Obserwatorzy

środa, 13 maja 2020

Złośćććć..wrrrr... Wszechświecie.

Otworzyłam Bibliotekę.
Uwolniłam książki.
Przegoniłam kurz leżący w kątach, rozruszałam osowiałe pająki, domalowałam zielenią listki paproci, dodałam wigoru gruboszowi i dolałam mnóstwo perlistej, żywej wody ogromnym papirusom na półpiętrze. Omiotłam dymem wszystkie zakamarki zatrzymane w czasie kwarantanny, wypełniłam dobrą energią Wszechświata, która pachnie gorzką szałwią i słodkim palo santo.
Usiadłam na kanapie, spojrzałam w głąb długiego korytarza i zapytałam: jesteście gotowe?
Usłyszałam lekkie szelesty poruszających się książek, budzących się ze snu, przeciągających się na półkach, ocierających się o siebie papierowymi okładkami i rozprostowujących grzbiety. Szeptały do siebie i do mnie: jesteśmy...obudziłyśmy się, gotowe...
Poczułam radość i spokój, i ekscytację...



I przyszli ludzie.
Lekko niepewnie stawiający stopy, troszkę się skradający, jakby wchodzili w nowy świat, mimo, że znany, to z obawą, że może jednak zmieniony. Że skoro wszystko wokół przestało być oswojone, to i tu, w bibliotece, też czyha nowe, straszne, niewiadome.
Przyszli też ludzie pogodni, z suniętymi pod nos maseczkami, narzekający na zaparowane okulary, z radością w oczach, że mogą znów dotknąć książki, że biblioteka pachnie jak pachniała, że jest tu tak samo jak było, choć trochę inaczej.
Przyszli też ludzie poważni, smutni ale w jakiś dziwny sposób spokojni. Pogodzeni z tym co jest, zasadzeni jak agawy na pustyni, mocno w suchej, jałowej glebie. Ale tak przystosowani do braku wody, że stało się to ich żywiołem, w tym wzrastają, to daje im siłę.
I przyszli ludzie wściekli...

Na pierwszy rzut oka znajomi, jakby swojscy, tacy jakich znałam wcześniej tyle lat. Starsze panie lubiące pogodne, polskie powieści. Mające swoją rutynę, zaglądające do Biblioteki regularnie, zawsze miłe, zawsze uśmiechnięte...
Teraz uśmiech zgasł. Teraz zza maski patrzyły nieznajome oczy. Niezdarne próby starego maskowania w czystym powietrzu biblioteki spełzały na niczym.

- Bo wie pani, ja to nie mogę patrzeć na tych ludzi bez masek w kościele. Jak można! Idzie drań w masce do kościoła, a potem siada w ławce i ściąga, i tę wstrętną mordę pokazuje. Naraża innych. Wiadomo, że jest ciężko, ja sama ledwie oddycham i się duszę, a ten gnój siedzi i się śmieje...I tak mnie to złości, wie pani...jak można...

Wylewa się złość, pogarda, wściekłość tak bokiem, bez patrzenia mi w oczy, gdzieś w przestrzeń.
Krzywda, ból, lęk, zagubienie, agresja....
Oni są winni. Oni są podli. Oni mi to robią.
Ja tylko chcę, by było tak jak było.
Ja chcę wrócić do MOJEGO świata.

Odczuwam.
Nie biorę, przepływam...
W dziwny sposób współczuję, rozumiem, ale...
NIE.
Nie tędy...

Bardzo jest popularna opowieść o dwóch wilkach.


Kiedyś myślałam, tak jak ten, kto to wymyślił. Że trzeba karmić jednego. Drugiego zamorzyć głodem. Zabić.
Powoli dotarło do mnie, że kiedy zacznę karmić tego dobrego, skazując na śmierć tego złego, stanie się odwrotnie. Ten dobry umrze, ten zły urośnie w siłę. Bo nie wolno zabijać, głodzić, trzymać w klatce, kneblować. To piękne, wspaniałe zwierzęta, stworzone przez Wszechświat. Wszystko jest do czegoś potrzebne. Wszystko pomaga, wszystko jest dobre. Mamy wszystkiego używać. Uczymy się, jak dzieci w piaskownicy. Stawiamy babki z piasku, które albo stoją, albo się rozsypują, kolega czasem nam zabierze wiaderko, więc dostanie szpadelkiem w łeb!

Czasem ktoś przy nas zdejmie maskę i zobaczymy jego śmiejące się oczy...
Czy będzie się śmiał do nas, czy z nas?
Zależy jak zinterpretujesz...Zależy co masz w sobie, co widzisz w lustrze.


Czy namawiam do gniewu, zazdrości i kłamstwa?
Absolutnie nie.
Ale dotarło do mnie, że mam to w sobie.

Nie raz karmiłam tylko wilka złego. Dobry marniał.
Nie raz karmiłam tylko wilka dobrego. Zły marniał.

A kiedy zobaczyłam oba w sobie, nagle oba odżyły.
Złagodniały, ułożyły się syte na łące, między owieczkami.
Wystawiły brzuchy do słońca i przerwały walkę.
Bo one chciały tylko być zobaczone...
Tylko tyle...



 Masz dwa wilki, dbaj o oba dobrze...







Pozdrawiam Wszechświecie, twoja tańcząca z wilkami Prowincjonalna Bibliotekarka.


sobota, 2 maja 2020

Planeta Wiecznej Kwarantanny Wszechświecie


Wewnętrzna emigracja trwała krótko. Nie dam rady.
Bym chciała na dłużej, ale nie wychodzi...

Ogniskujemy teraz często. W ciszy wieczorów, w pomrukach zasypiających gawronów, w delikatnym szumie odpoczywających drzew jest spokój. Przez ten rozgardiasz ludzkich emocji na mieście, z ulgą wchodzę w plątaninę zieleni. Oddycham, wypuszczając z siebie nerwowe, drżące energie strachu, złości, niepewności. Co dzień chodzę do pracy. Może właśnie dlatego, że zanurzam się każdego roboczego dnia w to pole ludzkich emocji, tak bardzo wyraźnie czuję spokój przyrody.
Na zasadzie kontrastu.
Bo kontrast teraz jest głęboki, wyraźny, ostry.

Już jakiś czas temu pogodziłam się z tym, że jestem empatką, wrażliwą, odczuwającą mocniej innych ludzi, przyrodę, otoczenie. Dlatego przez większość życia wygaszałam uczucia, zamrażałam je, by nie czuć. Zbyt dużo danych. Broniłam się jak mogłam. Teraz wreszcie rozumiem, uczę się nie ulegać natłokowi z zewnątrz. Dbać o siebie, ale się nie wyłączać.
Przeżywać Życie, takie jakie przychodzi, ale nie pozwolić się zalać tym, co na zewnątrz.
Być w tym, obserwować, rozumieć.
Nie uciekać, pozwolić przepłynąć przeze mnie emocjom. Kiedy trzeba, płakać, kiedy trzeba, tańczyć, kiedy trzeba, powiedzieć: odejdź...
Tu bardzo pomaga stary, inkaski rytuał rekomendowany przez Tresurę Matrixa...


Oglądając obecny świat przypomniałam sobie wczoraj książkę science fiction, którą czytałam będąc nastolatką, a do której potem wracałam nie raz - "Planeta Śmierci" Harrego Harrisona.
Niepozorna ta książeczka zaczyna się od tego, że na żyzną, pełną życia planetę przylatują koloniści. Zachwyceni bogactwem przyrody budują swoje domy, zakładają osiedla, by mieszkać w tym przepięknym miejscu. Idylla.
100 lat później na planetę przylatuje Jason dinAlt, szuler międzygwiezdny, który w oszustwach wykorzystuje swoje zdolności psi. Czyli empata. Ale to już nie jest ta planeta, co na początku. Koloniści zostali zdziesiątkowani, żyją w zamkniętych, otoczonych murami pod prądem, miastach. Każda roślina wokół miast jest trująca na dziesiątki sposobów, każde zwierzątko, owad, bakteria zabijają ludzi na wiele sposobów. Wszystko co ma zęby, ostrzy te zęby na ludzi...Wojna.
Przejazd z miasta do miasta tylko w opancerzonych wozach, w specjalnych kombinezonach i z bronią. Jason od początku czuje, że coś jest nie tak. Odbiera złość, niepokój, agresję. Chwilę mu zajmuje zrozumienie tego, co naprawdę się dzieje. A kiedy na skutek różnych zdarzeń ląduje bezbronny za murem, orientuje się, że przyroda jest zabójcza tylko wokół zamurowanych miast, im dalej od nich, tym bezpieczniej, spokojniej, łagodniej. Właściwie reszta planety jest nadal żyzna, piękna i łagodna.

I nagle rozumie...

Cała przyroda na planecie jest empatyczna, jest jak odbiornik wysyłanych od ludzi emocji i dostosowuje się. I tak to koloniści własnymi myślami i emocjami, stworzyli sobie wroga...

I cóż ty na to Wszechświecie?

Bo mi dzwoni dzwoneczek i takie jakieś czerwone światełko mruga....

Bakterie, wirusy, wiatr, ogień, woda...
System obronny naszej planety. Sami go aktywowaliśmy.
Nam się zdaje, że to nasze działania, tak, zgoda, ale każde działanie poprzedza myśli, intencja, emocja. To my poruszamy energię, to my ja pchamy tam, gdzie ona według nas ma płynąć.
Tylko słabo z nawigacją u nas. 

Ostatnio przyszła do nas PaniS, nasza sprzątaczka. Opowiedziała mi jak wieczorem jej mąż, spojrzał na nią i powiedział, że ona jakoś dziwnie wygląda i czy dobrze się czuje? PaniS skupiła się na sobie i wyszło jej, że jakoś ją palą uszy i policzki, a ręce i nogi ma lodowate. Ale ogólnie to w porządku. Mąż jednak zaniepokojony, wrzucił te objawy do Googla i wyszło: STRES.
Taaaa.....
I dopiero jak żonie powiedział, że jest w stresie, to ta poczuła, że coś nie tak i wyszła pochodzić wokół domu, by trochę się uspokoić. 

Kiedy zaś siedzieliśmy przy ogniu spokojnie, przyplątała się niedaleka sąsiadka, która zjechała z pracy w Belgii i ugrzęzła w Polsce teraz. Zachwyciła się sadem, tulipanami dzikimi, tą naszą cudną gmatwaniną zieleni, która robi co chce sama, tylko trawę mąż  kosi...Popłynęły zachwyty, a po chwili dodała: ale ja bym te chaszcze wycięła, tam bym przerzedziła, tu bym zrobiła większe miejsce na grilla, a to drzewo to zasłania...
I po ptakach, zniszczyła by to, co ja zachwyciło...





I tak ogarniam dzisiaj sobotę, wstawiam pranie, gotuję obiad, sprzątam kuchnię i te myśli są ze mną...
Więc dzielę się. 
Bo będą inne wirusy, są inne choroby, co raz coś wyskoczy...
Czy już zawsze będziemy się zamykać? Kwarantannować? Bać się i straszyć? 
Wynajdywać sobie wrogów?
Bo może się zdarzyć tak, że nasza planeta w Kosmosie, przez jego innych mieszkańców zostanie przemianowana z Ziemi, na Planetę Wiecznej Kwarantanny.

I będziemy tam tematem żartów zwanych sucharami ;)

Ps. Jeszcze jeden smaczek z zaleceń Biblioteki Narodowej. Mam mieć oddzielny pokój na wypadek gdybym wyczaiła wśród czytelników lub pracowników chorego. I mam tego biedaka odłowić i tam wsadzić. I zadzwonić po sanepid czy policję. I mam go tam przetrzymać, aż oni się zjawią. Ja, bibliotekarka, taką mam moc, no niech przy mnie ktoś tylko kichnie ;) 
Nadal myślicie, że wszystko z nami w porządku?

Ps2. Uważajcie jak idziecie do biblioteki, wszystkie w kraju dostały te zalecenia, ktoś może je wziąć na poważnie!





Pozdrawiam Wszechświecie, twoja ninja/panda, sygnalistka wirusa, Prowincjonalna Bibliotekarka ;)