Obserwatorzy

czwartek, 24 maja 2018

Wszechświecie, o czym marzymy wśród cieni...



zdjęcie: Joanna Polak

Od kilku dni, w najmniej oczekiwanych momentach, przypomina mi się mój czytelnik - PanRomantyk.
Wyskakuje jak diabeł z pudełka przy prozaicznych czynnościach typu robienie kawy, zmywanie czy mycie zębów. Dawno o nim nie myślałam, bo PanaRomantyka nie ma już wśród nas od lat pięciu, sześciu może...czas leci szybko.
Kiedy trafiłam do pracy w bibliotece, moja poprzedniczka, która w bibliotece przepracowała 40 lat (!), pokazała mi karty czytelników i powiedziała, których należy dopieszczać, bo czytają dużo. Mieli stałe, niezmienialne numery, bo normalnym zmienia się z nastaniem nowego roku. Tym specjalnym, robiło się taki myk, by numer został ten sam. Ułatwiało to ich obsługę, bo czytali dużo i nie pamiętali: czytałem czy nie? A jak nie mogli sami przyjechać, ja przygotowywałam kupkę książek i ktoś im odbierał. Mogłam sprawdzić na karcie książki czy stały numerek tam jest....bardzo dobry system, schowajcie się komputery :-)
PanRomantyk miał numer 5.
Znałam PanaRomantyka. Żyjąc swoim ekscytującym życiem w pierwszej klasie LO, zakochana po raz pierwszy po uszy, zaabsorbowana swoim światem, zauważałam PanaRomantyka kątem oka, w biegu. Starszy o 3 lata, uczył się w Technikum Rolniczym w tym samym kompleksie budynków. Nie był trudny do zauważenia, bo zwracał uwagę osobliwą urodą. Krótkie nogi, długie ręce, nieproporcjonalna głowa, zezujące oczy przywodziły na myśl neandertalskie dziedzictwo z przeszłości naszego gatunku.
PanRomantyk chodził zamaszyście, pracując rękoma i biodrami, miał tiki nerwowe, często mrugał oczami, podskakiwała mu głowa, przeciągał dłonią po twarzy...Dziewczyn się bał. Nie rozmawiał za bardzo. Ale wiedziałam, że był bardzo zdolny, zwłaszcza historia i polski. I tyle. Zniknął mi po pierwszej klasie i nigdy o nim już nie pomyślałam.
Asz tu nagle numer 5 :-)
Ciężko było na początku. PanRomantyk zmian nie lubił. Lubił moją poprzedniczkę. Ja budziłam u niego lęk. Mimo, że on mnie też pamiętał, ciężko mu było się przestawić. Żeby mu trochę zostawić przestrzeni, mówiłam do niego Pan...i oswajałam.
Kochał czytać książki historyczne, dobrą fantastykę i science fiction, thrillery, przygodę. Gdyby nie to, pewnie by się w bibliotece przestał pokazywać, ale książki jak narkotyk, ciągnęły....Najpierw stawał bokiem i rozmawiał ze mną półgębkiem, nie patrząc. Nie zaczepiałam go dużo, uciekał miedzy półki. Jednak kiedy zorientowałam się, co lubi czytać, zaczęłam mu podsuwać książki z nowych zakupów, polecać coś, co sama czytałam. Powolutku zaczął łapać kontakt wzrokowy, stawać przodem, bo trudno jednak rozmawiać z kręczem szyi, nie uciekł tak od razu między półki...Do końca został mu tik pocierania twarzy dłonią, ale robił to bezwiednie, nawet jak się już polubiliśmy i czuł się swobodnie. Był nerwusem.
Dowiedziałam się o nim więcej, wychowywała go babka, o której zawsze mówił z miłością. Dochował ją do śmierci. Nie wiem co się stało z jego mamą. O tacie słowo nie padło. Mieszkał w małej wiosce nieopodal miasteczka. Prowadził malutkie gospodarstwo, ale czego się nie tknął wszystko nie wychodziło. Ciągle w długach, ciągle bez pieniędzy, ciągle tęskniący do innego życia.
Jak wielu innych starych kawalerów na wsiach pił. Nie był alkoholikiem. Picie na wsiach to sposób życia. On miał szczęście w nieszczęściu, że się nie uzależnił, ale zapijał smutek, alkohol przynosił rozluźnienie, łatwiejszą mowę bez zacinania się, znosił blokadę między nim a środowiskiem w jakim żył.
A PanRomantyk nie pasował. Bo marzył. Bo czytał. Bo wiedział, że świat jest i może być inny. I był taki rozdwojony. Chciał pasować do wioskowej wesołej gromady, ale nie pasował. Czytał, chciał gadać o książkach, marzył, chciał gadać o marzeniach, kochał, chciał gadać o miłości, a nie o dupiemaryni.
I uważano go na wiosce za wiejskiego głupka. Wioskowa społeczność szybko rozgryzła jego słabe punkty, koledzy i młode dziewczyny, które go fascynowały, wiele razy go upili i okradli, wykorzystali, oszukali. Wiedział, ale pozwalał, choć cierpiał...jednak potrzeba akceptacji była w nim ogromna. Potrzeba wyrastająca ze smutnego dzieciństwa.
Zawsze kiedy pojawiał się w bibliotece był umyty, miał świąteczne ciuchy, czasem nawet na twarzy odrobinę pianki nie wytartą po goleniu. Wiedziałam, że się starał. Choć tak naprawdę, ciuchy śmierdziały trochę, były niedoprane...no i książki brudził. O to szła ciągła walka.
Zwracałam uwagę, że znów książki się kleją, że coś się przyczepiło, że śmierdzą...On się obruszał, złościł, znów stawał bokiem i nie patrzył...W końcu się połapałam.

On dba. Naprawdę. Kiedy chce poczytać, bierze szmatkę i przeciera ten stół pokryty pofalowaną już ceratą. Przeciera. Potem kładzie gazetę i dopiero na nią stawia patelnię, taką żeliwną, starą, od cyganów jeszcze. Na patelni skwierczy jajecznica na boczku. Obok stawia kubek z herbatą, cerata się marszczy jeszcze bardziej :-) Kroi chleb na drewnianej desce do krojenia. Bierze książkę, kładzie wygodnie obok i je, i czyta. Jego świat, w którym ma chwilę oddechu, czas dla siebie. Odpoczynek.

Ta scena zawsze mi się wyświetlała w głowie, kiedy znów trafiały na moje biurko książki zalatujące starym tłuszczem, podwędzone dymem, klejące się od nieznanych, dziwnych substancji...
W końcu dałam spokój. Myłam książki, wietrzyłam, starałam się doprowadzić do jako takiego stanu.
I znów miedzy nami było dobrze.
Aż któregoś dnia, ktoś przyszedł do biblioteki i powiedział, że PanRomantyk po pijaku jechał traktorem, traktor zsunął się do rowu, PanRomantyk wypadł i traktor zmiażdżył mu klatkę piersiową.
I serce.
I moje serce zamarło na chwilę.
Lubiłam go. On mnie chyba też. Byliśmy trochę przyjaciółmi. Numer 5.
I już po wszystkim.
PanRomantyk odszedł.
I powstała dziura, zrobiło się pusto w jego miejscu.
Czasem tak jest, że dostrzegamy obecność, dopiero gdy jest nieobecnością.

PanRomantyk miał dwa pieski. Kochał je, mówił, że to jego jedyni przyjaciele. Popytałam czy ktoś się nimi zajmie, nie wiedziano. Pojechałam z Mążem do wsi. Sąsiadka powiedziała, że jakaś rodzina jest, coś się dzieje..sytuacja psia pewnie w końcu się rozwiąże.
Podupadłe gospodarstwo PanaRomantyka było nieogrodzone, rozwalająca się stodoła, zarośnięte podwórko, zaniedbany dom. I dwa mini psiaki przy drodze, czekające...
Serce mi się złamało wtedy jeszcze bardziej.
Dwa miesiące je dokarmiałam, aż wreszcie przyjechała jakaś kuzynka i zabrała psiaki do siebie.
Kiedy pojawił się jakiś brat cioteczny weszłam do domu zabrać książki, których PanRomantyk nie zdążył oddać.
Dom był brudny, okopcony, zaniedbany jak reszta. Ale w środku był porządek.
I była biblioteczka, stara, z szybami. A tam równiutko ustawione były książki. Jego własne i biblioteczne.
Miałam rację. Dbał.


piątek, 18 maja 2018

Opowiem Wszechświecie jak to z Ezo było...

Bo tak....żyje sobie człowiek Wszechświecie (hm, tu zawsze terapeutka Ewa pytała: a jaki człowiek?), znaczy żyję sobie JA, już 50+. I długo, i krótko, plus malutki tylko 1+.  Kiedy oglądam się zdaje mi się, że mrugnęłam okiem, a w czasie tego mrugnięcia urodziłam się, przetrwałam dzieciństwo i szkoły, zakochałam się, wyszłam za mąż, urodziłam synów, pracowałam....i nagle paczę, a skafander posunął się. 
W tym wypadku lustro prawdy nie mówi. To lustro w łazience kłamało cały czas. Jak nie byłam puszysta mówiło: gruba jesteś, popraw się. Jak byłam już puszysta mówiło: nic nie widać, czepiają się. I wiele innych kłamstw to lustro mi opowiedziało, powinnam się z nim rozprawić za to. Jednak teraz jak w nie patrzę, widzę siebie w najważniejszej Podróży...na najtrudniejszym szlaku jaki można wybrać, za to z super widokami. I ten szlak odbija się w moich oczach, w zmarszczkach, dodatkowych kilogramach, w strzyknięciach w kolanach. Ale idę, bo widoku fascynujące. Choć czasem nie mam siły ogniska rozpalić i śpię w dołku wygrzebanym pod drzewem...Ale nastaje nowy dzień i hajda na szlak :-)
Kiedy już trochę ogarnęłam depresję, terapia indywidualna i grupowa otworzyły mi trochę oczy i lustro w łazience stało się bardziej przyjazne, zrozumiałam pewną rzecz. Czułam brak. Właściwie BRAK. 
Ogarniałam MałąBibliotekarkę, zaczynałam dzięki temu rozumieć DużąBibliotekarkę, ale część mnie była pusta. Tę pustkę czułam coraz bardziej w miarę powrotu do zdrowia. Zaczynałam czuć Siebie, składać puzzla do kupy i brakowało kawałka. 
Zaczęłam szukać. I tak to jest, że jak wyślesz intencję do Wszechświata, on odpowie. Dziękuję Wszechświecie :-)
Znalazłam na blogu pewnej kociary "Za moimi drzwiami", ofertę warsztatów Vedic Art. Idealnie dla mnie, malowanie intuicyjne. Mój talent jeszcze był pod osuwiskiem skalnym, do odkopania, więc tu mogłam zacząć. Pojechałam. Sztywna ze strachu, ale zdeterminowana wrócić do malowania. Sala była zlana słońcem, fajne kobiety spotkałam, a kiedy prowadząca powiedziała: narysujcie swoją intuicję....Blok. Ściana. Czarno.
Wszystkie coś narysowały, a ja miałam pustą kartkę.
Zero intuicji. 
A wiem, że miałam. Niezłą. Umiałam wyczuć ludzi, wiele rzeczy, które zrobiłam jak to się mówi, spontanicznie, wyszło mi na dobre. Miałam, co jest u licha?! Dziewczyny rysowały fale, spirale, kwiaty, słońce...U mnie NIC.
Straciłam. Odcięłam się. Odcięłam połączenie z Duszą. 
Ja odcięłam, bo ona JEST. Ja nie odbieram telefonów. 

I ten moment uświadomił mi, że brakujący kawałek puzzla to Bóg, Źródło, ty Wszechświecie. 

Nie specjalnie mamy tutaj wybór jeśli chodzi o wiarę, religię i te rzeczy. Rodzimy się w jakiejś rodzinie, która ma już zazwyczaj jedynie słuszną ścieżkę religijną, nawet jeśli ta ścieżka to brak religii i wyjścia nie ma. Z każdym jest różnie. Jedni biorą jak swoje, inni biorą z braku laku i niechęci do zmian, inni z hukiem rzucają, inni szukają czego innego...ateiści ostro wierzą, że nie wierzą i nic nie ma.
 Ale nawet neandertalczycy mieli swoje widzenie świata z czymś większym od siebie i swoich umarłych chowali w grobach posypując kwiatkami.
W każdej religii zaszczepia się nam się ideę bytu nadrzędnego, czegoś większego od nas. To jak się później ten byt koloruje, to zależy od systemu religijnego. Ja w katolicyzmie miałam dwutakt: Bóg jest miłością, Bóg cię ukarze jak nie będziesz grzeczna.
Taaaa....to jak to? Kocha czy nie kocha? A jak kocha, to czemu karze? Nie wspiera, nie tłumaczy, nie przytula, tylko grzmi, moralizuje i piekłem straszy? I skoro jestem niegrzeczną dziewczynką, bo rodzice mi tak mówią, to po ptakach...piekło i szatani.
Jako dorosła jeszcze kilka razy próbowałam ogarnąć tę niezgodność, nie wyszło. 
Skoro nie wyszło, to ja wyszłam...i tak zostałam. A Życie potoczyło się dalej. 
Teraz wiem, że nigdy nie byłam sama Wszechświecie. Zawsze byłeś ze mną i prowadziłeś za rękę smutne, naburmuszone i wściekłe dziecko :-)
Nawet mnie pytałeś czy chcę cukierka albo lizaka, a ja odpowiadałam szybko, że NIE. 
Choć chciałam, bardzo. 
Ale nie.
Więc stanęłam przed moją Pustką i sprawdziłam czy to naprawdę Pustka? 
Okazało się, że wcale...wzrok tylko popsuł się, uszy pochorowały, czucie odcięłam...telefonów nie odbieram, ale dzwonią cały czas.
I okazało się, że moja Pustka daje się badać. 
Pojawiły się książki: Rozmowy z Bogiem- N. D. Walscha, Potęga teraźniejszości- E. Tolla, Wędrówka dusz- M. Newtona, Cedry Rosji- W. Megre. Kiedy zaczynasz szukać znajdujesz mnóstwo. Okazuje się, że miliony ludzi też szukały, też potrzebowały i podzieliły się tym co znalazły. Duchowość, ezoteryka, fizyka kwantowa...
Na początku dysonans poznawczy strasznie dokucza. Albo strzelasz w niebo, albo dno i kilometr mułu, czasem strach.
Właściwie dużo strachu, bo okazuje się, że stare programy działają w podświadomości ostro. I kiedy na przykład zdajesz sobie sprawę, że jesteś tak naprawdę formą energii, tak samo jak wszystko dookoła, to za chwilę wyczytasz gdzieś, że tę energię ktoś może ukraść, albo jakiś byt może cię opętać. I HELLOU astral się kłania :-)
A ten schemat znamy przecież, piekło i szatani ;-)
Więc może jakieś znaki ochronne, jakieś rytualik mały, jakieś kamyczki, jakaś tarcza ochronna zwizualizowana :-) 
Każdy coś dla siebie znajdzie. I wcale nie neguję, bo mam kryształy obok łóżka, lampę solną koło lapka, okadzam dom białą szałwią i palo santo. Wzięłam co mi się podobało, kiedy ogarnęłam, że tak naprawdę całe to zabezpieczanie się, to to samo co zachowania zabezpieczające przed atakiem lęku w nerwicy lękowej. Na przykład czujemy podenerwowanie, za chwilę może być atak paniki, więc by tego uniknąć idziemy coś robić...Mój znajomy wypijał magnez i szedł spać. Ktoś układa produkty w szafkach kuchennych według wielkości pudelek albo kolorów. Ktoś grzebie w ogródku bez opamiętania. A ktoś biegnie do spowiedzi...I w sumie każdy może wszystko, co tylko mu pomaga. 
Tylko dobrze jest czasem grzebnąć w środku siebie, bo może się okazać, że okadzasz dom już pięćdziesiąty raz tego dnia, wizualizujesz tarczę już dwudziesty raz, a z ogródka wiozą cię na sygnale do szpitala (taki przypadek znam).
Więc odkryty przeze mnie świat ezoteryki, też ma swoje warstwy i przestrzenie, które można eksplorować, odkrywać i w sumie cieszyć się tym. Bo wiele się tu uczę. O sobie :-)
Czyli Wszechświecie łatwo nie jest.  Za to ogromnie ciekawie. 
Moja Pustka okazała się być bardzo Pełna. Cały Kosmos do mnie zagadał. A ja mogę sięgnąć po to co czuję, że jest mną i Tobą, bo jesteśmy połączeni jak pączek z konfiturą z róży :-)
Ja to konfitura :-) 
A o Ezo jeszcze opowiem, bo znalazłam tam skarb :-)
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja Prowincjonalna Uduchowiona Bibliotekarka ;-)

czwartek, 10 maja 2018

Witaj Wszechświecie, podwójny hejt z pianką proszę.



Małe miasteczka są urokliwe. Każdy kto przyjeżdża do nas, zachwyca się spokojem. Ciszą. Spowolnieniem czasu. Brak pędu najbardziej odczuwają ludzie z miast. Nagle wyhamowują nad brzegiem Bugu...i zdziwieni dostrzegają Świat. Zielone łąki (jak z Corela- mawia mój Mąż), ogromne niebieskie niebo, w nocy nawet gwiazdy widać, leniwie toczące się w wody rzeki, słychać świergot ptaków, cykanie świerszczy, rechot żab...
Natura obezwładnia, wycisza, wstrzykuje do krwi anestetyk, znieczula przed operacją na otwartym sercu. Wie, że nasze serca tego potrzebują, zatrzaśnięte, zbite na głucho w naszych klatkach z żeber. Klatkach, które miały je chronić, ale stały się więzieniem.
I w tej sekundzie oszołomienia nad rzeką, pod ultramaryną nieba, w złotym potoku światła słonecznego serce niektórych zabije innym tempem, doda kilka dodatkowych uderzeń poza zwyczajnym rytmem...I to będą te uderzenia, które przepłyną przez ciało, Duszę i ciebie Wszechświecie. Poruszą kilka zaskorupiałych komórek, zharmonizują, te zaś zharmonizują sąsiednie, te znów sąsiednie...I zaczyna się zdrowienie. Operacja się udała.
A czasem, dodatkowe uderzenia serca zaniepokoją, wytrącą z równowagi, pojawi się lęk, lekarz, badanie holterem, tabletka...Ma być tak jak było.
Operacja się nie udała, pacjent w stanie wegetatywnym. Ale przeżył.
Bo każdy żyje tak jak potrzebuje, na ile się zgadza, na ile sobie pozwala, na ile ma odwagę...

Kojarzysz Wszechświecie PaniąPijaczkę? Kojarzysz, wiem :-) Myślę, że trudno byłoby ją przeoczyć. Barwny z niej ptak. Wyszłam wczoraj z psami na spacer, łazimy tam gdzie nie ma ludzi, a przynajmniej mniej, bo Dred przy mnie robi się zbyt opiekuńczy i poszczekuje, co odbierane jest jako agresja. Więc idziemy sobie, a na przeciw pojawia się PaniPijaczka. Idzie sobie żwawo, lekko się zataczając, potykając, bo sandałki eleganckie na koturence, ale generalnie pion łapie, koryguje kierunek i nasuwa dość szybko. Widać energię w ruchach, zadowolenie i pewną lekkość bytu nawet. Jako córka alkoholika błyskawicznie wyłapuję ilość procentów we krwi (niska średnia), czas poboru procentów (niedawno, około 2-3 godzin wcześniej), oraz skutek poboru ( upiła się na wesoło, romantycznie i tkliwie). Więc idzie sobie PaniPijaczka, a w ręku ma zieloną gałązkę, którą macha beztrosko, czasem podnosząc do nosa i wąchając.
Złapałam Dreda, każę mu usiąść, bo zaraz będzie się awanturował i czekamy na przepłynięcie PaniPijaczki obok.
Znamy się z nią. To mama kolegi moich synów. Znam jej historię z oburzeniem i pogardą opowiadaną na mieście. Kiedy przechodzi, miejscowi zaciskają usta, ślą potępiające spojrzenia. W tym miejscu przyznaję się Wszechświecie. Sama to robiłam lata całe. Wychowana z alkoholikiem, uwikłana we wszystkie mechanizmy współuzależnienia, miałam prawo osądzać i oceniać...Tak mi się wtedy zdawało i taka była moja prawda...Jeszcze 3 lata temu....
PaniPijaczka doszła do nas.
- Pieski, ja bardzo lubię pieski...kocham zwierzęta prosz panią..bardzo kocham...
- Wiem, pamiętam pani Perełkę.
- Taaa, Perełka....(tu oczy się jej zaszkliły, bo Perełka odeszła dwa lata temu, a była bardzo jej oddana)...ja tych co wyrzucają pieski, to bym od razu pod mur stawiała....chodźcie ze mną pieski, dam wam jeść...ja kocham zwierzęta proszpani....
- Spokojnie, te nie głodują. Mają się dobrze.
- Ja wiem, ja panią znam, pani też kocha zwierzęta, ja panią widzę...
I minęła nas, lekko halsując pod wiatr, podśpiewując i wąchając gałązkę....
A mnie Adaś Mickiewicz się włączył:
"Na głowie ma kraśny wianek,
W ręku zielony badylek,
A przed nią bieży baranek,
A nad nią leci motylek.
Na baranka bez ustanku
Woła: baś, baś, mój baranku,
Baranek zawsze z daleka:
Motylka rózeczką goni
I już, już trzyma go w dłoni;
Motylek zawsze ucieka."

 Jej mąż zapił się na śmierć, pili razem. Obwinia się ją, że go rozpiła i przez nią umarł. Jej jeden syn, zapił się na śmierć w wieku lat dwudziestu kilku, spalił się im dom, prawdopodobnie z powodu libacji jaka tam odchodziła. Drugi syn, bardzo zdolny, jakoś wyrwał się z miasteczka, widuję go na facebooku, ma partnera, wyglądają na szczęśliwych...A ona....Ona żyje po swojemu. Ogląda świat przez denko butelki od wina. Co widzi? Siebie. I mnie. I innych ludzi....I ciebie Wszechświecie także. 
Oczywiście mogłaby inaczej. Mnóstwo ludzi tak uważa, ja kiedyś też.
Mogłaby gdyby chciała, gdyby się postarała. Tyle zła wynikło z jej zachowania, skrzywdziła swoje dzieci, zniszczyła rodzinę, nie była dobrą matką, żoną....Mogłaby...
Trafiają mi się takie posty do poczytania...Piętnujące, moralnie wysokie, wybrzmiewają jak z ambony w kościele. Robi mi się wtedy trochę wstyd za siebie, za dawną siebie. Lustra czasem dokuczają :-)
Ale sobie uświadamiam, po raz setny, że nie wiem...Nie wiem Wszechświecie co inni myślą. Co czują, co nimi kieruje. 
Ja sama miałam kilka paskudnych wpadek jako matka. To jak, mogę czy nie mogę rzucać tym kamieniem? Może chociaż żwirkiem?
Bo bez winy nie jestem, a jednocześnie wiem, jak bardzo się starałam, jak bardzo robiąc te wpadki myślałam, że robię DOBRZE. Ile było we mnie spięcia, by nie skrzywdzić, by dobrze wychować synów, by mieli lepiej niż ja...i zrobiłam masę błędów. I ile było w tym Miłości.
Nie jest to wszystko łatwe, nie jest to wszystko proste...Czasem operacja na otwartym sercu się udaje, a pacjent żałuje, że się udała ;-)
Rekonwalescencja trudna, Wszechświecie :-)
Rehabilitacja upierdliwa.
Ale serce zdrowsze.
A na koniec podsumowanie za mnie zrobi Monty Python, bo nic nowego na tym świecie, wsio już było pod słońcem :-)
Miłego dnia Wszechświecie, Twoja Prowincjonalna Bibliotekarka w trakcie upierdliwej rehabilitacji. 

czwartek, 3 maja 2018

Wszechświecie...zabijać, czy nie zabijać?


Tak, dziś z rana, a właściwie od wczoraj, męczy mnie pytanie głęboko egzystencjalne...Wszechświecie ciężko tutaj dojść ładu, a Ty nie ułatwiasz. Wyjaśniam zatem.


Chadzam ja do pracy tym sadem dzikim. Dróżka wydeptana przeze mnie i psy wąska, mokra, kręta, ale urokliwa, a wokół zieloność. Mam wrażenie, że przejście tamtędy oczyszcza mnie, wyrzuca z mojej aury zakłócenia, zamienia je na dobrą energię. Tak Wszechświecie, mam aurę, nawet ćwiczę jej widzenie i okazuje się, że widać. Każdy może zobaczyć, jak poćwiczy. To fajne.
Znamy się z tym sadem tyle lat, ja go lubię i czuję, że on mnie też. Przyroda tak ma, oddaje ci to, co do niej wysyłasz. Często zatrzymuję się przy starej antonówce rano, pozwalam by poranne słońce przefiltrowane przez jej listki poświeciło na mnie i dziękuję za ten dzień, który nastąpi. Czuję wdzięczność, proszę cię Wszechświecie o wsparcie, stoję w rozśpiewanej ciszy poranka, oddycham światłem i miłością...potem robię krok na ścieżkę i KRAKCHRUP....

Rozdeptałam ślimaka....
I dobry nastrój jak bańka mydlana pryska. On se biedny wyszedł pożerować, spokojny i szczęśliwy ślimakowatym szczęściem, a ja go CHRUP. Obiecuję sobie, że będę zatem ostrożniejsza, przecież mogę baczniej nogi stawiać, uważniej obserwować....Uf, udało się, już więcej nie rozdeptałam, sporo ich jest tutaj, a nawet więcej niż sporo...a niektóre takie maluśkie.
Wykombinowałam sobie, że w takim razie, by wyrównać straty, czasem przecież nadepnę, to te, które nie zdążyły na chodnikach uciec przed słońcem, przeniosę na trawę w cień, żeby mogły przetrwać upał. Poczułam się lepiej...
Wracając z pracy zobaczyłam na asfalcie ślimaka, który nie zdążył zwiać, przywarł do asfaltu i tak został na cały dzień. Pomyślałam: pewnie już się ugotował, ale przeniosę na trawę, może akurat...Wzięłam go, zrobiłam dwa kroki na trawę i CHRUP, w trawie schował się taki, co był mądrzejszy i na czas zszedł z asfaltu, tylko nie przewidział mojej chęci pomocy mniej rozgarniętemu koledze.
Taaaa...decyzje, decyzje...
Kiedyś, nie tak całkiem dawno, miałam wrażenie, że mi kłody pod nogi rzucasz Wszechświecie, a ja nie mogę nic na to poradzić. Czarno było. Potem powoli na terapii, warsztatach, czytając książki, które jakoś do mnie przychodziły, zaczęłam dostrzegać swoją sprawczość w świecie. Moje decyzje i ich skutki. Moje wybory i ich skutki. I wcale się nie ucieszyłam, to było straszne. Lepiej jednak jak myślisz, że to Wszechświat cię nie lubi i dokucza. Wygodniej, choć siedzisz na gwoździu w studni, ale przynajmniej można obwiniać innych i Kosmos. A tak? Trzeba czepiać się do siebie :-)
Co nawet długo robiłam. Bo przecież nikt nie powinien deptać ślimaków, można być uważniejszym...
Doceniam Twój przewrotny humor Wszechświecie, niezła lekcja. Choć może trochę dezorientująca.
Bo jak pomogę jednemu ślimakowi, to moja decyzja zniszczy życie drugiemu ślimakowi, może temu mądrzejszemu...

Przychodzi do biblioteki czasem PanWariat. Przechodziłam z nim już dwa cykle wariactwa, bo jednak słabo się uczę i potrzebuję powtórek. Współczułam  PanuWariatowi, pozwalałam korzystać z internetu, choć słuchał głośno, cały czas pstrykał myszką, gadał do siebie, dokuczliwy był i dla mnie, i dla czytelników. Ale znam jego historię rodzinną i ona nie fajna bardzo, a jeszcze on w wieku moich chłopaków...Wytrzymywałam. PanWariat też powtarzał cykl, pojawiał się u mnie jak przestawał brać leki. Co dzień był coraz bardziej nakręcony, rozkojarzony, podejrzliwy, zaczynał się czepiać, że go szpieguję ja i inni...aż w końcu musiałam mu twardo powiedzieć, że ma już nie przychodzić. Wtedy krzyczał, groził, wracał jeszcze kilka razy, aż lądował w szpitalu. I był spokój. Dwa cykle, aż załapałam. Rok był spokój.
Asz tu nagle....PanWariat niepostrzeżenie zalągł się u koleżanki w Oddziale dla Dzieci. Cwaniak. Nie zauważyłam, a on już tam kilka dni siedzi na internetach. Tłumaczę koleżance, że może jednak PanaWariata, zanim się rozkręci, usuniemy, a ona do mnie, że szkoda go, on w domu tak ma okropnie i w wieku naszych dzieci on.
Wszechświecie, ty to masz pokręcone poczucie humoru :-)
 Dobra, myślę, ja swoje lekcje odrobiłam, dajmy szansę koleżance. Jak on ją zmorduje to i ona załapie. No taka chciałam być sprytna :-)
I tak się złożyło, że jak PanWariat wszedł na wysokie wariactwo, koleżanka miała urlop. I to ja musiałam go wyprosić i znów przerobić awanturę, groźby i trochę strachu.
Decyzje, decyzje...Nigdy nie wiadomo.
To mam tę sprawczość czy nie mam? Coś tu się da kontrolować, czy nie?
Myślę, że kontrolować to raczej nie.
Jedno jest pewne. Przyczyna i skutek :-)
Muszę nad tym jeszcze pomyśleć Wszechświecie. Proszę o dalsze wskazówki. I jednak mniej ślimaków na moich drogach...
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja Prowincjonalna Bibliotekarka, spokojniejsza, bo PanWariat znów w szpitalu :-)
Oczywiście podobieństwo czegokolwiek do realu przypadkowe :-)