Obserwatorzy

środa, 29 sierpnia 2018

Wszechświecie...upiór w masce ;-)



Mam takie zdjęcie Wszechświecie.
Zdjęcie zrobił mi mój brat cioteczny w szatni szkoły podstawowej. Szatnia była ciemna, zapach dymu z pieca mieszał się z zapachem przepoconych kurtek. Kiedy piszę ciemna, to mam na myśli ciemna, nie pamiętam jej jasnej. Może tam nie było oświetlenia? To był kawałek korytarza, przejściowy, wieszaki stały pod ścianami, był piec...i było ciemno.
Teraz kiedy to piszę, uświadamiam sobie : "ciemno", muszę zapytać siostry jak to pamiętają, bo już od jakiegoś czasu wiem, że każdy pamięta inaczej.
Więc mam to zdjęcie.
To była pewnie czwarta klasa. Zdjęcie nie jest w dobrej jakości, Cioteczny wtedy uczył się dopiero. Miał aparat i strasznie jarał się nową pasją. Dorwał mnie w tej szatni i namawiał, aż niechętnie stanęłam i pozowałam. Epizod zadawałoby się, kilka chwil z mojego dzieciństwa.
Wywołał zdjęcie, dał mi, trafiło do albumów i zapomniałam. Odkopałam je trzy lata temu, gdy zaczęłam chodzić na terapię i dostrzegłam, że mam MałąBibliotekarkę w środku. Zdjęcia z różnych okresów dzieciństwa stały się wehikułami czasu, w  mgnieniu oka przenoszącymi mnie w przeszłość.
To akurat do Ciemnej Szatni.

Stoję lekko pochylona w bok, spięta. Mam na sobie fartuszek z poliestru, kołnierzyk w grochy, pamiętam, że niebieskie, bo zdjęcie jest czarno-białe. I kucyk z kokardą na czubku głowy. Część włosów rozpuszczona. I mam grzywkę tylko z jednej strony.
Bo ją se poprzedniego dnia, bawiąc się nożyczkami, ucięłam. Przy skórze.
Mama sporo się nagadała, próbując coś z tym zrobić. Poskracała mi włosy na bokach, przycięła pozostałą grzywkę. I machnęła ręką: zrobiłaś, to masz.

I musiałam pójść do szkoły. Szłam jak zamrożona, zamieniona w kamień. A w szatni dorwał mnie Cioteczny. Jemu nie przeszkadzało, on chciał tylko robić zdjęcie nowym aparatem.

Na zdjęciu się uśmiecham. Lekko wykrzywione usta we właściwy sposób. Prawa dłoń opuszczona swobodnie. Lewa...
Mam taki nawyk, kiedy jestem zdenerwowana, w stresie, dłubię skórki wokół paznokci. Do krwi. Do bólu.
To właśnie się dzieje z lewą ręką.
Pamiętam ogromny wstyd, ogromny sprzeciw we mnie przed tym zdjęciem. Ale nie umiem tego powiedzieć. Nie potrafię odwrócić się i odejść. Krzyczę w środku "NIE", ale stoję i czekam, aż on mi błyśnie po oczach lampą. Tylko lewa ręka....
Nie pamiętam nic więcej. To musiał być dla mnie potworny dzień.
W ogóle poza kilkoma przebłyskami, nic nie pamiętam z sześciu lat szkoły. Pod koniec szóstej klasy zaczęłam pisać pamiętnik, więc mam niebiesko na białym :-) A z siódmej sporo już pamiętam.

Eh...Wszechświecie.
Biedna MałaBibliotekarka.
Kiedy patrzyłam na tę małą dziewczynkę z krzywą grzywką, otworzyły się jakieś drzwi we mnie i poczułam, co czułam wtedy...Kłąb emocji uderzył z siłą huraganu. W małym dziecku tornado. Nie wiem jak to się pomieściło we mnie wtedy...
Teraz wiem, że się nie pomieściło. Nie dawałam rady.
Rozpaczliwie szukając ulgi i ratunku, odcinałam.
Już nie włosy. Uczucia.
Odcinałam wszystko co bolało, straszyło, przerastało, co zapierało dech w piersi i groziło uduszeniem.
Potwornie silna MałaBibliotekarka.
Kiedy ją pierwszy raz spotkałam, myślałam, że to biedna, malutka dziewczynka, bezsilna i przerażona. I taka była. Potrzebowała utulenia, pokołysania, miłości i bezpieczeństwa.
Ale schodząc głębiej i głębiej, poznając ją lepiej, zaczęłam dostrzegać, że coś mi umyka.
Coś w Jej/Moich oczach miga, coś się chowa, coś nie chce być zobaczone.

W weekend były warsztaty z Rosą.
Blisko mnie. Tuż za krzakami :-)
W przepięknym miejscu, odgrodzonym od rzeczywistości zielenią, łąkami, laskami i polami. W cudnym, drewnianym domu nad stawem. Byłam szczęśliwa. Choć wiedziałam, że nie jadę na wakacje, tylko na spotkanie z samą sobą. Ale mam już tę pewność, że udźwignę. Mnie samą :-)
Więc cokolwiek Rosa we mnie otworzy, popatrzymy na to razem Wszechświecie.

Takie ćwiczenie: weźcie maskę, całą białą. Weźcie farby i mazaki. Usiądźcie i pomalujcie maskę. Na zewnątrz namalujcie bądź napiszcie to, co jak myślicie, pokazujecie ludziom. A od wewnątrz namalujcie, bądź napiszcie to, co chowacie przed ludźmi i sobą może....

Proste, trudne.
Kocham kolor, nie jest to dla mnie trudne. Można mówić kolorem. Siadłam na podłodze i straciłam poczucie czasu. Byłam cała kolorem, maską, pędzlem, mazakiem.
Byłam dzieckiem, byłam MałąBibliotekarką, byłam Całością, byłam Sobą.
I powstała maska.
I kiedy Rosa klaśnięciem przerwała ten stan...wynurzyłam się jakby z dna oceanu. Z ciszy, z bycia, z istnienia.
Popatrzyłam na maskę z zewnątrz. Zdziwienie. Była piękna :-) To moja maska dla ludzi?
A Rosa, śmiejąc się, patrząc na nas zdumionych, oglądających swoje maski, mówi: Malowaliście Prawdę. Cokolwiek byście nie próbowali, malowaliście i tak Prawdę o was. Nic się nie da ukryć.
A w środku...Co ja próbuję schować Wszechświecie?
I tam nic nowego, to samo co inni. Smutek, bezradność, kruchość, wrażliwość, strach...
I ZŁOŚĆ.....

Siedzieliśmy w kółku, każdy miał coś powiedzieć o swojej masce. Ciężko :-)
Emocje napływały mrowiąc pod skórą, przepływając ciepłem po ciele, zawilgacając oczy łzami.

Ukrywam ZŁOŚĆ- kiedy padło to słowo z moich ust, cisza aż zadźwięczała. Tak jakby kamyk wpadł do wody i czuć było jak rozchodzą się kręgi...

Kiedy mówicie o czymś, to odchodzi, przestaje istnieć...
Mówi Rosa.


Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja Zamaskowana Prowincjonalna Bibliotekarka ;-)













środa, 22 sierpnia 2018

Jaskiniowi Ludzie są wśród nas Wszechświecie.

I po, i po...
Znaczy po urlopie.
Znaczy urlop jeszcze trwa Wszechświecie, ale pięć wyjazdowych dni już za mną. W tym roku wyjechaliśmy w tzw. sezonie. Zazwyczaj jeździmy przed albo po. Unikamy w ten sposób upałów, tłumów i cen zaporowych. Mamy taką skarbonkę niebieską, w kształcie kotka. Tam wrzucamy każdą piątkę jaka trafia do naszego portfela, nie ważne jakim sposobem. Przez kilka miesięcy można uzbierać całkiem fajną sumę, 600-800 zł. Jest na kwaterę i trochę paliwa. Pomysł kolegi Męża, strasznie mu wdzięczna jestem. Jakoś nie szło nam oszczędzanie, a sposób z piątkami GENIALNY i u nas działa.

Więc pojechalim na urlop w sezonie, w upał, w tłumy i ceny zaporowe...Możesz się chichrać Wszechświecie. Ale i tak cud, że udało się wyłowić pięć dni między zdarzeniami losowymi zwanymi Życiem. Wiem, że trochę w tym maczałeś palce, dziękuję, bo znaleźć kwaterę za 35 zł., czystą, wygodną, z miłymi właścicielami, w sezonie w górach...graniczyło z cudem. A tu pan nawet sam oddzwonił...Więc jakby ktoś, coś, to tu link.. Monte Negro
Kotlina Kłodzka jest przepiękna. Góry budzą we mnie szacunek i zachwyt. U nas, na Podlasiu, czasem trafiają się pagórki morenowe, ale tutaj horyzont z niebieskawymi, masywnymi szczytami jest tak inny, tak zadziwiający. Czuje się potęgę Ziemi, siłę i moc. A zarazem piękno w czystej postaci.
Cudna planeta Wszechświecie, udała ci się :-)


Nasz sposób odpoczynku to rozbicie obozu na kwaterze, a potem w Pikachu (tak nazywam nasz dzielny samochód, choć tym razem miał tymczasową ksywkę: Skwierczu-Piekarniczu) i jazda po okolicznych atrakcjach, znalezionych wcześniej w internecie. Oczywiście wyszukujemy zawsze za dużo. Chciałoby się zobaczyć jak najwięcej, ale siły już nie te. Korygujemy więc plany na następny dzień co wieczór, wskaźnikiem jest ból moich nóg.
W tym roku oboje stwierdziliśmy, że upały są zabójcze. Jest jak jest, ale bronić się trzeba.
I zeszliśmy pod ziemię. Dosłownie. Bo tam bardzo przyjemna temperatura : 7-8 stopni Celsjusza :-)
I zwiedzaliśmy jaskinie, kopalnie, podziemne miasta. Nawet nie wiedziałam, że w Kotlinie tyle tego. Nigdy specjalnie się nie interesowałam, bo kiedyś w podstawówce odwiedziłam jaskinię Raj. I to nie było miłe. To było troszku straszne Wszechświecie. Okazało się wtedy, że jestem właścicielką czegoś, co ma na imię Klaustrofobia. I to chodziło za mną jak wierny piesek całe życie. Małe pomieszczenia, windy, zatłoczone pomieszczenia....jeżukolczasty !!!! Miało też towarzysza: LękWysokości. Tak se chodziliśmy razem lat 50+....po płaskim raczej, unikając małych przestrzeni, nie włażąc wysoko, czasem się bijąc ze sobą, bo wkurzająco plątały się pod nogami te stworzonka...

Asz tu nagle...
Jestem w górach i przepycham się przez Błędne Skały...
Nie powiem, bałam się. Ale postanowiłam ponegocjować z wiernymi towarzyszami życia. Ileż można za mną łazić. Nudno. Niech se też pożyją, pozwiedzają, świat obejrzą...
A ja sobie przejdę przez Błędne Skały na początek.
I przeszłam. Troszku zakręciło się w głowie, troszku nogi niepewne były...ale potem bardzo mi się spodobało. I nie utknęłam nigdzie :-)
Wszechświecie, fajnie było!
Po takim teście nabrałam odwagi. No i jednak piekielny upał pomógł w podjęciu decyzji. Złazimy pod ziemię. I pojechaliśmy do Kopalni uranu w Kletnie.

Bardzo ciekawa wycieczka, fajny przewodnik i przyjemna, chłodna atmosfera.
I ZERO klaustrofobii :-)
Rozochocona popłynęłam na fali i udaliśmy się do Jaskini Niedźwiedziej. Tam zupełny luz. Jaskinia jest wysoka, wyczyszczona i dostosowana do zwiedzania. Może i trochę komercyjna, ale nie przeszkadza. Właśnie dzięki temu, mogłam ją zwiedzać w komforcie. I dodam informację: jak chcecie ją obejrzeć od środka, konieczna jest REZERWACJA dużo wcześniejsza. Inaczej może się nie udać. Ja rezerwowałam bilety półtora miesiąca wcześniej.

Tak fajnie szło, więc pojechaliśmy do Kłodzka. Tam w twierdzy jest tzw. Labirynt. Sieć korytarzy podziemnych, którymi minerzy się poruszali. Kupiliśmy bilety, weszliśmy za przewodniczką, ona zaczęła opowiadać...a ja poczułam ciarki na głowie, niepokój...tak dobrze szło. I się rypsło.
Zrobiłam Mężowi papa...
Wyszłam na światło i piekielny upał.
Pewnie bym przeszła, walcząc z sobą i lękiem. Dałabym radę. Tylko po co?
Ma być dobrze, fajnie i przyjemnie. Nie można sobie dokuczać.
Nawet jeśli wcześniej robiło się to notorycznie.

Takie ćwiczenie było na warsztatach pracy z ciałem. Podchodzisz do ściany opierasz się plecami, zginasz nogi i robisz krzesełko. I tak stoisz. Prowadzący, cwaniak, nic nie mówi...stoisz. Nogi bolą, napinają się mięśnie, zaczynają drżeć...Ale dziewczyny obok nadal wytrzymują...kilka odpuściło, jedna nawet rzuciła brzydkim wyrazem, ale ty wytrzymasz. Twarda jesteś, dasz radę. Wytrzymasz dłużej niż inne. Nawet nie sapniesz, nie jękniesz, nie odetchniesz...
W końcu prowadzący się lituje i mówi, że koniec. Twardzielki wytrzymały. Satysfakcja.
A prowadzący tłumaczy: to ćwiczenie pokazuje jak reagujecie w życiu na różne sytuacje, które sprawiają wam ból. Czy się bronicie, czy poddajecie, czy walczycie, czy stajecie po swojej stronie...
Po swojej stronie....
No tak. Czy ja stanęłam po swojej stronie? Dwa dni cholernych zakwasów, powiedziało mi dobitnie, że nie. Nie stanęłam po swojej stronie. Wytrzymałam. Satysfakcji ZERO.

Rozumiem Wszechświecie, że udzieliłeś mi lekcji :-) Właściwie przypominajka taka :-)
Kurtka, nawet na urlopie trzeba być czujnym :-)
Mąż przeszedł i wylazł szczęśliwy. Podobało mu się.
Podziemne Miasto w Kłodzku za to spokojnie przemaszerowałam :-)


Następnego dnia pojechaliśmy do Kompleksu Riese, konkretnie Osówka. Niemieckie podziemne miasto zbudowane podczas II wojny światowej.
Muszę powiedzieć, że mimo potwornej historii, robi to wrażenie. Gdybyśmy tyle sił, środków i zapału wkładali w czynienie dobrych rzeczy, ta planeta byłaby rajem.
Nie wiem czemu tego nie umiemy...


A potem jeszcze świetnie się bawiłam w kopalni w Nowej Rudzie. Rewelacyjna trasa dla dzieciaków. Przewodnik był zabawny i wesoły, trasa urozmaicona, sama poczułam się jak uczniak z podstawówki. 

Urlop ma to do siebie, że się kończy...
Stwierdziłam jednak, że jest sposób na to, by chcieć wrócić do domu. Trzeba na urlopie się solidnie zmęczyć atrakcjami. Wtedy domowe pielesze zaczynają przyjacielsko machać łapką: wracajcie, wracajcie :-) własny materac w łóżeczku najlepszy :-)
Na koniec zajrzeliśmy do Jaskini Raduchowskiej. Znaczy ja zajrzałam i bardzo szybko wyszłam, a Mąż się poczołgał. Wyszedł uśmiechnięty od ucha do ucha i powiedział, że to było NAJLEPSZE. 
Całkiem DZIKA JASKINIA. 
Nie mógł sobie strzelać selfie, bo trudno po ciemku, gdy walczysz o życie ;-) Ale cyknął lekko niewyraźne zdjęcie dziewczynce, jak przeciskała się na pupie przez najwęższe przejście....
OESU....

Mąż zdecydowanie poleca tę jaskinię wszystkim, którzy chcą dotknąć odrobiny prawdziwej, grotołazowej przygody :-)

I tak to Wszechświecie, wrócilim...Pikachu dzielnie się spisywał na drodze Stu Zakrętów, było cudnie... jeszcze kilka dni wolnego. 
A  w weekend mam warsztaty z Rosą :-) 
Tym razem przyjechała z programem ZAUFANIE....

Pozdrawiam Wszechświecie jaskiniowo ;-) 
Twoja wyczerpana acz szczęśliwa Prowincjonalna Bibliotekarka.

sobota, 4 sierpnia 2018

Projekt Monster...Wszechświecie...


Ja pitolę Wszechświecie...
Że tak powtórzę za znaną i lubianą komentatorką życia, Mariolką...
Ja pitolę....

Gadam ja z Tobą Wszechświecie już od jakiegoś czasu, na blogu i nie tylko. Konwersujemy na wiele tematów, rozmowa płynie lekko, czasem z czkawką, ale generalnie płynie...

Wstaję rano o piątej. Moja sunia łapie wtedy kocyk z posłania w zęby i przeprowadza się do salonu. Wchodzę do kuchni, koty już w gotowości śniadaniowej. Ewentualnie pokrzykują na klatce te, które noc spędziły na zewnątrz...wpuszczam. Przypominam, mam cztery koty :-) Aktualnie sześć, bo siostra pojechała nad morze na tydzień i jej dwie kotki są u mnie. Te są niewychodzące. Jest wesoło. Karmię koty. Wstawiam kawę i owsiankę. Wychodzę z sunią na siku. Witam się z psimi rezydentami w sadzie. Oddycham, łażę boso po trawie. Sprawdzam czy UFO nie lata w okolicy...nigdy nie wiadomo :-) Dobrze się maskują, ale ja liczę na to, że kiedyś im te maskownice jakieś drobne spięcie przepali i zobaczę spodek...takie marzenie z dzieciństwa :-) 
Wlewam kawę do ulubionego aktualnie kubeczka, obok stygnie owsianka. Siadam do kompa, odpalam, wchodzę na bloggera i jakoś się pisze...samo jakoś...tak se gadamy Wszechświecie. 
Ty i ja.
Czy ja ostatnio gadałam o Martwym Źle ???
Czy ja ostatnio pisałam o Piwnicy? 
I czy ja ostatnio mądrzyłam się na temat jednorożców i tęczy ????

Taaaa...

Pojechałam z DobrąKoleżanką na zakupy. Sukienkę chciałam kupić. Na imprezę. Rzadko noszę sukienki, raczej spódnice, a najczęściej spodnie. Ale impreza taka bardziej oficjalna, to zapragnęłam wyglądać bardziej jak wszyscy. Cóż, czasem każdy ma słabsze dni.
Jakoś tak nie bardzo się czułam, ale może coś zjadłam krzywo, może miesiączka miała nadejść, troszku brzuch bolał...może głowa. 
Weszłyśmy do sklepu, oglądamy. Zza lady wyskakuje PaniFioczek, szpileczki, marchewkowa opalenizna, włoski tlenione, pazurki zrobione, spódniczka wąziutka więc chód jak u gejszy, ale linia jak niteczka :-) Od razu znielubiłam...Rzuciła na nas bezlitosnym, oceniającym okiem i wyciąga sukienki, i pokazuje, i namawia, a właściwie autorytarnie stwierdza, że TE. Konkretnie TE będą dobre. Znaczy ja kupuję sukienkę, DobraKoleżanka już ma, ona butów potrzebuje. Nie wiem, czy te sukienki mi się podobają. Pani Fioczek macha nimi, zdejmuje, wpycha w ręce...Proszę przymierzyć tu jest przymierzalnia. Jakoś tak bezwolnie idę. Dobra, dam radę, przymierzę...
Zaciągam zasłonę...chwilę oddycham. Chyba. Brzuch nadal pobolewa, a w głowie dzięcioł stuka coraz głośniej. Zza zasłony szum rozmowy PaniFioczek i DobrejKoleżanki. Stuk, stuk, stuk...stukają szpilki, a może pazurki...
Jest gorąco, spociłam się, miejsca mało, sukienki lepią się do ciała, ciężko je nałożyć, ciężko zdjąć, są za małe, nie mieszczą mi się piersi, zbyt opięte w pasie, zbyt opięte na ramionach, za krótkie, za długie, wcale nie mój styl....Włosy nawet mi się spociły...Ściągam ostatnią. Ubieram się. Chwilę stoję i próbuję oddychać. Głowa już bardzo boli. Sięgam do torebki i na sucho łykam tabletkę od bólu głowy. Z doświadczenia wiem, że jak nie zareaguję szybko, będzie atak migreny, a to nie żarty. Porzygam się.
Wychodzę z przymierzalni, oddaję szybko sukienki. Mówię, że nie, że żadna, za małe. Chcę tylko wyjść. Na świeże powietrze. PaniFioczek coś tam jeszcze mówi, ale ja idę do drzwi, staram się jeszcze być grzeczna, ale MUSZĘ wyjść.
Na dworze chłodno, dobrze. DobraKoleżanka stara mi się coś powiedzieć, czuje moje zdenerwowanie, mówi, że pochodzimy jeszcze i poszukamy...Nie chcę...Nie chcę naprawdę. 
Ale idziemy do następnego sklepu. Już nie słucham sprzedawczyń, jestem niegrzeczna. Od razu ucinam: Sama popatrzę. I w którymś sklepie trafiam na sukienkę. Ładna, troszkę elastyczna, kolory moje, bez gumek w talii, bez odcięć pod piersiami, bez rękawów...Odważam się przymierzyć. DobraKoleżnka coś tam szemrze, że może troszkę za duża....Ale ja się w niej czuję dobrze. Pasuje mi. I cena przystępna. Biorę.
Poszłam na imprezę, średnio się bawiłam, sukienka okazała się ciut za duża, ale była ok. Nadal ją lubię, wisi w szafie.
Od około 15 lat. 
Bo ta historia to stara jest. Zdarzyła się dawno temu. Ja wtedy nosiłam rozmiar 38. Sukienka to rozmiar 40. 
Teraz noszę 48.

Ja pitolę Wszechświecie...

Mam TERAZ trzy wesela. Trzy wesela...i postanowiłam kupić sukienkę. Pojechałam do miasta z Mężem. Wchodzimy do sklepu, zza lady wyskakuje bardzo dobrze utrzymana Pani50+ i rzuca na mnie mierzące spojrzenie...znaczy mierzy wymiary...Jest miła. Stara się. Jest pomocna. Pokazuje fajne sukienki. Nienachalna. Mąż z nią miło rozmawia. Ja wchodzę do przymierzalni. Jest gorąco, spociłam się....mam pisać dalej?
Obyło się bez bólu głowy. Obyło się bez bólu brzucha. Żadna sukienka nie pasowała. 
Nie kupiłam w żadnym sklepie. Choć podeszłam do mierzenia jeszcze dwa razy.
Po tym ostatnim, zorientowałam się, że robię to, co prowadzący na warsztatach pracy z ciałem nazwał: przekraczaniem siebie. Zrozumiałam i stanęły mi łzy w oczach...
Więc przestałam. 
Powiedziałam Mężowi, że poddaję się. Poszliśmy zjeść pyszny makaron sojowy z warzywami.
I lody. 
I pojechaliśmy do domku.
Mąż kupił sobie szorty i spodnie :-)

Czy ja czepiałam się, że jednorożce są BE?
I taka mądra byłam, że Nieświadome mam? I je widzę? 
No to widzę. A mimo to polatałam jednorożcem. Tak z dwa lata. 
Afirmowałam: kocham siebie, kocham swoje ciało. Medytowałam nad miłością do siebie. Na psychoterapii ogarniałam, jakie sytuacje spowodowały, że nie lubię siebie i mojej fizyczności. Zrozumiałam co to jest kompulsywne jedzenie, czemu tak się dzieje i dzieje się coraz rzadziej :-)
Sporo rzeczy odkryłam, sporo przepracowałam, sporo zaakceptowałam...I mimo to...
Zafundowałam sobie powrót do przeszłości...

Ja pitolę Wszechświecie...Nic mądrzejszego nie przychodzi mi do głowy. 
Zdziwienie Mariolki jest moim zdziwieniem.

Zlazłam do Piwnicy, nawet nie bardzo się bałam...
Sprzątam tam już od jakiegoś czasu. Światło tam ciągle wysiada, ciemno, zimno...kurz i pajęczyny pojawiają się ciągle. Gratów trochę wyrzuciłam, ale nadal mam sporo pokitrane po kątach. 
Zlazałam. A tam w kącie, na gołym metalowym łóżku, takim szpitalnym, siedzi COŚ. 
Oszczędzę opisu Wszechświecie. Nie zaglądaj. Na razie.
Będę oswajać.
Na początek pościel dałam, kocyk puchaty. Śniadanie zaniosłam. Kawka, owsianka, bułeczka taka prawdziwa, geesowska ( w realu już nie ma, ale w Piwnicy wszystko jest), masełko, dżemik z truskawek. I lampę solną, ładne światło daje, łagodne. Łagodzi kontury, pozwala skryć się w ciepłym półmroku. Przysiadłam na łóżku, posiedziałam...a jak chciałam wstać, taka żabia łapka wysunęła się spod koca, złapała mnie mocno za rękę...Nie odchodź...
Posiedziałam...

Pozdrawiam Wszechświecie, twoja Piwniczna Prowincjonalna Bibliotekarka.