Obserwatorzy

sobota, 16 grudnia 2023

Znów Psychiatryk Wszechświecie

 

Alison Friend
Chwilowo kończy się zima.
To znaczy taka, jaką lubię: biała, mroźna, jasna.
Wróciło błoto i szarość. Najbardziej przeszkadza mi brak słońca, więc dom mam obwieszany kolorowymi lampkami. Ubrałam małą choinkę, zrobił się świąteczny nastrój i jest fajnie.

Alison Friend

Tymczasem Oko Burmistrza, jak Oko Saurona z Mrocznej Gminnej Wieży znów spojrzało na Projekt.
Zeszłej jesieni wycięto do końca Sad. Zostawiono trochę większych drzew, resztę do gołej ziemi usunięto.
Wszelkie krzaczki, ponad pięćdziesięcioletnią śnieguliczkę rozrośniętą cudnie, pola tulipanów dzikich, przylaszczki, zawilce, narcyzy, krokusy, krzywą czereśnię z najsmaczniejszymi czereśniami, agrest, aronię, maliny, mirabelki, trawę i wielkie pola barwinka, wszystko zanihilowano do gołej ziemi w celu ochrony europejskiej.
Ale na każdym prawie ocalałym drzewku wiszą budki lęgowe...

Po tym  jak w pierwszej części Projektu poschły drzewa, tym razem ciężki sprzęt nie jeździł po korzeniach ocaleńców. Panowie z łopatami rozrzucali hałdy ziemi nowej. I tak to zostało do tej jesieni. 
I nagle, trzy tygodnie temu, kiedy zaczęły się mrozy i przyszła się zima, w niedzielę, pojawiła się wielka ekipa ludzi z roślinkami, które bioróżnorodność europejską mają wprowadzić. Jak biedne, zmarznięte mrówki rozpełzli się po Projekcie2.0. Powyznaczali klomby, porozwijali włókninę i na kolanach, z zadkami w górze, pełzali sadząc te certyfikowane roślinki. W tym na wpół zamarzniętym błocie, pod koniec listopada. Rozpalili sobie wielkie ognisko i grzali przy nim przodki i zadki, popijając coś z termosów. Może procentowego, co nawet by było zrozumiałe. Dokończyli w poniedziałek.
A potem przyszła zima.

Złe słowa cisną się na usta...nie napiszę.

Alison Friend oczywiście :)

Projekt 2.0 objął również Park. Park posadzono tuż po wojnie. Kiedy w 1982 pojawiłam się w Miasteczku, był już fajny. Zarośnięty, drzewa wielkie, bzy i jaśminy wybujałe pachniały oszałamiająco. W środku parku rósł wielki kasztan, którego nawet dwie osoby objąć nie mogły. Może był ciut zaniedbany ten park, ale dodawało mu to urody i tajemniczości.
Tak z dziesięć lat temu postanowiono zadbać o Park. Pierwszy poległ wielki kasztan, co oburzyło wielu mieszkańców. Ale nic to nie dało.
Jak Gmina zaweźmie się o coś zadbać, to zadba, choć by po trupach, drzew w tym wypadku. Więc wycięto sporo drzew, bez i jaśmin, i wszystko co tam fantazja ułańska projektanta z bożejłaski wymyśliła wyciąć. Następnie wyznaczono ścieżki prościutkie jak od linijki, zgrabnie omijające szlaki komunikacyjne codzienne mieszkańców i nasadzono mnóstwo roślinek. A kawał parku wyłożono kostką i wybudowano tam scenę do imprez masowych.

Wyglądało to fatalnie, ale przyroda ma siłę, a Gmina kutwi na ludzi do ogarniania zieloności, więc w końcu, po dziesięciu latach ,Park zaczął trochę wyglądać jak stary Park. Zazielenił się, zaczął znów dawać ochłodę latem, roślinki urosły.

No i nagle Oko Burmistrza znów spojrzało.

Alison nadal :)

Bo tyle kostki tam leży, drzewa nie mają wody, podsychają, teraz zazieleniamy Miasteczko. 
I znów wyrwano krzaki z rabat i kostkę będzie się usuwać, i siać trawkę certyfikowaną, i bioróżnorodność będzie się sadzić. I nawodnienie Park dostanie.
A zwłaszcza taka jedna lipa i jej koleżanki obok. Bo wykopano rów w którym będzie to nawodnienie  przez ich korzenie, mocno je niszcząc.
Ale po co dużo korzeni, toż woda będzie doprowadzona prawie pod samo drzewko.

Znów złe słowa się cisną...

Alison

Mam siostrę w Warszawie. Singielka ona, mieszka z dwiema swoimi kotkami na 4 piętrze w bloku na Mokotowie. Mój mąż czasem jeździ do niej jakieś naprawy robić, czasem zabieramy koty do siebie, gdy ona wyjeżdża, różnie. Normalnie, jak to rodzina.
I nagle Mąż mnie uświadamia, że nie będziemy mogli podjechać pod blok siostry, bo ona znalazła się w strefie "czystego powietrza". Od 2025 koniec, masz Picasso jest za stary. 
W pierwszej chwili myślałam, że mnie wkręca ten mój Mąż.
Jednak zaparł się, że nie, prawda jak cholera.
Czyli by zabrać siostrę na święta do mamy to będziemy musieli zaparkować gdzieś pod jakimś supermarketem, jak najbliżej granicy "czystego powietrza" i zaczekać, aż ona dociągnie się do nas komunikacją publiczną z dwoma kontenerami kotów i walizką, i torbą z drobiazgami dla mamy. Albo taksówką przyjedzie (już sobie ceny wyobrażam, bo taksówkarze wyczują zysk jak nic).
A wszelkiej maści dostawcy też będą musieli wymienić samochody, zgadnijmy, na kogo przerzucą koszty tej wymiany?

A jak mój mąż będzie do siostry jechał, to te wszystkie narzędzia: wiertarki, kable, sprężynę do przepychania kibli i co tam będzie potrzebne, też będzie musiał wypakować i jakoś dostarczyć do niej, bez samochodu naszego.

Zauważyliście, że piszę "czyste powietrze" w cudzysłowie?

Przypominacie sobie idiotyzm z covida dotyczący restauracji?

Alison

Wchodziło się do restauracji w masce, szło się do stolika w masce i dopiero jak się usiadło, można było ją zdjąć. Ale jak się chciało do kibelka, to trzeba było znów nałożyć. Tylko przy stoliku była strefa "czystego powietrza". 
To była taka głupota jakich mało, ale zgodziliśmy się na to.

Nikt nie zapytał: skoro powietrze tak stoi nad stolikiem i się nie rusza, to skąd w Polsce pył z Sahary?
A bywa przecież ;)

Borzezielony....

Polecam post Taby, pod którym się podpisuję czterema kończynami...
Ekościemstwo

Alison


Dziś wybrałam prace Alison Friend, szkockiej artystki, bo są przecudne i mimo głupot w Psychiatryku jest dobrze. I generalnie też będzie dobrze. Wszechświat zawsze jakoś to wszystko ogarnia ;)



Pozdrawiam Wszechświecie, nadal zielona, ale inaczej, Prowincjonalna Bibliotekarka


piątek, 24 listopada 2023

Zabójcza cisza Wszechświecie

 

cudne zdjęcie zrobił Mąż

Zima przyszła na chwilę. 
Biało, spokojnie, cicho...

Jest rano, za chwilę obudzą się ludzie i zapełnią tę ciszę szumem samochodów, gwarem rozmów, niespokojnymi myślami.

Cieszę się chwilą białą, miękką, przytulną, bezgłośną.

W bibliotece często w rozmowach kobiety (bo czytelnictwo jest kobietą) mówią, że nie lubią ciszy. Zazwyczaj rozmowa zaczyna się od tego, że w telewizji nic nie ma do oglądania więc książka jest lepsza. Potem ja mówię, że ja nie mam telewizora już 10 lat i, że to super jest. Wtedy słyszę, że kobietka nie ogląda, ale włącza, bo nie lubi ciszy w domu. I on tam sobie gada, ale ona nie słucha. Albo radio, ono sobie tam szumi, czasem coś ciekawego powiedzą, a głupoty i reklamy puszcza się koło uszu.

Moja mama słucha radia bardzo głośno. Mieszka sama i nie znosi ciszy. 

Zastanowiłam się jak to jest u mnie. Jakoś nie zwracałam uwagi na moje przyzwyczajenia.
Okazało się, że sporo słucham muzyki. Jazzu, bossa novy, indie rocka, ale nie pogardzę popem i muzyką klasyczną, w zasadzie mam eklektyczny gust. Zależnie od nastroju.
W pracy przy nudnych, monotonnych robotach biurokratycznych puszczam sobie jakieś filmy z YT, coś co mnie interesuje. Aktualnie słucham Radia Paranormalium.
A gdzie u mnie cisza?

Ota Janecek

Generalnie jej mało, więc zrobiłam eksperyment. Mąż w pracy w sobotę a ja w cichości w domu.
Okazało się, że dziwnie trochę na początku, ale potem normalnie. 

Jest tylko jeden myk w tej ciszy: lepiej słychać własne myśli, dialogi wewnętrzne, niespokojny umysł tworzący fatamorgany:
- trzeba kupić płyn do naczyń, a przy okazji..., nie chce się wychodzić z domu, fryzjerkę trzeba zamówić, zdenerwowała mnie ta baba wczoraj, mogłam jej coś powiedzieć, małpa jedna, ale co się czepiać małp, oj, mięsa nie wyjęłam do rozmrożenia, jak dobrze, że dziś nie trzeba jechać do mamy, u sąsiadów dziś ruch duży, aj, ta głupia baba jednak mnie kole, czemu...nie, mielonych nie zrobię, pulpeciki, czemu ten Funio znów ryczy...?
Mój umysł skaczący jak konik polny od tematu do tematu, przyklejający się do tego co było, plączący nici tego co będzie i usiłujący za wszelką cenę być wszędzie tylko nie TU.

Pascal Campion

Bo TU akurat zmywam kubeczek do kawy, woda jest ciepła i miła, kubeczek gładki, ma złoty uchwyt błyszczący ciepłym światłem, wzorek z pomarańczowymi brzoskwinkami, żółciutkimi cytrynkami i zielonymi listkami bardzo mi się podoba, porcelana jest gładka i tak przyjemnie widzieć, jak fusy z kawy zmywane z wodą odsłaniają czyste, białe wnętrze. Potem odstawiam ten kubeczek na suszarkę i biorę kubeczek mężowski, z Szopem zwanym Misiem, ten jest cięższy, większy, bardziej chropowaty ale też go lubię...
I tak dalej...TU.

Jo Grundy

Mój umysł nie lubi, nie wytrzymuje długo bycia TU. 
Wiem, że to trzeba ćwiczyć, bo nawykliśmy być TAM, a nie TU.

Łatwiej nam idzie bycie poza sobą, niż przy sobie. Niektórzy nawet nie wiedzą, że jest jakieś "przy sobie, we mnie". Nie wiedzą, że są POZA sobą. Myślą, że ten ciąg myśli, wewnętrzny dialog nieustający, to oni sami.  Ja nie wiedziałam. że tak nie jest bardzo długo.
Wewnętrzny dialog nie jest mną, mną jest Ten, Który go Słucha...
Myślałam, że życie jest wokół. I ja odpowiadam na to życie tworząc myśli i emocje, które przeze mnie przepływają. 
A tymczasem owszem tak jest, ale jest też zupełnie odwrotnie, a może nawet jeszcze inaczej.

I ta cisza nam to pokazuje, dlatego jest zagrażająca.
Nie chcę widzieć, że to ja tworzę swój świat, zwłaszcza, gdy jest on taki podły, niedobry, bolesny i smutny.
Ja, Stwórca Mnie...

W szumie telewizorów, odbiorników radiowych, codziennego tła rozmów ludzkich, wewnętrzne dialogi są niesłyszalne. Przepływają przez nas nieświadomie, nadają nam kierunek, a my płyniemy jak małe, papierowe łódeczki porwane nurtem rzeki.
Nie zdając sobie sprawy, że ten nurt, ta rzeka jest stworzona przez nas samych.
I kamienie, i wodospady, i wiry też.

Nie jest też tak, jak mówią moje czytelniczki, że nie słuchają tego co sączy się z telewizji i radia. 
Ależ słuchają. Każdego słowa, każdej głupiej reklamy, wszystkiego. 
Bo jest w nas coś, co się nazywa Podświadomością. Ona słucha zawsze, wszystkiego.
Rejestruje wszystko. Z niej nasza Świadomość wybiera to, co jej pasuje do przekonań i oglądu świata jaki mamy. 
To Podświadomość ma pełen zasób informacji. 
Świadomość nie jest nadrzędna, w najlepszym wypadku obie są równorzędne. W najlepszym, bo chyba nikt nie wie, jak jest naprawdę. 
Ja uważam, że Podświadomość jest u steru jednak.

Pascal Campion

Zauważyłam, że z tym strachem przed ciszą jest mocno związany strach przed nicnierobieniem
Ten strach jest sprytnie ukryty w robieniu.
Robić, robić, robić...
Planować, konstruować, organizować, czyścić, przetwarzać, grabić, zamiatać, kopać, ruch to zdrowie, lenia gonić won! I zagłuszyć niespokojną ciszę, zagrażającą ciszę, straszną ciszę, gdzie ktoś mówi, mówi, mówi...

Kto to jest?
Jakiś obcy we mnie i mówi mi, że boję się...

Czasem widzę to w oczach ludzi, czasem w lustrze, w swoich oczach...

Nic się nie ukryje.

Alex Colville

A gdyby na Ziemią spadła Cisza, na kilka dni.
Słyszelibyśmy tylko nasze własne umysły, a reszta byłaby niesłyszalna. 
Co byśmy usłyszeli?

Jednak wydaje mi się, że raczej byśmy oszaleli...

nie wiem kto namalował, ale oddaje szaleństwo w pełni ;)



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja lekko zacichła Prowincjonalna Bibliotekarka.


sobota, 28 października 2023

126 apek Wszechświecie

 

Światło.
Kocham jesień za światło. 
Za miękkie ciepło, aksamitny dotyk słońca, za rozpalenie wszystkich kolorów liści. Klon na podwórzu świeci jak drugie słońce. Oddaje całe światło słoneczne jakie zmagazynował przez lato. Jaśnieje tak mocno, że rano oświetla cały pokój dzienny, nawet, gdy słońce jest przychmurzone. Otula swoim światłem sąsiadów: kasztan, dąb i lipę. Może dlatego chory kasztan w tym roku wydał tak bogaty plon, dąb zmocarniał a w lipie nadal drzemie pamięć miodnego zapachu kwiatów i szumu zapracowanych pszczół. Drzewa łagodnie układają się do snu, a klonowe światło jest jak delikatny, miękki kocyk.
Luli, luli, czas odpocząć...

A w świecie ludzi...
Nikt nie patrzy na klonowe światło. Teraz wszyscy pędzą na groby, szorują, tną, pielą, kupują znicze, kwiaty, kiełbasę. Biedne chryzantemy.
Wyborcza gorączka minęła jakby sen to był. Ten 1 dzień na 1460 dni, kiedy podobno możemy coś powiedzieć, minął jakby go nie było.
Przypomniała mi się piosenka Ałły Pugaczowej:
- Dokąd odjechał cyrk? Przecież był jeszcze wczoraj.
Wiatr nie zdążył nawet zerwać afiszy ze ścian...


Wszyscy wiemy gdzie cyrk się przeniósł i skąd będzie nadawał transmisje. Wiemy nawet jakie one będą. W zasadzie poznasz jeden cyrk, to tak jakbyś znał wszystkie. Cyrki są bardzo podobne do siebie wszędzie. Zastanawia mnie jedno, czemu jeśli chodzi o politykę i religię, każdy ma tyle do powiedzenia, tyle w nas emocji, żaru, chęci działania. A jeśli chodzi o nas, nasze życie, nasze emocje, naszą prawdę o nas samych, cisza.
Na pytanie jak się czujesz tak naprawdę, mało kto ma odwagę coś powiedzieć. 
O onych wypowiadamy się często i odważnie, o sobie, niekoniecznie. 
Nie widzimy samych siebie.
Ech...

Shawn Downey

Tak po prostu łatwiej.

Ostatnio przyszła do mnie starsza czytelniczka. Dużo mam starszych pań, one czytają sporo. Poza tym chcą pogadać trochę. Zazwyczaj mieszkają same, te które mają szczęście to jeszcze z mężami. Dzieci gdzieś w świecie mają swoje życia. Rozumiem, słucham, rozmawiamy. Ale gonię te, które chcą tylko narzekać. Nie u mnie.
Więc przyszła kobiecina i mówi, że telefon jej wysiadł. Nie może się z nim dogadać. Nie znam się na tych nowoczesnych ajfonach, ale coś tam jarzę intuicyjnie. Wzięłam i grzebię. No i znalazłam przyczynę. 
Miała otwartych 126 aplikacji, wszystkie działały i telefon zwariował. 
Zamknęłam wszystkie, poczyściłam co się dało i uzdrowiłam ajfona :)
Wytłumaczyłam kobiecie o co chodzi, załapała, chyba...

Mathew Grabelsky

 A w niedzielę pojechaliśmy do mojej siostry, do Warszawy. Przejażdżka długa ale miła. Pogadałam z siostrą i jej kotami. Wypiliśmy herbatkę i postanowiliśmy zjeść na mieście.
Warszawa, no cóż, parkować nie ma gdzie. Więc zamiast do miłej, hinduskiej knajpki, pojechaliśmy do galerii, bo tam są parkingi. 
Weszliśmy do dużej restauracji z włoskim jedzeniem. Mnóstwo ludzi, zamieszanie, szum. Ale jedzenie było zaskakująco dobre, więc ok. 
I kiedy siedziałam przy stoliku czekając na danie zadzwonił  mój telefon. Patrzę, SynNumerJeden.
Nosz! 
SynNumerJeden dwa miesiące temu przeszedł dużą traumę, bo dziewczyna z nim zerwała po 7 latach związku i mieszkania razem. Zrobiła to w naprawdę okropny sposób, bo rano umówili się, że idą oglądać salę na wesele, ponieważ planowali ślub, a wieczorem oddała mu pierścionek, obwiniła go o wszystko i w ciągu godziny wyprowadziła się do mamy i taty.
Wspierałam go bardzo, cała nasza rodzina też, już jest ciut lepiej.
A teraz on dzwoni, a ja w tej restauracji sobie siedzę, w tym szumie nie pogadamy.
I okropna myśl:
-On potrzebuje wsparcia a ja się obijam po Warszawach i restauracjach, może mu być przykro, że ja się bawię, a u niego tak okropnie.

Odebrałam telefon, powiedziałam, że szum i nie pogadamy, ale syn chciał tylko zapytać, co przywieźć z zielarskiego sklepu, bo zamierzał nas odwiedzić. 

Rozłączyłam się, ale nadal było mi jakoś niefajnie w brzuchu, ścisnęło serce, trochę mdło i zakręciło się w głowie. Lekko, ale jednak.
Kiedyś zwaliłabym to na tłok, szum, zapachy i i zamieszanie.
Kiedyś bym nawet nie wyłapała tej myśli, tylko podążyła za nią i pozwoliła sobie zepsuć cały wyjazd tym uczuciem.
Bo to było poczucie winy.

Takie samo kiedy wracam z kina, a dzwoni moja mama i mówi:
- a gdzie wy byliście, dzwoniłam do was, denerwowałam się.
- w kinie mamo, a potem poszliśmy na kolację do restauracji.
- acha, bo wiesz, ja tu sama siedzę i różne myśli mi przychodzą do głowy, taka głupia jestem, no tak trzeba odpoczywać i bawić się, kiedy człowiek jeszcze może.

Niby nic, zwykła rozmowa, a brzuch boli i jakiś strach ogrania i niedobrze jakoś się robi.
Nigdy nie zapytała jaki film, czy fajny, co jedliście...

Katie O'Hagan

I siedząc w tej restauracji, czekając na makaron, przypomniałam sobie moją czytelniczkę i jej ajfona. 
126 apek otwartych, stale działających. 
A ile ja mam tych apek w sobie, otwartych, działających w tle, bez mojej świadomości ?
Załadowanych mi przez rodziców, nauczycieli, świat? Jak bardzo mnie one spowalniają, jak bardzo ograniczają transfer danych?

Czy one wszystkie mi są potrzebne?

Ingebjorg Stoyva

PS. Pod kasztanem spotkałam mamę z synem małym, mama miała koszyk jak na kartofle i zbierali do niego kasztany. Zapytałam po co im tak dużo? Usłyszałam, że cała szkoła, wszystkie dzieci robią z kasztanów różańce. Jeju, a co się stało z ludzikami i zwierzątkami z kasztanów?
Co za czasy...

PS2. Dodałam poniżej filmik Kasi Miller, który wszystko wyjaśnia, krótko i na temat :) 
       Kocham tę Kobietę :)




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja informatyczka zaplątana, Prowincjonalna Bibliotekarka

piątek, 13 października 2023

Cena Głosu Wszechświecie

 

Mam deja vu. 
Znowu.

Plakaty wyborcze są wszędzie. Wszędzie uśmiechają się do mnie twarze przetworzone przez komputery, by być ładniejszymi, przymilnymi, bardziej godnymi zaufania. Patrzą na mnie, śledzą mnie, uważnie obserwują gdy przechodzę:
- widzisz nas, widzisz?

Nie widzę. Nie znam was. Nie spotkaliśmy się. Nie popatrzyliśmy sobie w oczy. Nie podaliśmy sobie ręki. Nie porozmawialiśmy.
Nie znamy się.
Jedyne co widzę to plastik.

Przez ostatni tydzień czułam się jak w oblężeniu trochę.
Nie dość, że smutek pourlopowy mnie dopadł, to wszędzie gdzie nie weszłam: głosuj, głosuj, głosuj.
Za chwilę z lodówki wyskoczy na mnie jakiś typek wynajęty do głoszenia jedynej poprawnej opcji spędzenia niedzieli 15 października: głosuj!

Przyznam Graszko, że byłaś ostatnią kroplą, która przepełniła dzban do którego wlewałam frustrację.
Choć byłaś mocno delikatna i ostrożna :)
Miałam się nie odzywać, bo wszak rozumiem bezcelowość tego. Każdy ma swój sposób i pogląd na życie i to bardzo dobrze jest. Jeśli to jest ogólnie respektowane, to dobra droga.
Jeśli potrafimy wysłuchać każdego, a zwłaszcza tych co myślą inaczej, brawo, jesteśmy oświeceni :) 
Ale ja mam uczucie deja vu.

Mam wrażenie powrotu do mrocznych, niedawnych lat covidowych.
Bo jak nie głosujesz, to jesteś wrogiem narodu. To twój obowiązek, bo jesteś polakiem, bo jesteś kobietą, bo trzeba pogonić tych a tamtym dać szansę, dać tym bobu za wszystko złe, a tych wybrać, bo cudownie uzdrowią, a jak nie uzdrowią to choć nie będą tak kradli bezczelnie, tylko eleganciej... 

Nagle wszyscy mi mówią, jaki cenny jest mój Głos, jaki ja mam wielki wpływ, jaki to zaszczyt, obowiązek i zarazem przywilej go ODDAĆ.
Obowiązek i przywilej? 
Przymus dobrowolny?
Miesza mi się w głowie.
Zdaje się nie głupia, ale nie ogarniam.


Gdzieś w głębinach dudnią bębny, bębny wojny polsko-polskiej. Znów.
Dudnią i dudnią. Ostrzegają. A może zapraszają?
Tańcz jak zagramy, poddaj się rytmowi, tańcz, tańcz, tańcz...

A ja nie chcę. 

Pamiętam pewną noc. Leżałam bezsennie, ponieważ w głowie się kłębiło. Mieliśmy z mężem trudny okres, czułam się bardzo źle, opuszczona, samotna, niekochana. Mąż leżał obok, wystarczyło obudzić go i mu powiedzieć, to, co przez ostatnie tygodnie czułam. Zebrało się to w moim brzuchu, czułam tę wielką gulę, jak próbuje przepłynąć w górę, do gardła i dalej, ale nie się nie udawało. Wszystko zatrzymywało się w gardle. Jakby tam była tama. To było tak silne zamknięcie, że nie mogłam wogóle wydobyć głosu.
Odpuściłam.
Tę rozmowę odbyliśmy dekadę później, szkoda.
Ale potrzebowałam czasu by zrozumieć skąd blokada, jak powstała. Musiałam nauczyć się słuchać siebie, mojego ciała. Nabrać odwagi, by mówić to co myślę naprawdę, a nie bać się odrzucenia i milczeć.
I udało się. Odzyskałam Głos.
Moją MOC. Moją ODWAGĘ. Moją SPRAWCZOŚĆ w świecie.
I nagle wszyscy chcą bym go oddała, a wtedy oni za mnie będą mówić, działać, walczyć.

Nie trzeba, poradzę sobie, będę mówiła sama za siebie.
I spokojnie przyjmę tego konsekwencje.
Rozśmieszył mnie :)


Myślę, że takich jak ja jest więcej.
Myślę, że mało się odzywają. Z różnych powodów. Ale SĄ.
I to jest bardzo dobrze. Bo czas na zmiany ;)

Andrea Kowch



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja używająca Głosu, Prowincjonalna Bibliotekarka


niedziela, 8 października 2023

Kły i pazury Wszechświecie




Wróciłam z urlopu.
Znów byliśmy w dolnośląskim i nadal nam się podoba. Nadal też zostało sporo do zwiedzania, bo zwiedzamy nieśpiesznie, spokojnie i niemęcząco.
Ale wróciwszy do domu zauważyłam, że jestem poirytowana. Zła jakaś. Zła na górę prania, na niesprzątniętą przed wyjazdem toaletkę, na mole, które znów gdzieś się wykluły w szafkach z mąką, na męża, który tak płynnie przeszedł do trybu codziennego, na siebie, że przestałam czuć się dobrze...
A było tak fajnie.
I zniknęło.
Poczułam się jak, ten, no...no wiecie kto!


Złość. Moja Nie-Przyjaciółka. 
Zakomunikowała mi, że wcale nie chciałam wracać.
Jestem jeszcze zmęczona jednak. Nie ma we mnie zgody na to co się dzieje wokół mnie. I nie ma we mnie zgody na to co we mnie. Chwilowo tak. Złość.
Niełatwa to dla mnie emocja. Nie uruchamia się lekko. Maskuje się, wypływa niby niezauważona strumyczkiem biernej, pasywnej agresji, zawsze starannie przykrytej makijażem słuszności, poprawności, jedynej prawdy, właściwej drogi i wszelkiego ogólnego dobra.
Znam się na tym, mam tradycje rodzinne w tym temacie. Stosowała to mama, babka, pewnie i prababka. Wyszlifowało się jak diament.

Kiedyś, kiedy SynNumerDwa był w czwartej klasie podstawówki, jeden z jego kolegów nagle zaczął mu dokuczać. Pociągnął za sobą innych kolegów i zrobiło się fatalnie. Zaczęli go prześladować, ośmieszać, izolować. Syn poskarżył się nam dość późno, bo już trwało to kilka miesięcy. Mąż rozmawiał z nauczycielem, ale nic to nie dawało, bo nauczyciel był z tych, co nie powinni zostać nauczycielami.  Na wywiadówce ja i mąż chcieliśmy porozmawiać z rodzicami prowodyra. Spotkaliśmy się z nimi w wolnej klasie, przy nauczycielu, ale rozmawiać się nie dało. Jak tylko weszli zaczęli krzyczeć, atakować, nie dawali dojść do słowa, przerywali, ich złość i agresja wcale nie była pasywna. Była jak czerwony sztandar powiewający nad nimi. 
Pamiętam, poczułam się wtedy kompletnie bezradna, totalnie wymiękłam. Napłynęły mi łzy do oczu, zerwałam się i wyszłam, zostawiając biednego męża samego. Jakoś sobie poradził, choć to spotkanie nic nie dało. Syn musiał znosić tę sytuację aż do wakacji. Potem się uspokoiło.
Długo nie mogłam sobie wybaczyć, że nie umiałam walczyć o syna. Że nie wymyśliłam jakiegoś sposobu, by mu pomóc. Lata całe.
Dopiero niedawno syn powiedział, że teraz rozumie, że go to wiele nauczyło, wyniósł spore korzyści. Poradził sobie wtedy, choć to nie było łatwe. I nigdy nie miał do mnie pretensji. 
No i masz...


Moja niezdolność do uruchamiania złości brała się z tresury domowej w dzieciństwie. Rodzice urządzali wielkie, dramatyczne awantury domowe. Krzyk, pretensje, czasem przemoc fizyczna, rzucanie krzesłami, walenie drzwiami, kompletny chaos dla małego dziecka. Napędzane alkoholem emocje urastały do poziomu, który był za wielki do zniesienia dla mnie, małej. Ale gdy tylko próbowałam wyrazić mój strach, moją złość na nich, moje przerażenie w jakikolwiek sposób, zawsze mama twardym głosem mówiła: nie histeryzuj!
Nie histeryzuj.
Gdy to słyszałam, moje ciało odczuwało to jak uderzenie. Musiałam zahamować, zamrozić, wycofać w głąb siebie wszystko co chciało się ze mnie uwolnić. Moje emocje. Moja złość, moja niezgoda, mój strach. Wszystko to zostawało we mnie. Bolało. Bolał brzuch, szczęki, biodra, głowa, ramiona.
Złość połączyła mi się z agresją, "nie histeryzuj" nauczyło chowania emocji, bo są złe. 
Zamroziłam się na dekady mojego życia. 
Pozwalając tylko tym pobocznym, agresywnym strumyczkom wyciekać, inaczej bym chyba umarła. Tyle, że nie wiedziałam, że to robię.
Teraz wiem.
Zasadnicza różnica.


Cóż Wszechświecie, socjalizacja ma ogromny wpływ na to jak żyjemy. Jakich dokonujemy wyborów i jak odbieramy ich konsekwencje. I z czym ostatecznie odchodzimy z tego świata.

Długo nie widziałam tego problemu. Rozgrzebałam to w końcu po warsztatach z Rosą, kiedy oświeciło mnie: ukrywam złość.
Samo głośne, publiczne wypowiedzenie słowa: ZŁOŚĆ, było uwalniające. Jakby jakaś tama we mnie puściła i coś rozlało się wokół mnie. Coś żywego, wibrującego, ciepłego. Zadźwięczało, zarezonowało. 
Wtedy zaczął się długotrwały, nadal się dziejący, proces poznawania złości, odklejania jej od agresji, bo to wcale nie to samo. 
Nauka jej wyczuwania, zrozumienie jak ją manifestuje moje ciało, jak mogę jej używać, co chce mi powiedzieć, przed czym ostrzec, jak ochronić, jakie granice wyznaczyć.

Zrozumiałam, że to moje kły i pazury.

Miałam je cały czas, ale udawałam, że ich nie mam. 
A na tej planecie trzeba je mieć i używać.
Zdobyć pokarm, ochronić siebie i młode, pokazać innym gdzie przebiega moja granica. 


Znajoma opisała na swoim blogu sytuację z agresywnym, niezrównoważonym, pijanym człowiekiem.
Opisała to publicznie, więc mogę się odnieść, tak myślę ;)
Ona jest sołtysem, a człek ów jest wrzodem na zadku całej wsi. Najmuje on chatkę obok obok niej a wynajmujący nie może się go pozbyć, mimo wyroku sądowego już. Agresywny, straszny typ.
No i przyjechał wynajmujący z papierami, żądając opuszczenia domu, wybuchła awantura i tenże człek, straszny najemca,  przybiegł do mojej znajomej pod dom. Bo wszak ona jest sołtysem i też bierze udział w tym dramacie.
Otworzyła drzwi i wyszła do niego. Oberwała pięścią.
Córki, dobrze, że już dorosłe, musiały ją zasłonić swoimi ciałami i zadzwoniły po policję.
Ona zamroziła się, nie była zdolna do żadnej reakcji.
I tak zastanawiałam się, czemu ona to zrobiła? Mogła zadzwonić po policję, nie wychodzić z domu, bo bycie sołtysem nie zobowiązuje jej do fizycznego nadstawiania karku. Naraziła siebie i córki.
 
Jednak wiem gdzie są korzenie tej decyzji, ona od kiedy czytam jej bloga twierdzi, że nie czuje złości do nikogo.
A ja od początku czuję tę fałszywie dźwięczącą nutę w jej pieśni...

Nie ma oświecenia bez oswojenia zwierzęcia w sobie. 
Nie ma jasności bez ciemności.
Nie ma Anioła bez Diabła.

I nie ma borowika bez szatana :D




PS. Podeprę się jeszcze Aleksandrem Lowenem, który prosto wyjaśnia trudne rzeczy :)
"Jeśli w sytuacji utraty nie czujemy gniewu, to nie możemy również doświadczyć prawdziwego żalu i nie dojdzie do prawidłowej żałoby. 
W naturze ludzkiej leży protest przeciwko cierpieniu, a nie masochistyczne tłumienie tego uczucia. Wydaje się więc dziwne, że w naszej kulturze zasługuje na podziw człowiek, który potrafi po stoicku znieść utratę, nie okazując emocji. Jakąż to cnotą jest tłumienie uczuć? Takie zachowanie zdradza, że ego danej osoby dominuje nad ciałem i nadzoruje je, a to z kolei oznacza, że osoba ta jest pozbawiona pewnego ważnego aspektu człowieczeństwa."
~ Aleksander Lowen „Depresja i ciało”
A filmy poniższe polecam bardzo :)



 




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja tańcząca ze Złością, Prowincjonalna Bibliotekarka

niedziela, 24 września 2023

Małe głupotki Wszechświecie

 

I znów jesień...

Zdaje się była niedawno, potem zima odpłynęła w brudnych szarościach, wiosna mignęła szybciutko, lato zapachniało powidłami z mirabelek i znów kasztany pod nogami się plączą. Kuszą ciepłym, słodkim brązem jak czekoladki. Zbieram, znoszę do domu, rozkładam po kątach, niech dobra energia odkurzy, wygoni i rozświetli cienie.
Poranki są nadal miłe. O 5 rano ludzie jeszcze śpią, ich dusze jeszcze nie wróciły do ciał, jeszcze odwiedzają Dom. Za chwilę wskoczą z powrotem i zacznie się kolejny dzień na planecie Ziemia.

Ale jeszcze jest cicho, szumią drzewa, gadają gawrony, w oddali szczeka pies. Słyszę jak spadają żołędzie i drapią pazurki wiewiórki biegnącej po drzewach. Słońce wstaje, rosa się roziskrza a nad strumieniem jeszcze widać mgłę, cieniutką, magiczną, jak z bajki. 
Idziemy spokojnie, suczki pobiegły przodem załatwiać swoje spraw, a ze mną idą koty: Agatka, Mała i Funio. Funio oczywiście idzie i porykuje gardłowo, jak to on:
- marał, garał, murmał...
Nie jest on kotem bojowym, mimo swoich 8 kilo. Porykując dodaje sobie odwagi, idzie na sztywnych łapkach, z ogonem wysoko, rozgląda się czujnie, gotów zwiać gdy tylko jakieś niebezpieczeństwo wyniucha. Ale idzie. I tak sobie suniemy spokojnie alejkami, aż tu nagle...

- marał, garał, murmał !!!!

Ja i koty zastygliśmy. Z krzaków nie tkniętych europejską ochroną, czyli pięknych, gęstych i bujnych, dobiegł nas koci okrzyk. Funio porykiwał niedbale, a to zawołanie było dźwięczne, mocne, wręcz buńczuczne.

Marał, garał, murmał!- przedrzeźniał ukryty w krzakach intruz, jakby rzucając wyzwanie Funiowi.
Funio stał jak zaczarowany ale Agatka i Mała nie są w ciemię bite. Zaczęły się skradać po cichutku w kierunku buńczucznego acz nieproszonego gościa. Dziewczyny są bardzo terytorialne. 
Wleją mu jak nic- pomyślałam.
Z krzaków wyleciała sójka, przeleciała nam nad głowami i usiadła na gałęziach brzozy. Koty w ogóle nie zwróciły na nią uwagi, ja owszem, bo nigdy z tak bliska sójki nie widziałam.
Agata i Mała już jak węże wsunęły się w krzaki, Funio stoi nadal zamrożony tak, że aż zeza dostał i nagle nad moją głową odezwała się sójka, buńczucznie i szyderczo:

-marał, garał, murmał!

Zaczęłam się śmiać. Funio pogapił się zezem na sójkę, ale go odmroziło i przyszedł poocierać się o moje nogi w celu uspokojenia skołatanych nerwów. Agata i Mała z niesmakiem wysunęły się z mokrych krzaków, niezbyt zadowolone, że nie miały komu wlać. Cały dzień się podśmiewałam z przygody.
Małe głupotki :)

Poszłam do sklepu naprzeciw kupić rzeczy czystościowe do biblioteki. Napakowałam wózek i idę do biura po fakturę. W pokoju siedzą dwie panie przy biurkach w przeciwległych kątach. Patrzę i oczom nie wierzę, jedna w masce! Ale spokojnie pytam: która pani wypisze mi fakturę?

Zamaskowana, aczkolwiek maseczka pod nosem, machnęła ręką, że ona. Podeszłam, a w tym czasie Niezamaskowana wstała i wyszła z pokoju. Wypisałyśmy fakturę, wyjeżdżam na sklep, a tam Niezamaskowana wykłada towary na półki. 
Dawno już nie widziałam nikogo zamaskowanego, nawet z nosem na wierzchu, więc zdumienie,  niedowierzanie oraz złośliwa radość towarzyszyły mi jeszcze jakiś czas. 
I pytanie: czy chora była Niezamaskowana i nie chciała założyć maski, więc Zamaskowana włożyła w celu ochrony. Tylko czemu pod nosem niedbale? Czy też Zamaskowana była chora i zmuszono ją do włożenia maski, więc ją włożyła pod nos w ramach protestu? A może zadziały się tu inne rzeczy, które nawet mi do głowy nie przyszły. Bo dziwaczność już dawno przekroczyła moje granice pojmowania.
Zabawne. Małe głupotki :)


Ostatnio pogadałam z Graszką z Domu pod Bocianem mailowo. U niej się dzieje, u mnie się uspokaja tak się wspieramy ciut. I ona napisała, że jej się wydawało, że ja taka mądra jestem to pewnie mam idealne życie. Wyłuskałam z tego coś miłego dla siebie, że mądra :)
A potem napisałam: moja mądrość wzięła się z mojej głupoty i nadal się bierze.
Każda mądrość bierze się z głupoty, braku wiedzy, błędów, potknięć. 
Czasem jednorazowych a czasem chronicznych. 
Uważam, że trzeba cenić naszą wyjściową głupotę, bo tylko tak dotrzemy do mądrości, a potem znów pojawi się głupota i znów coś odkryjemy, i znów, i znów....
Fajny proces, choć można sobie kolana poobijać :)

Kiedyś w ramach odbetonowywania schematów usłyszałam od Olega Pawliszcze coś, co mną wstrząsnęło, podzielę się:

1. To, co jest odczuwane jako lęk przed nieznanym, jest w istocie lękiem przed znanym, tylko przebranym za niespodziankę.

2.Strach przed bliskością i zaangażowaniem jest w istocie lękiem przed odrzuceniem, który jest świadomością własnej samodzielności.

3. Mania, poczucie osaczenia, to inaczej poszukiwanie przeczuwanej własnej mądrości i zaufania sobie.

4. Przekonanie o własnej niemocy oraz, że może być tylko gorzej, jest w istocie świadomością bezkresu możliwości :)
Dlaczego by nie postawić własnego świata na głowie i nie użyć własnej głupoty do uczenia się?

A zdjęcie poniżej prezentuje twórczość ogródkową mojej mamy, która na własny sposób rozbija swoje betonowe schematy :) I moje też przy okazji!


Pozdrawiam Wszechświecie twoja na tyle głupia by być mądrą, Prowincjonalna Bibliotekarka ;)


poniedziałek, 14 sierpnia 2023

Widzenia, złudzenia, fatamorgany Wszechświecie.

 
Andrea Kowch

Mam pewną znajomą na Fb. 
Organizowała warsztaty z neuroświadomości na które się zapisałam. Trochę roztrzepana, trochę nieogarnięta, ale skuteczna. Warsztaty były super. Ona też była fajna, znajomość została.
Ot, normalna nerwuska jak wiele osób mi znanych, łącznie ze mną.

Niedawno udostępniła posta dziewczyny, u której zdiagnozowano dość późno, bo w dorosłym wieku, autyzm. I okazuje się, że moja znajoma, też w wieku 44 lat dostała diagnozę: autyzm.
Autyzm diagnozuje się w większości u chłopców. Podobno dziewczynki się lepiej z tym ukrywają. Nie moje zdanie, w jakimś artykule podrzuconym przez znajomą przeczytałam. Mówi się też, że autyzm ma szerokie spektrum objawów, tak szerokie, że właściwie czasem trudno ogarnąć. 
Jest tego jakby coraz więcej, spotykam w bibliotece dzieci z taką diagnozą. Są bardzo różne. Ale wszystkie radzą sobie samodzielnie. Oczywista, te najciężej dotknięte, siedzą w domach, do biblioteki nie przyjdą.
Ale o co mi chodzi, autyzm to autyzm. 
Hm...

W tym poście dorosłej już, neuroAtypowej dziewczyny (tak to się teraz mówi, na zdrowych zaś: neurotypowi; trochę jak heterycy i geje czy inne lgtb), była wszakże jakaś pretensja, przytoczę:

"Nie wyglądasz na autystyczną. Normalnie się zachowujesz, rozmawiasz, funkcjonujesz" - słyszałam już milion razy, odkąd zaczęłam mówić publicznie o swojej diagnozie. Ale nikt nie wie, ile napięcia i stresu jest we mnie przed każdym wydarzeniem oraz jak ciężko jest mi z przebodźcowaniem i jak długo muszę wracać do siebie, gdy dane wydarzenie się skończy. Ludzie widzą tylko ten jeden krótki moment pomiędzy.
Mam wrażenie, że większość rzeczy, z którymi się zmagamy, dzieje się wewnątrz nas. Ludzie widzą uśmiechniętego, zaradnego człowieka i nie wierzą, że ma depresję. Widzą zorganizowaną osobę z własną firmą i twierdzą, że na pewno zmyśliła swoje ADHD. I w drugą stronę: widzą kogoś, kto ledwo sobie radzi i mówią, żeby wziął się w garść, nie wiedząc, jak wielką walkę już stoczył i jak wiele wysiłku wkłada w każdy dzień swojego życia. Cała nasza walka, dźwiganie ciężaru codzienności, dzieje się w ukryciu. Ale to nie znaczy, że jej nie ma."

No jest walka, ale czemu wszyscy mają obowiązek ją widzieć?
I skoro ten autyzm daje się ukrywać i nim manipulować, to może jednak nie taka wykuta w skale ta diagnoza lekarska?

Kiedy jej odpisałam:
"Czytałam o tym maskowaniu się kobiet autystycznych, nie różni się to niczym od maskowania się w nerwicach czy depresji czy innych zaburzeniach. Pewnie rzeczy są wspólne dla nas wszystkich. Ja nie mam autyzmu, a nie lubię patrzeć w oczy, nie lubię dotyku obcych, źle się czuję w tłumie, szybko się przebodźcowuję. Czasem dobrze jest nie przywiązywać się bardzo do diagnozy"
Ona odpisała: "O! może masz autyzm, tylko o tym nie wiesz 😉. Autyzm to spectrum. Różne rozłożenie różnych cech, w różnym stopniu, u różnych osób. Ja o swoim autyzmie dowiedziałam się w wieku 44 lat i wtedy zrozumiałam większość mojego dzieciństwa, młodości, problemów emocjonalnych, społecznych, dlaczego nie rozumieliśmy się z moimi rówieśnikami... I wiele innych. To było dla mnie dużą ulgą. Zrozumienie."

Może zrozumienie, a może wygodna ścieżka, bo jest na co zwalić to, z czym się borykam. 

Andrea Kowch

Niedawno obejrzałam wywiad z Dorotą Wellman, którą lubiłam, a obecnie mniej.
„Jestem w wieku po menopauzie i już to powinno ustać. Jeśli ktoś nie ma pojęcia o migrenie, to nie jest tak, że boli tylko głowa. [...] Potworne bóle głowy, jakby rozsadzało mózg. Są jeszcze inne kłopoty, które są związane z migreną: utrata wzroku, wymioty, że aż  cieknie krew z nosa, nie widzisz na oczy i jesteś półprzytomna. To jest ból, którego nie da się opanować."
Taaa...
Migrenę znam. Taką trzydniową, z wymiotami i krwią z nosa też. Kilka razy mąż wzywał pogotowie. 
Ale patrząc na Dorotę dostrzegałam coś więcej. Przedtem widziałam pogodną, zdecydowaną kobietę. I pewnie ma takie kawałeczki siebie. Ale też ta "telewizyjna gadka", to "hiphiphura" zagrzewanie kobiet do walki, te pozytywne komunikaty: bierzcie swoje życie w swoje ręce, walczcie o swoje prawa; to punktowanie niesprawiedliwości różnych, wydaje mi się być kompensacją własnej niemożności, własnej bezsilności. Kiedy na nią patrzę, widzę cierpienie i cień złości pod uśmiechem, w napiętych szczękach, w podniesionych ramionach, w usztywnionym ciele. Ciało nie kłamie.
Sztuczność.
Nie migrena jest tu najważniejsza.

Moje migreny odeszły w czasie terapii, gdy rozwiązałam kilka najważniejszych spraw z dzieciństwa. 
No ale, nie każdy musi, może boleć i można w ten sposób prosić o uwagę oraz wszystko inne co mi brakuje.
Za mocno? Sama nie wiem, to tylko kawałek prawdy o nas. Są inne, całe mnóstwo prawd innych.

Andrea Kowch

Pamiętam, kiedy po latach cierpienia, bólów różnorakich, migren, zawrotów głowy, depresji szeroko pojętej trafiłam do lekarza i on mi powiedział: pani Aniu, ma pani depresję.
Rozpłakałam się.
Z ulgi. Że nie rak, że nie umieram, że nic gorszego. To się leczy, to tylko choroba. I leczyłam.
A potem, kilka lat później, po terapii, po różnych ścieżkach warsztatowych i nie tylko, zrozumiałam.
To nie choroba, to JA. 
Depresja to tylko mechanizm obronny. Ma za zadanie mnie chronić, mnie przede mną. 
Przed wszystkim co robię przeciwko sobie, a czego nie chcę widzieć.
To takie proste teraz się wydaje.
Mimo nawrotów złego nastroju :)
Bo teraz to sygnał, że znów zasuwam w starych, wygodnych rowkach, które mi nie służą. 

Jednak znam osoby, które przyjąwszy diagnozę: depresja kliniczna, rozgościły się w niej na całe życie.
Znam też osobę, która w diagnozie: rak, też się rozgościła, choć już na prostej i zdrowa.
Mówi:
- już nie mogę słuchać, gdy ludzie mówią: wszystko będzie dobrze, zobaczysz. 
Tak mnie to denerwuje i złości, bo może być różnie. Może nie być dobrze!
Odpowiadam, że nikt nie ma złych intencji, każdy chce wesprzeć tak jak umie. Przecież sama tymi słowami wspierała innych ludzi.
Gwałtowne oburzenie:
- ja tak nigdy nie mówiłam!
Zamilkłam, bo kłamstwo było oczywiste. W moją stronę od niej te słowa padały nie raz, gdy miałam problemy z kręgosłupem. Zapomniała?
Ona wspierała jak umiała, ja czasem miałam wrażenie zdawkowości takich słów a czasem niosły pociechę. Ale to jak je przyjmę, zależało ode mnie.

Zawsze ode mnie.

Dziś piszę post bałaganiarski, nie mam zgrabnej konkluzji na zakończenie. Widzę, czuję, spotykam rzeczy różne. Różnych ludzi, różne sytuacje, różne warstwy tego samego, czyli Życia. 
Coś mnie ukłuje, coś mnie posmyra miło, coś zapiecze jak pokrzywa, coś otuli jak mgła na łące.
Żyję.


Andrea Kowch


PS. Marytko, może byś napisała co tam u ciebie?
PS2. Przez Agniechę zaczęłam oglądać przecinki. Niefajne, zero przyjemności, przestaję!
PS3. Piękne są te obrazy, ja w nich widzę spokój mimo burz w około...




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja zawsze, Prowincjonalna Bibliotekarka

wtorek, 25 lipca 2023

Siedem sukienek Wszechświecie

 

Rzadziej piszę, taki czas...
Postanowiłam pooglądać moją rutynę, czy naprawdę ona taka monotonna, marudna i męcząca. 
Bo tak mi się zdawało od dawna. I uwierała mnie ta codzienność utrapiona.
Powtarzalność i brak, właściwie sama nie wiem czego. Chyba nie wiem, a może wiem...?

Pobudka z suczką o 5 rano, cicho zamykam drzwi sypialni, by nie zakłócić mężowi porannego snu. 
Za drzwiami już słychać mojego kocura Funia, z racji wycia porannego czasem nazywanego Ryczołkiem. Ma chłopak głos. Wrzeszczy Funio zatem: otwórzcie bom głodny!! a kotki ( Agata, Milutka i Mała) siedzą cicho i czekają na efekt funiowych porykiwań. Więc otwieram, wpada Funio rycząc: co tak długo?! Za nim spokojnym krokiem wchodzą dziewczyny i pozycjonują się wszyscy w miejscach jedzeniowych. Karmię. 
Suczka Fasola spokojnie czeka na fotelu, aż w kuchni koty się uspokoją. Wsypuję płatki owsiane do rondelka, morwę suszoną i mielony len. Zalewam troszkę wodą, by nasiąkło. Mężowi nastawiam owsiankę zwyczajną na mleku. Narzucam stary, ulubiony sweter na koszulę nocną i w tym momencie Fasola zaczyna podskakiwać wokół mnie. Koty też już stoją przy drzwiach.
Wszyscy idziemy na spacer, choć koty trochę nam tylko towarzyszą i rozłażą się do swoich spraw.
Funiek oczywiście rycząc: to pochodzili trochę i papa :) 
Jesienią i zimą koty odpuszczają spacerki, głupie nie są.

Do mnie i Fasoli dołącza suczka z Sadu, Dziewczynka. Ona zawsze jest radosna, uśmiecham się na jej widok. I wędrujemy po Sadzie i Projekcie. W Projekcie znów uschły drzewa. Piękny 30-letni dąb, dwie 50-letnie brzozy na których jest gawronie osiedle, lipka z boku i akacja.
Unijna ochrona bioróżnorodności przez anihilację trwa.
Ale oddycham i idę spokojnie, bo cóż tu można zrobić? Bitwa nie do wygrania.

Ostatnio idąc pod gawronimi brzozami kichnęłam, tak solidnie. Gawrony spłoszyły się, zaczęły trzepotać skrzydłami i krzyczeć wszystkie na raz. Zrobił się rwetest, spadło na mnie kilka piór i poleciał deszczyk gawronich kupek.
Miałam szczęście, nic nie spadło na mnie. Ot, życie :)
Lekcja: nie kichać pod gawronimi gniazdami gdy mieszkańcy w domu.

Robimy z suczkami kółko i wracam do domu, gotuję owsianki, włączam laptopa i, z czego jestem dumna bardzo, ćwiczę prawie dwadzieścia minut z panem Wytrążkiem na YT. Zaczęłam na początku maja i tylko raz nie zrobiłam ćwiczeń. W nagrodę mam niebolącą szyję, lżejsze, opuszczone barki i co najważniejsze, brak napięciowych bólów głowy. Brawo ja :)

Rutyna. Powtarzalność. Codzienność. Całkiem niezłe miejsce do życia.

Ryczołek :)

Ale płynąc przez rutynę i powtarzalność codzienną dostrzegam również inny strumień powtarzalności i rutyny. Robię kółka i kółka, i znów kółka, jak w zaklętym kręgu. Zawsze takie same. Nie jest to dostrzegalne w taki oczywisty sposób, można tego nie zauważyć, co może nawet wygodniejsze jest.
Ale umówiłam się ze sobą parę lat temu, że będę uczciwa, na tyle na ile się da. Jeśli coś zauważę, to będę się temu przyglądać, a nie odwracać wzrok i udawać, że nie ma. 
Więc sukienki Wszechświecie. 

Ale najpierw wspomnienie: 
Jest późna noc. Leżę w łóżku w sypialni, ale nie śpię. Mam 12 lat, jutro szkoła, ale nie mogę zasnąć. Mama uciekła do stodoły, młodsze siostry leżą tak jak ja, w swoich łóżkach. Nie wiem czy śpią, ale raczej nie da się. Bo pijany ojciec szaleje po domu. Od czasu do czasu otwiera drzwi do naszego pokoju, stoi chwilę sapiąc, a potem zamyka je z hukiem. I zaczyna wrzeszczeć, płakać, krzyczeć, rzucać czymś, kopać meble. Nie rozumiem wszystkiego, ale jedno usłyszałam bardzo wyraźnie:
- bezużyteczne dziewczyny, tylko po latarnię się nadają.
Trzy córki, brak syna.

Wspomnienie jak wspomnienie, mam takich dużo. Gdy się skupię to nawet dogrzebię się do tych dobrych. Ale nie z ojcem. Nigdy żadnego dobrego słowa. Nigdy. Wieczne kłótnie o to, że nie wyglądam jak dziewczyna, tylko w spodniach chodzę. 
- do kościoła byś chociaż spódnice włożyła, jak kobieta wyglądała, po ludzku!
To słyszałam wtedy, gdy już zaczęłam dojrzewać i sama decydowałam, co wkładam.
A lubiłam spodnie. Kiedy mama kupiła mi za bony w pewexie prawdziwe wranglery, to jakbym latała w chmurach z radości. I potem jeszcze bluza dżinsowa wranglera, nikt w klasie nie miał, wow...
A sukienek zero.

I jakoś sukienki zawsze były problemem. Nie nosiłam, nie umiałam sobie ładnej kupić, źle się w nich czułam. W 2018 zauważyłam problem, zauważyłam rutynę w moich działaniach. Zauważyłam stały nurt powtarzalności. Coś jak stare kacie, tak już wykoślawione, że w końcu przestały być wygodne, ale to znajoma niewygoda.
Napisałam.
Projekt Monster

Wtedy też postanowiłam, że może spróbuję jakoś z sukienkami się pogodzić. Ale nie na siłę.
Podejść było sporo. I wszystkie nieudane. Nawet kupiłam kilka sukienek w szmatesie, na allegro. Niby fajne, ale nie nakładałam, w każdej znalazłam jakieś wady. W końcu pooddawałam je.
Ostatnie podejście zrobiłam rok temu.
Zamówiłam w bonprixie tę sukienkę, która jest na zdjęciu na początku posta.
Moje kolory, mój wzór, luźna, cudna po prostu. Kiedy paczka przyszła uradowana wyciągnęłam sukienkę, włożyłam i spojrzałam w duże lustro.

Jeju...okropnie wyglądasz -  powiedziało lustro - fatalna, jeszcze grubsza niż normalnie baba. Nic z tego nie będzie, nie będziesz  małą, śliczną kobietką, ten statek już odpłynął.

Taaaa, tyle lat pracy, czytania mądrych książek, warsztatów, przemyśleń, patrzenia w lustro i mówienia: kocham cię Aniu.
I nic. Odpuściłam.
Echo słów ojca, jak zaklęcie rzucone na małą dziewczynkę, ciągle brzmiało w przestrzeni, choć niesłyszalne.

Aż tu nagle w maju tego roku, zobaczyłam znów tę sukienkę w bonprixie. No nadal ładna, nadal fajna, nadal chcę ją mieć. Głos w głowie zaczął mówić:
- ale ile można? weź się opanuj, już ją mierzyłaś, źle, ciągle i ciągle do tego wracasz i ciągle nie wychodzi, wcale nie musisz chodzić w sukienkach, spodnie wygodne, nie właź z powrotem do tej samej wody, tylko rozczarowanie i przykrość cię czeka..

I Głos tak gadał i gadał, a ja kliknęłam i kupiłam znów tę samą sukienkę.
I przyszła paczka, wyciągnęłam sukienkę z wahaniem, włożyłam ją stojąc tyłem do lustra i chwilę stałam tak, bojąc się odwrócić.
Bój się i rób-  odwróciłam się i spojrzałam na siebie:

- jak ładnie w niej wyglądasz -  powiedziało lustro.


PS. Graszka na swoim kanale na YT: TV Bocian ostatnio poleciła kanał Agnieszki Kozak. Bardzo skorzystałam, nadal się uczę i widzę jak dużo czasu i wysiłku jednak trzeba włożyć, by niektóre rutynowe poglądy w mojej głowie przemeblować. Zwłaszcza, gdy mi je wrzucono do łebka w dzieciństwie. To wszystko jest procesem rozłożonym w czasie.
Ale udaje się, bo kupiłam sobie 7 NOWYCH SUKIENEK w kwiaty i z falbankami, kolorowych jak tęcza i chodzę w nich codziennie.
I nacieszyć się nie mogę :)

PS2. A zaklęcie "bezużyteczności" rozpracuję kiedy indziej, bo to mocna cholera jest :)




Pozdrawiam Wszechświecie twoja sukienkowa i kolorowa Prowincjonalna Bibliotekarka

poniedziałek, 12 czerwca 2023

Dziwny świat Wszechświecie


Wiosna rozgościła się.

Umościła się wygodnie na grządkach z truskawkami. Leniwie opala się na kocyku ze skoszonej trawy. Od niechcenia zapachniała bzami, akacją i czarnym bzem. Szepcze lipom bajki o pszczołach i lipowym miodzie. Koloruje fioletami agrest i porzeczki. Szumi wśród lubczyku i melisy.
Swawoli z młodymi gawroniakami. 
Kolejna wiosna na Ziemi. 
Kolejny obieg wokół Słońca...

Życie płynie w Miasteczku spokojnym nurtem. Powtarzalnym, rutynowym. Latem ten nurt zaburzają turyści w ilościach dużych, ale oni, ze swoją niespokojną energią, nie czują tego podskórnego pływu. Szukają wrażeń, szukają ekscytacji, szybko przelatują przez kościoły, muzeum, ścieżki regionalne. Zaliczają zaguby ze skwarkami nad Bugiem i pędzą dalej. 
Są, ale jakby ich nie było.
Jednak zostawiają po sobie irytację mieszkańców, którym zakłócono spokój zakupów i pogaduszek pod sklepami, czytanie nekrologów na drzewie, delektowanie się ciszą i nudą, ustalonym rytmem pór dnia, tygodnia i miesiąca.

A bibliotece czas stanął. Trzeba tylko pokonać opór zamkniętych drzwi i wchodzi się do bańki gdzie nie ma pośpiechu, gdzie znika czas i zostaje tylko wypełniona ciszą przestrzeń.
I chyba ta cisza niektórym umysłom jest tak obca, że muszą natychmiast ją wypełnić.
Bo inaczej zaczynają słyszeć swoje myśli w głowie, co budzi lęk...
Kim jest ten, który tak ciągle gada i gada w mojej głowie?

Dzięki temu wysłuchuję sporo opowieści różnych. 

Ot na przykład historia o tym, jak rodzina mojego czytelnika uniknęła wywózki na Sybir.
Przed wojną PanM miał trzech kolegów. Dwóch katolików jak on, a trzeciego "ruskiego", znaczy prawosławnego. Generalnie nie lubiano prawosławnych w miasteczku katolickim mocno, ale dzieciaki nie brały sobie tego do głowy. Zresztą mieli wspólnego wroga, żydów. PanM ze śmiechem opowiada jak napadli jakiegoś żydka i pomalowali mu brodę atramentem, albo jak chodzili pod bożnicę i krzyczeli "świnia", bo wtedy żydzi musieli powtarzać modlitwę od początku. Ciekawostka, nie wiedziałam.
Takie młodzieńcze, chłopackie wybryki. Jakoś mnie to nie oburza bardzo, takie czasy były. Minęło. Kiedy przyszli prawdziwi ruscy, kolega prawosławny poszedł na pisarza do nich. I okazało się to zbawienne, choć pogardzano nim za to. Otóż ktoś doniósł na rodzinę PanaM, że wywrotowcy, inteligenci i kułacy. I znaleźli się na liście do wysyłki. Kolega pisarz po cichu zawiadomił PanaM, że sąsiad na nich doniósł i obiecał, że będzie ich przesuwał na liście w dół, aby opóźnić ich wyjazd na ile się da. I robił to przez pół roku, aż wojsko radzieckie odeszło, przyszli niemcy i wywózki się skończyły. Przynajmniej te na Sybir.
Z rodziną sąsiada do tej pory nie rozmawiają.
A ja się zastanowiłam ile rodzin podskoczyło do góry i pojechało na Sybir, by rodzina PanaM mogła pozostać w swoim domu bezpiecznie.
Tak spokojnie się zastanawiam, bo wszystko ma swoje przyczyny i skutki.


A tu historia rodziny PaniE, której babcia z rodziną pojechała na Sybir.
Oni od razu byli na liście, bo mąż babci PaniE pracował w gminie i był w wojsku. Dostali zawiadomienie i kazano im się stawić na plac, gdzie były furmanki do transportu. Babcia PaniE miała dwoje dzieci, syna i córkę. Oboje mali jeszcze, około 5-6 lat, dziewczynka młodsza. Zapakowali się na te furmanki i razem z innymi nieszczęśnikami powieziono ich na stację kolejową. Kiedy przejeżdżali koło kapliczki pojawił się kuzyn z Miasteczka i zaczął namawiać babcię, by oddała córkę do nich. Zajmą się nią, niech ona u nich zostanie. Babcia PaniE tylko mocniej przycisnęła dziecko i twardo odpowiedziała, że nie. Syn, później tata Pani E, mimo fatalnych warunków i głodu nie chorował. Dziewczynka zaś bardzo chorowała przez cały czas zsyłki, delikatna była. Przeszła tyfus, leżała w szpitalu miesiąc. W drodze powrotnej ze szpitala odmroziła sobie stopy. Później już całe życie imały się jej różne choroby. Nigdy matce nie wybaczyła, że nie oddała jej kuzynowi.
A ja sobie pomyślałam, że może gdyby jednak matka ją oddała, to córka miałaby żal później, że ją zostawiła, malutkie dziecko bez mamy...


Czyż nie dziwny świat Wszechświecie?

Na netflixie oglądałam fajny serial o wróżkach. Nie było w nim słodkości, a raczej wojna, wciągnął mnie wymyślony świat wróżek i puków wojujących z ludźmi. Mieli nawet swoją religię, gdzie głównym przedmiotem czci był Męczennik. Mało subtelne, ale to film, co się czepiać.
Główny bohater wszedł do kościoła i nagle zobaczyłam Męczennika...


I zaskoczyło mnie to co poczułam, bo od razu we mnie powstało zniesmaczenie, zdecydowany opór, wręcz obrzydzenie nawet, brrrr...
Zdecydowane NIE, wisielec w kościele, nosz...!
Aż zastopowałm film, tak zaskoczyła mnie moja reakcja i zastanowiłam się nad nią.
Skąd ja to wzięłam u licha?
 Taaaa...no skąd?

I czym się Tamto różni od Tego?


Ano niczym, tylko opowiedzianą historią....

Mójbosze, jednak dziwny jest ten świat....





Pozdrawiam Wszechświecie, twoja zadziwiona poszukiwaczka innych horyzontów, Prowincjonalna Bibliotekarka.