaczyć tatę, takiego jaki był. Prawdziwego. Nie spodziewałam się, że się zmieni. I nie zmienił się :-) Ja się zmieniłam :-) Złość czasem ukrywa smutek, tak, ciężko kontaktować się ze smutkiem. I smuciłam się. Ale i cieszyłam. Tam wyżej u Luny napisałam co mnie wkurzyło najbardziej. Ja nie chciałam go zatrzymać, ja chciałam, by odszedł bez bólu i strachu. Tak, żeby było mu i nam lżej. I się udało. Choć nic nie zależało ode mnie, wszystko od niego. Ostateczny dowód miłości, bym powiedziała :-)
UsuńTeraz rozumiem Aniu:-)
UsuńDo wpisu zainspirowałaś :)
OdpowiedzUsuńDpkładnie, dla mnie to było najważniejsze jak Amber odchodził - na począytku byłam przerażona i bałam się, a później walczyłam, aby nie dopuścić do bólu, aby nie przekroczyć granicy męczenia go bo JA CHCE costam... Jakos tak to bylo. Ale mimo wszystko nie bylam gotowa na to. Nigdy nie bede pewnie choc widzialam jak gasnie ostatnie dwa tygodnie... I milosci siłą podjęłam dezycję by pozwolić mu odejść bo juz tylko tak mogłam zrobić dla niego wszystko.
OdpowiedzUsuńMysle ze decyzja o pozwoleniu odejsć u Weta jest najwiekszym aktem milosci jaki mozna zrobic kiedy nie ma juz nadziei a zawalczylo sie kazda mozliwa bronia,
Taka decyzja, to czysty akt miłości. I siły, i odwagi.
Usuń❤️
UsuńCzekam, aż te puste bolące miejsce ...Zarośnie....
OdpowiedzUsuńSis, powoli. Się ułoży. Układa się cały czas.
Usuńsis?
Usuńczy dobrze myślę?
Dobrze. Joanka, siostra moja najmłodzsza. My trzy jesteśmy, w podróży.
Usuńmy też trzy, ale blog to tylko mój swiat
UsuńAB
OdpowiedzUsuńdziwnie bliskimi ściezkami chodzimy
... jak do mnie trafiłaś?
Alis, nie pamiętam. naprawdę. Od Oli jawor? Od Hany? A może całkiej inaczej. No nie pamiętam...
Usuńcieszę się że mogę czytać Twoje posty :). Teksty czytam po kilka razy, zawsze jakieś inne interpretację znajdę
UsuńDobrze, że trafiłam na Jackowskiego, Adę Edelman, I Rosę. O kim piszesz?
UsuńKrzysztof Jackowski to facet, który od lat znajduje ciała zagiononych ludzi. Ma ich chyba już na koncie z tysiąc. Ma taki dar, możesz go obejrzeć na YT https://www.youtube.com/watch?v=-QhMPxktPfA
UsuńGada z duszami. Jest troszkę dziwny, a jak mówi o polityce, to nie słucham :-) Ale dar ma niezaprzeczalny.
Ada Edelman napisała książkę Opowieści z Biura duchów. Są to realcje ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną i coś ich potkało po tamtej stronie ;-) Sama też miała chyba dwa razy takie doświadczenie. Prowadzi bloga http://biuro-duchow.pl, wywiady są na YT.
A Rosa :-) Rosa to coś, co Wszechświat mi podesłał na ratunek. Pisałam o niej tu https://rozmowyzwszechswiatem.blogspot.com/2018/07/wszechswiecie.html
Jeżdżę do niej jak przyjeżdża do Polski na warsztaty i jest to zawsze najbardziej niesamowite wydarzenie w moim życiu ;-)
A siostry moje podróżują obok mnie, Joanak pisze bloga, druga nie, chyba nawet nie czyta naszych wpisów, po swojemu płynie...ale tak razem, równolegle :-)
Pięknie napisane, ja się bardzo boję odchodzenia moich bliskich.
OdpowiedzUsuńteż się bałam. Po nagłym odejściu myślałam, że takie oczekiwane, oznajmione, że to już wkrótce jest łatwiejsze, bo zdążysz się przygotować. Nic bardziej mylnego, bolały tak samo. Teraz gdy jestem starsza przyszła ulga: słowa AB bardzo do mnie trafiły, bo czułam tak samo: "Ja nie chciałam go zatrzymać, ja chciałam, by odszedł bez bólu i strachu. Tak, żeby było mu i nam lżej."
UsuńDzięki Auroro za odwiedziny i miłe słowa. Wierz mi, kiedy to przyjdzie, przeżyjesz. Ułoży się. Będziesz cierpieć, płakać, a potem, powolutku, ułoży się. I znów będzie dobrze, inaczej, ale dobrze. Spkojnego dnia :-)
UsuńAlis, masz racje nie da sie przygotować. Ja wiedziałam od wiosny, ale i tak nie było łatwo. Ale zgoda, zgoda na to bardzo pomaga. I zrozumienie, że ja też cierpię i nie jest egoizmem to, że nie chcę cierpiec. Nikt nie chce. Więc skoro to jest nieuniknione, to prosiłam o ulgę dla niego i dla nas. Nam wmówiono, że mamy walczyć do ostaniego tchu. Nieprawda.
UsuńNieprawda
UsuńZnasz to Jolu, widzę.
UsuńA mnie jest wciąz ciężko, że nie ma Taty. Jeżdżę na jego grób dwa razy do roku i za każdym razem czuję tęsknotę, coraz silniejszą. W tym roku poczułam ją też do całej leżącej tam mojej rodziny. A z tatą... no cóż, gdy żył, nie było różowo, a teraz myślę często, że prawie zawsze miał rację, że to ja byłam niegotowa, że moje pragnienie miłości z jego strony zaburzało mi obraz mojego ojca jako człowieka. Ta relacja jest nadal dla mnie bolesna, więc nie umiem tego "puścić" wolno... Jeszcze nie, może już nigdy nie będę umieć.
OdpowiedzUsuńGosiAnko, znam ten stan. Bardzo dobrze. Moje wyobrażenia na temat jaki mój tata powinien być, powodowały potworną niezgodę na tego który był. A był straszny w moim dziecięcym świecie. Ale...no właśnie, dziecięcym. Na terapi zawalczyłam o to by spojrzeć dorosłym okiem na niego. Dojrzeć jego motywy, to co ukształtowało, dlaczego tak? To nie proste, bo dziecko we mnie płakało kropnie, bało się i było cholernie złe. Musiałam przezyć te emocje od nowa. Ciężko. Ale tak jak pisałam w którymś poście, nagle zobaczyłam tatę, a za nim, dziadka, a za nim pradziadka...i kobiety jego rodziny, i czasy w jakich żył. I mnie, dorosłej poukładało się. To go ukształtowało. Czepiać się do tych ludzi, że zrobili mu krzywdę? I mnie przy okazji? Bez semsu. Przytulam małąAnię jak czasem się buntuje, bo ona ma prawo. Było jak było. A było trudno. ja dosrosła przytulam małą i mówię je: popłacz jak musisz, a potem pójdziemy się pobawić.
Usuńtaj ka to wdzę, ale każdy musi sam. Sam spojrzeć na to, sam sobie poukładać. Tylko, GosiAnko, ten brak jest, czujesz go, czujesz brak wsparcia, teraz, w realu. To nie chodzi o tych co odeszli na drugą stronę. Myślę ja tak. Czasem tak sobie projektujemy na innych, to czego dostrzec nie umiemy. Nie bawię sie w psychologa, mówię z doświdczenia.
Sorry za literówki, mam nową klawiaturę i nie możemy się dogadać ;-)
UsuńOdchodząc od grobu mojej Mamy zawsze Jej mówię : Śpij spokojnie Najdroższa, Twoja młodsza córka napewno do Ciebie kiedyś przyjdzie"
OdpowiedzUsuńWitaj Stokrotko. Myślę, że z pozimu na którym nasi najbliżsi są po Tamtej Stronie, widzą więcej. I rozumieją wiecej. I odwiedzają, i pomagają tym, którzy pomocy potrzebują najbardziej.
UsuńBardzo tęsknie za Mamą. To nie mija a przeciwnie, coraz wyraźniej uświadamiam sobie, że już nigdy nie schronie sie w jej ramionach, nie usłyszę głosu, nie poczuje zapachu. Cięzko i smutno żyć bez Niej. Wiem, że strasznie sie męczyła, walczyła dla nas, swoich blskich. Trzymałam ją za rękę w chwili śmierci, ale nie poczułam, że to już. Tylko aparatura, do której była podłaczona zaczęła piszczeć inaczej...
OdpowiedzUsuńOby śmierć była taką dobrą, przyjazną mgłą, w której jest miejsce dla każdego i która bezboleśnie ogarnie kiedyś nas wszystkich dajac nareszcie uspokojenie i zapomnienie o bólu i tęsknocie.
Anuś, ściskam Cię mocno, mądra, wrażliwa dziewczyno!***
Olu kochana, NIGDY, to takie słowo wydmuszka. Ja w nie nie wierzę. Naprawdę, nie ma "nigdy". Jest słowo "nie wiem". Na to się zgodzę. Ale nie ma "nigdy". Więc miej ufność w miłość. Bo miłość to taka energia, która nie ginie. Ona istnieje ponad czasem i tworzy cuda. Ja to tak widzę. Mój tata był już u mamy. Odwiedził ją w półśnie, by dodać jej otuchy :-) Można wierzyć w to, można nie wierzyć, ona i ja wiemy, że to był on. I tyle. Jeśli pozwolisz, poprosisz...twoja mama też przyjdzie i doda ci otuchy. Może już nawet przychodziła. Czasem trudno bliskim po tamtej stronie, przebić się przez naszą zasłonę ze smutku, samotności i cierpienia. Ale wystarczy zrobić malutką szparkę, a promyk światła, jakim teraz są, wemknie się i otuli ciepłem, tak jak mój tata mamę. Tak to działa :-)Spokojnego weekendu Ola :-)*
Usuń