Obserwatorzy

niedziela, 20 marca 2022

Atak Transformersów Wszechświecie...

 


Jak co rano w środę wczłapałam się po schodach do Biblioteki.
Wciągnęłam do płuc zapach książek i kadzidełka GoodHeart, miło...
Otworzyłam swój pokój, krzyknęłam do koleżanki "cześć" i poszłam robić kawę.
Żeby było jeszcze milej.
Zanim kawiarka przepuści przez siebie aromatyczny napój bogów, zaglądam do koleżanki z zapytaniem cotamjaktam. Bo ona wie wszystko zawsze, kto umarł, kto się urodził, kto z kim w niecnych zamiarach w zaułkach się spotykał. Telewizja nie potrzebna, dostaję wsio w pigułce. Czasem pigułka psychodeliczna, ale traktuję to jako wkład do bezkolizyjnej pracy codziennej, a także jako pewien ogląd ziemskiej opowieści.

- Ania, słuchaj, pandemia się nie skończyła jednak. Mamy nowy wariant, Megatron! Mówiłam ci, że tak będzie....

Stanęłam jak wryta, koleżanka cały czas mówiła a ja słyszałam tylko szum informacyjny...
Mój mózg próbował włączyć jakoś informację do katalogów, ale ni jak nie mógł znaleźć klasyfikacji odpowiedniej. Megatron, MEGATRON???
Bo wiesz Wszechświecie, Megatron był przywódcą Deceptikonów, Transformersów, istot z kosmosu, które zaatakowały Ziemię. Filmy takie oglądałam z synami, fajne nawet.
Spuśćmy zasłonę milczenia na resztę tej rozmowy...
Kiedy podzieliłam się z SynemNumerDwa wieścią, odpisał na Messengerze:
- To już Transformersy też atakują?!
No atakują...

Taka akcja była ostatnio: Maska dla Obywatela. Wiem, bo mąż zły mówił, że strażacy mają rozwozić tony masek po wsiach i wręczać obywatelom za darmo od rządu. Jakby strażacy nie mieli co robić. Często wykorzystuje się strażaków zawodowych i ochotniczych, bo to chyba jedyna tak prężna i sensowna organizacja w Polszcze. Maski w pudełkach były dostarczone też do Ośrodka Kultury, który miał je dystrybuować potrzebującym, ach jak bardzo potrzebującym, obywatelom. I moja sprzątaczka przytachała do mnie pudełko, bo dają, trza brać. Wzięłam. Położę maski na stoliku, niech sobie ludzie rozbiorą.  Mój mózg czasem nie trybi jednak już tak szybko, bo...
W torebce z maseczkami jakieś dziwne nasionka były, ciemne takie: kminek???- pomyślałam.
Ale to nie był kminek...
Leptospiroza to była...
Wyrzuciłam.

Tu dodam, bo faktycznie nie każdy może załapać: kminek to były mysie kupki, zapewne siki też. Kiedyś, chyba w studium pielęgniarskim, czytałam o leptospirozie przenoszonej przez myszy i tak mi utkwiło: kupki myszy= leptospiroza :)
Co nie oznacza, że myszy nie mogły być zdrowe :DDDD
A ich kupki nieszkodliwe, może, jednak...
Co będę tak rzucać bezpodstawne oskarżenia na myszy. No łaziły, zrobiły sikupki  na maski i już.
Mikroskopu nie miałam...


Rano wychodzę z suczką na spacer. Kiedyś chodziłyśmy przez Sad. Sadu już nie ma. Został tylko malutki kawałeczek, cudem jakimś zostało też ukochane Drzewo. Zapomnieli może? Projekt unijny Ochrony Bioróżnorodności przetoczył się jak czołg putinowski przez nasze magiczne miejsca. A może jak transformers? Ten zły? Dobre porównanie.
Jednak ból Serca osłabł. Pogodziłam się, przeszłam etapy żałoby, blizna jest, ale tylko lekko zakłuje czasem. Wiem, że Sad nie mógł być zawsze. Na Ziemi nie ma ZAWSZE. Jest wieczne Teraz.

Jestem wdzięczna Wszechświatowi za te 22 lata w miejscu magicznym. Moi synowie się tu wychowali w zieleni, w słońcu, w radości i ciekawości. To były dobre lata.
Więc jest dobrze.

Wczoraj wieczorem spacerując przez Projekt patrzyłam na to wszystko i przyszło mi do głowy, że tak właśnie my, ludzie, teraz tworzymy swój Świat. To dzieje się od dawna, ale widzę to dokładniej dopiero od dwóch lat. Pandemia wyostrzyła obraz. 

Na studiach nie lubiłam dydaktyki. Pisania konspektów, schematów i procesów nauczania. Jakoś nie ogarniałam. Oceny miałam dobre, ale ogólnie czułam, że niekoniecznie to fajne jest. Narzędzie, które próbuje udawać coś, czym nie jest. Zaskorupiałe i zardzewiałe, przestarzałe. No cóż, ale jest, wykorzystuje się.  Człowiek wiecznie musi coś systematyzować. Choć nie musi...

Od dwóch lat mam wrażenie, że ktoś używa dydaktyki na mnie. Siedź w domu, oddychaj, nie oddychaj. Myśl tylko wtedy, kiedy ci pozwalamy, na tematy tylko takie jak w konspekcie. Nie wykraczaj poza ramy, równaj krok, nie odstawaj, nie rozglądaj się, nie patrz w oczy innym. 
Bądź dobrym obywatelem, dbaj o innych, szanuj zieleń, noś maskę, wstrzyknij sobie, bój się ale my cię poprowadzimy dydaktycznie prostą ścieżką. Bezpieczną dla ciebie i innych.
Dla twojego dobra.
Zaufaj nam: ekspertom, autorytetom, profesorom, naukowcom, nauce...
I Projekt to pokazuje....





Na zdjęciach są te same miejsca Sadu, a teraz Projektu...

I jestem samotna w tym wszystkim, bo każdy, kto tam chodzi, mówi: nareszcie zrobili porządek, jest ładnie, ludzie mogą wypoczywać, pospacerować, butów nie pobrudzić. Mamy bioróżnorodność.
Dydaktycy się spisali.

Smutnieję trochę. Ale to dobrze. 

Smutek jest dobry, jest jak łagodny okład z zielonego listka babki lancetowatej na rozbite kolano.
Śliniło się palec i smarowało się ranę, przykładało się listek i przytrzymywało dłonią aż ból ucichł.
A potem wsiadło się na rower, pod ramę, bo tylko taki był i jechało się dalej, z wiatrem rozwiewającym włosy w kucykach. 

Któż wtedy myślał o dydaktykach...


PS. Megatrona cechuje bezduszność i bezwzględność w dążeniu do celu, jakim jest władza nad światem. Coś jest na rzeczy jednak. 
Tak sobie pozmyślam: kiedy już wojenne machiny przetoczą się przez Ukrainę i zakończy się tak, jak się zakończy, kiedy operacja "pandemia" straci swój złowrogi wydźwięk, gównie przez zmęczenie materiału poddawanego obróbce dydaktycznej, (co już się dzieje), znaczy ludzi.
Wtedy mój drogi Wszechświecie...WYLĄDUJĄ KOSMICI.
Po coś Elon Musk wyciągnął na orbitę Ziemi 49 tysięcy swoich satelitów.
Z takiej ilości może nam wyświetlić na niebie wszystko. W techincolorze i w 5D.

Będzie zabawa :)




Pozdrawiam Wszechświecie, (anty)dydaktyczna transformerka własnych światów, Prowincjonalna Bibliotekarka












niedziela, 13 marca 2022

Nie ma tu wojny Wszechświecie

 

Pochyliłam się Wszechświecie.

Zdarza się. Miałam się nie pochylać, tylko kucać albo klękać. Błąd nowicjusza.
Ale byłam u chorej mamy cały tydzień. Zmieniła mnie siostra a ja wróciłam do domu i spojrzałam na kosz z praniem. Załadowany cały, z górką. I zamiast zostawić, odpocząć, stres łagodnie rozpuścić, to zaczęłam sortować pranie. Przecież nie ja piorę, tylko pralka.
I skarpetka mi z rąk wypadła, i pochyliłam się...
I jak mnie strzeliło...
Więc byłam na turnusie 6-dniowym o miesiąc wcześniej. Doktor naprawiał, to co zepsułam. Znów hotel, znów leżenie, znów poza horyzontem zdarzeń. Znów eremitka.

 Na marginesie dodam, że metoda Doktora Palucha skuteczna jest, działa dobrze, tylko trza cierpliwym być. Psuło się latami, nie nareperuje się w dwa dni. I nie pochylać się :)

Pobyt w większym mieście jest o tyle fajny, że można zjeść coś innego, przejść się po innych sklepach i nikt nic ode mnie nie chce. Nie szukałam towarzystwa, choć ludzie nawiązują znajomości. Sześc dni to długo, jeśli nie masz z kim pogadać. A ja nie chciałam gadać. Nie potrzebowałam, mnóstwo rozmów odbyło się w mojej głowie. Lepiej słyszalnych bez zgiełku innych umysłów. 

Lubię jedzenie azjatyckie, indyjskie. Zapachy tej kuchni mają w sobie coś, co mnie przyciąga. Kardamon, cynamon, kumin. Może jakieś dobre wspomnienia z poprzednich żyć?

Kiedyś miałam w dzieciństwie serię snów o czerwonych, chińskich domkach. Wiem o tym, bo zapisałam w pamiętniku. To było ważne w jakiś sposób. Byłam wtedy w podstawówce, ósma klasa. Pamiętam, że mówiłam sobie: zapisz w pamiętniku, to bardzo ważne. Ale ciągle coś stawało na drodze. Zapisałam cztery zdania. Jednak pamiętam też, że pisząc te zdania czułam jakieś nagłe zmęczenie i ciężar. Ręka była ciężka, oczy się zamykały, trudno było utrzymać długopis. Widać po moim piśmie. To było tak dziwne, że pamiętam do dziś to uczucie ciężkości.



Napisałam: zresztą pamiętam...
Ale zapomniałam. Zapomniałam szybko i nie wiadomo kiedy, zapomniałam nawet, że to była seria, kilka snów, kilka nocy. Został mi w głowie jeden obraz. Dwóch chińczyków na targu. Jeden przy drugim ustawione stragany osłonięte dachami z czerwonego płótna, pełne towarów. Mnóstwo ludzi i ci dwaj. Ubrani w czerwone długie szaty ze złoceniami idący zatłoczona alejką w jasny, słoneczny dzień.
I nie wiem czemu to piszę, bo miałam pisać coś innego, taka dygresja...


Więc wybrałam się na obiad i szłam do chińskiej restauracji na chińską zupę rybną. Bo lubię. Słoneczny dzień, jutro do domu, fajnie. Stuk, stuk- stukały kijki wspierając rozruszany przez doktora kręgosłup.
I tak sobie szłam raźno, aż nagle stanęłam. Lekko się zdziwiłam. Bo idę na zupę rybną, a dwa budynki do tyłu minęłam bar z hamburgerami. I stoję, i słyszę w głowie:
- może hamburgera jednak?
Od razu skontrowałam:
- no coś ty, zupka fajna, zdrowa, a ty, no cóż, okrągła jesteś i żołądek też dokucza. Nie, zupka.
Ale Głos nie odpuszcza:
- może hamburgera jednak?
I stoję na tym chodniku, ludzie mnie mijają i myślę:
- hm, kuszące. Pewnie mają też frytki. Zupek się już najadłaś, może na koniec coś innego? No weź, dla odmiany od chińskiego. Będzie dobrze.
Zawróciłam i postukałam kijkami do baru hamburgerowego. Mieli wysokie stoliki, super, ja nie mogę siadać. Można postać i nikt się nie gapi.
Zamówiłam drobiowego z frytkami i herbatę zieloną z mango. Bo mango też uwielbiam.
Dziewczyna przyniosła mi herbatę i postawiła na stole. Wrzuciłam saszetkę i chwilę bezmyślnie się gapiłam na przezroczysty kubek. 
Aż tu nagle...


Nagle zobaczyłam ile się w tej mojej herbacie dzieje. Zaczęła się zaparzać, kolor wychodził z saszetki jak dym, kłębiąc się w różne strony. Z zielono-brązowych tornad zaczęły się oddzielać małe wiry, potem się rozpadały, strzępki wirów tańczyły w wodzie i rozpływały się delikatnie w złoto- zieloną mgłę. Gorąca woda parowała, mgliła obraz w kubku, mieszały się warstwy cieplejsze z już wychłodzonymi, przeplatały się, tworząc soczewkę dla światła słonecznego, które wyświetlało nowy, falujący obraz poza kubkiem, na blacie. 
Inny świat. Okno na Kosmos, szczelina w podszewce Wszechświata, przez którą mogłam spojrzeć i aż zamarłam z zachwytu. Ach, gdybym mogła tam wejść, chociaż na chwilę...
Wrócić...


Powoli wyjęłam telefon, jakże niedoskonałe narzędzie, powoli, bo bałam się, że magia zniknie.
Ale nie zniknęła.

Kiedy dostałam hamburgera, okazało się, że to był najdelikatniejszy i najsmaczniejszy hamburger jakikolwiek jadłam. Delikatny, kruchy filet z kurczaka, kozi ser i żurawinowy sos. Oraz grube, złote, idealnie wysmażone frytki. Zapiłam to magiczną herbatą ze słońcem, choć przez chwilę wydawało się to świętokradztwem. Ale chciałam mieć to słońce w sobie. Rozjaśnić kątki zamglone, oświetlić...
Oświetlić zapomniane, zakurzone drzwi do Innych światów.
Bo są.
W każdym z NAS.
Na całym świecie.
I każdy może je otworzyć.

A teraz fragment Desideraty Wszechświecie, którą powiesiłam na drzwiach biblioteki dwa lata temu, wisi nadal...
 
"Bądź sobą, a zwłaszcza nie zwalczaj uczuć: nie bądź cyniczny wobec miłości, albowiem w obliczu wszelkiej oschłości i rozczarowań jest ona wieczna jak trawa. Przyjmuj pogodnie to co lata niosą, bez goryczy wyrzekając się przymiotów młodości. Rozwijaj siłę ducha by w nagłym nieszczęściu mogła być tarczą dla ciebie. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności.
     Jesteś dzieckiem wszechświata, nie mniej niż gwiazdy i drzewa, masz prawo być tutaj i czy jest to dla ciebie jasne czy nie, nie wątp, że wszechświat jest taki jaki być powinien.
     Tak więc bądź w pokoju z Bogiem, cokolwiek myślisz i czymkolwiek się zajmujesz i jakiekolwiek są twe pragnienia: w zgiełku ulicznym, zamęcie życia, zachowaj pokój ze swą duszą. Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny.
Bądź uważny, staraj się być szczęśliwy."
Autor: Max Ehrmann

Taka lekcja w barze hamburgerowym Wszechświecie.
Dziękuję.

PS. A tę różę dostałam na zbiegu, 8 marca o 7 rano do doktora. Dał je każdej swojej pacjentce, choć miał nas z 50 ;) Co za miły gest.






Pozdrawiam Wszechświecie, nagła smakoszka hamburgerów, Prowincjonalna Bibliotekarka