kadr z filmu: Godzilla- król potworów |
Trochę ogłuszona, trochę wyrzucona z rzeczywistości, idąc po korytarzu oświetlonym
czerwono-niebieskim, zimnym światłem, podpinałam powoli i niechętnie kabelki rzeczywistości.
Jeszcze część mojej świadomości była w świecie Godzilli i Mothry, jeszcze przeżywałam bitwę potworów o czułym i nieczułym sercu. Jeszcze byłam dziewczynką ratującą świat.
Ale wyścielony miękką wykładziną korytarz, z każdym moim krokiem, nieuchronnie prowadził w mój świat. Ten realny.
Zapach popkornu, kawy, zapach kurzu, zapach setek ludzi przeżywających emocje w bezpiecznych, kinowych fotelach...Magia kina.
Wyszłam z ciemnego holu w ostrą jasność. Kontrast zmusił moje oczy do mrugania. Słońce zajrzało do galerii przez szklany dach i wpięło mi ostatni kabelek rzeczywistości, który wlókł się za mną zapomniany jakby przypadkiem.
Rozejrzałam się.
Jestem TU.
Wokół mnie ludzie wędrowali na dół, w górę, w prawo i lewo. W ostrym świetle byli jak barwne, lekko rozmywające się plamy.
Zaaferowani, pędzący gdzieś. Zapatrzeni w wystawy, albo pod nogi, albo z wzrokiem utkwionym
w dal. Nastolatki z nieodłącznymi komórkami, zadziwiająco wprawnie ogarniające rozmowę z kolegą obok i rozmowę w sieci. Raz tu, raz tam...
Skaczą po warstwach naszego świata z lekkością konika polnego.
Zjechałam niżej, zamówiłam makaron z warzywami na wynos i usiadłam wśród zgiełku, rozmów, pośpiechu.
Mam morze czasu. Pozwoliłam rzeczywistości płynąć obok...
- śliczna ta sukienka...
- nie wiem, czy powinnam kupować tę torebkę...
- czy ty nie możesz jeść nie brudząc się...
- kompletnie nie wiedziałem co robić, wiatr rozwiał mi włosy i miałem przedziałek na środku...
- jutro miałam iść zrobić paznokcie, ale plany mi zepsuła ta zołza z pracy...
Brzęczyk zabrzęczał. Odebrałam mój makaron i lawirując między stolikami, trochę ciężko, poszłam do schodów. Chciałam już być w domu u siostry. Z jej pięcioma kotami.
W ograniczonej przestrzeni, gdzie miękki tupot kocich łapek zagłuszał potok ludzkich myśli, wytłumiał szum samochodów za oknem, spowalniał bieg czasu, napędzanego przez niespokojne umysły.
Wielkie, nieustannie w ruchu obrotowym wejście, zawsze powoduje u mnie zawrót głowy
i niepewność. Muszę się skupić, by wejść i wyjść nie rozbijając sobie głowy o szybę.
Z lekko mdlącym uczuciem wyszłam na zewnątrz i uderzył mnie upał.
Stanęłam w cieniu, kładąc rękę na żołądku, by go uspokoić...
I wtedy go zobaczyłam.
Ludzie płynęli wielobarwnymi strugami we wszystkie strony. Kolory były w ruchu, upał oplatał, oblepiał ciała jak niewidoczna, klejąca substancja. Spowalniał, przytrzymywał, przyczepiał stopy do asfaltowej nawierzchni.
A on szedł spokojnie. Równym, spacerowym krokiem. Niespiesznie. Spoglądając na otaczający świat, jakby go widział po raz pierwszy. Za zaciekawieniem, z dystansem.
Spojrzał na niebieskie niebo z białymi chmurkami. Spojrzał ma drzewa zamarłe w żarze.
Na rzekę płynącą w betonowym korytku, rzucającą złote refleksy na twarze ludzi.
I szedł dalej...
Ubrany w ciepłą, wełnianą kurtkę w brązową kratkę. Na głowie miał czapkę i nasunięty na nią kaptur. Na rękach szaro-czarne mitenki. Czarne bojówki, wysoko sznurowane glany z których wyglądały solidne, ciepłe, szare skarpetki. Niewielki, czarny plecak.
Pod blond grzywką wysuwającą się spod czapki patrzyły jasnoniebieskie oczy. Wyraźne i duże na tle brązowej, ogorzałej twarzy. Rozwichrzona, jasna broda ukrywała jego wiek, ale lekkość ruchów należała do młodości.
Wśród ludzi przepływających i rozmywających się przed moimi oczyma, on był wyraźny, jakby realniejszy, jakby malowany hiperrealistycznym pędzlem. Jakby był BARDZIEJ.
Ludzka rzeka omywała go jak kamień w wodzie. Ludzie przesuwali po nim wzrokiem, bez emocji. Jakby go nie było.
A on spokojnie szedł, rozglądał się, zwiedzał i oddalał się...
Nadal jednak hiperrealny, nadal kontur jego ciała miał aż ostre krawędzie...
Z lekkim wzdrygnięciem i dreszczem wróciłam do siebie. Poczułam znów upał, żołądek, ciężkość nóg. Zapach makaronu z pudełka, zapach spalin, szum samochodów.
Postać wędrowca jeszcze mignęła mi w oddali, w tłumie przy przejściu przez ulicę.
I znikł.
Poszłam do domu i kotów.
Moja dwunastoletnia siostrzenica powiedziała mi, że boi się i nie lubi sama chodzić po ulicach.
Bo ma wrażenie, że wszyscy na nią PATRZĄ.
Odpowiedziałam jej, że nie.
Nikt na nią nie patrzy.
Tak naprawdę, nikt jej NIE WIDZI.
Jest niewidzialna.
Tak jak ten Podróżnik w Czasie.
źródło- internet |
"...A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.
Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie."
Piosenka o końcu świata- Czesław Miłosz.
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja zmęczona upałem Prowincjonalna Bibliotekarka.