Obserwatorzy

wtorek, 27 września 2022

Jak się oszukałam Wszechświecie

 

Jesień nadeszła zgodnie z planem. 
 
Kasztany i orzechy zbieram kompulsywnie i radośnie. Magia aksamitnego brązu kasztanów zabiera mnie w jakieś niedookreślone, miękkie i przyjazne stany duszy. Nie ma tam obrazów, są czucia, dotyk.
Łagodność i utulenie.
Gdy trzymam w dłoni kasztan czuję jakby Wszechświat owijał się wokół mnie jak ciepła pierzynka. 
Gdy patrzę na coraz bardziej pełną orzechów torbę wiszącą na kaloryferze, czuję radość wiewiórki z dobrego zaopatrzenia spiżarni. Bezpiecznie, spokojnie. Zaopiekowana.
Momenty, chwile, ale jakie dobre...


Na świecie znów, a może ciągle, coś się miele i miele. Płynnie przechodzimy od jednych strachów do drugich nawet nie zauważając tego dryftu. 
W sumie dopiero od paru lat zastanawiam się, gdzie mnie pcha i co. I zadaję sobie pytanie, czy ja chcę dryfować akurat w te regiony, może jednak wiosełkiem ciut skoryguję,  przynajmniej to, co się da.

Bo na przykład było tak....
Zbliża się termin turnusu kręgosłupowego. Hotel zaklepany, koty i suczka zaopatrzone w jedzenie, z mężem dogadane, w pracy spokój, biurokracja zrobiona. Sześć dni wolnego, zabiegi nie męczące, spanie, leżenie, spacery, odpoczynek.
Ale jakiś niepokój, jakieś drżenia i bóle w ciele, jakieś budzenia się w nocy, niepewność, głupie myśli.
Jednak jestem dorosła, nie głupia, ogarnięta już trochę i nie będzie mną nerwica rządziła WSZAK!
Racjonalny umysł zbił wszelkie argumenty nieracjonalnego kawałka mnie. 
I było dobrze.
Aż tu nagle...

Trzy dni przed wyjazdem obudziło mnie nad ranem kichanie kota. Śpi z nami w łóżku nasza kotka Mała. Nie przeszkadza jej, że czasem się ją kopnie niechcący, przesunie, poddusi kołdrą. Spokojnie to znosi, przekłada się i śpi dalej, najchętniej między nami, dwoma grzejnikami.
Widocznie wychodzi z założenia, że coś za coś.
No i zaczęła kichać, co mnie od razu posadziło na łóżku.
Bo trzy lata temu przetoczyła się przez moje koty kocia grypa. Mała i Agatka zniosły ją lekko, ale Milutka i Funio dość ciężko przeszli, trzeba było zastrzyki robić. Prawie cały miesiąc zmartwienia, bo chorowali po kolei, a nie wszyscy na raz. 
No i Mała kicha...
A w mojej głowie tysiąc pięćset scenariuszy co może pójść źle. Nie będę przytaczać, bo i po co, każdy ma własne. Wylazłam z łóżka, obejrzałam kotę, ona zaś kichnęła jeszcze kilka razy.
No widzę: źle przełyka, jakby ją coś bolało, pyszczka nie domyka, oczy jakieś zmrużone, uszy jakby za ciepłe...Jak nic wirus. Nie mogę jechać. Mąż nie da sobie rady. 

Racjonalny kawałek mózgu zdecydowanie potwierdził moje przypuszczenia, bo przecież widzę, znam, już to było i tak się zaczynało, dokładnie tak. Będziemy mieć w domu znów epidemię kocią.
Jednak tym razem nieracjonalny kawałek mnie cichutko pojękiwał: poczekaj, poobserwuj, a może jednak nie, nic nie odwołuj na razie...
Jakoś nie specjalnie mu wierzyłam, bo w środku czułam żelazną pewność choroby kociej, ale wytrzymałam dwa dni bez żadnych działań, co było trudne. Bo kontroler we mnie krzyczał: organizuj, dzwoń, przekładaj...
A Mała nie kichała, ani razu! ta kocia małpa więcej nie kichnęła. Była wesoła, miała apetyt i patrzyła na mnie z pobłażaniem tymi zielonymi ślepkami...


Co my wiemy o tym świecie Wszechświecie?
Nic, tylko to, co sobie ułożymy z kawałków rozsypanych wokół nas. Każdy ułoży sobie inny obrazek, nazwie go, pomaluje, nada mu wartość, odcień emocji, zapisze sobie gdzieś. I następny obrazek, i następny...
Czasem doświadczenie z układania poprzedniego się przydaje, a czasem przeszkadza :) 


A naszło mnie na napisanie posta po tym, jak moja czytelniczka, na beszczela, zgasiła mi światło w pracy, bo dzień jest. Jakoś do mnie nie dotarły pomruki dramatu energetycznego za bardzo, bo wiadomo, beztelewizorna ja. Że drożyzna to wiem, ale jakoś spokojnie sobie z tym radzę.
Czy to pierwszy raz?
Że węgla zabraknie, że ropy zabraknie, że Ziemia umrze, że krowie bąki nas usmażą, że smog zatruje, że atom wypali, że plastik zasypie, że głód wydusi, że wirus zabije....boszezielony ileż można????

Objechałam ją dokładnie tak, jak się jej należało.
Moje oczy, moja psychika, potrzebują światła. 
Ja potrzebuję światła, odmawiam siedzenia w półmroku.
Posiedzę, jeśli naprawdę będzie taka potrzeba.
Ale na razie, to tylko kot kicha!

 

A kilka dni temu trafiłam na ten film i WSZYSTKO się wyjaśniło :)




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja kocia wirusolożka, Prowincjonalna Bibliotekarka

poniedziałek, 12 września 2022

Piaskiem po oczach Wszechświecie.

 


W zeszłym tygodniu spojrzałam rano przez okno, na podwórze.
Stare drzewa rosnące pod parkanem, już trochę żółto-zielone, szumiały gałęziami, szeleściły liśćmi, tańczyły jak fale na jeziorze a do tańca grał im wiatr. 
Wiatr panoszył się, giął, dociskał i żądał poddania. 
Świeciło słońce, niebo było w moim ulubionym kolorze, ultramaryny.
Piękny, słoneczny, wietrzny dzień.
Wszystko było w ruchu i tańcu aż tu nagle, jakby Wszechświat czekał z tym specjalnie na mnie, z drzew spłynęła lawina drobnych, żółciutkich liści. Łagodnie, wbrew wichurze. Jak malutkie, migotliwe łódeczki na spokojnej rzece, listki spłynęły w dół, ścieląc jasny dywan pod drzewami. 
Poczułam jak coś mnie omyło, coś przeszło przeze mnie, fala ciepła w ciele...
Witaj zachwycie, witaj radości!
Jesień idzie...

Takie chwile cieszą mnie bardzo, bo kiedyś ich bardzo nie było.

Ale generalnie ja nie o tym Wszechświecie.
Mogłabym w tym zostać, w radości i spokoju, ale wiem, że bym skłamała sobie samej. Te chwile są cudne, cieszę się gdy trwają ale nie są wszystkim co oferuje ta planeta.
I stety czy niestety, fasolki wszystkich smaków próbuje się...

Minęło pół roku i następna 6-dniowa sesja zabiegów kręgosłupowych nadeszła. Spakowałam więc walizki i udałam się do eremickiej jaskini w hotelu. Leżenie i spacery, nie siadamy, nie pochylamy się, nie skręcamy. Uważność na siebie.
I tak jadę z Mężem, rozmawiamy i nagle dotarło do mnie to, że to, że jest lepiej, właściwie zawdzięczam sobie. Zaczęłam się śmiać, bo w sumie to zabawne, choć proces, który się odbył, zabawny nie był. Ciężko podejmować decyzje samodzielnie, ano...
Bo widzisz Wszechświecie doktor/neurolog od metody Palucha uważa, że jego metoda najwłaściwsza jest. A kiedy opowiedziałam mu jakie ćwiczenia zalecił mi rehabilitant, to usłyszałam: chciał chyba pani zaszkodzić...
Z drugiej strony rehabilitant, gdy usłyszał, że byłam na zabiegach metodą Palucha, powiedział: ja mam swoje zdanie na ten temat, tam raczej chodzi o kasę niż pomoc...
Zonk!
I pacjent głupieje. Bo wszak obaj po szkołach, neurolog i rehabilitant, komu ufać?
A kręgosłup z przyległościami mój i to mnie będzie boleć jeśli coś pójdzie nie tak.
Dysonans poznawczy zazwyczaj niewygodny jest, czasem aż boli. Strach jaki się pojawia też jest niefajny i człek czuje się jak lis, za którym galopują angielscy lordowie konno i ze sforą psów.


A jednak obejrzawszy się w przeszłość dostrzegłam, że poradziłam sobie po swojemu. Świadomie, mniej świadomie ale ciało poprowadziło, bo słuchałam.
Byłam u 3 rehabilitantów z czego jeden pomógł. Byłam na 4 turnusach paluchowych i powoli (co było trudne, bo powoli) poczułam zmiany w kręgosłupie, w napięciach i mięśniach. Zajęło mi to dwa lata. Dodałam do tego ćwiczenia neuroświadomościowe, mikroruch i ćwiczenia z metody Feldenkraisa
(o czym obaj panowie  życiu nie słyszeli) no i basen.
I tadam! Czuję się lepiej. Obu panom zaś nic nie mówię. Bo i po co?
Ich bańki informacyjne są twarde i mało przejrzyste.

Rozrywką w ciągu tych 6 dni było łażenie po sklepach, w końcu przyjechałam do dużego miasta. Lidl, Aldi, Biedronka. Okazało się, że Aldi i Lidl to w sumie to samo. Sprzedają to samo tylko w innych opakowaniach. Podejrzewam, że zaopatrują je te same firmy i podejrzewam również, że Biedronkę też. Pakują inaczej, nazywają inaczej ale wszędzie to samo. W zależności od większej kasy zapewne, w produktach jest więcej prawdziwych składników a jak ktoś kutwi, to więcej chemii udającej prawdziwe jedzenie.
Mam również uzasadnione podejrzenia, że produkty "vege" to sama chemia plus cieciorka lub soja. Nie kupuję, bo mam po nich straszne gazy...dama nie powinna o tym mówić, ale ja damą nie jestem.

Widziałam też w Lidlu ludzi błąkających się między półkami, wpatrzonych w komórki i szukających w apce lidlowskiej "promocji". Pośledziłam jedną kobietę i to wcale nie było łatwe znaleźć tę "promocyjną" kiełbasę. W końcu zapytała pracownika, a ten ją odesłał do apki.
Ha, ha...smutne ha, ha...


Bo widzisz Wszechświecie, nie dość, że jemy świństwa, to jeszcze dajemy się wykorzystać i omotać.
Wszędzie, w każdym sklepie, pytają mnie o kartę lojalnościową, co za świat?!
Kupuję, gdzie chcę, a karta przywiązuje do jednego sklepu. Niby nic, niby nie widać łańcuchów, ale są. A to loteria, a to świeżaki, a to promocja. Skorzystaj!
Otóż nie, drogi konsumencie, nie skorzystasz. Zostaniesz wyzuty z kasy nawet nie wiedząc o tym. Promocje to żadne oszczędności. Kupujesz po prostu za dużo i w dodatku niepotrzebnych zazwyczaj rzeczy. Firma tak policzy, że zapłacisz więcej za inne, niepromocyjne produkty. Tu dodadzą grosik, tam dodadzą pięć grosików, bo nie może być strat. Żadnych strat tylko ZYSK.

I tak łaziłam, oglądałam i wyszło mi na to, że dajemy się oślepiać jak te sarny na drodze w nocy.
Może tak łatwiej?

W dzieciństwie oglądałam taką dobranockę: Piaskowy Dziadek. Zaglądał on do sypialni i sypał dzieciakom piasek do oczu, by zasnęły.
Taki miły Dziadunio, nawet bajki opowiadał...








Pozdrawiam Wszechświecie, twój kręgosłupowy szpieg sklepowy, Prowincjonalna Bibliotekarka.