Ja pitolę Wszechświecie...
Że tak powtórzę za znaną i lubianą komentatorką życia, Mariolką...
Ja pitolę....
Gadam ja z Tobą Wszechświecie już od jakiegoś czasu, na blogu i nie tylko. Konwersujemy na wiele tematów, rozmowa płynie lekko, czasem z czkawką, ale generalnie płynie...
Wstaję rano o piątej. Moja sunia łapie wtedy kocyk z posłania w zęby i przeprowadza się do salonu. Wchodzę do kuchni, koty już w gotowości śniadaniowej. Ewentualnie pokrzykują na klatce te, które noc spędziły na zewnątrz...wpuszczam. Przypominam, mam cztery koty :-) Aktualnie sześć, bo siostra pojechała nad morze na tydzień i jej dwie kotki są u mnie. Te są niewychodzące. Jest wesoło. Karmię koty. Wstawiam kawę i owsiankę. Wychodzę z sunią na siku. Witam się z psimi rezydentami w sadzie. Oddycham, łażę boso po trawie. Sprawdzam czy UFO nie lata w okolicy...nigdy nie wiadomo :-) Dobrze się maskują, ale ja liczę na to, że kiedyś im te maskownice jakieś drobne spięcie przepali i zobaczę spodek...takie marzenie z dzieciństwa :-)
Wlewam kawę do ulubionego aktualnie kubeczka, obok stygnie owsianka. Siadam do kompa, odpalam, wchodzę na bloggera i jakoś się pisze...samo jakoś...tak se gadamy Wszechświecie.
Ty i ja.
Czy ja ostatnio gadałam o Martwym Źle ???
Czy ja ostatnio pisałam o Piwnicy?
I czy ja ostatnio mądrzyłam się na temat jednorożców i tęczy ????
Taaaa...
Pojechałam z DobrąKoleżanką na zakupy. Sukienkę chciałam kupić. Na imprezę. Rzadko noszę sukienki, raczej spódnice, a najczęściej spodnie. Ale impreza taka bardziej oficjalna, to zapragnęłam wyglądać bardziej jak wszyscy. Cóż, czasem każdy ma słabsze dni.
Jakoś tak nie bardzo się czułam, ale może coś zjadłam krzywo, może miesiączka miała nadejść, troszku brzuch bolał...może głowa.
Weszłyśmy do sklepu, oglądamy. Zza lady wyskakuje PaniFioczek, szpileczki, marchewkowa opalenizna, włoski tlenione, pazurki zrobione, spódniczka wąziutka więc chód jak u gejszy, ale linia jak niteczka :-) Od razu znielubiłam...Rzuciła na nas bezlitosnym, oceniającym okiem i wyciąga sukienki, i pokazuje, i namawia, a właściwie autorytarnie stwierdza, że TE. Konkretnie TE będą dobre. Znaczy ja kupuję sukienkę, DobraKoleżanka już ma, ona butów potrzebuje. Nie wiem, czy te sukienki mi się podobają. Pani Fioczek macha nimi, zdejmuje, wpycha w ręce...Proszę przymierzyć tu jest przymierzalnia. Jakoś tak bezwolnie idę. Dobra, dam radę, przymierzę...
Zaciągam zasłonę...chwilę oddycham. Chyba. Brzuch nadal pobolewa, a w głowie dzięcioł stuka coraz głośniej. Zza zasłony szum rozmowy PaniFioczek i DobrejKoleżanki. Stuk, stuk, stuk...stukają szpilki, a może pazurki...
Jest gorąco, spociłam się, miejsca mało, sukienki lepią się do ciała, ciężko je nałożyć, ciężko zdjąć, są za małe, nie mieszczą mi się piersi, zbyt opięte w pasie, zbyt opięte na ramionach, za krótkie, za długie, wcale nie mój styl....Włosy nawet mi się spociły...Ściągam ostatnią. Ubieram się. Chwilę stoję i próbuję oddychać. Głowa już bardzo boli. Sięgam do torebki i na sucho łykam tabletkę od bólu głowy. Z doświadczenia wiem, że jak nie zareaguję szybko, będzie atak migreny, a to nie żarty. Porzygam się.
Wychodzę z przymierzalni, oddaję szybko sukienki. Mówię, że nie, że żadna, za małe. Chcę tylko wyjść. Na świeże powietrze. PaniFioczek coś tam jeszcze mówi, ale ja idę do drzwi, staram się jeszcze być grzeczna, ale MUSZĘ wyjść.
Na dworze chłodno, dobrze. DobraKoleżanka stara mi się coś powiedzieć, czuje moje zdenerwowanie, mówi, że pochodzimy jeszcze i poszukamy...Nie chcę...Nie chcę naprawdę.
Ale idziemy do następnego sklepu. Już nie słucham sprzedawczyń, jestem niegrzeczna. Od razu ucinam: Sama popatrzę. I w którymś sklepie trafiam na sukienkę. Ładna, troszkę elastyczna, kolory moje, bez gumek w talii, bez odcięć pod piersiami, bez rękawów...Odważam się przymierzyć. DobraKoleżnka coś tam szemrze, że może troszkę za duża....Ale ja się w niej czuję dobrze. Pasuje mi. I cena przystępna. Biorę.
Poszłam na imprezę, średnio się bawiłam, sukienka okazała się ciut za duża, ale była ok. Nadal ją lubię, wisi w szafie.
Od około 15 lat.
Bo ta historia to stara jest. Zdarzyła się dawno temu. Ja wtedy nosiłam rozmiar 38. Sukienka to rozmiar 40.
Teraz noszę 48.
Ja pitolę Wszechświecie...
Mam TERAZ trzy wesela. Trzy wesela...i postanowiłam kupić sukienkę. Pojechałam do miasta z Mężem. Wchodzimy do sklepu, zza lady wyskakuje bardzo dobrze utrzymana Pani50+ i rzuca na mnie mierzące spojrzenie...znaczy mierzy wymiary...Jest miła. Stara się. Jest pomocna. Pokazuje fajne sukienki. Nienachalna. Mąż z nią miło rozmawia. Ja wchodzę do przymierzalni. Jest gorąco, spociłam się....mam pisać dalej?
Obyło się bez bólu głowy. Obyło się bez bólu brzucha. Żadna sukienka nie pasowała.
Nie kupiłam w żadnym sklepie. Choć podeszłam do mierzenia jeszcze dwa razy.
Po tym ostatnim, zorientowałam się, że robię to, co prowadzący na warsztatach pracy z ciałem nazwał: przekraczaniem siebie. Zrozumiałam i stanęły mi łzy w oczach...
Więc przestałam.
Powiedziałam Mężowi, że poddaję się. Poszliśmy zjeść pyszny makaron sojowy z warzywami.
I lody.
I pojechaliśmy do domku.
Mąż kupił sobie szorty i spodnie :-)
Czy ja czepiałam się, że jednorożce są BE?
I taka mądra byłam, że Nieświadome mam? I je widzę?
No to widzę. A mimo to polatałam jednorożcem. Tak z dwa lata.
Afirmowałam: kocham siebie, kocham swoje ciało. Medytowałam nad miłością do siebie. Na psychoterapii ogarniałam, jakie sytuacje spowodowały, że nie lubię siebie i mojej fizyczności. Zrozumiałam co to jest kompulsywne jedzenie, czemu tak się dzieje i dzieje się coraz rzadziej :-)
Sporo rzeczy odkryłam, sporo przepracowałam, sporo zaakceptowałam...I mimo to...
Zafundowałam sobie powrót do przeszłości...
Ja pitolę Wszechświecie...Nic mądrzejszego nie przychodzi mi do głowy.
Zdziwienie Mariolki jest moim zdziwieniem.
Zlazłam do Piwnicy, nawet nie bardzo się bałam...
Sprzątam tam już od jakiegoś czasu. Światło tam ciągle wysiada, ciemno, zimno...kurz i pajęczyny pojawiają się ciągle. Gratów trochę wyrzuciłam, ale nadal mam sporo pokitrane po kątach.
Zlazałam. A tam w kącie, na gołym metalowym łóżku, takim szpitalnym, siedzi COŚ.
Oszczędzę opisu Wszechświecie. Nie zaglądaj. Na razie.
Będę oswajać.
Na początek pościel dałam, kocyk puchaty. Śniadanie zaniosłam. Kawka, owsianka, bułeczka taka prawdziwa, geesowska ( w realu już nie ma, ale w Piwnicy wszystko jest), masełko, dżemik z truskawek. I lampę solną, ładne światło daje, łagodne. Łagodzi kontury, pozwala skryć się w ciepłym półmroku. Przysiadłam na łóżku, posiedziałam...a jak chciałam wstać, taka żabia łapka wysunęła się spod koca, złapała mnie mocno za rękę...Nie odchodź...
Posiedziałam...
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja Piwniczna Prowincjonalna Bibliotekarka.
zamawiam przez internet - jeśli mi nie pasuje to nie duszę się i nie czuję tego rozczarowania przy dopinaniu suwaka, po prostu pakuję szmatę do wora i won z powrotem ;)) jesteśmy takie piękne, że żadna, absolutnie żadna sukienka nas nie oszpeci. Przesyłam serdeczności.
OdpowiedzUsuńI to Klarko bardzo dobra sugestia :-) Jak czegoś nie da się przejechać, to trzeba ominąć. W każdym razie wyjścia są. Zawsze. Czasem tylko jakaś załamka chwyci. I masz rację, żadna sukienka mnie nie złamie . Nie dam się. Dziękuję za serdeczności, wzięłam i korzystam :-)
OdpowiedzUsuńChyba zapomniałaś o mnie w ten upał
OdpowiedzUsuńPozdrawiam nadzieją na deszcz i trochę chłodniejsze dni
Tak jak już powiedziałam Ismeno. Trzy osobiste zdania na temat mojego postu :-)I nie ma wtedy sprawy, będziemy gadać na obu :-)
UsuńW sukienkach raczej nie chodzę, wiec ich nie kupuje. Mam dwie na duży upał, ale i te dostałam w prezencie. Jak pomyślę, że miałabym przymierzać i kupować w sklepie, to już mnie to zniechęca
Usuńpozdrawiam zapachami sierpnia
Mnóstwo kobiet ma tak...Niestety. Bo ja, Ismeno, lubię dialog. Z wymianą myśli i emocji :-) Dość chowania się za barykadami, jakie by one nie były. Dziękuję, że się odezwałaś. Z przyjemnością zajrzę do ciebie :-)
UsuńNastępnym razem postaram się napisać więcej zdań.
UsuńDo kolejnego napisania zatem
Pozdrawiam stateczną dojrzałością sierpniowego lata i zapachem kiszonych ogórków
Ostatnio częściej chodzę w sukienkach. Chociaż mi te sukienki podrzuca znajoma. Zasadę mam jedną: pasuje - biorę, nie pasuje - przekazuję dalej. 3 wesela? Ulala, wybawisz się za wszystkie czasy :)
OdpowiedzUsuńWitaj Karolino :-) Ostatnio też więcej chodzę w sukienkach. Ale kupuję je zazwyczaj w szmatexach :-) Ot na wesele chciałam kupić nową. Nie wyszło. Choć z drugiej strony jest też tak w sklepach, że na metce pisze 48, a wogóle na mnie nie wchodzi, tak na oko to 44, a czasem nawet 42. Rozmiarówki kłamią. A w szmatexach nie, tam 48 to 48. Nie wiem czemu Zachodnia Europa, Skandynawia i USA trzymają ten rozmiar, a Polska nie. Porażką już było mierzenie w chińskim sklepie bluzki 4xxxl, która była za mała :-) Musi my jak chińczycy, bo chodziłam po sklepach z polskimi sukienkami, chyba...Metoda z koleżanką fajna. Szkoda, że nie mam takiej. A wesela..cóż, wesela...zobaczymy. Może nawet o tym napiszę. Nie jestem fanką, ale zobaczymy....Miłego dnia.
UsuńHa! Przeczytałam najpierw o bólach miesiaczkowych i miałam zagwozdkę, bo pomyslałam, że jesteś duzo młodsza niz myslałam albo ja duzo starsza, bom od kilku dobrych lat już wolna od tej comiesiecznej "przyjemnosci"! A potem okazuje się, ze to wspomnienie tylko było. Uff! Mam i ja podobne wspomnienia sukienkowo-sprzedawczyniowo-koszmarne. Ale to wszystko dawno! Chyba od dziesieciu lat nie kupiłam sobie zadnej sukienki ani spódniczki. Nie potrzebuję przy moim trybie życia. I całe szczęscie. Na co dzień byle jakie gatki oraz podkoszulki wdziewam. I gitara! Na moim końcu świata, przy moim trybie zycia mogę wyglądać byle jak, byleby mi było wygodnie. Na imprezy własciwie nie chadzam a jak już sie zdarzy jakaś biesiada u sąsiadów, to też gatki i nieco lepsza koszulka!Dzięki temu nie musze sie mierzyc z tym "czymś" z piwnicy. Gdyby jednak wielki świat nagle sie o mnie upomniał i ni z gruszki ni z pietruszki zaprosił na salony, oj, nawet boję sie myslec, co by to było.Że też ten swiat ocenia ludzi po sukienkach, spódniczkach i makijażach. A na inne rzeczy ślepy! Jakimż dobrodziejstwem jest wobec tego swiata Internet, gdzieśmy wszyscy niewidzialni a tylko sercem odczuwalni. Dobrodziejstwem, ale i niebezpieczeństwem, bo jednak odwykamy od namacalnej konfrontacji ze światem i z tym "czymś" z piwnicy...I jak przyjdzie co do czego..
OdpowiedzUsuńP.S.
U mnie pracy coraz więcej, bo mi sie po burzach gałezie grusz i jabłoni łamią. Lawina owoców, stosy owoców, brodzę w nich i za głowe sie chwytam!
Uściski przyjazne zasyłam Ci Aniu!:-)*
Strasznie fajnie,że wyrwałaś się ze słoiczków :-) U nas też w sadku złamały się gałęzie na jabłonce i mirabelce. Owoce wcale nie takie wielkie, ale mrowie ich i drzewka nie utrzymały. To samo wszędzie. Dziwne lato. Ja generalnie też spodnie, choć ostatnio w szmateksie trafiłam 3 fajne, letnie sukienki. Noszę je więc. Z tymi weselami to porażka. Unikam takich rzeczy, ale to wychowankowie mojego Męża z drużyny pożarniczej. Od podstawówki Mąż ich trenował i hodował. Nie ma wyjścia. Jako DDA, nie lubię imprez z alkoholem. Ludzie wchodzą w stan, który zawsze kojarzył mi się źle. Oni twierdzą, że się dobrze bawią, pewnie tak. Ja nie. Ale spróbuję. Posiedzę ile dam radę. W sukience kupionej przez internet, tak jak Klarka wyżej poradziła :-)Ładna, miętowa :-)
OdpowiedzUsuńOlu, w waszym hobbitowie-jaworowie masz swój świat i tego się trzymaj. Ja też powoli buduję swój świat, zaczynam rozpoznawać, co moje, a nie co ktoś mi wcisnął, a ja wzięłam...Niestety, do tego potrzebne zejścia do Piwnicy...nie ma łatwo :-)I takie retrospekcje czasem wcisną w ziemię. A potem wyleziesz i idziesz dalej. Potraktuję to jako kolejny warsztat rozwojowy :-) Takie podejście na razie działa :-)I generalnie najważniejsze jak ja widzę siebie samą. Choć czasem myślę, że nie... Ale jednak TAK. Pozdrowienia z upalnego Podlasia :-)
Mam 52 lata :-) Ni stara, ni młoda. Taka akurat :-)
UsuńChybaśmy obie z roku tysiąclecia państwa polskiego!Ja z grudnia!:-) Też uważam, żem akurat. Rozumu przybyło i ciała też!:-))A że tam osobisty stworek-potworek stale w piwniczce siedzi i na zmianę chichocze szyderczo albo popłakuje, to widocznie tak ma być.Wszystko na tym świecie jest po coś. Takoż i stworek!:-))
UsuńMiętowa sukienka? Lubię ten kolor i zapach!:-)
P.S.
Długo jeszcze słoiczki i buteleczki będą mnie trzymać w swej mocy! Ale czasem muszę łeb spośród nich wychylić i zobaczyć co na świecie słychać!:-)))
Ja z sierpnia :-) Panna akuratna. Choć jakoś nigdy tak siebie nie widziałam. Każdy ma piwniczkę, nawet jak mówi, że nie ma. Nic to, jak mawiał Mały Rycerz, oswoimy. Niech siedzi. Miętowa sukienka, perfumy Elizabeth Arden Gren Tea i do przodu :-) Produkuj zapasy, po takim lecie, czort tylko wie jaka zima będzie .
UsuńPrzebieralnie.... koszmar. Dzisiejsza moda nie jest dla normalnych ludzi... tak uważam, można się ze mną nie zgadzać.
OdpowiedzUsuńWiesz, podoba mi się Twoje porównanie naszych demonów do piwnicy. Sama nie nadałam temu jakiegoś konkretnego miana, swoją "jazdę na jednorożcu" porównałam do chodzenia po górach. Głównie jak to w górach pod górę:)
Zainspirowałaś mnie - znów - tym przekraczaniem siebie, na terapii nie słyszałam ani razu tego określenia więc teraz chętnie poczytam o tym.
Pozdrawiam i nie przejmuj się rozmiarem, sukienkami tylko baw dla siebie.
Też uważam, że moda generalnie nie jest dla ludzi. Wiele osób, które były za granicą, w Skandynawii, w Niemczech mówi mi, że tam ludzie wcale się tym nie przejmują. Kobitki wszelkich rozmiarów chodzą jak lubią i mają modę w poważaniu ;-) A moja koleżanka na spotkaniu dziewczyn z podstawówki po latach, wbiła się w modną sukienkę, aż pod pachami miała poobcierane. Cóż poradzić, każdy musi sam ogarnąć Piwnicę :-) Lubię góry, ale nie lubię "pod górę". A mój Mąż to już całkiem mówi o sobie: Mandolin.
OdpowiedzUsuńNa FB jest taki profil: Psychoterapia przez ciało. Tam bardzo dobre opracowania wrzuca kobitka, z obrazkami. Polecam. Piwnicę stworzyłam, żeby jakoś skatalogować te demony. Bo ja bibliotekarka jestem :-)przecież....
Jak to miło było przeczytać, że to nie tylko ja mam... w sumie to już miałam problem z sukienkami, tyle że ja w drugą stronę. Byłam całe życie za chuda - naturalna anorektyczna :P Koszmar!! Kiedyś nawet mąż mnie zabrał na zakupy i stwierdził, że znajdzie mi sukienkę, pól dnia wyjęte z naszego wspólnego życiorysu... w ostatnich latach udało mi się wiekowo przytyć i w tym roku ... zakupiłam sobie aż 4 sukienki!! Jedną na wesele nawet. Po prostu jestem pod wielkim wrażeniem mojego brzucha, bo to dzięki niemu mam wreszcie jakieś okrągłości i te sukienki jakoś leżą :D
OdpowiedzUsuńczytam z kawałkami aby się nie pogubić ;)
Witaj, rozbawiłaś mnie bardzo, dziękuję :-)No każdy z nas tutaj ma swoje wariactwa. Taka planeta chyba. Psychiatryk Wszechświata :-)Gratuluję okrągłości. Przez to moje nabierają cech przyjaznych. Mąż z tobą kupował sukienkę! Odważny i dzielny, jak mój;-) Czytaj, bardzo miło, że zajrzałaś :-)
UsuńTeraz ogarnęłam jak to działa. Wypowiadasz zdanie - więc mówisz do kogoś - JA PITOLE - i wychodzi, że jak do kogoś do o nim - a myślałam - że o mnie ;) Czytając pomyślałam o tych brakujących ziemniakach ;) Jestem daleko za Tobą siostra ;) Niestety, durny mój upór nie pozwoli mi na akceptowanie siebie. Zawsze będę walczyć ze sobą, pragnąc wszystko idealizować ;) A swego ciała ni jak nie mogę ;) Tak jak sobie nie pozwalam krzyczeć tak jemu nie pozwalam ... Jeść ziemniaków ;) Kochać siebie? Może za sto lat ;) Jakoś to ZNIESE ;)
OdpowiedzUsuńGadam do Wszechświata, głównie o sobie. Może też gadam sama ze sobą. A czytający włączają się w ten dialog, jeśli coś mamy wspólne, albo myślimy, że nie :-) Ty to akurat możesz pogadać ze mną w realu. Kartofle zdrowe są. I jak widzisz, jak nie ogarniesz Nieświadomego swojego, to dla rodziny zabraknie na obiad ziemniaka. Tak to się dzieje. A upór jak sama napisałaś jest twój. Jak twój to ty nim rządzisz, a nie on tobą. Wyprodukowałaś, używasz. Tylko ja osobiście uważam, że upór, bunt, walka, to raczej przykrywa strach. Takie maskowanie.
Usuń