Obserwatorzy

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziwność. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziwność. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 11 sierpnia 2024

Śpiew gawronów Wszechświecie

 


Dwa miesiące temu, wieczorem, wyszłam nakarmić suczkę Podwórzową. Jest to czynność kończąca cały dzień i bez tego suczka Domowa nie zaśnie. Połączone jest to z jej ostatnim spacerkiem i kończy program dzienny. Pieski zdecydowanie lubą niezmienność programów. 
Było już lekko szaro, przyjemnie chłodno, gawrony jak to one, gadały coś tam do siebie, ale tak sennie. Pomrukiwały coś od niechcenia. 
Byłam już koło budy psiej kiedy usłyszałam, że jeden gawron skrzeknął jakoś głośniej, odezwał się drugi równie głośno, trzeci, czwarty...
Z różnych drzew odezwały się różne głosy, coraz więcej i nagle zrobił się hałas. Ale nie zrywały się do lotu, nie było trzepotu skrzydeł, po prostu wszystkie, jakby na zaproszenie pierwszego, zaczęły gadać.
Nic nowego, mieszkając z nimi jako najbliższymi sąsiadami, prawie ich nie słyszę. A kiedy cicho jest za długo, niepokoję się, że coś jest nie tak. Lubię zasypiać słuchając ich pochrapywań, mamrotań i świstów.|

Ale tym razem coś było inaczej. Poczułam ciarki na ciele, jakaś niewidzialna ale realna, fizyczna fala mnie  omyła. Jedna, druga, trzecia, coś przenikało przeze mnie, zakręciło mi się w głowie,  musiałam przytrzymać się budy...
Zaczęłam słuchać, słuch jakby się wyostrzył, a wzrok zamglił. 
Zaczęłam słyszeć gawrony ale inaczej. Słyszałam te starsze, ich chrapliwe, niższe, ostre tony, słyszałam te młodsze, miększe, łagodniejsze, stabilniejsze głosy, słyszałam młodzików i ich krótsze, pewne, mocne krzyki i maluchy piskliwe, ćwierkające, słabsze, ledwie słyszalne ale doskonale wpasowujące się w chór.

Ze zdumieniem, oszołomiona, zdałam sobie sprawę, że to Śpiew.
Słyszałam chór!
Każda frakcja zaczynała z malutkim opóźnieniem, fale dźwięku napływały jak fale przyboju. I czułam je, jedna, druga, trzecia, następna i następna. Słyszałam je wszystkie razem i każdą z osobna, i czułam jak energia Stada omywa mnie raz po raz.

I rozumiałam je: chwaliły Życie, wspólnotę, bycie razem, bycie sobą, pewność bycia na właściwym miejscu i tym kim są. Było im dobrze i chciały to wyrazić. Dobrostan. 
Stałam, trzymając się budy, pozwalając energii gawroniej wibrować we mnie, przenikać, oczyszczać. Słuchałam tej wielkiej Pieśni, którą usłyszałam pierwszy raz, a przecież one ją często śpiewały.

Tylko byłam głucha...


Dawno nie pisałam. Agatek ma rację, im dłużej nie piszesz, tym trudniej wrócić.
Łaziłam od czasu do czasu po znajomych blogach i patrzyłam co u kogo. Nie pisałam. Jakoś nie miałam nic do powiedzenia. Tylko czułam, myślałam ciepło o nas wszystkich, rozrzuconych po świecie, żyjących swoimi życiami, życząc wszystkim gawroniej siły, pewności i ukorzenienia.

Ostatnie trzy miesiące były trudne, bo SynNumerJeden przechodził trudne chwile. Rok temu opuściła go dziewczyna po 7 latach związku. Zrobiła to dość drastycznie: rano umawiali się na oglądanie sali weselnej, a po południu oddała pierścionek, wywaliła mu mnóstwo pretensji i odjechała z rodzicami i walizkami, które miała już spakowane. Syn został w pustym mieszkaniu, zszokowany i zdezorientowany.
Przez pół roku zbierał się do kupy. Ale to nie takie proste. Zaczął widzieć, to czego wcześniej nie widział, może nie chciał widzieć. Różne rzeczy, niełatwe. Powodujące zamęt, wywołujące emocje. Próbował żyć normalnie, ale stara normalność nie pasowała, a nowa nie przychodziła. 
Pojawiła się bezsenność, zmęczenie, lęki i bóle kręgosłupa, żołądka. 
W każdym razie, w końcu zgodził się przyjąć pomoc mój uparciuch. Poszedł na terapię, wziął leki.
Wziął zwolnienie i przyjechał na miesiąc do domu.
Powoli, powoli dochodzi do siebie.
Dziękuję sama sobie, że ja też postanowiłam sobie pomóc lata temu. Ogarnęłam własną depresję, ciężko pracowałam, by zrozumieć siebie, nauczyć się siebie od nowa. Dzięki temu mogłam dać wsparcie Synowi, a co najważniejsze: dać bezpieczną przestrzeń na jego złe samopoczucie, na wszelkie jego emocje. I nie próbować naprawiać. Tylko być obok.
Nie udało by się to dziesięć lat temu. A teraz wyszło zwyczajnie, spokojnie. 
Trochę dorosłam ;)


Teraz Syn wrócił do Lublina, wrócił do pracy, czuje się dużo lepiej, śpi normalnie, ma energię, wróciła radość i apetyt. Nadal chodzi na terapię i zadziwia mnie jak dobrze mu idzie. Dużo rozmawiamy,  ale nie  ingeruję w jego życie. Słucham dużo. Jest ok.

Wychynęłam więc z mojej bańki na zewnątrz, popatrzeć co na świecie. 
A tam Psychiatryk nadal. Igrzyska dzieją się we Francji i zamiast wina, i croissantów, mnóstwo penisów. Albo ich brak, albo są w domyśle. Butelki z nakrętkami uporczywymi ratują świat. Nadal trwa wojna, politycy nadal plotą głupoty, ludzie nadal dają się wkręcać, dietetycy namawiają do jedzenia jajek w dużych ilościach, a emeryci nagle mają niedobory B12. Bzdurne historie nadal się opowiadają i nie są to bynajmniej opowieści o Ufo, bo oni są już tu od dawna i czas się z tym pogodzić ;)

Pomacałam rzeczywistość wokół i stwierdziłam, że ogólnie ciekawa jest. W tym temacie też wyrobiłam sobie dystans, cierpliwość, ciekawość i nie denerwuje mnie już. Bawi raczej, interesuje jak to działa ale moja reaktywność spadła do niskiego poziomu. Jaka ulga...
Myślę, że gawrony miały w tym swój udział, ale zbieram też owoce mojej własnej pracy.

Teraz słyszę ich śpiew. Czuję też. Nie robią tego często. Czasem po prostu zwyczajnie gadają, przekomarzają się, marudzą, dyskutują.
A czasem dzieje się magia. 
I słyszę ją, bo już nie jestem głucha.



PS. Postanowiłam pisać częściej, bo to fajne jest :)


Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja gawronia słuchaczka, Prowincjonalna Bibliotekarka

sobota, 10 lutego 2024

Giligiligili Wszechświecie

 


Na wstępnie serdecznie przepraszam za to, że nie odpisałam na komentarze niektóre pod poprzednim postem. 
Ja się zawsze z każdego komentarza cieszę jak dziecko, ale tym razem, no cóż, karmnik postawiłam na oknie dla ptaszków...
Fajna sikorka, prawda?

Karmnik zrobił Mąż kochany, mieszkamy na pierwszym piętrze, więc okno w sypialni bezpieczne. Naprzeciw czeremcha, gałązki do siadania dla skrzydlatych biesiadników. Podeszłam do sprawy fachowo, poczytałam co sypać i nabyłam karmę Tłusty Kąsek. Na zachętę dosypałam jeszcze łuskanego słonecznika i po dwóch dniach karmnik stał się obleganą stołówką.

Sikorki bogatki, modre i ubogie, mazurki i wróble, sójki i zięby, jery, dzwońce i czyże. Dokształciłam się z naszego ptactwa. Pojawił się też grubodziób. Jeden, nie wiem czemu taki pojedynczy.

ciężko im zrobić zdjęcie...

Rano sypię świeże ziarna i mam w czasie szykowania się do pracy, telewizję śniadaniową.
Nie tylko ja zresztą...


Funio lubi pooglądać zwierzynę

Ptaki przyzwyczaiły się do kotów i nic sobie z nich nie robią. Z resztą, to najczęściej wygląda tak...


I tak sobie oglądam te ptaszki, cieszę się, ale pracuję od 9 do 17, zanim ściągnę się do domku, już ciemno i karmnik pusty. Mogę tylko z rana popatrzeć godzinkę na karmnikowe życie w międzyczasie.
I jeszcze jedno: gili nie było. Lubię gile od dzieciństwa, bardzo. Te ptaszki z czerwonym brzuszkiem jakoś mi utkwiły bardzo w pamięci. Na wsi zawsze gdzieś można dojeść sobie, u kur na przykład. Pamiętam całe gromady gili jedzących wspólnie z kurami sypane ziarno. Ale potem całe dekady ich nie widziałam. Nawet przez dwadzieścia lat spacerów po Sadzie, ani jednego gila.
I patrząc na karmnik żałowałam, że nie ma gili i, że nie mam więcej czasu na oglądanie afer karmnikowych, bo tam się działo a działo. Czasem koegzystencja, czasem awanturki :)
A Wszechświat słuchał uważnie..


Dwa tygodnie temu wybrałam się do pracy trochę za późno, więc się lekko śpieszyłam. Było jeszcze ślisko, ale bez przesady, dało się spokojnie iść. I nagle świat zawirował, noga trafiła na placek lodu i wylądowałam na ziemi. Bolało. 
No i mam pęknięte coś w barku. Cztery tygodnie zwolnienia. Ograniczona ruchomość i ból. Generalnie inwalidka. Dopiero teraz jakoś się ogarniam, sklejam się zdrowo, wszystko na dobrej drodze.
Ale, otóż...
Po upadku wróciłam do domku, żeby poczekać na męża i transport do służby zdrowia. 
Pokręcona, skulona i obolała, wchodzę do sypialni i kombinuję, jak tu zdjąć kurtkę, rzucam okiem na karmnik...
A tam...
Gile proszę ja was...





Stanęłam lekko oniemiała. Jakto?
Teraz?
Trzeba było pęknąć obojczyk żeby gile przyleciały?

U ortopedy dostałam 4 tygodnie zwolnienia. 
Więc mam gile do obserwacji, aż trzy pary, mężowie i żony, oraz czas, duuuużo czasu.
Całe dnie :)
Zamówiono, dostarczono.

Chyba jednak trzeba ostrożniej i bardziej przemyślanie z Wszechświatem konwersować. 



Grubodzioba polubiłam od razu, bo nawiązywał komunikację. Wpadał do karmnika, najadał się a potem zaglądał do pokoju przechylając łepek to w prawo to w lewo, usiłował dojrzeć co jest za tą niewidzialną ale twardą przesłoną. Opukiwał szybę badając cóż to za dziwo. Nie bał się kotów ani mnie. Był tylko jeden, wszystkich innych ptaków jest dużo, ale on pojedynczy.
Nagle w zeszłym tygodniu zniknął. Zmartwiłam się, bo po dwóch miesiącach, właściwie stał się członkiem rodziny. 
Dwa dni go nie widziałam, aż trzeciego dnia rano poszłam inną drogą z suczką przez Projekt na spacer i go znalazłam. Leżał martwy pod wielką lipą. Nie było widać uszkodzeń, po prostu leżał.
Zrobiło mi się bardzo smutno, naprawdę 
Iskierka życia jaka w nim była, znikła. To było widać. Zostawiłam go tam, Natura ma sposoby zagospodarowania opuszczonych przez Życie skorupek. 
Jednak kiedy po dwóch dniach ciągle tam leżał, zakopałam go, tak mi jest lżej. 
Koło Życia na planecie Ziemia. 

I tak zastanowiłam się, ptaków jest mnóstwo, naprawdę mnóstwo.  W gawronim osiedlu mieszka pewnie z setka ptaków. Wokół nas mnóstwo innych, tysiące, setki tysięcy. 
A nigdzie nie widać martwych ptaków. Czasem sporadycznie się zdarzają, ale przy tej ilości powinno być więcej ptasich trupków. Nie wydaje się wam?
Przeciętny wróbel żyje 3 lata, sikorka około 10 i więcej, gawrony do 20 lat, bocian kilkanaście lat. To jednak krótko.
Gdzie są ciała?
Jakoś mnie to zastanowiło i nie umiem odpowiedzieć. 
Hm...?

Czasem też robię kotom tak :)




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja sklejająca się ornitolożka, Prowincjonalna Bibliotekarka

sobota, 20 stycznia 2024

Niebo może poczekać Wszechświecie

 


Kosmos, ostania granica...

Tak zaczyna się czołówka każdego Startreka, a jak wiadomo jestem fanką.
Ostania granica poznania, poszerzenia przestrzeni w której żyjemy, spotkania innej inteligencji, życia w formach, których nawet nie możemy sobie jeszcze wyobrazić, odkrywanie, nauka, ciekawość, ekscytacja.
To przed nami jeszcze. Nie wiem, czy będziemy kosmicznymi wędrowcami w statkach jak Voyager czy Enterprise. Może będziemy zakrzywiać przestrzeń i w milisekundę przenosić się w dowolne miejsce w kosmosie, czy też będą inne sposoby. Jednak jestem pewna, że to zrobimy. Wcześniej czy później. Niezależnie od tego, czy będziemy gotowi czy nie. Bo posiadanie technologii nie jest tożsame z gotowością. Ale ta historia już się toczy...

Jednak są inne przestrzenie, są inne światy do eksploracji o których nie myślimy za często. 
Co będzie, gdy umrę? 


O śmierci rozmawiamy jakby była granicą. 
Boimy się jej diabelnie, za wszelką cenę chcemy uniknąć, choć oczywiste jest, że się nie uda. Ale próbujemy. Albo zmęczeni uciekaniem, godzimy się:
- pochowajcie mnie na cmentarzu koło babci i dziadka, pogrzeb ma być skromny, kwiatów nie potrzebuję, świeczkę czasem zapalcie.
Moja babcia Szura zawsze na cmentarzu powiadała:
- oni już w Domu, a my ciągle w gościach.
Nie wiem jak wyobrażała sobie Dom, ale zaglądała jednak za tę granicę.
Nie wiem jak dużo ludzi myśli o tym co PO. Może wszyscy?
Może niewielu...
Nie rozmawiamy o tym. Chodzimy do kościołów, cerkwi, meczetów, bożnic i co tam jeszcze, gdzie podaje się nam jakąś wersję życia PO. Bierzemy albo nie, ale skoro chodzimy, to bierzemy raczej. Niektóre mnie trochę śmieszą, choćby te ciągłe, w nieskończoność 72 dziewice muzułmańskie, albo nasze, katolickie, wieczne chóry anielskie sławiące Pana. I my w tych chórach, po wieczność. Jeju, chyba bym wolała te dziewice, tylko co ja bym z nimi robiła? Wierzymy w różne bajki.
To pomaga. 
Strach mniejszy.


Ale strach można oswajać na różne sposoby.
Szukam innych możliwości. A kiedy się szuka, to się znajdzie. Ludzie opowiadają inne rzeczy niż religie. Wszystko zawiera skrawki prawdy, są tylko porozrzucane w różnych miejscach, poskładać puzzla trudno. Bo on bez obrazka jest, mystery taki :)
To znaczy bez obrazka w mojej głowie, bo do takiego zbierania i układania, trzeba trochę zrobić w niej miejsca. Wyrzucić dotychczasowe zawierzenia i pewności. To trudne jest, bo powstaje Pustka, nikt nie lubi Pustki, nie ma się czego przytrzymać, nic nie można kontrolować, przewidzieć, zaplanować. NIC.
I najczęściej dotykając skraju Pustki jednak robimy krok w tył. Do strefy komfortu, choć może już ona mało komfortowa, ale znana przynajmniej.



Od wielu lat zaglądam za tę kurtynę, zbieram puzzle, oswajam własny strach i Pustkę.
W bibliotece spotkałam dwoje ludzi, którzy podzielili się swoimi przeżyciami z tamtej strony. 

PanB miał operację na otwartym sercu. Obudził się w trakcie operacji ponad stołem operacyjnym. Przerażony oglądał siebie i chirurgów grzebiących w jego otwartej klatce piersiowej. Krzyczał, by go zostawiono w spokoju i nie od razu zorientował się, że wyszedł z ciała i wisi nad nim. Oczywiście nikt go nie słyszał ani nie widział. Potem nagle przerzuciło go na łąkę. Łąka w słoneczny dzień. Poszedł tą łąką w kierunku miasta widocznego w oddali. Kiedy doszedł, zobaczył ładnie ubranych ludzi i zorientował się, że to jego znajomi, którzy już umarli. Stali, patrzyli na niego. Kiedy podszedł do nich, zaczęli go pytać, co on tu robi, to nie jego czas jeszcze...
I bum, nagle obudził się na sali pooperacyjnej.

PaniU podczas porodu miała zapaść. Znalazła się w pięknym ogrodzie, chodziło tam sporo ludzi, ale do niej wyszedł jej dziadek. Nie mówiła dużo, ale pogadali sobie, posiedzieli w tym ogrodzie i ona nie chciała wracać. Ale dziadek powiedział, że musi jeszcze wrócić. Powiedział jej co będzie w jej życiu, część zapamiętała i faktycznie, zdarzyło się, bo jednak zgodziła się wrócić.

Tych dwóch relacji wysłuchałam z pierwszej ręki. Ale tylko dlatego, że sama otworzyłam się i zachęciłam ludzi. Zaufali. Bo nie jest łatwo opowiedzieć taką historię i narazić się na obśmianie. 
Obśmianie to mechanizm obronny innych strachulców :)

Ostatnio trafiłam na YT na konto Przewodnicy duchowi. 
Nazywają się jak nazywają :) ale zbierają i tłumaczą opowieści ludzi z całego świata. Opowieści zza tej magicznej granicy śmierci. Oczywiście ci ludzie wrócili, bądź zostali zawróceni i dlatego mogą opowiadać, jak się okazuje jest tego całe mnóstwo. Ludzie się dzielą.

Przesłuchałam już ze 100 opowieści. W bibliotece jest tyle marudnej pracy biurowej, zdecydowanie przyjemniej, gdy można to sobie jakoś umilić. 
I tak słuchając, zaczęłam wyłapywać powtarzające się rzeczy w tych relacjach. 
Tunel, czasem ciemny, czasem jasny, mniejszy większy, ale zazwyczaj występuje. Zazwyczaj ktoś wychodzi na spotkanie. Różnie, anioł, Jezus, Budda, ktoś z rodziny, przewodnik, czasem jest to tylko głos bądź obecność, trafiały się ukochane zwierzęta. Ale zazwyczaj ktoś tłumaczy co się dzieje. Czasem zwiedza się tamten świat, czasem nie. Porozumiewa się telepatycznie, czuje się cudownie, bezpiecznie i lekko. Nic tam się nie da ukryć, bo wszyscy od razu czują co inni czują. Ale każdy mówi, że jest to cudowne uczucie. Nikt nie ocenia, nikt nie krytykuje, pełna akceptacja, jakiej na poziome Ziemi nie da się doświadczyć.
No i wszyscy zaliczają film ż życia, które właśnie trwa. 
Nikt nie ocenia, sam wyłapujesz co mogłeś zrobić inaczej, czy dokuczyłeś komuś, ale przy tak pełnej akceptacji i miłości wokół, nie jest to stresujące ani zawstydzające. Nauka.

Jednak zauważyłam cos niepokojącego.
Większość ludzi wracać nie chce. Bardzo nie chce. I wtedy są zachęcani. Na przykład, kiedy w filmie życia widzą, że zrobili coś komuś złego, to pozwala im się poczuć, co czuł krzywdzony.
O! to nie jest fair! Jak dla mnie, to manipulacja. 
Czyżby w świecie PO takich metod używano? 
Bo skoro schodzimy na Ziemię i kasuje nam się pamięć, nie ma telepatii ani jasnoczucia, to ja przepraszam, nie odpowiadam za czyjeś emocje. Za moje intencje odpowiadam.
Czasem bywa tak, że chcę naprawdę dobrze, a ktoś cierpi, bo ma inne soczewki niż ja. 

Większość ludzi przy tym wymięka :) i zgadza się wrócić.
Ale jeden chłopak, który w skutek wypadku znalazł się PO, na pytanie: i jak oceniasz swoje życie? odpowiedział:
- dobrze, nauczyłem się dużo i stworzyłem wiele okazji do nauki dla innych :D
Wtedy jego przewodnik odpowiedział:
- to ciekawe, że tak postrzegasz swoje życie...
Taaaaa....
No cóż i tak go wysłali z powrotem, ale przynajmniej próbował :)
Jezus mówił: jako w niebie tak i na ziemi. I odwrotnie.


Wygląda na to, że PO jest dość zorganizowane. 
Dla każdego coś dobrego. Każdy dostanie to, co z nim rezonuje. Ktoś to nadzoruje chyba. Ogarnia, byśmy trafili tam gdzie trzeba. To pocieszające. 
Potem planujemy następne życie i następne, uczymy się.

Choć i tam trzeba uważać :)
Czyli przygoda :)

Ale jeszcze troszkę z tym poczekam...



PS. No i pozostaje pytanie: a co po tych wszystkich życiach? Kiedy już przez eony inkarnuję, poznaję, uczę się i mam dość wreszcie? No właśnie...?



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja badaczka innych światów, Prowincjonalna Bibliotekarka


czwartek, 2 marca 2023

Iluzja na zamówienie Wszechświecie

Parallel Universe Images on FB


Dziś obudziłam się o 5.20
Otworzyłam oczy i momentalnie zapomniałam co mi się śniło. Zostało uczucie ruchu, dziania się, bycia z kimś. Ech, sen, mara...
Spojrzałam w stronę okna, szaro, ale jaśniej. Gawrony już gadają, debatują nad odbudową osiedla zmiecionego z drzew podczas ostatniej wichury. Nie pierwszy i nie ostatni to raz.
Mój ruch aktywował suczkę. Wskoczyła zadowolona na łóżko, potyciała mnie swoim mokrym, zimnym nosem: obudziłaś się? obudziłaś?, wstawaj, no wstawaj!!!
Jak co rano złapała jeden z trzech kocyków ze swego śpidełka i pobiegła z nim do pokoju dziennego. W tym czasie Agatka, moja kotka, wskoczyła na łóżko z prośbą o podrapanie wokół abażurka, bo chodzi z ochraniaczem na łebku z powodu rany na policzku.
- mrau, mra, gru, marał: powiedziała.
Co znaczy:
- podrap, zdejmij i wypuść na dwór wreszcie, małpo jedna!
Podrapałam i wygoniłam.
- poleżę chwilę - pomyślałam- tak się nie chce wstawać.
W tym samym momencie usłyszałam odgłos z kuchni:
- bult, bult, bult, błeeee.......i pac!
MałaMi, kotka siostry będąca na przechowaniu i pomieszkująca na lodówce, właśnie puściła pawia z wysokości na coś...?
- nie....poleżę jeszcze, tak miło pod flanelką, przytulę się do męża i ucieknę jeszcze od świata.
Należy uważać o czym się myśli po 36 latach małżeństwa, bo telepatia działa,  mąż w tym momencie przewrócił się na bok i jak ośmiornica oplótł mnie ramionami. Wtuliłam się, coś zamruczał.
Chwilę pocieszyłam się ciepłem i dotykiem, ale jednak, kuchnia...
- puść mężu, kot w kuchni narzygał...
- jak romantycznie - pół sennie skomentował mąż.
W tym czasie wróciła suczka, złapała całe swoje śpidełko i pociągnęła do dziennego pokoju.
Poranek. Wstałam.

Parallel Universe Images on FB

W religiach i filozofiach Wschodu występuje koncepcja Mayi. Wszechobecnej Iluzji.
Wszystko jest nierealne, wszystko jest złudzeniem. Nasze zmysły są tak okrojone, że nie potrafimy dostrzec tego, co JEST. Ponieważ wszystko jest w ruchu, nasze poczucie stabilizacji w materii jest też ułudą. Wszelkie rzeczy, które nam się przydarzają też nie są prawdziwe, nasze poznanie jest płynne, możemy nadawać znaczenia, nazywać, oceniać, badać, ale i tak nie jesteśmy w stanie ogarnąć tej najważniejszej Prawdy. Bo wszystko jest tylko ułudą, pozorem i ciągle umykającą, stale zmieniającą formę, marą.
To w sumie takie uspokajające i dające luz.

Aborygeni mają fajną koncepcję Czasu Snu.
"Nie ma sensu rozdzielać przeszłości od teraźniejszości. Wszystko i tak istnieje w mitycznej epoce Czasu Snu, która jednocześnie jest i jej nie ma." 
Uważają, że wszyscy jesteśmy Jednym, z planetą, biosferą, ziarnkiem piachu, kroplą wody, atomem węgla. Jestem i oceanem, i kroplą wody.
Podoba mi się.

Toltekowie z Meksyku uważali, że wszyscy śnimy sen planety.
Don Miguel Ruiz w "Czterech umowach" pisze:
" Ludzkość śni przez cały czas. Zanim się narodziliśmy, ludzie przed nami stworzyli wielki, zewnętrzny sen, który będziemy nazywać snem społeczeństwa albo snem planety. Sen planety- to zbiorowy sen miliardów mniejszych, osobistych snów, które razem tworzą sen rodziny, sen społeczności, sen miasta, sen państwa i w końcu sen całej ludzkości. Sen planety zawiera wszystkie społeczne zasady, wierzenia, prawa, religie, kultury i sposoby bycia, rządy, szkoły, wydarzenia towarzyskie i święta"
Czerpiemy z tego wszyscy wchodząc w ten sen.
Też mi się podoba taka interpretacja wszystkiego, co wokół. 


Kiedyś na łamach "Nieznanego Świata" jakiś przyjaciel zmarłego redaktora tego czasopisma, Marka Rymuszki, podzielił się kilkoma historiami ze spotkań z nim. Już po jego śmierci. W czasie snu, w czasie medytacji, w czasie półjawy. Chłopaki się umówili, kto pierwszy przechodzi na Drugą Stronę, ten uchyla rąbka tajemnicy i przemyca trochę informacji jak tam jest.
I Marek Rymuszko opowiedział koledze, że dostał zadanie do wykonania. Przydzielono mu ogromną, pustą przestrzeń, wypełnioną tylko białą, gęstą, świecącą i kłębiącą się mgłą. Jego zadanie polegało na tym, by tę przestrzeń wypełnić myślokształtami, stworzyć tam coś tylko siłą myśli, woli, świadomości, uwagi.
I tu też mi się podoba koncepcja tworzenia własnych przestrzeni.


Lata temu, kiedy stan depresji był przytłaczający tak bardzo, że życie nie wydawało się ważne, czasami widziałam świat jakby narysowany na kartce papieru. Czarno-biały, płaski, dwuwymiarowy świat. To trwało kilka sekund, widziałam to wokół mnie i znikało. Wtedy napełniało mnie to strachem, że jeśli jeszcze nie zwariowałam, to właśnie wariuję. Cokolwiek to znaczy: wariuję. Bo definicji na to jest mnóstwo i dorobiłam się też swoich własnych, autorskich.
Teraz myślę, że słabo mi szło tworzenie mojego świata wtedy, mogłam tylko szkicować...
O perspektywie i kolorach nie było mowy.
Ale w tamtym czasie miałam też ciągle, po kilka razy dziennie, uczucie deja vu.
Uczucie, że już to było, że jest znane, swojskie, oswojone.
Teraz wiem, że dostawałam w ten sposób pomoc i wsparcie.
Deja vu to uświadomiona konieczność- tak powiedział Jarek Bzoma w którejś audycji i klapka mi się otworzyła.

Myślę też, że w tamtym czasie chciałam jedynie uciec i byłam już blisko. Blisko Wyjścia. 
Kiedy wszystko wydawało się nierealne, iluzoryczne, zaledwie naszkicowane byle jak ołówkiem, bez smaku, zapachów, uczuć i muzyki, było bezwartościowe. Poza mną. Łatwe do odrzucenia. 
To ja sobie już pójdę, dobranoc...

Ten stan psychologia nazywa dysocjacją.
Rozdzielenie.
No cóż, są i takie iluzje.


Ogólnie jednak po długich wędrówkach przez różne krainy, książki, ludzi i światy moje wewnętrzne i zewnętrzne (takjakby) stwierdziłam, że jednak zostaję.

Bo nie wiem jak jest. 

Ale jest ciekawie. 

No i trzeba w kuchni wytrzeć te kocie rzygi, bo iluzoryczne czy nie, wyśnione czy nie, zdysocjowane czy nie, stworzone przez moją świadomość czy nie...
...śmierdzą jak cholera...

Maminku :)


A potem, gdy Tu zakończy się podróż, to ja sobie znajdę fajne miejsce na odpoczynek i wakacje przed następnymi wyzwaniami i podróżami. Nawet jeśli to znów będzie maya i iluzja, to z przyjemnością skorzystam z oferty.

PS.  Parallel Universe Images on FB- stamtąd wzięłam wszystkie zdjęcia :)


Pozdrawiam Wszechświecie, twoja senna podróżniczka, Prowincjonalna Bibliotekarka


czwartek, 30 czerwca 2022

I czy się bać Wszechświecie?

 


I znów się śmieją z Edyty.

Nie wszyscy oczywiście, ale jednak większość. Nie powiem, na przestrzeni lat i ja się czasem pośmiałam się widząc ją w tv czy w kolorowych pisemkach. Edzia czasem wypowiedziała się, a może tylko wyrwano to z kontekstu i wychodziło śmiesznie. Nie zastanawiałam się nigdy nad innym obrazem Edzi, bo był mi tak ładnie  już podany.
Wzięłam.

Ale sporo wody upłynęło, rzeka mojego życia zmieniła się, choć to nadal ta sama rzeka. Nie muszę już walczyć zaciekle o życie w marnym kajaczku omijając wystające znad wody skały. Zastanawiając się ile ich jest pod wodą, niewidocznych. I czy za zakrętem nie będzie wodospadu, którego nie pokonam.
Obecna rzeka jest szeroka, rozlana, łagodnie płynąca. Nadal dzika i nieujarzmiona, ale bardziej przyjazna. Mogę podziwiać widoki, czując się bezpieczniej w dość stabilnej łódce.
Kajaczek poszedł w odstawkę.
Rozglądam się więc.

Alex Colville

Gdzieś tam w czeluściach FB ktoś z moich znajomych coś skomentował o Edycie i wyświetliło się u mnie. Już dawno opuściłam świat nadmiernie medialny, nie wchodzę na żadne portale typu wirtualna, nie mam telewizora od 9 lat. Ale wszyscy jesteśmy w polu informacyjnym i czasem coś tam do mnie doleci. Jednym rzeczom daję uwagę, innym nie. Tym razem postanowiłam sprawdzić o co chodzi, bo sama chciałam pojechać na Harmonię Kosmosu, tylko nie wyszło.
Wiec obejrzałam w internecie wystąpienie Edyty na festiwalu, a potem losowo artykuł na jakimś popularnym portalu. Badania znaczy przeprowadziłam.

I pierwsza konkluzja błysnęła: Bzikowa, ty się bój, bo to samo gadasz co Edzia....

nie wiem czyje, ale fajne...

No bo ja też mówię o świadomości, o rozwoju, o kosmosie, o dziwnych kulach nad lasem, o miłości i przebaczaniu, o kosmitach, że oni już tu są, o duszy, o Źródle itp. W dodatku w czasie "pandemii" stanęłam po stronie tzw. foliarzy i też to powiedziałam głośno. Aco :)
Fakt, lekko się ukrywam, nie firmuję tego co piszę moją buzią, ale bądźmy szczerzy, kto by chciał mnie poszukać, by znalazł. 
Poczytałam trochę komentarze i muszę powiedzieć, że tylu zadowolonych z siebie ludzi dawno nie czytałam. Fajnie jadą po Edycie, wytykając jej różne rzeczy, sugerując badanie głowy oraz udzielając rad gdzie jest jej miejsce.
Dostaje jej się też od tych przebudzonych i oświeconych.
O takie coś:
"Osoby naprawdę przebudzone nie mówią takich rzeczy, dalekie są od medialnego show. Według poziomów świadomości wg Davida R. Hawkinsa może maksymalnie osiągnęła Pani poziom 250 i tyle, daleka droga przed panią."
A poziomy są do 1000, wredne...

Brooke Didonato

Tak sobie myślę, że Edyta wiedziała, co ją czeka, a i tak to zrobiła. Nie będę dociekać jej intencji. Mnie osobiście wydaje się być spójna w tym co mówi, w tym sensie, że mówi o tym w co wierzy i co czuje na ten czas. I Odwagi jej nie odmówię oraz talentu. 

Ale generalnie chodzi o mnie wszak. 
Bo zawsze chodzi o nas. 
Zastanowiłam się, czemu mnie to ruszyło.
Czemu przez dłuższą chwilę we mnie był wstyd, strach i współczucie? 
Odpowiedź jedna jest: bo to wszystko było we mnie długi czas i nadal bywa. Kiedyś tylko pozwalałam, by było to moją codziennością, teraz uczę się pozwalać temu być, a potem odejść...
I przychodzi coraz rzadziej.
No i nie zawsze było współczucie. Teraz jest.
To nieumiejętność pokazywania siebie prawdziwej, mówienia o tym co czuję, mówienia swojej prawdy, zwłaszcza gdy wiem, że zostanę za nią wygnana z raju...
Uznałam, że raj ma zbyt wygórowaną cenę.
Zakładając, że to w ogóle raj...

Nice Bleed

I kiedy zastanawiałam się nad tym wszystkim, czytając komentarze i słuchając Edyty, przypomniała mi się opowieść SynowejNumerDwa. I niby bez związku, jednak związek jest Wszechświecie.

Otóż. Był ciemny, zimny i mokry poranek lutowy 2022, kiedy Mama dostała bóli porodowych. Coś ją tam pobolewało w plecach w nocy, ale zbagatelizowała. To jej pierwsze, wyczekane dziecko, więc trochę się może bała- jeszcze nie; choć już zmęczona była i chciała urodzić. Ale poranne skurcze nie zostawiły już miejsca na zastanawianie. Będziemy rodzić.
Kłopot całej sytuacji polegał na tym, że Mama była na kwarantannie, bo kasłała, zrobiła test i wyszedł plus. Mama lekko przeszła cokolwiek to było, ale jeszcze kilka dni kwarantanny zostało, a tu potomek się zdecydował. I nie ma zmiłuj.
Tata spanikowany zapakował Mamę do samochodu i pojechali do szpitala, bo tak szybciej niż czekać na pogotowie. Zwłaszcza, że Mama cała w nerwach też. Skurcze na razie rzadkie, ale pierwszy raz nic nie wiadomo. No się się zaczęło...
W szpitalu wrzaski i krzyki. Bo trzeba było wezwać karetkę specjalną, można było poczekać, a  dodatkowo jeszcze nieszczepy cholerne. Nieodpowiedzialne, głupie i bezsensu. Mamę zabrano nie wiadomo gdzie, Tatę zostawiono w poczekalni, a że trochę rezonował, to postawiono przy nim ochroniarza, by nie wyruszył na poszukiwanie Mamy. Potem okazało się, że Mamę w jakimś malutkim pokoiku przebadał doktor bardzo niemiły z maseczką pod nosem i powiedział, że do porodu jeszcze daleko, a oni nie mają covidowego oddziału i Mama musi udać się do Białegostoku, z Augustowa. Ponad godzina jazdy, bo luty, mokro i ślisko. Oni mogą wezwać karetkę covidową, ale Tata może zawieść, bo będzie szybciej jednak. 
Oszołomieni Mama i Tata wyruszyli w trasę. Na odjezdne dano im telefon na SOR ginekologiczny w Białymstoku, gdzie akurat miała dyżur moja Synowa. 
No i nie dowieźli.
W połowie drogi Tata już potwornie spanikowany zadzwonił na SOR po ratunek. I moja Synowa telefonicznie udzielała mu porad. Synek Mamy i Taty urodził się na poboczu drogi, na tylnym siedzeniu samochodu. 
Kiedy samochód podjechał pod drzwi SORu moja Synowa już czekała. Otworzyła drzwi z tyłu, ogarnęła wzrokiem Mamę z zawiniątkiem i choć dużo już widziała, to jej słowa brzmiały: no jak w rzeźni, dużo krwi...Pomogli Mamie przesiąść się na wózek i zabrali ją na oddział covidowy oczywiście. A Tata wyszedł z samochodu, usiadł na krawężniku i siedział tam nie odpowiadając na żadne pytania. Próby komunikacji zawiodły, a musiał odjechać. Nie mógł wejść do szpitala, bo kwarantanna przecież. Sanitariusz jakoś go podniósł, wsadził do samochodu. Tata coś tam zajarzył. Odpalił samochód i niepewnie, wolno odjechał. Do dalekiego domu. 
Czy to się dobrze skończyło czy źle? 
Czy ktoś to opisał?
Czy ktoś to skomentował? 
Czy ktoś...?
To nie tak dawno było...
Jose Manuel
Nikt i nic.

Kiedy rozmawiałam z moim Mężem o Edycie on, racjonalista patrzący inaczej, powiedział:
- Wiesz nieźle jej wyszło jak na Cygankę, która uciekła z domu.
I tak, zgadzam się bardzo. 
Może to właśnie ludzi boli.
Że oni tak nie potrafili.
I łatwiej jest kopać Edytę.
Dużo łatwiej.

 No i po co sobie przypominać horrory z lutego.
Jest lato i są wakacje.
Mason Storm

PS. Wiem jeszcze, że odbierano noworodki mamom, które miały nieszczęście mieć dodatni test. Można było podpisać papier, że się nie odda, ale niektóre nie wiedziały i nie zawsze je informowano. Przestraszone, skołowane pozwalały się rozdzielić z dziećmi. Ech....

PS2. Kiedyś poznałam chłopca, może 8-9 lat. Gdy nasz wzrok się spotkał, zmroziło mnie. To dziecko miało potwornie nieruchomy i pusty wzrok. Nic tam nie było. Zero kontaktu. I do dziś to pamiętam. Syn nauczycielki, zdolny, komunikatywny, zdawało się całkiem normalny. A jednak za każdym razem na jego widok w moje głowie słyszałam: uciekaj...
To tyle, jeśli chodzi o stwierdzenie Edyty, że w show biznesie jest pełno reptyli ;)


Pozdrawiam Wszechświecie, twoja jawnie wredna i kłótliwa, Prowincjonalna Bibliotekarka

niedziela, 20 marca 2022

Atak Transformersów Wszechświecie...

 


Jak co rano w środę wczłapałam się po schodach do Biblioteki.
Wciągnęłam do płuc zapach książek i kadzidełka GoodHeart, miło...
Otworzyłam swój pokój, krzyknęłam do koleżanki "cześć" i poszłam robić kawę.
Żeby było jeszcze milej.
Zanim kawiarka przepuści przez siebie aromatyczny napój bogów, zaglądam do koleżanki z zapytaniem cotamjaktam. Bo ona wie wszystko zawsze, kto umarł, kto się urodził, kto z kim w niecnych zamiarach w zaułkach się spotykał. Telewizja nie potrzebna, dostaję wsio w pigułce. Czasem pigułka psychodeliczna, ale traktuję to jako wkład do bezkolizyjnej pracy codziennej, a także jako pewien ogląd ziemskiej opowieści.

- Ania, słuchaj, pandemia się nie skończyła jednak. Mamy nowy wariant, Megatron! Mówiłam ci, że tak będzie....

Stanęłam jak wryta, koleżanka cały czas mówiła a ja słyszałam tylko szum informacyjny...
Mój mózg próbował włączyć jakoś informację do katalogów, ale ni jak nie mógł znaleźć klasyfikacji odpowiedniej. Megatron, MEGATRON???
Bo wiesz Wszechświecie, Megatron był przywódcą Deceptikonów, Transformersów, istot z kosmosu, które zaatakowały Ziemię. Filmy takie oglądałam z synami, fajne nawet.
Spuśćmy zasłonę milczenia na resztę tej rozmowy...
Kiedy podzieliłam się z SynemNumerDwa wieścią, odpisał na Messengerze:
- To już Transformersy też atakują?!
No atakują...

Taka akcja była ostatnio: Maska dla Obywatela. Wiem, bo mąż zły mówił, że strażacy mają rozwozić tony masek po wsiach i wręczać obywatelom za darmo od rządu. Jakby strażacy nie mieli co robić. Często wykorzystuje się strażaków zawodowych i ochotniczych, bo to chyba jedyna tak prężna i sensowna organizacja w Polszcze. Maski w pudełkach były dostarczone też do Ośrodka Kultury, który miał je dystrybuować potrzebującym, ach jak bardzo potrzebującym, obywatelom. I moja sprzątaczka przytachała do mnie pudełko, bo dają, trza brać. Wzięłam. Położę maski na stoliku, niech sobie ludzie rozbiorą.  Mój mózg czasem nie trybi jednak już tak szybko, bo...
W torebce z maseczkami jakieś dziwne nasionka były, ciemne takie: kminek???- pomyślałam.
Ale to nie był kminek...
Leptospiroza to była...
Wyrzuciłam.

Tu dodam, bo faktycznie nie każdy może załapać: kminek to były mysie kupki, zapewne siki też. Kiedyś, chyba w studium pielęgniarskim, czytałam o leptospirozie przenoszonej przez myszy i tak mi utkwiło: kupki myszy= leptospiroza :)
Co nie oznacza, że myszy nie mogły być zdrowe :DDDD
A ich kupki nieszkodliwe, może, jednak...
Co będę tak rzucać bezpodstawne oskarżenia na myszy. No łaziły, zrobiły sikupki  na maski i już.
Mikroskopu nie miałam...


Rano wychodzę z suczką na spacer. Kiedyś chodziłyśmy przez Sad. Sadu już nie ma. Został tylko malutki kawałeczek, cudem jakimś zostało też ukochane Drzewo. Zapomnieli może? Projekt unijny Ochrony Bioróżnorodności przetoczył się jak czołg putinowski przez nasze magiczne miejsca. A może jak transformers? Ten zły? Dobre porównanie.
Jednak ból Serca osłabł. Pogodziłam się, przeszłam etapy żałoby, blizna jest, ale tylko lekko zakłuje czasem. Wiem, że Sad nie mógł być zawsze. Na Ziemi nie ma ZAWSZE. Jest wieczne Teraz.

Jestem wdzięczna Wszechświatowi za te 22 lata w miejscu magicznym. Moi synowie się tu wychowali w zieleni, w słońcu, w radości i ciekawości. To były dobre lata.
Więc jest dobrze.

Wczoraj wieczorem spacerując przez Projekt patrzyłam na to wszystko i przyszło mi do głowy, że tak właśnie my, ludzie, teraz tworzymy swój Świat. To dzieje się od dawna, ale widzę to dokładniej dopiero od dwóch lat. Pandemia wyostrzyła obraz. 

Na studiach nie lubiłam dydaktyki. Pisania konspektów, schematów i procesów nauczania. Jakoś nie ogarniałam. Oceny miałam dobre, ale ogólnie czułam, że niekoniecznie to fajne jest. Narzędzie, które próbuje udawać coś, czym nie jest. Zaskorupiałe i zardzewiałe, przestarzałe. No cóż, ale jest, wykorzystuje się.  Człowiek wiecznie musi coś systematyzować. Choć nie musi...

Od dwóch lat mam wrażenie, że ktoś używa dydaktyki na mnie. Siedź w domu, oddychaj, nie oddychaj. Myśl tylko wtedy, kiedy ci pozwalamy, na tematy tylko takie jak w konspekcie. Nie wykraczaj poza ramy, równaj krok, nie odstawaj, nie rozglądaj się, nie patrz w oczy innym. 
Bądź dobrym obywatelem, dbaj o innych, szanuj zieleń, noś maskę, wstrzyknij sobie, bój się ale my cię poprowadzimy dydaktycznie prostą ścieżką. Bezpieczną dla ciebie i innych.
Dla twojego dobra.
Zaufaj nam: ekspertom, autorytetom, profesorom, naukowcom, nauce...
I Projekt to pokazuje....





Na zdjęciach są te same miejsca Sadu, a teraz Projektu...

I jestem samotna w tym wszystkim, bo każdy, kto tam chodzi, mówi: nareszcie zrobili porządek, jest ładnie, ludzie mogą wypoczywać, pospacerować, butów nie pobrudzić. Mamy bioróżnorodność.
Dydaktycy się spisali.

Smutnieję trochę. Ale to dobrze. 

Smutek jest dobry, jest jak łagodny okład z zielonego listka babki lancetowatej na rozbite kolano.
Śliniło się palec i smarowało się ranę, przykładało się listek i przytrzymywało dłonią aż ból ucichł.
A potem wsiadło się na rower, pod ramę, bo tylko taki był i jechało się dalej, z wiatrem rozwiewającym włosy w kucykach. 

Któż wtedy myślał o dydaktykach...


PS. Megatrona cechuje bezduszność i bezwzględność w dążeniu do celu, jakim jest władza nad światem. Coś jest na rzeczy jednak. 
Tak sobie pozmyślam: kiedy już wojenne machiny przetoczą się przez Ukrainę i zakończy się tak, jak się zakończy, kiedy operacja "pandemia" straci swój złowrogi wydźwięk, gównie przez zmęczenie materiału poddawanego obróbce dydaktycznej, (co już się dzieje), znaczy ludzi.
Wtedy mój drogi Wszechświecie...WYLĄDUJĄ KOSMICI.
Po coś Elon Musk wyciągnął na orbitę Ziemi 49 tysięcy swoich satelitów.
Z takiej ilości może nam wyświetlić na niebie wszystko. W techincolorze i w 5D.

Będzie zabawa :)




Pozdrawiam Wszechświecie, (anty)dydaktyczna transformerka własnych światów, Prowincjonalna Bibliotekarka












niedziela, 13 marca 2022

Nie ma tu wojny Wszechświecie

 

Pochyliłam się Wszechświecie.

Zdarza się. Miałam się nie pochylać, tylko kucać albo klękać. Błąd nowicjusza.
Ale byłam u chorej mamy cały tydzień. Zmieniła mnie siostra a ja wróciłam do domu i spojrzałam na kosz z praniem. Załadowany cały, z górką. I zamiast zostawić, odpocząć, stres łagodnie rozpuścić, to zaczęłam sortować pranie. Przecież nie ja piorę, tylko pralka.
I skarpetka mi z rąk wypadła, i pochyliłam się...
I jak mnie strzeliło...
Więc byłam na turnusie 6-dniowym o miesiąc wcześniej. Doktor naprawiał, to co zepsułam. Znów hotel, znów leżenie, znów poza horyzontem zdarzeń. Znów eremitka.

 Na marginesie dodam, że metoda Doktora Palucha skuteczna jest, działa dobrze, tylko trza cierpliwym być. Psuło się latami, nie nareperuje się w dwa dni. I nie pochylać się :)

Pobyt w większym mieście jest o tyle fajny, że można zjeść coś innego, przejść się po innych sklepach i nikt nic ode mnie nie chce. Nie szukałam towarzystwa, choć ludzie nawiązują znajomości. Sześc dni to długo, jeśli nie masz z kim pogadać. A ja nie chciałam gadać. Nie potrzebowałam, mnóstwo rozmów odbyło się w mojej głowie. Lepiej słyszalnych bez zgiełku innych umysłów. 

Lubię jedzenie azjatyckie, indyjskie. Zapachy tej kuchni mają w sobie coś, co mnie przyciąga. Kardamon, cynamon, kumin. Może jakieś dobre wspomnienia z poprzednich żyć?

Kiedyś miałam w dzieciństwie serię snów o czerwonych, chińskich domkach. Wiem o tym, bo zapisałam w pamiętniku. To było ważne w jakiś sposób. Byłam wtedy w podstawówce, ósma klasa. Pamiętam, że mówiłam sobie: zapisz w pamiętniku, to bardzo ważne. Ale ciągle coś stawało na drodze. Zapisałam cztery zdania. Jednak pamiętam też, że pisząc te zdania czułam jakieś nagłe zmęczenie i ciężar. Ręka była ciężka, oczy się zamykały, trudno było utrzymać długopis. Widać po moim piśmie. To było tak dziwne, że pamiętam do dziś to uczucie ciężkości.



Napisałam: zresztą pamiętam...
Ale zapomniałam. Zapomniałam szybko i nie wiadomo kiedy, zapomniałam nawet, że to była seria, kilka snów, kilka nocy. Został mi w głowie jeden obraz. Dwóch chińczyków na targu. Jeden przy drugim ustawione stragany osłonięte dachami z czerwonego płótna, pełne towarów. Mnóstwo ludzi i ci dwaj. Ubrani w czerwone długie szaty ze złoceniami idący zatłoczona alejką w jasny, słoneczny dzień.
I nie wiem czemu to piszę, bo miałam pisać coś innego, taka dygresja...


Więc wybrałam się na obiad i szłam do chińskiej restauracji na chińską zupę rybną. Bo lubię. Słoneczny dzień, jutro do domu, fajnie. Stuk, stuk- stukały kijki wspierając rozruszany przez doktora kręgosłup.
I tak sobie szłam raźno, aż nagle stanęłam. Lekko się zdziwiłam. Bo idę na zupę rybną, a dwa budynki do tyłu minęłam bar z hamburgerami. I stoję, i słyszę w głowie:
- może hamburgera jednak?
Od razu skontrowałam:
- no coś ty, zupka fajna, zdrowa, a ty, no cóż, okrągła jesteś i żołądek też dokucza. Nie, zupka.
Ale Głos nie odpuszcza:
- może hamburgera jednak?
I stoję na tym chodniku, ludzie mnie mijają i myślę:
- hm, kuszące. Pewnie mają też frytki. Zupek się już najadłaś, może na koniec coś innego? No weź, dla odmiany od chińskiego. Będzie dobrze.
Zawróciłam i postukałam kijkami do baru hamburgerowego. Mieli wysokie stoliki, super, ja nie mogę siadać. Można postać i nikt się nie gapi.
Zamówiłam drobiowego z frytkami i herbatę zieloną z mango. Bo mango też uwielbiam.
Dziewczyna przyniosła mi herbatę i postawiła na stole. Wrzuciłam saszetkę i chwilę bezmyślnie się gapiłam na przezroczysty kubek. 
Aż tu nagle...


Nagle zobaczyłam ile się w tej mojej herbacie dzieje. Zaczęła się zaparzać, kolor wychodził z saszetki jak dym, kłębiąc się w różne strony. Z zielono-brązowych tornad zaczęły się oddzielać małe wiry, potem się rozpadały, strzępki wirów tańczyły w wodzie i rozpływały się delikatnie w złoto- zieloną mgłę. Gorąca woda parowała, mgliła obraz w kubku, mieszały się warstwy cieplejsze z już wychłodzonymi, przeplatały się, tworząc soczewkę dla światła słonecznego, które wyświetlało nowy, falujący obraz poza kubkiem, na blacie. 
Inny świat. Okno na Kosmos, szczelina w podszewce Wszechświata, przez którą mogłam spojrzeć i aż zamarłam z zachwytu. Ach, gdybym mogła tam wejść, chociaż na chwilę...
Wrócić...


Powoli wyjęłam telefon, jakże niedoskonałe narzędzie, powoli, bo bałam się, że magia zniknie.
Ale nie zniknęła.

Kiedy dostałam hamburgera, okazało się, że to był najdelikatniejszy i najsmaczniejszy hamburger jakikolwiek jadłam. Delikatny, kruchy filet z kurczaka, kozi ser i żurawinowy sos. Oraz grube, złote, idealnie wysmażone frytki. Zapiłam to magiczną herbatą ze słońcem, choć przez chwilę wydawało się to świętokradztwem. Ale chciałam mieć to słońce w sobie. Rozjaśnić kątki zamglone, oświetlić...
Oświetlić zapomniane, zakurzone drzwi do Innych światów.
Bo są.
W każdym z NAS.
Na całym świecie.
I każdy może je otworzyć.

A teraz fragment Desideraty Wszechświecie, którą powiesiłam na drzwiach biblioteki dwa lata temu, wisi nadal...
 
"Bądź sobą, a zwłaszcza nie zwalczaj uczuć: nie bądź cyniczny wobec miłości, albowiem w obliczu wszelkiej oschłości i rozczarowań jest ona wieczna jak trawa. Przyjmuj pogodnie to co lata niosą, bez goryczy wyrzekając się przymiotów młodości. Rozwijaj siłę ducha by w nagłym nieszczęściu mogła być tarczą dla ciebie. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności.
     Jesteś dzieckiem wszechświata, nie mniej niż gwiazdy i drzewa, masz prawo być tutaj i czy jest to dla ciebie jasne czy nie, nie wątp, że wszechświat jest taki jaki być powinien.
     Tak więc bądź w pokoju z Bogiem, cokolwiek myślisz i czymkolwiek się zajmujesz i jakiekolwiek są twe pragnienia: w zgiełku ulicznym, zamęcie życia, zachowaj pokój ze swą duszą. Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny.
Bądź uważny, staraj się być szczęśliwy."
Autor: Max Ehrmann

Taka lekcja w barze hamburgerowym Wszechświecie.
Dziękuję.

PS. A tę różę dostałam na zbiegu, 8 marca o 7 rano do doktora. Dał je każdej swojej pacjentce, choć miał nas z 50 ;) Co za miły gest.






Pozdrawiam Wszechświecie, nagła smakoszka hamburgerów, Prowincjonalna Bibliotekarka