Wiatru nie sieje Fasola, choć czasem puści jakiegoś cichutkiego bączka :)
Rano budzą mnie ptaki w karmniku.
Staram się dostarczać różnych ziarenek, więc grzebią wybierając jak najsmakowitsze. Stukają dzióbkami, grzebią czasem jak kury, gadają i furkoczą skrzydełkami. Najwięcej jest sikorek i wróbli ale też inne maluchy zaglądają. Choć bywa, że przyleci na przykład grubodziób. Do tej pory grubodzioby przylatywały mniejsze, wielkości gili, ale ostatnio przylatuje chyba pradziadek wszystkich grubodziobów, wielki jak pół gołębia.
Gołębie też się pojawiły. Para grzywaczy przylatuje i pasie brzuszki. Potem odbywają sjestę na czeremsze. Są miłe i spolegliwe ale duże, więc cała reszta ptaków czeka, aż gołębie się najedzą.
Rano budzą mnie ptaki w karmniku.
Staram się dostarczać różnych ziarenek, więc grzebią wybierając jak najsmakowitsze. Stukają dzióbkami, grzebią czasem jak kury, gadają i furkoczą skrzydełkami. Najwięcej jest sikorek i wróbli ale też inne maluchy zaglądają. Choć bywa, że przyleci na przykład grubodziób. Do tej pory grubodzioby przylatywały mniejsze, wielkości gili, ale ostatnio przylatuje chyba pradziadek wszystkich grubodziobów, wielki jak pół gołębia.
![]() |
To zdjęcie cyknął mąż :) |
Gołębie też się pojawiły. Para grzywaczy przylatuje i pasie brzuszki. Potem odbywają sjestę na czeremsze. Są miłe i spolegliwe ale duże, więc cała reszta ptaków czeka, aż gołębie się najedzą.
Dużo przylatuje podlotów sikorek i wróbli, razem z rodzicami. Są już samodzielne, ale jeszcze czasem mama czy tata podkarmią dzieciaka. Łatwo je rozróżnić, bo młode mają kolory jaśniejsze, wzory rozmyte i w ogóle są takie okrąglutkie, czyściutkie, pulchniutkie i puszyste. Nówki sztuki. Tymczasem rodzice są potargani, smukli jak charty, niedomyci i zaaferowani bardzo. Wcale się nie dziwię, czasem lata za nimi czwórka a nawet piątka dzieciaków. Rodzicielstwo to jest trudna i wyczerpująca praca Wszechświecie.
Młode czują się dobrze w moim karmniku, wiedzą, że tu spokój jest, a koty za oknem są normą. Normą, która im nie grozi niczym, choć czasem postraszy :)
W poniedziałek lało, więc młody podlocik sikorkowy usiadł na karmniku i siedział tam z 15 minut czekając chyba na ustanie ulewy. Ale nie przestało, więc musiał w końcu się zmoczyć...
Na spacerze porannym z suczką zbieram owoce i co mi tam wejdzie w oko, na kompot. W Projekcie posadzili agrest, truskawki, borówki i porzeczki. Pytanie dlaczego najpierw zniszczyli te, które już były w sadzie od lat? Któż ogarnie unijną ochronę bioróżnorodności? W Sadzie nic nie miało certyfikatu odpowiedniego, w Projekcie każda roślinka go ma, podobno....
Więc korzystam z prawnie zaklepanych owoców o które nikt nie dba. Gotuję nam pyszny kompocik i drę się na męża po południu gdy wrócę z pracy, bo nie pije a powinien :) A przecież zdrowo!
I tak spokojnie żyjemy, mniej więcej.
A tymczasem niedawno umarła sąsiadka mojej mamy, Jaśka.
Taka sąsiadka niespecjalnie miła i zaprzyjaźniona. Wiecznie skrzywiona, mało kontaktowa, nietowarzyska. Mama jej nie lubiła za bardzo. Ot pogadały przez płot, ale tylko tak z obowiązku społecznego. Niby się pouśmiechały, niby o pogodzie i warzywach, ale bez przesady...
Mama często w rozmowach z nami ją obgadywała: a, że Jaśka to czy tamto... I tak sobie żyły, aż Jaśka umarła. Każdy umrze, to jest pewne. Jakoś mnie to bardzo nie obeszło, bo i czemu miałoby?
Taka sąsiadka niespecjalnie miła i zaprzyjaźniona. Wiecznie skrzywiona, mało kontaktowa, nietowarzyska. Mama jej nie lubiła za bardzo. Ot pogadały przez płot, ale tylko tak z obowiązku społecznego. Niby się pouśmiechały, niby o pogodzie i warzywach, ale bez przesady...
Mama często w rozmowach z nami ją obgadywała: a, że Jaśka to czy tamto... I tak sobie żyły, aż Jaśka umarła. Każdy umrze, to jest pewne. Jakoś mnie to bardzo nie obeszło, bo i czemu miałoby?
Ale przyjeżdżam do mamy no i muszę jednak wysłuchać całego dramatu jak to z tą śmiercią Jaśki było.
I co ja słyszę?
-Jasia to, Jasia tamto....
I co ja słyszę?
-Jasia to, Jasia tamto....
Jasia????
Dobra, nagła zmiana frontu, spokojnie. Moja mama nie raz mnie zadziwiła.
Do rutynowych składników odwiedzin należy wizyta na cmentarzu i obchodzenie grobów rodziny. Porządkowanie ewentualne i zniczyk. I co się okazuje? "Jasi" grób wszedł do programu wycieczki...
Muszę powiedzieć, że zastanawiające. Aczkolwiek znajome.
Bo przecież w naszym społeczeństwie źle się o zmarłych nie mówi...
Tak czasem by człek chciał, ale gryzie się w język, bo wszak świętej pamięci...
Ale Wszechświat czasem człeka zamiecie i postawi w sytuacji, gdzie jakby to powiedzieć, własną hipokryzję człek zobaczy, albo raczej własną niemożność i strach, przed byciem prawdziwym. Oczywiście można to pomalować, dodać aureolę i postawić zniczyk. Ta opcja zawsze istnieje.
Ale mnie Star vel Marylka te lekcję dała i postanowiłam jednak uszanować tę dość trudną dla mnie przygodę.
Dodam tylko, jeśli ktoś jeszcze nie wie, ja tu swoje opinie piszę. Autorskie. I stanowczo nie odpowiadam za to co one budzą w ludziach, bo każdy inny jest, a ja nie wiem jaki ;)
Więc Marylka pojawiła się na moim blogu trochę przed covidozą. Sama, z torbą pełną pochwał, zachwytów, miłych słów. A ja na to jak lep jestem. I to było takie miłe, zawstydzające, ale jednocześnie tak mile łechtało to tu, to tam. I wydawało mi się, że taka dusza podobna do mnie trafiła, jak wiele innych przed nią. Dostałam zaproszenie do zamkniętego bloga z uwagą, że tam tylko najulubieńsi Marylki są (znaczy ja też). Ach jak miło, bo i moi ulubieńcy tam byli. Było fajnie, pomogłyśmy sobie przetrwać pandemiczny idiotyzm wspierając się i podając sobie informacje z różnych źródeł, co pomagało jeszcze bardziej, bo świat zwariował. Jedyną rzeczą, która wtedy zwróciła moją uwagę, było to, że jedna z nas była trochę nie z tej bajki. My nie chciałyśmy zastrzyków, ona była w pełni za nimi.
I zauważyłam, że Marylka strasznie po niej jedzie. Tak niby nic, ale robiła dziurki. Spore. Zastanawiałam się, kiedy ta dziewczyna odejdzie, bo więcej już nie zniesie. I tak długo to znosiła.
W końcu odeszła, wybuchła z tego powodu awantura, że zdrajczyni. Całe przedstawienie skrzywdzonej i oszukanej Marylki.
I wtedy coś mnie tknęło. Ale nie za mocno. Bo ja w domu rodzinnym przywykłam do dramatów, cierpienia niewinnego ofiar, wielkich przedstawień bycia nieszczęśliwym. Dla mnie to normalka.
Jednak w czasie choroby Wspaniałego otworzyły mi się oczy szeroko.
...nawet lekarze mówią, że takiej miłości jak nasza to nigdy nie widzieli....
To wszystko jest o Marylce. Ta scena należy do jedynej królowej dramatu.
Tu nie ma miejsca na nikogo innego.
Moje ciało od dawna mnie już informowało o tym, nie mogłam wchodzić na bloga, czułam niechęć, opór przed kliknięciem. Ale nic nie docierało, bo przecież ona w takim trudnym momencie życia, żałoba, sama chora, a niby przyjaciółka...Ach hipokryzjo moja kochana. Zasłoniłaś mi oczy przed prawdą bardzo skutecznie.
Tu nie ma miejsca na nikogo innego.
Moje ciało od dawna mnie już informowało o tym, nie mogłam wchodzić na bloga, czułam niechęć, opór przed kliknięciem. Ale nic nie docierało, bo przecież ona w takim trudnym momencie życia, żałoba, sama chora, a niby przyjaciółka...Ach hipokryzjo moja kochana. Zasłoniłaś mi oczy przed prawdą bardzo skutecznie.
W końcu przestałam pisać. Przestałam zaglądać. Gdy czasem zajrzałam kolejny dramat się przetaczał i wyrzucał mnie z bloga, aż w końcu Maryla zauważywszy, że nie komentuję i nie zaglądam, wyrzuciła mnie bez słowa na stałe. Nie karmiłam...byłam zbędna.
Najpierw pomyślałam, że mogłaby napisać choć do widzenia, ale potem stwierdziłam, że dobrze się stało, bez dramatu :)
Właściwie czemu piszę o tym, można pomyśleć, że szkaluję osobę, która już się nie obroni. Nie, wcale nie, piszę co Ja widziałam. Co czułam, jak odebrałam całą przygodę z Gwiazdą. To tylko moje.
Najpierw pomyślałam, że mogłaby napisać choć do widzenia, ale potem stwierdziłam, że dobrze się stało, bez dramatu :)
Właściwie czemu piszę o tym, można pomyśleć, że szkaluję osobę, która już się nie obroni. Nie, wcale nie, piszę co Ja widziałam. Co czułam, jak odebrałam całą przygodę z Gwiazdą. To tylko moje.
Znałam ją tylko internetowo i nie aspiruję do nieomylności.
Kiedy zastanawiałam się, czy powyższe napisać, Oleg Pawliszcze napisał u siebie na FB:
Miej zaufanie do swojej omylności.
Toteż postanowiłam mieć.
Widzę co widzę, czuję co czuję, nawet jeśli z dystansu potem wyda mi się to inne, to w tym momencie, tak jest dla mnie i już.
Miej zaufanie do swojej omylności.
Toteż postanowiłam mieć.
Widzę co widzę, czuję co czuję, nawet jeśli z dystansu potem wyda mi się to inne, to w tym momencie, tak jest dla mnie i już.
Maryla często siała wiatr, bo lubiła zbierać burze.
A ja lubię patrzeć na burze z bezpiecznego miejsca.
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja omylna całkiem, Prowincjonalna Bibliotekarka
ptaki dają mnóstwo radości, kiedy tylko zacznie się im przyglądać. tak samo jak spacery w zielone po materiał na kompocik. ładnie wygląda.
OdpowiedzUsuńmarylków nie brakuje na świecie. wampir energetyczny - pożre wszystko, co mu wrzucisz, a jak przestaniesz podsycać, to szuka innych źródełek.
Kompocik też dobrze smakuje posłodzony miodem. Zadziwił mnie rumianek, daje taki lekko słodki smak i zapach.
UsuńTaki wampir też jest bardzo biedny czasem, to widać jeśli wiesz jak patrzeć. Ja tam też widziałam wielką rozpacz bardzo głęboko pogrzebaną. Ale to nie oznaczało, że stanę się krwiodawcą...
Każdy musi sam ogarniać swoje życie.
Wspomniałaś ten ohydny czas szaleństwa 19 i także przypomniałaś mi fakt, gdy mądra skądinąd kobieta pouczała, jak to nienaszprycowani zarażają tych drugich [ co to ochronę przecież mieli] i wówczas pozwoliłam sobie napisać w komentarzu, żeby chociaż tutaj, w blogosferze nie robić podziałów i nie podsycać nienawiści, a w zamian wrócić do książki do biologii z klasy 4 SP i przypomnieć sobie o sposobach rozprzestrzeniania tegoż drobnoustrojstwa. Beton zapanował wtedy. I mniemam, że wciąż jeszcze, mimo, że naukowcy już oficjalnie podali, że te preparaty nie były przebadane, wciąż wierzą w ich super działanie... Ale to każdego sprawa... Pozdrawiam, Pola
OdpowiedzUsuńNo właśnie chodzi mi o to Pola, żeby sobie nie dokuczać. To był bardzo, bardzo trudny czas dla wszystkich. Ja też nie zachowywałam się zawsze grzecznie, ale lekcje wyniosłam i sporo się nauczyłam. Zdania nie zmieniłam, zmieniłam podejście. Niemniej nie spodziewam się, że nagle wszyscy będą dla siebie tolerancyjni ;)
UsuńTo utopia byłaby...
Zamknięte blogi, królestwo Gwiazdy, wyrzucanie za nieskładanie hołdu ... ciekawe światy!
OdpowiedzUsuńKompocik lipcowy, kolorowy i zdrowy a mnie sie trudno zmusić do picia tego litra minimum.
Naprawdę ciekawe :) Bo mimo czasem trudnych emocji, ciekawość czasem mnie pcha w dziwne miejsca. Ale świat jest ciekawy :)
UsuńI wiesz co, ostatnio słuchałam jakiegoś osteopaty, mówił całkiem dorzecznie i on jest za tym, by pić tyle, ile potrzebujesz. Czyli wtedy, gdy czujesz pragnienie. W upały, przy pracy fizycznej zalecał po pracy, wypić trochę nawet jeśli nie ma pragnienia. Ale ogólnie, gdy czujesz pragnienie. Bo wszyscy jesteśmy inni i mamy różne ciała :)
Uff... mam czy kwadranse luzu to czym pryndzej czytam i piszę. Jaśka, która zmieniła się w Jasię. Historia mojej Babci Wiktorii i Ciotki Jadzi, mamy Ciotki Elki. Wroginie zaprzysięgłe, sprawy sądowe usiłowały toczyć o źle postawiony wózek dziecięcy. Ich dzieci udawały przed matkami że nie kontaktują się ze sobą, coby święty spokój mieć i nie karmić obłędu. Nagle buch - śmierć stryja i jedna zostaje wdową. Kto pierwszy leci ze wsparciem i ogarnia sytuację żeby najgorszej wrogini ułatwić czas żałoby, kto natychmiast wykorzystuje umiejętności swoich dzieci żeby tej "wrednej małpie" pomóc? Kiedy druga traci męża sytuacja się powtarza, oczywiście oficjalnie twierdzą że są daleko, jednak jakimś cudem jedna i druga są świetnie poinformowane, ku zdumieniu dzieci, o swoich bardzo intymnych sprawach. Olśniło mła kiedy oglądała "Samych Swoich" - zatrzymać pociąg, Kargule tu są, no wiesz; "Kargul to wróg najgorszy ze wszystkich. Wróg a wróg ale swój, mój, nasz, na własnej krwi wyhodowany." Bliskość emocjonalna to bardzo dziwna rzecz, zdaniem mła rację mają, którzy twierdzą że jednym z najgorszych co człowieka może dotknąć to obojętność i brak empatii. Wobec wrogów mamy jakieś uczucia, czasem nawet wchodzimy w "ich skórę", ich brak w naszym życiu tworzy wyłom. Ciotka Jadzia po śmierci mojej Babci - "Już mi nikt nie został, wszystkie moje przyjaciółki umarły!" Po prawie pół wieku wykłócania się, złośliwości i ciągań po urzędach. Moja Mama i Ciotka Elka zgodnie twierdziły że Ciotka Jadzia po śmierci mojej Babci straciła zainteresowanie życiem. Kochała wnuki i prawnuki ale chciała już tylko odwiedzić strony ze swojego dzieciństwa i zgasnąć.
OdpowiedzUsuńMarla - ludzie różnie radzą sobie ze stratą, niektórzy dramatyzują rzeczywistość i przenoszą ten punkt największego bolenia w całkiem inne miejsce. To coś zdziwnego ale wcale nie zdarza się tak rzadko, mła brała w swoim życiu udział w poszukiwaniu szminki dla zmarłej córki somsiadki - dziewczyna nie miała już ust ale mła wysłuchała sporej ilości tyrad na temat jak Bogusia powinna się prezentować, potem doszło jeszcze jak somsiadka powinna się prezentować na pogrzebie. Zajmowała się urodą Bogusi i sobą na tle, pierwsza żałobniczka, te klimaty. Najgorsze przyszło dwa miesiące później, prezentowanie się nie wystarczyło i somsiadka wzięła zbyt dużo tabletek na raz. Rzeczywistości nie dało się już upozować. Odratowali ale po roku od pogrzebu córki somsiadki mieliśmy z kolei pogrzeb somsiadki. Rodzina nie mogla uwierzyć że zmarła z powodu przeziębienia, które przeszło w zapalenie płuc. Śmierć Marli mnie zaskoczyła ale nie zdziwiła, pewnie dlatego że widziałam podobny mechanizm radzenia sobie ze światem i przegraną. Myślę że Marla chorowała ale ondulowała wokół siebie kokonik z własnej wizji rzeczywistości, bo to jej pewne rzeczy ułatwiało. Czasem była z lekka jadowita ale akurat w tym tkwiła spora część jej uroku, no była jakaś. ;-D
Jadowitość jako urok :)
UsuńNo patrz, pełno takich wrogo/przyjaciół, co za dziwna sprawa.
Taba, ja wiem, napisałaś, że zabiło ją jej złamane serce. I miałaś absolutną rację, absolutną. Miała złamane serce. Ale złamano je wcześniej, dużo wcześniej, złamano je malutkiej Star. A ona zrobiła co mogła by je opatrzyć. Mechanizmy obronne to dziwna sprawa, chronią, ale potrafią być cholernie toksyczne. Dla otoczenia i dla samego wytwórcy. Ale generalnie myślę, że teraz naprawdę jest szczęśliwa :)
A ja mam pietra, bo moja kotka Milutka, lat 16, została pogryziona przez jakiegoś kota w doopkę i jedna rana zamieniła się we wrzód z ropą. Jedziem do weta na cito...i mówiłam ci, że nie ma co tworzyć złych scenariuszy, a co ja robię teraz, zgadnij.
I jeszcze mi się przypomniało...
UsuńGdzieś czytałam, że kiedyś lekarze nazywali zapalenie płuc "przyjacielem starych". Stosunkowo lekka śmierć, słabniesz, słabniesz, tracisz przytomność i umierasz.
Ale to było wcześniej, teraz to mocno utrudniają...
No, to wygląda na to że bez antybiotyku się nie obędzie. Jak jest rana to nie ma że nie ma, vet niezbędny. Nie twórz czarnych scenariuszy tylko kup ulubioną karmę koty. Jak przyjdziesz od veta to daj znać co z Milutką.
UsuńCo do Star - myślę że sporo w życiu przeszła i musiała sobie poradzić. To ją na pewno kosztowało mnóstwo zdrowia i emocji, znalazła na to remedium i jakoś szło aż do momentu kiedy się wszystko posypało na ostatnim zakręcie. Napisałabym że biedna ale nie napiszę, bo Marla nienawidziła roli "biednej", miała całkiem inną wizję siebie i już. Mła szanuje taką postawę. Tak, jest rodzaj uroczej jadowitości, mła ma przynajmniej taką nadzieje, bo sama jest troszki jadowita. Czasem może nawet więcej niż troszki.
Aniu, przeczytałam Twój wpis z uwagą i poruszeniem. Część o karmniku i poranku z ptakami bardzo do mnie przemawia – też mam takie chwile, które niosą ukojenie i porządek wewnętrzny.
OdpowiedzUsuńAle to, co napisałaś dalej – o relacji z Marylą, o rozczarowaniu, chłodzie i poczuciu bycia „niepasującą” – wydało mi się bardzo szczere i potrzebne. Choć nie znam szczegółów i nie oceniam nikogo, to Twoje słowa dotknęły czegoś szerszego – może nawet bardziej uniwersalnego – jak trudno jest być sobą tam, gdzie obowiązuje jakaś niewypowiedziana „linia” albo forma, której nie da się już zmieniać.
Dobrze, że o tym mówisz. Takie głosy są ważne. I – choć pewnie niełatwe – potrzebne