Obserwatorzy

piątek, 30 lipca 2021

Wszechświecie i Szuflandio ma...

 

Upał.
Męczący upał.

Poruszam się wolno. Powietrze zgęstniało. Czuję jak owija się wokół mnie, dotyka skóry wilgotnym, ciepłym liźnięciem. Przykre uczucie. Wpycha się do płuc, zalepia oskrzela, poddusza komórki łaknące tlenu. Wchodzę w tryb oszczędzania energii, wygaszam ekran, usypiam aplikacje, zapadam w letarg...
Przetrwanie...
Czyż nie to jest najważniejsze?
Nie wiem...

"Szuflado ma, kocham i uwielbiam cię, chociaż takiego dna  nie ma nigdzie na świecie!
Ciasnoty twej nie boimy się skutków. Miejsca, że hej! dla wszystkich krasnoludków!"


"Gdy wszystko dla ciebie za małe, za krótkie, swój rozmiar zmień i zostań krasnoludkiem!
Bo gdy się mało do podziału ma, zmniejsza się ludzi i muzyczka gra!"


"Małe jest piękne, każdy z nas to wie. Ale w szufladzie nastroje są duszne.
Gdy serce pęknie, to dlatego, że małe jest często jakże małoduszne!"


Duszne.
Mało.
MałoDuszne...


Nie masz wrażenia Wszechświecie, że wszystko już było?
Wszystko zostało napisane, zobaczone i przeżyte? Tylko czy zrozumiane?
No nic...

"A ty Profesor: siedź i knuj!"





PS. W ten link twoja decyzja wchodzisz na własną odpowiedzialność.
 Jest bardzo dużo niezbadanych skutków ubocznych tego kliknięcia. Nie musisz, możesz nie.
 Wolna wola :)
PS.2. Tekst na niebiesko: piosenka ze ścieżki dźwiękowej filmu Kingsajz. Każdy chyba słyszał, ale czy ktoś dokładnie posłuchał? Wykonanie oryginalne:Majka Jeżowska & Anna Jurksztowicz & Mieczysław Szcześniak, kompozytor: Krzesimir Dębski. Rok: 1987





Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja  zawsze, zmęczona, Prowincjonalna Bibliotekarka.


sobota, 10 lipca 2021

Taniec Różowych Słoni Wszechświecie.

 


Lato rozlewa się po okolicy.
Kiedy wychodzę rano z suczką trochę rozpaczliwie staram się poczuć ten poranny chłód na skórze. Zebrać go jak najwięcej w komórkach mojego ciała, zmagazynować na popołudniowe, kleiste i przypominające brodzenie w ciepłym żelu, godziny. 
Koty całe dnie przesypiają. Wychodzą dopiero późnym wieczorem.
I mnie kusi życie Dziecięcia Nocy.
Mrok, chłód rosy na policzkach i stopach, sen Miasteczka słyszalny w ciszy jak delikatny plusk rzeki płynącej spokojnie. Otwarte niebo z widokiem na Plejady. Godziny wytchnienia...
Ale nieuchronnie muszę, jak nurek, zanurzać się w codzienność.
Coraz większe ciśnienie, opuszczam się coraz niżej...
I coraz dłuższa droga powrotna. Nie ma co igrać z chorobą kesonową....

https://mydigitalsauce.com/

Wczoraj przyszła czytelniczka PaniE, która dość rzadko przychodzi. Ale systematycznie. 
Pogadanki w bibliotece koncentrują się teraz raczej na alfach, omegach i lambadach, bo to jest na tapecie medialnej. Ale tym razem usłyszałam historię inną.

Otóż w styczniu PaniE kładła się spać. To był dla niej trudny czas po śmierci mamy. Miała kłopoty ze snem, wiec kładła się późno. Mąż już spokojnie pochrapywał od dawna, a PaniE, zapaliwszy malutką lampkę, siedziała na łóżku bezmyślnie patrząc w mrok za oknem. Była godzina pierwsza. Dom PaniE jest ostatni na ulicy. Okno wychodzi na pola i łąki. Środek nocy.
PaniE widziała ciemność.
I nagle, w tej ciemności na wysokości oczu PaniE, lekko z lewej, pojawiły się dwa jarzące punkty, wielkości małego jabłka. W pierwszej chwili kobieta pomyślała, że to oczy zwierzaka, ale skonstatowała, że punkty świecą własnym, wewnętrznym światłem. Jasnym, białym. Z lekką otoczką żółci i pomarańczu.
Siedziała jak zaczarowana. Patrzyła na zjawisko próbując dociec: cóż za licho? Światełka znikły, pojawiły się, znów znikły, przesunęły się. Jedno znikło. Potem zapaliło się znów. 
PaniE czuła niepokój, zaciekawienie i niedowierzanie. Światła  jeszcze trochę poświeciły i znikły. PaniE podeszła do okna i starała się dojrzeć coś w ciemności. Ale nic już nie było. Jednak na wszelki wypadek zsunęła roletę. I długo nie mogła zasnąć.
PaniE wie, że ze mną można pogadać na takie tematy. Bo nie z każdym można.


Tymczasem w lutym moja mama z przerażoną miną powiedziała mi: Ania, coś dziwnego było w ogródku...
Obudziły ją o trzeciej w nocy odgłosy z ogródka. Jakby coś biegało, tupało. Jakieś koty warczały i ganiały się po ogródku. Za oknem ciemność, ale mama próbowała coś dojrzeć, bo myślała, że nasze koty biją się z cudzymi. Przed oknem rośnie wielki świerk i zasłania nasz dom od ulicy.
I mama wpatrując się w ciemność, i nasłuchując tego dziwnego warczenia zobaczyła nagle, jak spod świerku wystrzeliły promienie światła, jakby laserowego. Kolor biały. Ułożone jak wachlarz, w równych odstępach. Rozleciały się jak strzałki i znikły. Jakiś kot wrzasnął głośno i zapadła cisza. Kompletna cisza. 
Mama przerażona natychmiast opuściła roletę i wskoczyła do łóżka. 
Cisza trwała do rana, mama zasypiała i budziła się, ale już nie wyglądała. 
Rano wszystkie cztery koty przyszły na śniadanie całe i zdrowe.
Powiedziała mi: czasem lepiej nie wiedzieć...


I jeszcze jedna historia z życia. 
Moja ciotka mieszka na wsi podlaskiej. I ta wieś podlaska mocno w niej siedzi. Jesienią remontowali dach stodoły i wynajęli fachowca. Fachowiec starej daty, po sześćdziesiątce, przyjechał troszkę chory. Zasmarkany i trochę kaszlał. Ale wlazł na dach i przez dwa dni zrobił co należało i to dobrze. Ciotka go karmiła przez ten czas, z wujkiem po robocie sobie troszkę Kopnięcia łosia popili dla zdrowotności.
I fachowiec pojechał. Kilka dni później dowiedzieli się, że człek wylądował w szpitalu i umarł na jedyną, słuszną chorobę. No cóż, przestraszyli się trochę. Jeszcze bardziej się przestraszyli, gdy kilka dni później sami poczuli się źle. Gardło zaczęło boleć, katar się pojawił i gorączki trochę.
Udali się więc do przychodni w Bielsku Podlaskim, która o dziwo, przyjmowała cieleśnie, a nie wirtualnie. I tam usłyszeli: no chyba grypa, ale dobrze byłoby zrobić testy, bo trudno odróżnić.
Na to moja ciotka:
- żadnych testów! Pani nam da antybiotyk i leczymy grypę!
 Jak zrobię test i wyjdzie pozytywny, to ja na pewno umrę! 

Dostali antybiotyk. Wyzdrowieli dość szybko. Ament.
Ciotka mi zaimponowała znajomością własnych lęków...WOW!


Ostatnio czytałam o halucynacjach.
Halucynacje (omamy) (łac.: (h)al(l)ucinatio = majaczenie lub (h)al(l)ucinari = bredzić, majaczyć, śnić) – spostrzeżenia zmysłowe pojawiające się bez wystąpienia zewnętrznego bodźca. 
Znaczy: WIDZIMY CZEGO NIE MA.
Proste.

Ale jest też halucynacja odwrotna.
I to dopiero odkrycie, choć wszyscy znamy to z autopsji, tylko nie mamy o tym pojęcia, że to robimy.
Otóż: NIE WIDZIMY TEGO CO JEST...

Tu link dla zainteresowanych: halucynacja odwrotna

 I takie pytanie mi wyszło:
- skoro widzimy to czego nie ma i nie widzimy tego co jest, TO CO MY WIDZIMY?

Na koniec śliczna piosenka Klinczu.
Piosenka z mojej młodości.
Choć wydaje się nie na temat, jest jednak bardzo na temat Wszechświecie...




PS. Oddam jeszcze, że chyba, może, sama nie wiem, aferka u Jaskółki? spowodowała, że odwiedza mnie sporo więcej ludzi. Nagle wzrosły mi statystyki i tych nowych postów, i starych.
Tak sporo, po 200 odwiedzin dziennie nawet.
Jak na mnie to zawrót głowy :) Witajcie, nawet jeśli tylko przechodzicie :) Nawet jeśli jesteście mruczkami, co nie chcą gadać :)
Dzięki Jaskółko, to ogromnie fajne :)






Pozdrawiam Wszechświecie, twoja zawsze, z miłością, różowa i halucynogenna Prowincjonalna Bibliotekarka.