Obserwatorzy

sobota, 23 lipca 2022

Małe kotki w nocy są, Wszechświecie

 



Jest taka chwila we mnie.
Zaklęta w moim umyśle, w tej przestrzeni, której nie widzę, ale jestem tą przestrzenią bardziej niż ciałem.
W zamęcie życia na zewnątrz, czasem zapominam o tym, że jestem wewnątrz, cokolwiek to znaczy.
Że wszystko rozgrywa się GdzieśIndziej.

Niedawno usłyszałam, że wszyscy szukamy ciszy, a ona JEST.
Jest jak podkład malarski, na który nakładamy kolory delikatnie, warstwami. Wszystkie dźwięki wokół nas są jak farby malujące obraz żywy i barwny, cały czas w ruchu. Blisko, bliżej, dalej...
A cisza jest tym wszystkim co POD. 
Jest pod warkotem samochodów, wyciem syren pogotowia, szumem wiatru, hukiem piorunu, cykaniem świerszczy i szelestem traw. Gdyby nie było tego podkładu, wszystkie dźwięki zapadłyby się w czarną dziurę. Tam, ściśnięte mocno w studni grawitacyjnej, zamieniłyby się w jeden, wielki, ogłuszający ryk z którego niemożliwe byłoby wyłonić choć jeden pojedynczy dźwięk.

Bernd Webler

W przestrzeni, którą nazywam Mną, dzieje się też tak samo.  Maluję na płótnie mojej wewnętrznej ciszy mnóstwo rzeczy, obrazy powstają płynnie, jeden wielki ciąg obrazów w 5D.  Moje życie.
Ale jest jedno miejsce całkowicie nieruchome.
Zamrożone w czasie i przestrzeni. Jak ten dmuchawiec zatopiony w żywicy. Idealnie zachowany. Bezczasowy. 
W to miejsce zawsze mogę wejść. Ono się nie zmienia. Czas tam nie płynie. Ja się zmieniam z upływem lat, tam nic się nie zmienia. 
I mała dziewczynka, którą jestem w tej zamrożonej bańce, też jest taka sama.
Ma trzy lata. 
I zrobiła coś...
Ingebjørg Frøydis Støyva

W tej zamrożonej chwili jest ciepło i zielono. Pszczoły bzyczą, przez listki śliw rosnących za płotem u sąsiada przebija jasne, złote słońce. Jest piękny, letni dzień. Na podwórku pod śliwami stoi wózek z niemowlęciem. Spacerówka z czasów komuny, biało-beżowo-szara. Niemowlęciem jest moja siostra Gosia. Śpi sobie spokojnie, przesłonięta pieluchą od słońca i owadów. Mama wykorzystuje ten moment i coś robi w domu. Ja zaś zaglądam do wózka i patrzę na Gosię. I bardzo chcę powozić ją wózkiem. To nic złego, powozić siostrę. Widzę moje małe łapki, jak wyciągają się do rączki wózka. Jest na niej biały plastik w wypukłe paski, staję na placach i gdy go dotykam, czuję szorstkość tych pasków. Łapię mocno i popycham, napinam całe ciało by ruszyć go z miejsca, ale wózek nie rusza. Jakiś kamień blokuje kółka. Napinam się mocniej i nagle wózek przechyla się do przodu a moja siostra zsuwa się prosto na ziemię, w pokrzywy.
Jest lato, ciepło, ma na sobie tylko malutki opalaczyk. 
Potem tylko błysk małej Gosi leżącej na tapczanie, całej czerwonej, płaczącej okropnie i koniec.
Tyle zawiera zamrożona bańka. 

Ingebjørg Frøydis Støyva

Nic więcej nie pamiętam z tego wydarzenia. Pole siłowe mojej świadomości odcięło mnie od reszty. Zablokowało wszystko, co było zbyt duże dla małej Ani. Ochroniło mnie.
Utrwaliło wydarzenie, odcięło od emocji.
Bo w bańce nic nie czuję. Nic a nic.

W rodzinie często się wspominało ten wypadek. Ot historia rodzinna. Mama dodawała, że przybiegłam do niej z podwórka i nie mogłam nic powiedzieć. Roztrzęsiona tylko wskazywałam na podwórze. Nic więcej nie wiem. Czy zostałam ukarana, czy przytulona, czy na mnie nakrzyczano, czy oberwałam pasem? Nie wiem. I nie chcę pytać mamy, bo nie ufam jej, lubi ubarwiać przeszłość.
Istnieje moja bańka, tam jest wszystko, czego potrzebuję. 

Kiedy zaczęłam chodzić na terapię grupową opowiedziałam o tym. Spokojnie, na luzie. Opowiadając, zamknęłam oczy, żeby wejść w bańkę. Zobaczyć wyraźniej. Terapeutka mnie zapytała o emocje, czy są? Nie było, nic nie mogłam poczuć nawet wtedy.  Wyjaśniła mi, że wydarzenie było tak traumatyczne, że moja świadomość odcięła emocje, bo były zbyt silne, zbyt przytłaczające dla trzyletniego dziecka. Powstała zamrożona bańka, otoczona polem siłowym odgradzającym od normalnego przepływu emocji, życia. 
Nie zastanawiałam się wtedy, czy te emocje, odcięte i zniknięte, są jeszcze we mnie. Nawet mi przez myśl nie przyszło poszukać ich. To nie był ten czas. Nie było też zasobów.
Życie popłynęło. Zakończyłam terapię po 2,5 roku. Było lepiej.
Ale trafiłam do Rosy na warsztaty. I temat wrócił.

Ingebjørg Frøydis Støyva

Kiedy Rosa przeprowadziła wstępną relaksację i powiedziała, byśmy poszli do swego dzieciństwa i wybrali fragment z którym chcemy pracować, wpadłam do bańki. Ot tak, nawet o niej nie myśląc, byłam nagle znów na podwórku i raz po raz widziałam moje małe łapki sięgające do rączki wózka.
I był tam ten kamienny spokój znów i słońce świeciło, i pszczoły brzęczały.
Ale tym razem zrobiłam coś innego. Położyłam na rączce wózka moje dorosłe ręce obok dziecinnych dłoni. Poczułam szorstkie paski. Razem popchnęłyśmy wózek czując jak Gosia wypada w pokrzywy. Błysk i byłyśmy w domu, patrząc na Gosię na tapczanie. Ale tym razem mała Ania nie była sama. Byłam obok. Wzięłam ją na ręce i przytuliłam.
Razem, wsparte o siebie, wtulone w siebie, patrzyłyśmy...
I powiedziałam małej mnóstwo dobrych, ciepłych słów.

Nie czułam po warsztatach, by wiele się zmieniło. Bańka była jaka była. Zamrożona. Tylko teraz ja tam byłam, mała nie była sama. Kilkakrotnie potem jeszcze wracałam by tulić małą, by nie była z tym sama. Dość nietypowa terapia, ale czułam, że potrzebna. 
I kilka tygodni później stała się NOC.

Tomohiro Takagi

Mąż był w pracy, byłam sama w domu. Położyłam się normalnie spać i zasnęłam. Jednak obudziłam się po dwóch godzinach snu od razu w potwornym lęku. Naprawdę dużym, przytłaczającym, ze ściśniętym ciałem, napiętymi mięśniami, zaciśniętym gardłem. Zaczęłam płakać, co wcale nie szło lekko, przetaczały się przeze mnie fale strachu, bezradności, bezsiły, czułam, że spadam w jakąś czarną przestrzeń. Myślałam: co się dzieje? Ale emocje były tak wielkie, że racjonalny umysł podwinął ogon i uciekł. Mogłam tylko czuć tę potworną rozpacz, smutek, lęk, bezradność i płakać. I robiłam to. Na chwilę puszczało, chyba zasypiałam, by po kilku minutach obudzić się i wszystko znów było.
Byłam potwornie zmęczona, bezradna i błysnęła mi myśl w głowie: chyba umieram...    
I zgodziłam się na to, by wreszcie się skończyło. Ale to trwało i trwało. Zasnęłam około 5 rano, chyba. Obudziłam się o siódmej, leżąc w poprzek łóżka. Uświadomiłam sobie, że przeżyłam, cokolwiek to było, że czuję spokój w ciele i w głowie, że zadziwiająco dobrze się czuję...
Wstałam i rozpoczęłam dzień. Życie popłynęło.
Dopiero kilka miesięcy później zorientowałam się, że do bańki wcale nie zaglądam, zapomniałam o niej.
Była nadal. Ale teraz automatycznie obok małej pojawiłam się JA. Mała nie była sama. Bańka zaś nie była taka hiper realna. Trzeba było mocno się skupić, by zobaczyć szczegóły. Było inaczej.
I zrozumiałam. To, co czułam, to, co przeszłam tej nocy, było tym, co pole siłowe świadomości trzymało w zamknięciu. To, co było za duże dla małej. To, co by ją zabiło.
Ale JA, dorosła ja, mogłam tego dotknąć.
I dotknęłam, i uwolniłam nas.

Żadne emocje nie giną.
Żadne wyparte uczucia nie odchodzą nigdzie. Są i czekają.
Tak czy siak dopadną cię...

Kim Haskins

Zawsze gdy udaję, że wszystko jest ok, a nie jest, śnią mi się małe kotki, mnóstwo małych kotków...Wtedy Wiem :)





Pozdrawiam Wszechświecie, twoja pogromczyni małych, strasznych kotków,
 Prowincjonalna Bibliotekarka.

wtorek, 12 lipca 2022

Całkiem zmyślone historie cz.2 Wszechświecie

 


Skończyłam właśnie oglądać na disneyplus serię z Avengersami.
Zawsze lubiłam filmy i powieści Sci-Fi. Sporo ludzi nie rozumie i nie odnajduje się w scenerii pozaziemskiej zakładając, że ona jest inna, obca. Nie odnosząca się do rzeczywistości.
Błąd źródłowy.
Ludzie to wymyślają, więc o ludziach to jest. Kosmos jest dla zmyłki, dla podbarwienia historii, dla ekscytacji, dla pokazania innych perspektyw. Ale nadal w ziemskiej narracji, w ziemskiej opowieści o nas samych.
I ten fioletowy tytan, zakuty w mocarną zbroję, z misją ratowania Wszechświata przed mnożącym się bez sensu i odpowiedzialności Życiem pożerającym zasoby i siebie, przykuł mą uwagę. 
Dość tragiczna postać.
Nieposkładana. 
W kawałkach.
Ludzka do bólu.

Choć fioletowa...


Thanos w dzieciństwie widział zagładę własnej planety i ludzi na niej żyjących. Głód, choroby, zanieczyszczenie powietrza, wojny. Chciwością garstki bogatych. Bezsilność masy biednych. Cierpienie mnożone na dziesiątki sposobów. Thanos wymyślił rozwiązanie. 
Ale cóż to za rozwiązanie było...
Nie do przyjęcia.
Wybić połowę żywych istot na planecie.
Ciut zbyt drastyczne jednak.
I planeta wybuchła.
I zginęli wszyscy.
I Thanos zrozumiał, że ma rację. 
Rozszerzył tylko plan eksterminacyjny na cały znany mu Wszechświat.
Wziął ten krzyż dla większego dobra.
I ładnie się pod nim garbił. Bo przecież ktoś musiał. Czyż nie?


Zanim zacznę pisać posta, zastanawiam się, co mnie ostatnio poruszało, co przykuło moją uwagę, co wzbudziło emocje. I wypłynęło słowo: kopciuch.
Cóż do licha? Znam różne zastosowania tego słowa, ale życiu nie słyszałam, by na piec, jakikolwiek: grzewczy czy centralnego, mówiono :kopciuch. Żyję na Podlasiu, tu każdy miał i większość nadal ma, piec, kuchnię węglową, piece do centralnego (hajnowskie-najlepsze). Wszystko to na drewno i węgiel, bo reszta paliw droga zawsze była, a Podlasie biedne jest.
I nagle gdzie się nie obrócę, wszędzie słyszę: kopciuch, kopciuch..
I to w dość podłym tego słowa znaczeniu: coś co brudzi, czarne, podłe i trujące.
Kiedy moja koleżanka z pracy użyła tego słowa, zapytałam, od kiedy piec węglowy zaczął się tak nazywać? Zdziwiła się i przez chwilę nie wiedziała o co pytam, przecież kopciuch, to kopciuch. Ale kiedy z nią porozmawiałam, przyznała, że nie ma pojęcia kiedy to słowo weszło jej do głowy, faktycznie nie używała tego słowa wcześniej, piec to był piec.
Przepytałam kilka osób i wynik był taki sam. Zacukanie się i brak pojęcia co się stało i jak...
Mój Mąż zaś mi powiedział, że to słowo chyba zaczęło się pojawiać 5 lat temu, gdy Kraków zaczął mieć problemy ze smogiem. I zaczęto tam kombinować, jak smog ograniczyć i wkurzonych mieszkańców uspokoić. Znaleziono winnego: stare piece do centralnego. Nazwano je kopciuchami, nadając mocno pejoratywne znaczenie. Ujemne, obraźliwe i negatywne znaczy. 
Bo przecież smog nie bierze się z samochodów, którymi Kraków jest zatkany (ironia, gwoli wyjaśnienia).
I nie, nie jest to post o tym, czy węgiel jest dobry czy nie.



Kupiłam do biblioteki książkę "Czwarta rewolucja przemysłowa" Klausa Schwaba. Polityka i ekonomia nie są w strefie moich zainteresowań.
Na ten temat wiem jedno: jeśli tworzą to straumatyzowani w dzieciństwie, nieposkładani, nie mający kontaktu ze swoimi emocjami ludzie, fioletowi tacy, to dobrze nie będzie.
Opracowując poprosiłam książkę: pokaż co tam masz? 
I na chybił trafił poczytałam.

"Czwarta rewolucja musi się dokonać przede wszystkim w naszych umysłach"

" Jednostka bogactwa tworzona jest dzisiaj przy pomocy znacznie mniejszej liczby pracowników niż 10 czy 15 lat temu, a stało się to możliwe dzięki temu, że koszty krańcowe gospodarki cyfrowej zbliżają się do zera."

"Nasze urządzenia zaczną stawać się coraz istotniejszą częścią naszego osobistego ekosystemu; to one będą nas słuchały, przewidywały nasze oczekiwania i pomagały nam, gdy tego będziemy potrzebowali - nawet bez pytania."
?...nawet bez pytania....?

"... Zastanawiam się jednak, podobnie jak wielu psychologów i socjologów, w jaki sposób niepowstrzymana integracja technologii z naszym życiem wpłynie na nasze postrzeganie tożsamości i czy nie doprowadzi do upośledzenia niektórych naszych typowo ludzkich reakcji, jak zdolność do refleksji nad sobą, empatia czy współczucie."

" Jak sugerują przywołane tu etyczne dylematy, im bardziej cyfrowy i technologiczny staje się świat, tym większa w nas potrzeba, by nadal czuć ludzki dotyk, bliskie związki i więzi społeczne.Ten rozdźwięk będzie się nasilał, choć jednocześnie w miarę tego, jak czwarta rewolucja przemysłowa zacieśni nasze zbiorowe i jednostkowe więzi z technologią, zacznie się to coraz bardziej negatywnie odbijać na naszych społecznych umiejętnościach i zdolności do empatii. To z resztą już się dzieje na naszych oczach. Badanie, przeprowadzone w 2010 roku przez zespół University of Michigan wśród studentów uczelni, wykazało u nich spadek empatii o 40% (w porównaniu z ich odpowiednikiem 20 lub 30 lat temu). Przy czym największy spadek miał miejsce po roku 2000."

"...znaleźliśmy się na progu radykalnej zmiany systemowej, wymagającej od istot ludzkich nieustannej adaptacji. W rezultacie już teraz możemy obserwować polaryzację o niespotykanym dotąd na świecie stopniu- na tych, którzy są gotowi na zmiany, i na tych, którzy im się opierają. 
Powoduje to zróżnicowania sięgające głębiej niż wcześniej opisane nierówności społeczne. Ta ontologiczna nierówność oddzieli tych, którzy się adaptują, od tych, którzy się opierają - w zasadzie wygranych od w zasadzie przegranych, w każdym sensie tych słów. Zwycięzcy mogą odnosić korzyści wręcz z jakichś form radykalnego udoskonalenia człowieka, stwarzanych przez niektóre segmenty czwartej rewolucji przemysłowej (jak inżynieria genetyczna), na które przegrani nie będą mieli szansy.
To grozi wywołaniem konfliktów klasowych i innych, niepodobnych do niczego, co kiedykolwiek widzieliśmy. Ten potencjalny podział i napięcia jakie on wywoła, zostaną wzmocnione przez różnice pokoleniowe pomiędzy tymi, którzy znają wyłącznie świat cyfrowy, bo w nim dorastali, a tymi, którzy dorastali w innych warunkach i muszą się dostosować."

Wystarczy, książka pogadała, a mi przybyło kilka siwych włosów...


Wygląda na to, że jednak Strugaccy coś wiedzieli wcześniej, już w latach 1985/86.
Tu można poczytać:Całkiem zmyślone historie

Thanos w ostatnim odcinku serii powiedział do Avengersów:

Sądziłem, że gdy zgładzę połowę Życia, reszta rozkwitnie. Ale pokazaliście mi, że to niemożliwe. Dopóki żyją ci, którzy pamiętają jak było, będą tacy, którzy nie zaakceptują tego, jak może być.
Będą się opierać.
Jestem wam wdzięczny. Pokazaliście mi co muszę zrobić. Rozedrę ten Wszechświat na atomy, a potem z tego co zostanie stworzę nowy, kipiący Życiem, które zamiast opłakiwać, będzie się radować tym, co dostało. Wdzięczny Wszechświat.

Kapitan Ameryka spojrzał na Thanosa i powiedział: zbudowany na zgliszczach...

Thanos na to: Ale tego się nie dowiedzą, bo nie będzie miał kto im powiedzieć.



To tylko filmy, to tylko książki, to są TYLKO całkiem zmyślone historie Wszechświecie....


PS. Niech mi język odpadnie jeśli ja, na swój ukochany piec w domu rodzinnym, powiem inaczej niż:                                                                                    PIEC.
PS2. A ponieważ wielkie umysły myślą podobnie, to polecam post u Oli: :) OLA




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja zawsze Avengerka, Prowincjonalna Bibliotekarka.