Witaj Wszechświecie. Czerwiec dobiega końca, a ja jakoś opadam z sił. Wiosna wybuchająca zielenią, życiem, świergotem, kolorem, wyczerpała moje zasoby energii. Bo zachwyt jak okazało się, też kosztuje. Bycie w przestrzeni rodzącego się Życia, pożerającego zachłannie pisklęcia, kwitnienia, zapylania i owocowania wymaga sporej siły. Trzeba płynąć z tą rwącą rzeką. Umieć się jej poddać, nie przejmować się wirami, progami, kamieniami, silnym prądem. To zawsze trudne dla mnie było. Nadal jest, choć, jak wiesz Wszechświecie, ćwiczę te spływy. Na razie małe kawałki.
Kiedyś na medytacji prowadząca prosiła byśmy wyobrazili sobie, że biegniemy...biegniemy jak szalone, roześmiane, beztroskie dzieci. Biegniemy po kamieniach wzdłuż rzeki. Stawiamy mocno i pewnie stopy, przeskakujemy, odbijamy się, śmiejemy się i pełni radości biegniemy na wzniesienie nad rzeką...Tam rozpędzamy się jeszcze bardziej, odbijamy się od ziemi i skaczemy do rzeki.....
Biegłam, biegłam radośnie, udało mi się pewnie po kamieniach stąpać. W mojej głowie uczestnicy warsztatów biegli obok mnie. Ale jak dobiegliśmy na wzniesienie, oni skoczyli, a ja nie...Ja się zatrzymałam...BO NIE UMIEM PŁYWAĆ. Wiedziałam, że medytuję, wiedziałam, że w wyobraźni można wszystko, ale przekonanie w mojej głowie, ograniczyło mój wybór w wyobraźni. Stałam na tym wzniesieniu i chciałam skoczyć. Ale jak? Nie umiem pływać. I przyszło rozwiązanie. Wyobraziłam sobie nadmuchane, kolorowe koło ratunkowe wokół mojej talii. Poczułam się pewniej. I skoczyłam. Pamiętam uczucie spokoju, radości i dumy gdy woda zamknęła się nade mną. Bo sobie poradziłam. Bo znalazłam sposób.
Wychodzi na to, że każdy po swojemu kombinuje jak ogarnąć tę Rzekę. Kiedyś, na początku drogi myślałam, że jest jakiś magiczny sposób dla wszystkich, że jest jakaś konkretna, wytyczona droga i zestaw przepisów. I jak to ogarnę, przyswoję, przećwiczę to już nigdy nie zabłądzę na bagnach i nie będę się bać. Okazało się, że nie ma takiej drogi, nie ma takich przepisów, nie ma wytycznych, nic nie ma...Jestem tylko JA i moje decyzje. Ja i moje reakcje. Jestem Ja i ty Wszechświecie.
A my to Jedno.
W ramach zmiany planszy życiowej, bo troszku mi się przejadła ta, która aktualnie była rozgrywana, wybrałam się z Mążem na krótką wycieczkę. Kocham skanseny. Zwiedziliśmy ich już całe mnóstwo. W takich miejscach czas się zatrzymuje, zawraca, skręca...czasem nawet go nie ma. Wchodząc do starej, drewnianej chałupki czuję czasem Obecność, cień Życia, które tam było. Muśnięcia serc ludzi, którzy w tych domach kochali, śmiali się, radowali, cierpieli, nienawidzili, rodzili się i umierali. Delikatne, jak muśnięcia motylich skrzydeł, cienie emocji wplecione w siatkę naszej rzeczywistości. Bo wszystko jest tkaniną utkaną z energii i to jest prawda.
Wchodząc do tych domów czuję również przynależność, swojskość, poczucie bycia we właściwym miejscu. Spokój i radość, czasem tęsknotę. Może żyłam w takim domu w poprzednim Życiu? Tak mi mówi serce. Byłam szczęśliwa w takim domu. Może kiedyś się dowiem....
Mimo tylko trzech dni wyrwanych lekko rozpaczliwie z obecnej rzeczywistości, zwiedziliśmy sporo. Padając jak betki pod koniec dnia na kwaterze. Bieszczady są piękne. Bardzo. Szczególnie podoba mi się ubrany w błękity, szarości, niebieskości horyzont. Rozmywające się kolory coraz dalszych wzniesień. Parujące po deszczu poranne lasy, z mgłą odrealniającą i dodającą tajemniczości. Magiczna kraina.
Cicho szepcząca o przeszłości. Tak jak wszędzie, czasem radosnej, czasem smutnej, czasem szczęśliwej, czasem przeraźliwie strasznej.
W Sanoku jest muzeum Ikon. I muzeum Beksińskiego. Kocham malarstwo, mając do wyboru ikony i Beksińskiego, wybrałam ikony. Mimo zdecydowanego dystansu do wszelkiej maści religii.
Jednak religijna sztuka ludowa chwyta mnie za serce, widzę w niej, pomijając treści ryjące beret, prawdę. W naturalistycznych, pisanych sercem dziełach malarzy, rzeźbiarzy, poetów ludowych jest samo sedno bycia człowiekiem. Miłość, tęsknota za prawdziwym Domem, nadzieja. I tego religiom nie udało się zniszczyć. Bo prawda sama się broni, jest wpisana w nasze serca.
Beksiński natomiast mnie przeraża. Bo w jego obrazach jest też prawda. Też kawałek prawdy o nas. Niektórzy z nas wybierają taką prawdę jak na jego obrazach i żyją w niej. Sama przez dłuższą chwilę byłam w takim świecie. I nigdy nie chcę tam już wrócić.
Ikony były fajne. Czasem śmieszne. Czasem bez polotu. Czasem ładne. Czasem nabazgrane. Czasem miały to coś. Czasem nie. Ale i tak wszystko zależy od patrzącego. Każdy, zależnie od tego co ma w sobie, odbierze sztukę w indywidualny sposób.
Chodził z nami przewodnik, młody chłopak. Trochę się rozgadał w końcu, nawet o Beksińskim, bo widać było, że zafascynowany nim jest.
Opowiedział też nam ciekawą historię.
Otóż na Borneo, wśród pierwotnych plemion, razem z ich animistycznymi wierzeniami w potęgę lasów, wulkanów, morza, kwitł kanibalizm. Z pewnością miał też jakieś korzenie w wierze, że zjadając wroga przejmuje się jego siłę. Może coś innego. Jakoś to ludzie tam wymyślili, zracjonalizowali, wpletli w system wierzeń, uczynili stylem życia. W sumie też w środowisku, gdzie białko trudno znaleźć w większych ilościach, taki sposób też działa. I tak trwało to wieki....
ASZ tu nagle...misjonarze.
Przyjechali, dowiedzieli się o kanibalach i dawaj ich zbawiać :-)
Bo jak to tak, zjadać ludzi. Wytłumaczyli starszyźnie i szamanom, że to olbrzymi, niewybaczalny grzech. I ich Bóg, który jest najpotężniejszy na świecie, za taki grzech nie da przebaczenia. Za takie coś tylko Piekło. Wieczne cierpienie, kotły z wrzącą smołą, diabły, męki piekielne. Jednak, ponieważ Bóg jest miłosierny, to skoro oni nie mieli świadomości, że to grzech, bo dopiero teraz się dowiedzieli, że PRAWDZIWY I JEDYNY BÓG jest, to konsumpcja wrogów wcześniejsza i nieświadoma będzie wybaczona. Ale jak już wiedzą i zjedzą, to koniec. Męki piekielne na zawsze.
Szamani i starszyzna stanęli przed ciężkim wyborem. Odpowiedzialni byli wszak za całe swoje społeczności. Pojawili się jacyś ludzie, którzy mówią o jakimś potężnym Bogu, wiedzą więcej, mają jakieś dziwne sprzęty, ubrania, zdecydowanie wiara w tego Boga daje moc. Co robić? Bóg wygląda na potężnego. Może ich załatwić na cacy. Ale też trudno porzucić własnych bogów, własne wierzenia, które są jak druga skóra.
Więc szamani wymyślili.
Zjedli misjonarzy :-) By przejąć ich siłę. I skoro Bóg misjonarzy w tym momencie ich przeklął i skazał na Piekło, postanowili urządzić się w tym Piekle i zaczęli dodawać cześć Diabłu, właścicielowi Piekła.
A swoim współplemieńcom nic nie powiedzieli. Bo jak nie wiedzą, to są bezpieczni. I mogą dalej żyć w bezpiecznym świecie z konsumpcją wrogów, po opieką swoich bogów.
Zadbali o siebie i swoich.
I tak słuchając tego przewodnika i tej śmiesznej w sumie historii, przypomniałam sobie moją medytację ze skokiem do wody i moim kółkiem ratunkowym. Nie ma wytyczonej dróżki, każdy sam musi znaleźć swoją prawdę. Swój sposób. Nasze wybory :-)
Wszyscy jesteśmy kanibalami o gołębich sercach :-)
Czasem Wszechświecie jednak zjemy misjonarza :-) W szczytnym celu nawet :-)
Aczkolwiek nie zapominając też o sobie i swoim komforcie.
A to jedyna ikona, która trafiła mi do serca...Jedyna z trzystu... :-)
Miłego dnia Wszechświecie, twoja Prowincjonalna Bibliotekarka z miseczką owsianki na mleku :-)