I znów jesień...
Zdaje się była niedawno, potem zima odpłynęła w brudnych szarościach, wiosna mignęła szybciutko, lato zapachniało powidłami z mirabelek i znów kasztany pod nogami się plączą. Kuszą ciepłym, słodkim brązem jak czekoladki. Zbieram, znoszę do domu, rozkładam po kątach, niech dobra energia odkurzy, wygoni i rozświetli cienie.
Poranki są nadal miłe. O 5 rano ludzie jeszcze śpią, ich dusze jeszcze nie wróciły do ciał, jeszcze odwiedzają Dom. Za chwilę wskoczą z powrotem i zacznie się kolejny dzień na planecie Ziemia.
Ale jeszcze jest cicho, szumią drzewa, gadają gawrony, w oddali szczeka pies. Słyszę jak spadają żołędzie i drapią pazurki wiewiórki biegnącej po drzewach. Słońce wstaje, rosa się roziskrza a nad strumieniem jeszcze widać mgłę, cieniutką, magiczną, jak z bajki.
Idziemy spokojnie, suczki pobiegły przodem załatwiać swoje spraw, a ze mną idą koty: Agatka, Mała i Funio. Funio oczywiście idzie i porykuje gardłowo, jak to on:
- marał, garał, murmał...
Nie jest on kotem bojowym, mimo swoich 8 kilo. Porykując dodaje sobie odwagi, idzie na sztywnych łapkach, z ogonem wysoko, rozgląda się czujnie, gotów zwiać gdy tylko jakieś niebezpieczeństwo wyniucha. Ale idzie. I tak sobie suniemy spokojnie alejkami, aż tu nagle...
- marał, garał, murmał !!!!
Ja i koty zastygliśmy. Z krzaków nie tkniętych europejską ochroną, czyli pięknych, gęstych i bujnych, dobiegł nas koci okrzyk. Funio porykiwał niedbale, a to zawołanie było dźwięczne, mocne, wręcz buńczuczne.
Marał, garał, murmał!- przedrzeźniał ukryty w krzakach intruz, jakby rzucając wyzwanie Funiowi.
Funio stał jak zaczarowany ale Agatka i Mała nie są w ciemię bite. Zaczęły się skradać po cichutku w kierunku buńczucznego acz nieproszonego gościa. Dziewczyny są bardzo terytorialne.
Wleją mu jak nic- pomyślałam.
Z krzaków wyleciała sójka, przeleciała nam nad głowami i usiadła na gałęziach brzozy. Koty w ogóle nie zwróciły na nią uwagi, ja owszem, bo nigdy z tak bliska sójki nie widziałam.
Agata i Mała już jak węże wsunęły się w krzaki, Funio stoi nadal zamrożony tak, że aż zeza dostał i nagle nad moją głową odezwała się sójka, buńczucznie i szyderczo:
-marał, garał, murmał!
Zaczęłam się śmiać. Funio pogapił się zezem na sójkę, ale go odmroziło i przyszedł poocierać się o moje nogi w celu uspokojenia skołatanych nerwów. Agata i Mała z niesmakiem wysunęły się z mokrych krzaków, niezbyt zadowolone, że nie miały komu wlać. Cały dzień się podśmiewałam z przygody.
Małe głupotki :)
Poszłam do sklepu naprzeciw kupić rzeczy czystościowe do biblioteki. Napakowałam wózek i idę do biura po fakturę. W pokoju siedzą dwie panie przy biurkach w przeciwległych kątach. Patrzę i oczom nie wierzę, jedna w masce! Ale spokojnie pytam: która pani wypisze mi fakturę?
Zamaskowana, aczkolwiek maseczka pod nosem, machnęła ręką, że ona. Podeszłam, a w tym czasie Niezamaskowana wstała i wyszła z pokoju. Wypisałyśmy fakturę, wyjeżdżam na sklep, a tam Niezamaskowana wykłada towary na półki.
Dawno już nie widziałam nikogo zamaskowanego, nawet z nosem na wierzchu, więc zdumienie, niedowierzanie oraz złośliwa radość towarzyszyły mi jeszcze jakiś czas.
I pytanie: czy chora była Niezamaskowana i nie chciała założyć maski, więc Zamaskowana włożyła w celu ochrony. Tylko czemu pod nosem niedbale? Czy też Zamaskowana była chora i zmuszono ją do włożenia maski, więc ją włożyła pod nos w ramach protestu? A może zadziały się tu inne rzeczy, które nawet mi do głowy nie przyszły. Bo dziwaczność już dawno przekroczyła moje granice pojmowania.
Zabawne. Małe głupotki :)
Ostatnio pogadałam z Graszką z Domu pod Bocianem mailowo. U niej się dzieje, u mnie się uspokaja tak się wspieramy ciut. I ona napisała, że jej się wydawało, że ja taka mądra jestem to pewnie mam idealne życie. Wyłuskałam z tego coś miłego dla siebie, że mądra :)
A potem napisałam: moja mądrość wzięła się z mojej głupoty i nadal się bierze.
Każda mądrość bierze się z głupoty, braku wiedzy, błędów, potknięć.
Czasem jednorazowych a czasem chronicznych.
Uważam, że trzeba cenić naszą wyjściową głupotę, bo tylko tak dotrzemy do mądrości, a potem znów pojawi się głupota i znów coś odkryjemy, i znów, i znów....
Fajny proces, choć można sobie kolana poobijać :)
Kiedyś w ramach odbetonowywania schematów usłyszałam od Olega Pawliszcze coś, co mną wstrząsnęło, podzielę się:
1. To, co jest odczuwane jako lęk przed nieznanym, jest w istocie lękiem przed znanym, tylko przebranym za niespodziankę.
2.Strach przed bliskością i zaangażowaniem jest w istocie lękiem przed odrzuceniem, który jest świadomością własnej samodzielności.
3. Mania, poczucie osaczenia, to inaczej poszukiwanie przeczuwanej własnej mądrości i zaufania sobie.
4. Przekonanie o własnej niemocy oraz, że może być tylko gorzej, jest w istocie świadomością bezkresu możliwości :)
Dlaczego by nie postawić własnego świata na głowie i nie użyć własnej głupoty do uczenia się?
A zdjęcie poniżej prezentuje twórczość ogródkową mojej mamy, która na własny sposób rozbija swoje betonowe schematy :) I moje też przy okazji!
Pozdrawiam Wszechświecie twoja na tyle głupia by być mądrą, Prowincjonalna Bibliotekarka ;)