Obserwatorzy

sobota, 31 maja 2025

Śpiące wróbelki Wszechświecie

 


Zieleń za oknem daje ulgę oczom, sercu i umysłowi. 

Łagodnie odgradza od pędu świata, jego namolnej chęci bycia zauważonym, jego pragnienia zagarnięcia mojej uwagi, jego narcystycznej potrzeby bycia jedynym co jest. Zieleń ma tę magiczną moc unieważnienia wszelkich iluzji: że coś trzeba, że coś muszę, że życie ma tylko wyznaczone, nieprzekraczalne ramki.
Siedząc na ławce, patrząc na liście czeremchy filtrujące miękkie światło poranka, na niebieskość niezapominajkową, jestem w miejscu doskonałego spokoju. Tak sobie wyobrażam niebo.
Kiedyś do niego trafię, na dłuuuuugą chwilę. Usiądę pod czeremchą, pozwolę zieleni i światłu się otulić i stanę się spokojem.
Odpocznę, chwilę, dwie, może kilka eonów...
Ale nie teraz...


Postanowiłam w tym roku nie zamykać karmnika. Cały czas przylatują wróble, sikorki , czasem inne ptaszki. Miło jest popatrzeć na zajęte swoim życiem skrzydlate maluchy. Wydaje mi się, że karmnik stał się miejscem na poranne spotkania przy śniadaniu. Wpada gromadka wróbli, grzebie w ziarnach aż pryskają na boki i gada cały czas:
- a jak tam nocka, spokojna była?
- u nas łaził kot w nocy, dobrze, że nasz żywopłot jest taki gęsty.
- dobre to czerwone proso,
- ano dobre, ale ja wolę słonecznik, nie rozumiem sikorek, te orzeszki wcale nie są smaczne,
- no tak, ale sikorki to świruski, zamiast spokojnie posiedzieć i pojeść, to latają jak wariatki z każdym        kęsem na gałąź,
- i jeszcze się panoszą, jakby karmnik był tylko ich, trzeba im się postawić, w kupie siła...!

I takie poranne rozmowy prowadzą wróble w trakcie jedzenia. Jednocześnie kicają po karmniku a ziarenka, które im nie pasują, rozrzucają bałaganiarsko wokół.


Adam Oehlers

Ostatnio przylatuje tata /wróbel z trójką młodych podlotów, mamy nie zaobserwowałam. Zapewne mieszkają niedaleko, bo dzieciaki jeszcze mają żółte kąciki dzióbków, skrzydełka mają mniejsze, piórka bardziej puchate. Tata jest smukły jak chart, te małe wyglądają przy nim jak mięciutkie, grubiutkie dyńki.
Siedzą w ziarnie po kolanka ale i tak otwierają dzióbki, przymykają oczka, trzepoczą skrzydełkami jak koliberki i krzyczą: daj, daj daj....
Tata na początku wpychał im trochę ziarenek, ale bez przesady, bo smarki są już równe z nim. I teraz, po kilku dniach, jedzą już same.
Któregoś dnia tak się objadły, że usiadły wygodnie w ziarenkach, oczka im się zaczęły zamykać i wszystkie trzy ucięły sobie pięciominutową drzemkę. 
Udało mi się zrobić zdjęcie, marne bo marne, ale musiałam być ostrożna, by nie spłoszyć smarkaczy.
Patrząc na nie, poczułam jakbym dotknęła tajemnicy istnienia...
Mojego nieba może nawet...
Może nawet jedynej prawdy jaka jest. Spokoju, ciszy, bycia.


Wariactwo wyborcze nie oszczędza nikogo. Jak zawsze.

Z biegiem lat moja perspektywa się poszerza i widzę powtarzalność coraz częściej. Te same schematy ogradzające nasze życie swoimi płotkami. Zaczęło już mnie śmieszyć odkrywanie każdej wiosny cudownych właściwości syropów z mniszka, sałatki z podagrycznika, zupy z pokrzywy, zakwasu z buraków, soku z aronii, smażonych kwiatów bzu czarnego i innych darów przyrody. 

Teraz wrócił schemat: oddaj głos i te same rozmowy co cztery lata temu. I poprzednie cztery lata i poprzednie i tak w dalej w mrok przeszłości. Identyczne, tylko aktorzy inni. 
Czemu dajemy się w to wkręcać ?
Może dlatego, że znajome bajorko jest bezpieczne. Tyle razy graliśmy tę sztukę, że znamy na pamięć i nie ma strachu, że się pomylimy :)

W pracy rozmawiam o tym, że maj zimny, że nic w ogródkach się nie uda, że owoców nie będzie, że kartofle się nie udadzą, że takiego maja to nie było (!) Serio?
W zeszłym roku moja koleżanka też mówiła, że owoców nie będzie, nic się nie uda, bo sucho było. 
A jeszcze wcześniej też to mówiła, bo deszczu było za dużo jej zdaniem. Burza za burzą szła.
Zawsze coś. Ale schemat ten sam.

Trzy lata temu mieliśmy siedzieć zimą przy świeczkach i ogrzewać się piecykami na drewno, choć zdaje się miały być nielegalne. Miały być przerwy w prądzie i generalnie prepersi górą. Węgiel był na przydziały, piece w mediach opluwano, a w realu wszyscy je chcieli mieć. Zdunowie mieli zamówienia na dwa lata do przodu. Nadal mają. Dużo było strachu, złości i niepewności.
Minęło i nic się nie stało.
Ba! nawet powstaje coraz więcej urządzeń na prąd. Sama kupiłam sobie air fryera, świetny :)

Teraz WOJNA. Idzie do nas wojna, tuż za progiem, już za chwilę wkroczy. Choć w sumie c19 miał nas zabić, a wojna dopiero potem. Nie wiem, dziwnie wyszło. Bo następne w kolejce do zabijania nas czeka ocieplenie klimatu. Od razu po tym, jak nas już ta wojna zabije...
Znów strach, złość i niepewność. Znane bajorko. I znów nasze umysły przylepiły się do tematu, jak mucha do lepu. Znany schemat.

Za chwilę jakiś inny lep nas przyciągnie i wpadniemy w kolejne bajorko, znane, niewygodne ale takie nasze.
Strach, złość, niepewność.
Bezpieczna powtarzalność. 

Zasilasz to, w czym siedzi twoja uwaga.
Czyli coraz więcej strachu, niepewności i lęku.
Mówisz i masz.

Adam Oehlers

I tak patrząc na to wszystko: rozmowy polityczne, pogodowe, zdrowotne, społeczne, religijne i inne cuda na kiju oferowane na tej planecie ludziom, tę sztukę teatralną odgrywaną wciąż i wciąż; widzę, że rola Pierwszej naiwnej/naiwnego jest rolą najbardziej popularną. Bardzo atrakcyjną.
Delikatni, niewinni, wrażliwi, czyści panienka albo chłopczyk. A świat taki straszny...
A ona/on tacy dzielni, umęczeni ale dzielni, skrzywdzeni ale kochający, zdradzeni ale wciąż ufający, upodleni, ale mający swoją godność...mogę tak długo, ale po co?

Ogromnie oblegana rola, świetne grana, wszyscy znamy :)
Brawa! Brawa, owacje na stojąco!

Jednak mam nieodparte wrażenie, że na tej planecie bardziej chodzi o śpiące wróble...

I to, co czujemy patrząc na nie...


Adam Oehlers


PS. Nie macie już ochoty na zmianę?

PS2. Ja wiem, że to mazurki, tak je przynajmniej nazywamy. Mówię o nich wróble bom przywykła. Alem najbardziej ciekawa, jak one same siebie nazywają...?



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja zawsze, przyjaciółka wróbli, Prowincjonalna Bibliotekarka

niedziela, 4 maja 2025

Krew i ciało, Wszechświecie

 

Giotto

W sumie to taki spóźniony post, wszak już Joshuę powieszono na krzyżu, zdjęto, pochowano a on z martwych wstał. Ale jakoś temat do mnie wraca, więc zaczęłam mu się przyglądać. 
Bo czy ja w ogóle wierzę w tę opowieść? I tak, i nie.
Raczej traktuję to jako fragment folkloru, jakiejś bańki kulturowej w której żyję.
Może Joshua był naprawdę, a może nie był. Może to wszystko się zadziało, a może nie. Jest sporo różnych opcji. Każdy może coś sobie wybrać, albo stanąć z boku, co obecnie czynię.
Już dawno dotarło do mnie, że historia to rzecz niepewna, którą po prostu uzgodniliśmy wszyscy (jakoś tak nieświadomie) by uznać za prawdę. Ot jeszcze jeden powód do rozlewu krwi...
A właśnie ta krew nie daje mi pokoju.

William-Adolphe Bouguereau

Obejrzałam sobie na YT, na kanale Artura Wójtowicza cykl wykładów "Wieczorne Rozmowy".
Bardzo ciekawe informacje o tym, co mniej więcej wiemy o tamtej Jerozolimie i jak to wszystko działało. Opowiada Pani Sylwia Kleczkowska, do której chaotycznego stylu trzeba się przyzwyczaić, ale dowiedziałam się sporo o tym jak działało prawo, społeczeństwo, jakie mieli zwyczaje i jak świętowali. Przy okazji jak się w to wszystko wmieszał Joshua i jak wyszło, mniej więcej...

Ale największe wrażenie zrobiła na mnie opowieść o tym, jak obchodzony był Tydzień Paschalny.
To trochę jak u muzułmanów, trzeba iść. Muzułmanie chodzą do Mekki, żydzi do Jerozolimy. 
Znaczy wtedy chodzili, bo teraz nie wiem. Kiedy już byli w Jerozolimie szli do świątyni, w czasach Joshuy była to Świątynia Heroda. Ogromna, wielgachna, bo musiała pomieścić dziesiątki tysięcy pobożnych ludzi. No i wiadomo, władca musi się pokazać. Musi być dużo, bogato, złoto i najlepiej lekko straszno. Wtedy lud czuje siłę władzy i głowy za bardzo nie podniesie. W sumie nic nowego, działa nadal.
Pobożny pielgrzym szedł do świątyni i obowiązkiem było złożyć ofiarę za to, że z niewoli egipskiej pan ich wyciągnął, oswobodził i zaprowadził do ziemi obiecanej. Cóż...Każdy wie jak wyszło. 
Ale oni wtedy nie wiedzieli jeszcze jak będzie, więc wchodząc do świątyni kupowali tę ofiarę od handlarzy. Znając życie owi handlarze to była mocna klika, zapewne związana z wszystkimi krewnymi i znajomymi królików, znaczy kapłanów. Więc kupował pielgrzym gołąbka, jagniątko, kózkę, nie wiem co tam jeszcze, tylko patrzył by było idealne, bez skazy. Najlepsze dla pana. 
A potem szedł dalej i owo zwierzątko oddawał kapłanowi, który je zabijał w specjalny sposób, spuszczał krew, oddzielał tłuszcz od mięsa i robił jakieś swoje czary mary. A potem niesiono to ochłapy na miejsce gdzie się paliło ofiarę, co boskie bogu, a reszta dla kapłanów. Ktoś gdzieś wyczytał w biblii, że miły był panu zapach palonego tłuszczu i prośby wiernych wtedy łatwiej uwzględniał. Wierzę na słowo, nie czytałam biblii, bom nie dała rady. 

Świątynia Heroda

I w zasadzie załatwione, można jeszcze się pomodlić, pochodzić po straganach, zajść do tawerny, zwiedzić miasto, co kto lubi, wszak to i wycieczka.
Ale mnie przeraziła skala...
To, że budynek przeogromny to nic dziwnego, dziesiątki tysięcy ludzi codziennie się przez niego przewijały, potrzebny był.
Skala mordu mnie przeraziła. Tydzień obchodów.

Te wszystkie ofiary nieszczęsne, mordowane zwierzaki, dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy dziennie.
Ta krew, mięso, wnętrzności w ilościach przechodzących moje wyobrażenie. Plac na którym paliło się części zwierząt był wielki. Wokół stosu i na ołtarzu rozlewano krew. Z takiej ilości materiału organicznego dym musiał być czarny, duszący, śmierdzący ponad wszelkie miary. Zapewne wisiał nad całą Jerozolimą i okolicą. 
Ile lało się krwi? Hektolitry, gigalitry...Krew odprowadzano systemem dziur i kanałów za świątynię, bo musiała "dotknąć ziemi". Ale sprytni kapłani, by podnieść ładunek emocji, czasem zatykali odpływy i krew, specjalnie zmieszana z jakimś środkiem przeciwko krzepnięciu, zalewała świątynię, place, schody.
Tydzień mordów...
Nie wyobrażam sobie ile tam było much składających jaja, ile larw wokoło. Jaki odór, bo już nie zapach, unosił się wokół: spalenizna, padlina, wszechobecny rozkład i kadzidła.
Psychiatryk wszechświata, Wszechświecie. 

Może dlatego Joshua się wkurzył i zablokował ze swoimi wyznawcami handel na jeden dzień?
Musiał wiedzieć, że mu nie darują strat  finansowych, chyba nie był tak naiwny? A może był?
Może łatwiej było uzdrawiać chorych i wskrzeszać takiego Łazarza niż walczyć z chciwością i rządzą władzy?
Może dlatego jego ostatnie słowa brzmiały: czemuś mnie opuścił?

Zakładając, że ogólna narracja kościoła jest prawdziwa, bo dowiedziałam się również, że tak naprawdę nie wiadomo, kto napisał ewangelie. Konstantyn i spółka je sobie ponazywali i wybrali z wielu podobnych utworów, by im pasowało do historii jaką chcieli wdrożyć. Nie było żadnego Marka, Jana, Łukasza i Mateusza. Ups...
Im więcej człek się dowiaduje, tym bardziej zadziwia ilość tworzonych majaków, złud, bajek, legend, fantasmagorii. Wiem, że ma to wszystko jakieś swoje zadanie, społeczne najczęściej, kontrolujące jakiś aspekt naszego życia. I nie da się wszystkiego ogarnąć, bo to działa na wszystkich poziomach: cielesnym, duchowym, psychologicznym.
Ale muszę przyznać, że mam sporo frajdy rozbrajając te rzeczy, które mi włożono do głowy. 
Coraz luźniej się żyje.

Aczkolwiek, w świetle tego co powyższe, mogliby w kościele przestać gadać:
...oto ciało i krew, jedzcie i pijcie...




PS. Tylko, z powodu czasów w jakich żyjemy, tłumaczę: nic nie mam do muzułmanów, ani żydów, ani katolików, czy kogoś tam jeszcze. Wszyscy byliśmy wariatami i nadal nimi jesteśmy na tej planecie. Wszyscy na terapii, po równo :)
PSbis. Polecam ten kanał, bo opowiadają również o różnych objawieniach maryjnych, tam dopiero się się działo :)



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja mocno obrzydzona, Prowincjonalna Bibliotekarka