Obserwatorzy

niedziela, 10 marca 2024

Obiekt troski Wszechświecie

 
Steve Hanks

Sprzątaczka nasza przyniosła informację:
Stał sobie burmistrz przed wielkim oknem w regionalnym sklepie i spoglądał przez nie na Projekt, na wszystkie plansze/durnostojki, na gołe połacie błota z rzadko posadzonym barwinkiem, na drzewa, które ostały się po wielkiej wycince, na ścieżki posypane jakimś żwirem, który wygląda jak gips, na generalnie bezsens cały ten...
I powiedział do naszej sprzątaczki: ładnie, prawda?
Boszesztymój...
Ja i on żyjemy w innych światach.



Życie wokół staje się wiosenniejsze. Czeremcha już za chwilę ma zamiar wypuścić listki. Nabrzmiałe, zielone pączki niecierpliwie powstrzymują się jeszcze, bo mróz, ale tylko patrzeć, będzie świetliście zielono.

Ptaki nadal dokarmiam, bo przylatują.  Mazurki, czyżyki, wróble, sikorki, jery, no i oczywiście gile.
Gawrony już od stycznia działają. Przyjechała straż pożarna i strąciła im gniazda dwa tygodnie temu. 
Odbudowały w tydzień. Głupców nie brakuje...

A ja? Ja się rehabilituję, chodzę do pracy, kupuję książki, opracowuję i płynę. 
Mąż robi imprezę pożegnalną w robocie. Emerytura. To będą ciężkie dwa dni, bo impreza w sobotę i niedzielę, żeby wszystkie zmiany mogły przyjść. Alkazelcer kupiony, będzie dobrze.
Ostatnie 2-3 miesiące były trudne. Takie pod znakiem mężowskiego odchodzenia na emeryturę, porządkowania, trudnych emocji, godzenia się, złości, dezorientacji i wszystkiego, co z takimi rzeczami się wiąże.

Steve Hanks

I tak zastanawiam się...
Pośliznęłam się, to już wiesz Wszechświecie. Mocno się pośliznęłam, aż pękła kość ramieniowa.
Choć bolało jak cholera i aż gwiazdki zobaczyłam, poleżałam, wstałam i polazłam do pracy.
Tak sobie układałam w głowie: będzie dobrze, obiłam się, ale przejdzie, nie będzie źle. SynNumerDwa miał druty w barku po upadku, widziałam jego zdjęcia rentgenowskie i przerażało mnie to, więc tę myśl odsuwałam. Nic mi nie będzie, tylko się obiłam.
W pracy jednak nie dało się nic robić, poddałam się po godzinie i poszłam do domu. W domu położyłam się, owinęłam kocem i spałam dwie godziny. Obudziłam się spokojniejsza. Ale gdy się poruszałam, okazało się, że wcale nie jest lepiej.
I tak zawisłam...
Nie zadzwoniłam po męża, nie poszłam do lekarza, nic...
Siadłam na kanapie, włączyłam serial i tak przesiedziałam do popołudnia, aż do powrotu męża.
Zero łez. Zero działania i wyparcie. Odcięłam się od ciała.

Steve Hanks



Mąż wszedł, zdziwił się, więc mu powiedziałam, że upadłam i bark mnie boli. Wypytał o szczegóły i wybuchł jak petarda:
- jak to rano?!!! czemu nie zadzwoniłaś?!!! a jak ci się coś stało poważnego?!!! i tak tu siedzisz cały dzień?!!! Co ty sobie myślisz, trzeba jechać do szpitala!!!
Dopiero teraz poleciały mi łzy, ale nie dlatego, że bolało, ale dlatego, że poczułam się jak głupia, odrzucona, niezaopiekowana, no i winna, winna kłopotu...
Bo przecież czas niedobry, emerytura i to wszystko, a ja robię kłopot.
Pojechaliśmy do szpitala, ale przez całą drogę męża nosiło. A mnie ciągle chciało się płakać.

Potem przez dwa tygodnie słyszałam: ale numer wywinęłaś; jak tak można; nie ufasz mi, mówiłem: chodź po śniegu, omijaj lód, nie łaź na skróty...itd.
Synowie dobili mnie tym samym: matka, naprawdę? A po co lazłaś na skróty? Czemu nie poszłaś chodnikiem? Ale sobie wybrałaś moment...
I cmyknięcia zębem i spojrzenie z dezaprobatą, i westchnienia ciężkie.
Ech...

S.H.


Bark bolał, pomocy dużo potrzebowałam przy ubieraniu itd. Zaciskałam zęby, przełykałam łzy, czułam się opuszczona, winna. Czasem ogarniała mnie złość, ale nie miałam na nią siły...
Leżałam na łóżku, patrzyłam na ptaki, na moje gile, które cały czas przylatywały.
To pomagało, dużo spałam. 

Jednak nie utonęłam w tych uczuciach. Malutka część mnie obserwowała wszystko. 
Co się dzieje, czemu tak się czujesz, czemu chłopaki tak mówią, czemu nikt nie przytulił zwyczajnie i nie powiedział: pomogę, będzie dobrze. Dlaczego ja tego oczekuję i dlaczego nic nie mówię?
Skąd powchodzi to uczucie winy, wszak naprawdę wypadek to był...
A może jednak nie?

I tak dalej...

Miałam przebłyski wspomnień: znów popychałam wózek i malutka siostra wypadała z wózka w pokrzywy, mama krzyczała na mnie i rzucała we mnie miotłą, wróciła opowieść jak wyjęłam z łóżka siostrę, bo płakała, miałam 3 latka a ona 4 miesiące, wystraszyłam mamę, przedszkole i panie przedszkolanki każące mi odejść od siostry na leżakowaniu a ona płacze i prosi: zostań, nie idź, nie zostawiaj...
To szarpanie w środku: muszę zostać/muszę odejść,  a mam tylko 5 lat...
Za dużo.
A bark boli...

S.H.

Zawsze kiedy zapytasz Wszechświat, on odpowie.
Ale moją decyzją jest czy odpowiedzi przyjmę czy odrzucę.

Kiedy jest za dużo, najlepszym schowankiem jest bezradność.
Powiedz sobie: nie poradzę, musi mi ktoś pomóc, jestem bezsilna. 
Wejdź w poczucie winy, wejdź we wstyd, wejdź w smutek, osamotnienie i żal.

Takie znajome, takie wygodne, takie moje...
Złość schowaj, ona wszystko zepsuje.

Ta malutka dziewczynka, mała Ania, nauczyła się tego dość szybko chyba.
To chroniło. I nadal chroni usilnie, choć już nie potrzebne.

Po ogarnięciu tematu, poskładaniu wszystkich wspomnień do kupy, medytacjach z gilami,  postanowiłam.
W ciemności, w cieple i przytulności flaneli, wtulona w mężowskie ramię, powiedziałam:
- mężu, ciężko mi być obiektem twojej troski.

S.H.

Słowa nie popłynęły łatwo, czułam szorstkość w gardle, suchość i drżenie. Ścisnęło w głowie.
Zabolał brzuch i kręgosłup. Zabolał bark.
Ale powiedziałam.

O ileż łatwiej zatrzymać wszystko w środku, przełknąć, schować w brzuchu, w kręgosłupie, wepchnąć w mięśnie i zapomnieć.
Schować wszystko w szkatułce ciała i odejść.

A jak boli, łyknąć tabletkę, pójść do lekarza, zrobić kolejne badania, chorować.
Planeta Wiecznej Choroby.

Boli głowa, to na pewno ciśnienie się zmienia, deszcz idzie ;)





S.H.

Pozdrawiam Wszechświecie, twoja gadająca bezradna niemowa, Prowincjonalna Bibliotekarka

sobota, 10 lutego 2024

Giligiligili Wszechświecie

 


Na wstępnie serdecznie przepraszam za to, że nie odpisałam na komentarze niektóre pod poprzednim postem. 
Ja się zawsze z każdego komentarza cieszę jak dziecko, ale tym razem, no cóż, karmnik postawiłam na oknie dla ptaszków...
Fajna sikorka, prawda?

Karmnik zrobił Mąż kochany, mieszkamy na pierwszym piętrze, więc okno w sypialni bezpieczne. Naprzeciw czeremcha, gałązki do siadania dla skrzydlatych biesiadników. Podeszłam do sprawy fachowo, poczytałam co sypać i nabyłam karmę Tłusty Kąsek. Na zachętę dosypałam jeszcze łuskanego słonecznika i po dwóch dniach karmnik stał się obleganą stołówką.

Sikorki bogatki, modre i ubogie, mazurki i wróble, sójki i zięby, jery, dzwońce i czyże. Dokształciłam się z naszego ptactwa. Pojawił się też grubodziób. Jeden, nie wiem czemu taki pojedynczy.

ciężko im zrobić zdjęcie...

Rano sypię świeże ziarna i mam w czasie szykowania się do pracy, telewizję śniadaniową.
Nie tylko ja zresztą...


Funio lubi pooglądać zwierzynę

Ptaki przyzwyczaiły się do kotów i nic sobie z nich nie robią. Z resztą, to najczęściej wygląda tak...


I tak sobie oglądam te ptaszki, cieszę się, ale pracuję od 9 do 17, zanim ściągnę się do domku, już ciemno i karmnik pusty. Mogę tylko z rana popatrzeć godzinkę na karmnikowe życie w międzyczasie.
I jeszcze jedno: gili nie było. Lubię gile od dzieciństwa, bardzo. Te ptaszki z czerwonym brzuszkiem jakoś mi utkwiły bardzo w pamięci. Na wsi zawsze gdzieś można dojeść sobie, u kur na przykład. Pamiętam całe gromady gili jedzących wspólnie z kurami sypane ziarno. Ale potem całe dekady ich nie widziałam. Nawet przez dwadzieścia lat spacerów po Sadzie, ani jednego gila.
I patrząc na karmnik żałowałam, że nie ma gili i, że nie mam więcej czasu na oglądanie afer karmnikowych, bo tam się działo a działo. Czasem koegzystencja, czasem awanturki :)
A Wszechświat słuchał uważnie..


Dwa tygodnie temu wybrałam się do pracy trochę za późno, więc się lekko śpieszyłam. Było jeszcze ślisko, ale bez przesady, dało się spokojnie iść. I nagle świat zawirował, noga trafiła na placek lodu i wylądowałam na ziemi. Bolało. 
No i mam pęknięte coś w barku. Cztery tygodnie zwolnienia. Ograniczona ruchomość i ból. Generalnie inwalidka. Dopiero teraz jakoś się ogarniam, sklejam się zdrowo, wszystko na dobrej drodze.
Ale, otóż...
Po upadku wróciłam do domku, żeby poczekać na męża i transport do służby zdrowia. 
Pokręcona, skulona i obolała, wchodzę do sypialni i kombinuję, jak tu zdjąć kurtkę, rzucam okiem na karmnik...
A tam...
Gile proszę ja was...





Stanęłam lekko oniemiała. Jakto?
Teraz?
Trzeba było pęknąć obojczyk żeby gile przyleciały?

U ortopedy dostałam 4 tygodnie zwolnienia. 
Więc mam gile do obserwacji, aż trzy pary, mężowie i żony, oraz czas, duuuużo czasu.
Całe dnie :)
Zamówiono, dostarczono.

Chyba jednak trzeba ostrożniej i bardziej przemyślanie z Wszechświatem konwersować. 



Grubodzioba polubiłam od razu, bo nawiązywał komunikację. Wpadał do karmnika, najadał się a potem zaglądał do pokoju przechylając łepek to w prawo to w lewo, usiłował dojrzeć co jest za tą niewidzialną ale twardą przesłoną. Opukiwał szybę badając cóż to za dziwo. Nie bał się kotów ani mnie. Był tylko jeden, wszystkich innych ptaków jest dużo, ale on pojedynczy.
Nagle w zeszłym tygodniu zniknął. Zmartwiłam się, bo po dwóch miesiącach, właściwie stał się członkiem rodziny. 
Dwa dni go nie widziałam, aż trzeciego dnia rano poszłam inną drogą z suczką przez Projekt na spacer i go znalazłam. Leżał martwy pod wielką lipą. Nie było widać uszkodzeń, po prostu leżał.
Zrobiło mi się bardzo smutno, naprawdę 
Iskierka życia jaka w nim była, znikła. To było widać. Zostawiłam go tam, Natura ma sposoby zagospodarowania opuszczonych przez Życie skorupek. 
Jednak kiedy po dwóch dniach ciągle tam leżał, zakopałam go, tak mi jest lżej. 
Koło Życia na planecie Ziemia. 

I tak zastanowiłam się, ptaków jest mnóstwo, naprawdę mnóstwo.  W gawronim osiedlu mieszka pewnie z setka ptaków. Wokół nas mnóstwo innych, tysiące, setki tysięcy. 
A nigdzie nie widać martwych ptaków. Czasem sporadycznie się zdarzają, ale przy tej ilości powinno być więcej ptasich trupków. Nie wydaje się wam?
Przeciętny wróbel żyje 3 lata, sikorka około 10 i więcej, gawrony do 20 lat, bocian kilkanaście lat. To jednak krótko.
Gdzie są ciała?
Jakoś mnie to zastanowiło i nie umiem odpowiedzieć. 
Hm...?

Czasem też robię kotom tak :)




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja sklejająca się ornitolożka, Prowincjonalna Bibliotekarka

sobota, 20 stycznia 2024

Niebo może poczekać Wszechświecie

 


Kosmos, ostania granica...

Tak zaczyna się czołówka każdego Startreka, a jak wiadomo jestem fanką.
Ostania granica poznania, poszerzenia przestrzeni w której żyjemy, spotkania innej inteligencji, życia w formach, których nawet nie możemy sobie jeszcze wyobrazić, odkrywanie, nauka, ciekawość, ekscytacja.
To przed nami jeszcze. Nie wiem, czy będziemy kosmicznymi wędrowcami w statkach jak Voyager czy Enterprise. Może będziemy zakrzywiać przestrzeń i w milisekundę przenosić się w dowolne miejsce w kosmosie, czy też będą inne sposoby. Jednak jestem pewna, że to zrobimy. Wcześniej czy później. Niezależnie od tego, czy będziemy gotowi czy nie. Bo posiadanie technologii nie jest tożsame z gotowością. Ale ta historia już się toczy...

Jednak są inne przestrzenie, są inne światy do eksploracji o których nie myślimy za często. 
Co będzie, gdy umrę? 


O śmierci rozmawiamy jakby była granicą. 
Boimy się jej diabelnie, za wszelką cenę chcemy uniknąć, choć oczywiste jest, że się nie uda. Ale próbujemy. Albo zmęczeni uciekaniem, godzimy się:
- pochowajcie mnie na cmentarzu koło babci i dziadka, pogrzeb ma być skromny, kwiatów nie potrzebuję, świeczkę czasem zapalcie.
Moja babcia Szura zawsze na cmentarzu powiadała:
- oni już w Domu, a my ciągle w gościach.
Nie wiem jak wyobrażała sobie Dom, ale zaglądała jednak za tę granicę.
Nie wiem jak dużo ludzi myśli o tym co PO. Może wszyscy?
Może niewielu...
Nie rozmawiamy o tym. Chodzimy do kościołów, cerkwi, meczetów, bożnic i co tam jeszcze, gdzie podaje się nam jakąś wersję życia PO. Bierzemy albo nie, ale skoro chodzimy, to bierzemy raczej. Niektóre mnie trochę śmieszą, choćby te ciągłe, w nieskończoność 72 dziewice muzułmańskie, albo nasze, katolickie, wieczne chóry anielskie sławiące Pana. I my w tych chórach, po wieczność. Jeju, chyba bym wolała te dziewice, tylko co ja bym z nimi robiła? Wierzymy w różne bajki.
To pomaga. 
Strach mniejszy.


Ale strach można oswajać na różne sposoby.
Szukam innych możliwości. A kiedy się szuka, to się znajdzie. Ludzie opowiadają inne rzeczy niż religie. Wszystko zawiera skrawki prawdy, są tylko porozrzucane w różnych miejscach, poskładać puzzla trudno. Bo on bez obrazka jest, mystery taki :)
To znaczy bez obrazka w mojej głowie, bo do takiego zbierania i układania, trzeba trochę zrobić w niej miejsca. Wyrzucić dotychczasowe zawierzenia i pewności. To trudne jest, bo powstaje Pustka, nikt nie lubi Pustki, nie ma się czego przytrzymać, nic nie można kontrolować, przewidzieć, zaplanować. NIC.
I najczęściej dotykając skraju Pustki jednak robimy krok w tył. Do strefy komfortu, choć może już ona mało komfortowa, ale znana przynajmniej.



Od wielu lat zaglądam za tę kurtynę, zbieram puzzle, oswajam własny strach i Pustkę.
W bibliotece spotkałam dwoje ludzi, którzy podzielili się swoimi przeżyciami z tamtej strony. 

PanB miał operację na otwartym sercu. Obudził się w trakcie operacji ponad stołem operacyjnym. Przerażony oglądał siebie i chirurgów grzebiących w jego otwartej klatce piersiowej. Krzyczał, by go zostawiono w spokoju i nie od razu zorientował się, że wyszedł z ciała i wisi nad nim. Oczywiście nikt go nie słyszał ani nie widział. Potem nagle przerzuciło go na łąkę. Łąka w słoneczny dzień. Poszedł tą łąką w kierunku miasta widocznego w oddali. Kiedy doszedł, zobaczył ładnie ubranych ludzi i zorientował się, że to jego znajomi, którzy już umarli. Stali, patrzyli na niego. Kiedy podszedł do nich, zaczęli go pytać, co on tu robi, to nie jego czas jeszcze...
I bum, nagle obudził się na sali pooperacyjnej.

PaniU podczas porodu miała zapaść. Znalazła się w pięknym ogrodzie, chodziło tam sporo ludzi, ale do niej wyszedł jej dziadek. Nie mówiła dużo, ale pogadali sobie, posiedzieli w tym ogrodzie i ona nie chciała wracać. Ale dziadek powiedział, że musi jeszcze wrócić. Powiedział jej co będzie w jej życiu, część zapamiętała i faktycznie, zdarzyło się, bo jednak zgodziła się wrócić.

Tych dwóch relacji wysłuchałam z pierwszej ręki. Ale tylko dlatego, że sama otworzyłam się i zachęciłam ludzi. Zaufali. Bo nie jest łatwo opowiedzieć taką historię i narazić się na obśmianie. 
Obśmianie to mechanizm obronny innych strachulców :)

Ostatnio trafiłam na YT na konto Przewodnicy duchowi. 
Nazywają się jak nazywają :) ale zbierają i tłumaczą opowieści ludzi z całego świata. Opowieści zza tej magicznej granicy śmierci. Oczywiście ci ludzie wrócili, bądź zostali zawróceni i dlatego mogą opowiadać, jak się okazuje jest tego całe mnóstwo. Ludzie się dzielą.

Przesłuchałam już ze 100 opowieści. W bibliotece jest tyle marudnej pracy biurowej, zdecydowanie przyjemniej, gdy można to sobie jakoś umilić. 
I tak słuchając, zaczęłam wyłapywać powtarzające się rzeczy w tych relacjach. 
Tunel, czasem ciemny, czasem jasny, mniejszy większy, ale zazwyczaj występuje. Zazwyczaj ktoś wychodzi na spotkanie. Różnie, anioł, Jezus, Budda, ktoś z rodziny, przewodnik, czasem jest to tylko głos bądź obecność, trafiały się ukochane zwierzęta. Ale zazwyczaj ktoś tłumaczy co się dzieje. Czasem zwiedza się tamten świat, czasem nie. Porozumiewa się telepatycznie, czuje się cudownie, bezpiecznie i lekko. Nic tam się nie da ukryć, bo wszyscy od razu czują co inni czują. Ale każdy mówi, że jest to cudowne uczucie. Nikt nie ocenia, nikt nie krytykuje, pełna akceptacja, jakiej na poziome Ziemi nie da się doświadczyć.
No i wszyscy zaliczają film ż życia, które właśnie trwa. 
Nikt nie ocenia, sam wyłapujesz co mogłeś zrobić inaczej, czy dokuczyłeś komuś, ale przy tak pełnej akceptacji i miłości wokół, nie jest to stresujące ani zawstydzające. Nauka.

Jednak zauważyłam cos niepokojącego.
Większość ludzi wracać nie chce. Bardzo nie chce. I wtedy są zachęcani. Na przykład, kiedy w filmie życia widzą, że zrobili coś komuś złego, to pozwala im się poczuć, co czuł krzywdzony.
O! to nie jest fair! Jak dla mnie, to manipulacja. 
Czyżby w świecie PO takich metod używano? 
Bo skoro schodzimy na Ziemię i kasuje nam się pamięć, nie ma telepatii ani jasnoczucia, to ja przepraszam, nie odpowiadam za czyjeś emocje. Za moje intencje odpowiadam.
Czasem bywa tak, że chcę naprawdę dobrze, a ktoś cierpi, bo ma inne soczewki niż ja. 

Większość ludzi przy tym wymięka :) i zgadza się wrócić.
Ale jeden chłopak, który w skutek wypadku znalazł się PO, na pytanie: i jak oceniasz swoje życie? odpowiedział:
- dobrze, nauczyłem się dużo i stworzyłem wiele okazji do nauki dla innych :D
Wtedy jego przewodnik odpowiedział:
- to ciekawe, że tak postrzegasz swoje życie...
Taaaaa....
No cóż i tak go wysłali z powrotem, ale przynajmniej próbował :)
Jezus mówił: jako w niebie tak i na ziemi. I odwrotnie.


Wygląda na to, że PO jest dość zorganizowane. 
Dla każdego coś dobrego. Każdy dostanie to, co z nim rezonuje. Ktoś to nadzoruje chyba. Ogarnia, byśmy trafili tam gdzie trzeba. To pocieszające. 
Potem planujemy następne życie i następne, uczymy się.

Choć i tam trzeba uważać :)
Czyli przygoda :)

Ale jeszcze troszkę z tym poczekam...



PS. No i pozostaje pytanie: a co po tych wszystkich życiach? Kiedy już przez eony inkarnuję, poznaję, uczę się i mam dość wreszcie? No właśnie...?



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja badaczka innych światów, Prowincjonalna Bibliotekarka


niedziela, 7 stycznia 2024

Kłopot Wszechświecie

 


To jest Stefcia i ona nie jest kłopotem :)
To jest nowy kot mojej mamy, którego znalazła w swoim ogródku 4 tygodnie temu. Stefcia wpadła pod samochód prawdopodobnie, ma pękniętą miednicę, która ładnie się goi już. Jest też przemiła, przytulna i bardzo żwawa. Wniosła do domu mamy powiew optymizmu, radości i zabawy.
Widocznie Wszechświat uznał, że mama potrzebuje :)
A za Stefcią widać mój piec, który wybroniłam przed rozbiórką. I niech nikt się nie waży nazwać go kopciuchem! Takich pieców jest mnóstwo na Podlasiu a wystawienie nowego kosztuje krocie. I ludzie stawiają, nasz znajomy zdun ma zamówień na 2-3 lata do przodu.

Jef Borgeau
Zima przyszła do Miasteczka.
Ale zanim przyszła były święta, mokre i zabłocone. W wilgotnej szarości mieszkańcy gorączkowo robili zakupy, planowali, sprzątali jak co roku zasilając ciemną stronę mocy swym zdenerwowaniem, irytacją, zmęczeniem i rozżaleniem.
Do mięsnego sklepu przyszła staruszka o kuli. Kolejka ludzi karnie stojących w rządku lekko zafalowała. Ale co zrobisz, trzeba przepuścić. Staruszka wyjęła wielgachną torbę i zaczęła kupowanie, a to tego, a to tego, spore zakupy. No i schabu jeszcze świeżego...
Onie! Tu kolejka nie wytrzymała!
Schabu jakoś mało było, a prawie każdy chciał. Schabu nie damy!
Sklepowa powiedziała, że ona posłucha ludzi i schabiku nie da, bo są jakieś problemy z zaopatrzeniem. Ze staruszki wyskoczył wilkołak i zaczął się drzeć postukując kulą:
- ja napiszę do pani kierownika jak się tu ludzi traktuje, kurwa, co to jest? Ja was wszystkich zajebię!!!!
I wyszła trzaskając drzwiami.
Nie będę nic kropkowała, niech to wybrzmi, bo wszak naprawdę wybrzmiało...
Sklepowa opowiadała w bibliotece ;)
Magia Świąt...

Jef :)

A Kłopot...
Moja sprzątaczka zachorowała dwa lata temu, wykryto nowotwór piersi. Rzecz poważna, zwolnienie długaśne. Generalnie ona nie moja, tylko Domu Kultury w którym sobie na piętrze biblioteka egzystuje. Dyrektor kultury zatrudnił nową sprzątaczkę, która przejęła obowiązki. Pojawiła się Nowa w piątek, bo w piątki bibliotekę sprząta się zwyczajowo i zonk!. Spojrzałyśmy na siebie z koleżanką, obie pielęgniarki z wykształcenia...dobrze nie będzie.
Otóż Nowa wygląda na chorą. Zdecydowanie problemy ruchowe, opuchnięte i powykrzywiane stawy kolanowe, skolioza z kyfozą, zapadnięta klatka piersiowa, cera mocno podbiegnięta wodą...
No współczuć, chodzi, działa, ale to praca fizyczna. A ma 5 budynków do ogarnięcia, bo jeszcze trzy muzea i ośrodek regionalny.
Dla zdrowego to wyczerpujące, a dla chorego?
Renty nie ma, chyba nigdy się nie starała, pracować trzeba, bo do emerytury brakuje kilkunastu lat.
No zaczęło się sprzątanie, a właściwie jego brak. Bo zawsze coś. Czasu brak, wpadała jak wicher, byle jak pociągała szmatą po podłodze, zgarnęła śmieci z koszy, zalała tytanem kibelek, spuściła wodę i znikała. I częste zwolnienia, wizyty w szpitalu, badania czort wie co jeszcze. Odbyłam rozmowę, powiedziałam, co ja wymagam. Delikatnie, bo nie lubię takich rozmów, ale dałam radę. Starała się kilka tygodni, potem to samo. Wzdychałyśmy za Starą sprzątaczką, ale co zrobisz?

Po jakimś czasie zorientowałam się, że Nowa dla nas nie ma czasu, ale bierze udział w różnych zajęciach w kulturze, jeździ na jakieś warsztaty, udziela się w innych aktywnościach, bo ma zamiar przeskoczyć na stanowisko instruktora. No plan dobry, ale obowiązki są...
Odpuściłam, a czort!
Same sobie pomyłyśmy co trzeba i jakoś szło.

Aż wróciła Stara sprzątaczka, bez piersi ale zdrowa. Dyrektor znalazł pieniądze i obie sprzątaczki zostały. Nowa była bardzo niezadowolona gdy dostała umowę na stałe, liczyła na coś innego. 
I na zmianę przychodzą w piątki, raz jedna, raz druga...
Stara jest ok, sprząta dokładnie, nie śpieszy się. Teraz nie ma tyle siły co kiedyś, posiedzi, herbatkę wypije, pogada (no trochę marudna z tym gadaniem ale idzie przeżyć). Odpocznie i dalej. Czysto.
Nowa dalej to samo, ciągle zalatana, ciągle się śpieszy. Brudno.

Odbyłam drugą rozmowę, niechętnie. Ciut ostrzej ale nadal grzecznie.
Obraziła się.
Poszłam do Dyrektora i poprosiłam o stały, piątkowy, biblioteczny przydział Starej. Bez Nowej.
Zobaczymy czy wilkołak wyskoczy ;)

Jef, no śliczny...

Mam taką matę z plastiku pod krzesłem, żeby nie zdzierać linoleum z podłogi. I jedną z moich próśb było, by przecierać podłogę pod tą matą, bo zbiera się brud na brzegach. Oczywiście najpierw na mokro a potem na sucho, bo pod matą nie wyschnie. Jakoś przy myciu podłogi Nowa nie widziała tej czarnej obwódki, w końcu sama zaczęłam myć i już. Ale wróciła Stara, która to myje więc Nowa też powinna.
Zrobiła to, widziałam jak jej ciężko się pochylić, kucnąć i jak ciężko wstać.
W ciele prawda jest.

Jednak empatia czasem zaciemnia sprawy.
Zbyt wiele empatii powoduje, że zaczynamy szkodzić sami sobie.
Ślepniemy.
Nowa jest twardą nauczycielką :)

Jef

PS. HaniuC, dziękuję...♥




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja okrutna i zła, Prowincjonalna Bibliotekarka 

sobota, 16 grudnia 2023

Znów Psychiatryk Wszechświecie

 

Alison Friend
Chwilowo kończy się zima.
To znaczy taka, jaką lubię: biała, mroźna, jasna.
Wróciło błoto i szarość. Najbardziej przeszkadza mi brak słońca, więc dom mam obwieszany kolorowymi lampkami. Ubrałam małą choinkę, zrobił się świąteczny nastrój i jest fajnie.

Alison Friend

Tymczasem Oko Burmistrza, jak Oko Saurona z Mrocznej Gminnej Wieży znów spojrzało na Projekt.
Zeszłej jesieni wycięto do końca Sad. Zostawiono trochę większych drzew, resztę do gołej ziemi usunięto.
Wszelkie krzaczki, ponad pięćdziesięcioletnią śnieguliczkę rozrośniętą cudnie, pola tulipanów dzikich, przylaszczki, zawilce, narcyzy, krokusy, krzywą czereśnię z najsmaczniejszymi czereśniami, agrest, aronię, maliny, mirabelki, trawę i wielkie pola barwinka, wszystko zanihilowano do gołej ziemi w celu ochrony europejskiej.
Ale na każdym prawie ocalałym drzewku wiszą budki lęgowe...

Po tym  jak w pierwszej części Projektu poschły drzewa, tym razem ciężki sprzęt nie jeździł po korzeniach ocaleńców. Panowie z łopatami rozrzucali hałdy ziemi nowej. I tak to zostało do tej jesieni. 
I nagle. trzy tygodnie temu, kiedy zaczęły się mrozy i przyszła się zima, w niedzielę, pojawiła się wielka ekipa ludzi z roślinkami, które bioróżnorodność europejską mają wprowadzić. Jak biedne, zmarznięte mrówki rozpełzli się po Projekcie2.0. Powyznaczali klomby, porozwijali włókninę i na kolanach, z zadkami w górze, pełzali sadząc te certyfikowane roślinki. W tym na wpół zamarzniętym błocie, pod koniec listopada. Rozpalili sobie wielkie ognisko i grzali przy nim przodki i zadki, popijając coś z termosów. Może procentowego, co nawet by było zrozumiałe. Dokończyli w poniedziałek.
A potem przyszła zima.

Złe słowa cisną się na usta...nie napiszę.

Alison Friend oczywiście :)

Projekt 2.0 objął również Park. Park posadzono tuż po wojnie. Kiedy w 1982 pojawiłam się w Miasteczku, był już fajny. Zarośnięty, drzewa wielkie, bzy i jaśminy wybujałe pachniały oszałamiająco. W środku parku rósł wielki kasztan, którego nawet dwie osoby objąć nie mogły. Może był ciut zaniedbany ten park, ale dodawało mu to urody i tajemniczości.
Tak z dziesięć lat temu postanowiono zadbać o Park. Pierwszy poległ wielki kasztan, co oburzyło wielu mieszkańców. Ale nic to nie dało.
Jak Gmina zaweźmie się o coś zadbać, to zadba, choć by po trupach, drzew w tym wypadku. Więc wycięto sporo drzew, bez i jaśmin, i wszystko co tam fantazja ułańska projektanta z bożejłaski wymyśliła wyciąć. Następnie wyznaczono ścieżki prościutkie jak od linijki, zgrabnie omijające szlaki komunikacyjne codzienne mieszkańców i nasadzono mnóstwo roślinek. A kawał parku wyłożono kostką i wybudowano tam scenę do imprez masowych.

Wyglądało to fatalnie, ale przyroda ma siłę, a Gmina kutwi na ludzi do ogarniania zieloności, więc w końcu, po dziesięciu latach ,Park zaczął trochę wyglądać jak stary Park. Zazielenił się, zaczął znów dawać ochłodę latem, roślinki urosły.

No i nagle Oko Burmistrza znów spojrzało.

Alison nadal :)

Bo tyle kostki tam leży, drzewa nie mają wody, podsychają, teraz zazieleniamy Miasteczko. 
I znów wyrwano krzaki z rabat i kostkę będzie się usuwać, i siać trawkę certyfikowaną, i bioróżnorodność będzie się sadzić. I nawodnienie Park dostanie.
A zwłaszcza taka jedna lipa i jej koleżanki obok. Bo wykopano rów w którym będzie to nawodnienie  przez ich korzenie, mocno je niszcząc.
Ale po co dużo korzeni, toż woda będzie doprowadzona prawie pod samo drzewko.

Znów złe słowa się cisną...

Alison

Mam siostrę w Warszawie. Singielka ona, mieszka z dwiema swoimi kotkami na 4 piętrze w bloku na Mokotowie. Mój mąż czasem jeździ do niej jakieś naprawy robić, czasem zabieramy koty do siebie, gdy ona wyjeżdża, różnie. Normalnie, jak to rodzina.
I nagle Mąż mnie uświadamia, że nie będziemy mogli podjechać pod blok siostry, bo ona znalazła się w strefie "czystego powietrza". Od 2025 koniec, masz Picasso jest za stary. 
W pierwszej chwili myślałam, że mnie wkręca ten mój Mąż.
Jednak zaparł się, że nie, prawda jak cholera.
Czyli by zabrać siostrę na święta do mamy to będziemy musieli zaparkować gdzieś pod jakimś supermarketem, jak najbliżej granicy "czystego powietrza" i zaczekać, aż ona dociągnie się do nas komunikacją publiczną z dwoma kontenerami kotów i walizką, i torbą z drobiazgami dla mamy. Albo taksówką przyjedzie (już sobie ceny wyobrażam, bo taksówkarze wyczują zysk jak nic).
A wszelkiej maści dostawcy też będą musieli wymienić samochody, zgadnijmy, na kogo przerzucą koszty tej wymiany?

A jak mój mąż będzie do siostry jechał, to te wszystkie narzędzia: wiertarki, kable, sprężynę do przepychania kibli i co tam będzie potrzebne, też będzie musiał wypakować i jakoś dostarczyć do niej, bez samochodu naszego.

Zauważyliście, że piszę "czyste powietrze" w cudzysłowie?

Przypominacie sobie idiotyzm z covida dotyczący restauracji?

Alison

Wchodziło się do restauracji w masce, szło się do stolika w masce i dopiero jak się usiadło, można było ją zdjąć. Ale jak się chciało do kibelka, to trzeba było znów nałożyć. Tylko przy stoliku była strefa "czystego powietrza". 
To była taka głupota jakich mało, ale zgodziliśmy się na to.

Nikt nie zapytał: skoro powietrze tak stoi nad stolikiem i się nie rusza, to skąd w Polsce pył z Sahary?
A bywa przecież ;)

Borzezielony....

Polecam post Taby, pod którym się podpisuję czterema kończynami...
Ekościemstwo

Alison


Dziś wybrałam prace Alison Friend, szkockiej artystki, bo są przecudne i mimo głupot w Psychiatryku jest dobrze. I generalnie też będzie dobrze. Wszechświat zawsze jakoś to wszystko ogarnia ;)



Pozdrawiam Wszechświecie, nadal zielona, ale inaczej, Prowincjonalna Bibliotekarka


piątek, 24 listopada 2023

Zabójcza cisza Wszechświecie

 

cudne zdjęcie zrobił Mąż

Zima przyszła na chwilę. 
Biało, spokojnie, cicho...

Jest rano, za chwilę obudzą się ludzie i zapełnią tę ciszę szumem samochodów, gwarem rozmów, niespokojnymi myślami.

Cieszę się chwilą białą, miękką, przytulną, bezgłośną.

W bibliotece często w rozmowach kobiety (bo czytelnictwo jest kobietą) mówią, że nie lubią ciszy. Zazwyczaj rozmowa zaczyna się od tego, że w telewizji nic nie ma do oglądania więc książka jest lepsza. Potem ja mówię, że ja nie mam telewizora już 10 lat i, że to super jest. Wtedy słyszę, że kobietka nie ogląda, ale włącza, bo nie lubi ciszy w domu. I on tam sobie gada, ale ona nie słucha. Albo radio, ono sobie tam szumi, czasem coś ciekawego powiedzą, a głupoty i reklamy puszcza się koło uszu.

Moja mama słucha radia bardzo głośno. Mieszka sama i nie znosi ciszy. 

Zastanowiłam się jak to jest u mnie. Jakoś nie zwracałam uwagi na moje przyzwyczajenia.
Okazało się, że sporo słucham muzyki. Jazzu, bossa novy, indie rocka, ale nie pogardzę popem i muzyką klasyczną, w zasadzie mam eklektyczny gust. Zależnie od nastroju.
W pracy przy nudnych, monotonnych robotach biurokratycznych puszczam sobie jakieś filmy z YT, coś co mnie interesuje. Aktualnie słucham Radia Paranormalium.
A gdzie u mnie cisza?

Ota Janecek

Generalnie jej mało, więc zrobiłam eksperyment. Mąż w pracy w sobotę a ja w cichości w domu.
Okazało się, że dziwnie trochę na początku, ale potem normalnie. 

Jest tylko jeden myk w tej ciszy: lepiej słychać własne myśli, dialogi wewnętrzne, niespokojny umysł tworzący fatamorgany:
- trzeba kupić płyn do naczyń, a przy okazji..., nie chce się wychodzić z domu, fryzjerkę trzeba zamówić, zdenerwowała mnie ta baba wczoraj, mogłam jej coś powiedzieć, małpa jedna, ale co się czepiać małp, oj, mięsa nie wyjęłam do rozmrożenia, jak dobrze, że dziś nie trzeba jechać do mamy, u sąsiadów dziś ruch duży, aj, ta głupia baba jednak mnie kole, czemu...nie, mielonych nie zrobię, pulpeciki, czemu ten Funio znów ryczy...?
Mój umysł skaczący jak konik polny od tematu do tematu, przyklejający się do tego co było, plączący nici tego co będzie i usiłujący za wszelką cenę być wszędzie tylko nie TU.

Pascal Campion

Bo TU akurat zmywam kubeczek do kawy, woda jest ciepła i miła, kubeczek gładki, ma złoty uchwyt błyszczący ciepłym światłem, wzorek z pomarańczowymi brzoskwinkami, żółciutkimi cytrynkami i zielonymi listkami bardzo mi się podoba, porcelana jest gładka i tak przyjemnie widzieć, jak fusy z kawy zmywane z wodą odsłaniają czyste, białe wnętrze. Potem odstawiam ten kubeczek na suszarkę i biorę kubeczek mężowski, z Szopem zwanym Misiem, ten jest cięższy, większy, bardziej chropowaty ale też go lubię...
I tak dalej...TU.

Jo Grundy

Mój umysł nie lubi, nie wytrzymuje długo bycia TU. 
Wiem, że to trzeba ćwiczyć, bo nawykliśmy być TAM, a nie TU.

Łatwiej nam idzie bycie poza sobą, niż przy sobie. Niektórzy nawet nie wiedzą, że jest jakieś "przy sobie, we mnie". Nie wiedzą, że są POZA sobą. Myślą, że ten ciąg myśli, wewnętrzny dialog nieustający, to oni sami.  Ja nie wiedziałam. że tak nie jest bardzo długo.
Wewnętrzny dialog nie jest mną, mną jest Ten, Który go Słucha...
Myślałam, że życie jest wokół. I ja odpowiadam na to życie tworząc myśli i emocje, które przeze mnie przepływają. 
A tymczasem owszem tak jest, ale jest też zupełnie odwrotnie, a może nawet jeszcze inaczej.

I ta cisza nam to pokazuje, dlatego jest zagrażająca.
Nie chcę widzieć, że to ja tworzę swój świat, zwłaszcza, gdy jest on taki podły, niedobry, bolesny i smutny.
Ja, Stwórca Mnie...

W szumie telewizorów, odbiorników radiowych, codziennego tła rozmów ludzkich, wewnętrzne dialogi są niesłyszalne. Przepływają przez nas nieświadomie, nadają nam kierunek, a my płyniemy jak małe, papierowe łódeczki porwane nurtem rzeki.
Nie zdając sobie sprawy, że ten nurt, ta rzeka jest stworzona przez nas samych.
I kamienie, i wodospady, i wiry też.

Nie jest też tak, jak mówią moje czytelniczki, że nie słuchają tego co sączy się z telewizji i radia. 
Ależ słuchają. Każdego słowa, każdej głupiej reklamy, wszystkiego. 
Bo jest w nas coś, co się nazywa Podświadomością. Ona słucha zawsze, wszystkiego.
Rejestruje wszystko. Z niej nasza Świadomość wybiera to, co jej pasuje do przekonań i oglądu świata jaki mamy. 
To Podświadomość ma pełen zasób informacji. 
Świadomość nie jest nadrzędna, w najlepszym wypadku obie są równorzędne. W najlepszym, bo chyba nikt nie wie, jak jest naprawdę. 
Ja uważam, że Podświadomość jest u steru jednak.

Pascal Campion

Zauważyłam, że z tym strachem przed ciszą jest mocno związany strach przed nicnierobieniem
Ten strach jest sprytnie ukryty w robieniu.
Robić, robić, robić...
Planować, konstruować, organizować, czyścić, przetwarzać, grabić, zamiatać, kopać, ruch to zdrowie, lenia gonić won! I zagłuszyć niespokojną ciszę, zagrażającą ciszę, straszną ciszę, gdzie ktoś mówi, mówi, mówi...

Kto to jest?
Jakiś obcy we mnie i mówi mi, że boję się...

Czasem widzę to w oczach ludzi, czasem w lustrze, w swoich oczach...

Nic się nie ukryje.

Alex Colville

A gdyby na Ziemią spadła Cisza, na kilka dni.
Słyszelibyśmy tylko nasze własne umysły, a reszta byłaby niesłyszalna. 
Co byśmy usłyszeli?

Jednak wydaje mi się, że raczej byśmy oszaleli...

nie wiem kto namalował, ale oddaje szaleństwo w pełni ;)



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja lekko zacichła Prowincjonalna Bibliotekarka.


sobota, 28 października 2023

126 apek Wszechświecie

 

Światło.
Kocham jesień za światło. 
Za miękkie ciepło, aksamitny dotyk słońca, za rozpalenie wszystkich kolorów liści. Klon na podwórzu świeci jak drugie słońce. Oddaje całe światło słoneczne jakie zmagazynował przez lato. Jaśnieje tak mocno, że rano oświetla cały pokój dzienny, nawet, gdy słońce jest przychmurzone. Otula swoim światłem sąsiadów: kasztan, dąb i lipę. Może dlatego chory kasztan w tym roku wydał tak bogaty plon, dąb zmocarniał a w lipie nadal drzemie pamięć miodnego zapachu kwiatów i szumu zapracowanych pszczół. Drzewa łagodnie układają się do snu, a klonowe światło jest jak delikatny, miękki kocyk.
Luli, luli, czas odpocząć...

A w świecie ludzi...
Nikt nie patrzy na klonowe światło. Teraz wszyscy pędzą na groby, szorują, tną, pielą, kupują znicze, kwiaty, kiełbasę. Biedne chryzantemy.
Wyborcza gorączka minęła jakby sen to był. Ten 1 dzień na 1460 dni, kiedy podobno możemy coś powiedzieć, minął jakby go nie było.
Przypomniała mi się piosenka Ałły Pugaczowej:
- Dokąd odjechał cyrk? Przecież był jeszcze wczoraj.
Wiatr nie zdążył nawet zerwać afiszy ze ścian...


Wszyscy wiemy gdzie cyrk się przeniósł i skąd będzie nadawał transmisje. Wiemy nawet jakie one będą. W zasadzie poznasz jeden cyrk, to tak jakbyś znał wszystkie. Cyrki są bardzo podobne do siebie wszędzie. Zastanawia mnie jedno, czemu jeśli chodzi o politykę i religię, każdy ma tyle do powiedzenia, tyle w nas emocji, żaru, chęci działania. A jeśli chodzi o nas, nasze życie, nasze emocje, naszą prawdę o nas samych, cisza.
Na pytanie jak się czujesz tak naprawdę, mało kto ma odwagę coś powiedzieć. 
O onych wypowiadamy się często i odważnie, o sobie, niekoniecznie. 
Nie widzimy samych siebie.
Ech...

Shawn Downey

Tak po prostu łatwiej.

Ostatnio przyszła do mnie starsza czytelniczka. Dużo mam starszych pań, one czytają sporo. Poza tym chcą pogadać trochę. Zazwyczaj mieszkają same, te które mają szczęście to jeszcze z mężami. Dzieci gdzieś w świecie mają swoje życia. Rozumiem, słucham, rozmawiamy. Ale gonię te, które chcą tylko narzekać. Nie u mnie.
Więc przyszła kobiecina i mówi, że telefon jej wysiadł. Nie może się z nim dogadać. Nie znam się na tych nowoczesnych ajfonach, ale coś tam jarzę intuicyjnie. Wzięłam i grzebię. No i znalazłam przyczynę. 
Miała otwartych 126 aplikacji, wszystkie działały i telefon zwariował. 
Zamknęłam wszystkie, poczyściłam co się dało i uzdrowiłam ajfona :)
Wytłumaczyłam kobiecie o co chodzi, załapała, chyba...

Mathew Grabelsky

 A w niedzielę pojechaliśmy do mojej siostry, do Warszawy. Przejażdżka długa ale miła. Pogadałam z siostrą i jej kotami. Wypiliśmy herbatkę i postanowiliśmy zjeść na mieście.
Warszawa, no cóż, parkować nie ma gdzie. Więc zamiast do miłej, hinduskiej knajpki, pojechaliśmy do galerii, bo tam są parkingi. 
Weszliśmy do dużej restauracji z włoskim jedzeniem. Mnóstwo ludzi, zamieszanie, szum. Ale jedzenie było zaskakująco dobre, więc ok. 
I kiedy siedziałam przy stoliku czekając na danie zadzwonił  mój telefon. Patrzę, SynNumerJeden.
Nosz! 
SynNumerJeden dwa miesiące temu przeszedł dużą traumę, bo dziewczyna z nim zerwała po 7 latach związku i mieszkania razem. Zrobiła to w naprawdę okropny sposób, bo rano umówili się, że idą oglądać salę na wesele, ponieważ planowali ślub, a wieczorem oddała mu pierścionek, obwiniła go o wszystko i w ciągu godziny wyprowadziła się do mamy i taty.
Wspierałam go bardzo, cała nasza rodzina też, już jest ciut lepiej.
A teraz on dzwoni, a ja w tej restauracji sobie siedzę, w tym szumie nie pogadamy.
I okropna myśl:
-On potrzebuje wsparcia a ja się obijam po Warszawach i restauracjach, może mu być przykro, że ja się bawię, a u niego tak okropnie.

Odebrałam telefon, powiedziałam, że szum i nie pogadamy, ale syn chciał tylko zapytać, co przywieźć z zielarskiego sklepu, bo zamierzał nas odwiedzić. 

Rozłączyłam się, ale nadal było mi jakoś niefajnie w brzuchu, ścisnęło serce, trochę mdło i zakręciło się w głowie. Lekko, ale jednak.
Kiedyś zwaliłabym to na tłok, szum, zapachy i i zamieszanie.
Kiedyś bym nawet nie wyłapała tej myśli, tylko podążyła za nią i pozwoliła sobie zepsuć cały wyjazd tym uczuciem.
Bo to było poczucie winy.

Takie samo kiedy wracam z kina, a dzwoni moja mama i mówi:
- a gdzie wy byliście, dzwoniłam do was, denerwowałam się.
- w kinie mamo, a potem poszliśmy na kolację do restauracji.
- acha, bo wiesz, ja tu sama siedzę i różne myśli mi przychodzą do głowy, taka głupia jestem, no tak trzeba odpoczywać i bawić się, kiedy człowiek jeszcze może.

Niby nic, zwykła rozmowa, a brzuch boli i jakiś strach ogrania i niedobrze jakoś się robi.
Nigdy nie zapytała jaki film, czy fajny, co jedliście...

Katie O'Hagan

I siedząc w tej restauracji, czekając na makaron, przypomniałam sobie moją czytelniczkę i jej ajfona. 
126 apek otwartych, stale działających. 
A ile ja mam tych apek w sobie, otwartych, działających w tle, bez mojej świadomości ?
Załadowanych mi przez rodziców, nauczycieli, świat? Jak bardzo mnie one spowalniają, jak bardzo ograniczają transfer danych?

Czy one wszystkie mi są potrzebne?

Ingebjorg Stoyva

PS. Pod kasztanem spotkałam mamę z synem małym, mama miała koszyk jak na kartofle i zbierali do niego kasztany. Zapytałam po co im tak dużo? Usłyszałam, że cała szkoła, wszystkie dzieci robią z kasztanów różańce. Jeju, a co się stało z ludzikami i zwierzątkami z kasztanów?
Co za czasy...

PS2. Dodałam poniżej filmik Kasi Miller, który wszystko wyjaśnia, krótko i na temat :) 
       Kocham tę Kobietę :)




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja informatyczka zaplątana, Prowincjonalna Bibliotekarka