Obserwatorzy

czwartek, 28 lutego 2019

Prawo przyciągania, Wszechświecie.

Kadr z filmu: Jestem legendą.


Czasem się zastanawiam nad rolą biblioteki w obecnym świecie.
Kiedy byłam mała, biblioteka była biblioteką. Książki, katalogi, regały i książki, książki...
Różne, dla każdego.
Kiedyś przeczytałam o akcji: Pokrzycz w bibliotece i za głowę się złapałam.
Co ludzie nie wymyślą. A i tak nie wpłynie to na czytelnictwo. Żadna impreza nie wpływa. Nie tędy droga.
Więc uznałam, że moja biblioteka, zostanie Biblioteką. Książki i ludzie. Ta relacja mnie interesuje.
I jest różnie. Bo to czasem trudna relacja ;-)

Robię zakupy przez internet. Wygodnie, taniej i szybko. Kurier przynosi pakę pod biurko. Po całym życiu z książkami, spojrzę na okładkę, poczytam opis i w zasadzie widzę kolejkę czytelników, którzy będą zadowoleni z tego zakupu. To bardzo przyjemna część pracy :-) Ale wiadomo, zdarzają się pomyłki :-)
 Bardzo lubię postapokaliptyczne powieści. Są popularne teraz wśród młodzieży, ale też i wśród dorosłych jest kilku fanów. Cieszę się jak dziecko kiedy uda się kupić coś nowego i mam tę przewagę, że mogę szybciutko, jako pierwsza, przeczytać :-) To też bonus tej pracy.
Więc kupiłam kiedyś postapo, które z opisu dobrze się zapowiadało, łapnęłam do domku, siadłam wieczorkiem i czytam. Czytam, czytam i coraz bardziej rozczarowana i wnerwiona jestem. Pomysł idiotyczny. Ludzie w obozach siedzą, jedzą jakąś chemiczną papkę, wszystko jest uregulowane przepisami, nawet małżeństwa. Opresja na całego. Za to bogiem jest przyroda, zabija się za zerwanie kwiatka. Wszystko wokół obozów jest nietykalne. Rządzą obrzydliwi, chciwi i znienawidzeni przez wszystkich ekolodzy. W Polsce słowo: ekolog, też nabrało złego znaczenia, media utwierdzają nas w tym z resztą. Więc zezłościłam się, szkodliwa i głupia książka.  Zmarnowane pieniądze.
Postanowiłam książkę postawić w dziale literatury zagranicznej, alfabetycznie pod autorem. Tam nikt prawie nie zagląda, bo ludzie grzebią w moich regałach z napisem "nowości" najczęściej. A kiedy ktoś coś stamtąd chce, najczęściej ja tam chodzę i przynoszę.
Nikomu nie dam tego barachła! (to takie fajne, podlaskie słówko oznaczające "byleco", akcent na ostatnią sylabę).
Postawiłam, zapomniałam.
Któregoś dnia pojawił się czytelnik, który tak średnio raz na pół roku przychodzi. Wyszukuje starocia z klasyki, grzebie jako nieliczny, samodzielnie. Lubi. Poszedł szperać. Pogrzebał pół godzinki, wraca i paczę, co niesie? Niesie przebrzydłe barachło! Nosz! Są czytelnicy, którym czasem zasugeruję, że to co wzięli, może im się nie spodobać. Dwa skutki tego są; jedni odkładają i biorą coś innego, inni zaperzają się i tym bardziej biorą :-) Oba skutki są dla mnie dobre, ten drugi czasem wykorzystuję, by czytelnika przekonać do wyjścia ze strefy komfortu czytelniczego, bo czasem jak się zafiksuje na kilku autorach, to cholery można dostać :-)
A tak włącza się program: ja nie przeczytam??? a nie myśl sobie, że ja taki ograniczony jestem, biorę i czytam!
Ów czytelnik należy do takich osób, którym nic nie sugeruję.  Sam se sterem i okrętem. Zdusiłam w sobie chęć wyrwania mu z rąk tej książki. Wyjęłam karty, poszedł.

Wrócił szybciej nieco niż zwykle. Wszedł, położył książkę i powiedział:
- Świetna książka, prawdziwa, w takim właśnie świecie żyjemy teraz, każdy powinien ją przeczytać, by mu się oczy otworzyły. Ma pani coś jeszcze tego autora?

Oborzezielony...Każda książka znajdzie swego człowieka. Przyciągnie go jak magnes. Podobne przyciąga podobne. On na swoją trafił w gęstwinie 49 tysięcy książek. Czekała na niego.

Jeśli myślicie, że wyciągając rękę w bibliotece działacie przypadkowo, MYLICIE SIĘ.

Kiedy jest wam źle, kiedy czujecie się ofiarą, wybierzcie książki o kobietach muzułmańskich, wejdzie wam do ręki powieść o zmaganiach z ciężkim losem, coś, co z wami zarezonuje. Pokaże wam prawdziwy stan waszego umysłu, choćbyście od tego uciekali. Czemu tak się dzieje?
Wszechświat z nami rezonuje :-)
Jesteśmy energią, wszyscy wibrujemy jak kamertony i przyciągamy to, co wibruje tak samo. Nic się nie ukryje, trzeba tylko mieć odwagę spojrzeć.
Na to co czytacie też :-)

To zdarzenie na zawsze oduczyło mnie prób cenzury :-) Zdałam sobie sprawę, że wszystko jest w niesamowity sposób połączone. I, że jeśli zaufamy, wszystko czym jesteśmy do nas przyjdzie. I przychodzi cały czas.
A ja definiuję tylko, czym chcę być i czym jestem :-)

Świat jest taki, jak myślimy, że jest :-)

źródło: internet


Ps. Nie podam namiarów na tę książkę. Jak jest dla was, to do was trafi :-)





Pozdrawiam Wszechświecie, twoja Prowincjonalna Bibliotekarka bez cenzury :-)

sobota, 16 lutego 2019

Zdarzenia Wysokiej Dziwności Wszechświecie.


Dziś sobota.
Syn i Mąż pojechali do Warszawy rozbijać się po stolicy, a ja siedzę w domku z MałąKotą po sterylce.  Przybierałam się do tego jak jeż...Nie lubię kiedy zwierzaki cierpią, bardzo nie lubię. Dwa dni towarzyszył mi oczywiście strach, stary przyjaciel, bo mózg co raz kombinował co może pójść nie tak, albo, że będzie ją bolało, albo przypominała mi się moja własna operacja, bo ja też jakby po sterylce jestem :-) Mięśniaki miałam i trzeba było usunąć macicę. Wyszło na dobre, pozbyłam się mięśniaków i miesiączek na raz. Co za ulga :-)
Ale w końcu kota wczoraj ciachnięta, a dzisiaj już próbuje nawiewać z domku i wścieka się na sukienkę, więc jest ok. Je, pije sika. Będzie dobrze. Przed nią długie, szczęśliwe życie w naszym zapuszczonym sadzie :-)
Udało mi się wyleźć z domku około jedenastej na zakupy, bo krokiety z pieczarkami wymyśliłam, a pieczarek nie ma. Tak sobie szłam, lekko już, bo kilogramy zmartwień spadły :-) Przeszłam sad, targowicę, weszłam do miasta i blisko sklepu patrzę, idzie moja czytelniczka, Wiola. Ona tak znika i się pojawia. Teraz odgrzebywałam jej kartę sprzed dwóch lat. Studiuje w Warszawie, dwa kierunki na raz. Mądra, ale smutna dziewczyna. Ubiera się na czarno już od lat. Idzie sobie za mną chodnikiem i rozmawia z mamą przez telefon. Sklep już blisko, muszę skręcić, Wiola idzie prosto...

ASZTUNAGLE...
W mojej głowie pojawia się obraz Wioli z długim, zamotanym na szyi Turkusowym Szalikiem. Zamiast szaro-czarnego, który ma. To byłoby jeszcze ok, nie ma sprawy, powinna się ubierać bardziej kolorowo, ale przecież każdy ma swój gust i etapy w życiu, tylko ja czuję przemożną potrzebę by jej o tym powiedzieć! Przez sekundę mój racjonalny mózg mówi: weź dzieciaka nie zaczepiaj, głupia jakaś jesteś.
A w następnej sekundzie podchodzę do Wioli, która grzecznie przerywa rozmowę z mamą i mówię: Wiolu, potrzebujesz Turkusowego Szalika, jeśli się jakiś pojawi gdzieś, kup.

Co za niezręczna sytuacja...Wiolowe policzki się zaczerwieniły, a ja się uśmiechnęłam głupio i poszłam do sklepu.
Nie Wszechświecie, nie mam zwyczaju zaczepiać ludzi na chodnikach i mówić im dziwnych rzeczy. O turkusowych szalikach to już całkiem nie, ani o fioletowych, ani zielonych, ani pomarańczowych. Żadnych. Nie mam pojęcia co mnie do tego pchnęło.
I czy była to sytuacja: noooo, bibliotekarka dobre dragi bierze, czy też: wow, skąd pani wiedziała, że myślę o turkusowym szaliku, albo jakaś inna....Nie wiem.

Wszechświecie, czasem cię nie rozumiem :-)
Ale cóż, najwyżej Wiola z mamą będą na mnie podejrzliwie popatrywać i omijać z daleka.

Wczoraj też słuchałam audycji w Radiu Paranormalium na YT. Lubię ich debaty ufologiczne. Ludzie tam dzwonią, opowiadają o dziwnych spotkaniach, wizytach, czy obiektach na niebie. Dzielą się dziwnością w bezpiecznym miejscu, gdzie nikt ich nie nazwie dziwakami, głupkami, wariatami. Niektórzy kilkadziesiąt lat nikomu nie opowiadali co im się przydarzyło, aż w końcu Wszechświat ich doprowadził do miejsca, gdzie mogą te dręczące czasem rzeczy, opowiedzieć i znaleźć zrozumienie, i takich, co też spotkali NIEWIADOME. I jest tego duuuużo.

Więc słucham audycji chyba z 2016, wkładam karty, cisza, spokój i nagle pada nazwa mojego miasteczka! Aż się wyprostowałam. Prowadzący mówi, że dostał kilkanaście zdjęć od słuchacza z mojego miasteczka na Podlasiu. I to były jedne z bardziej intrygujących zdjęć jakie widział w swej karierze, a widział tysiące, jak nie więcej. Siedzi w tym już długo. Na zdjęciach jest zabytek, znaczy kościół pewnie, nad kościołem dziwna chmurka, jak tęcza, a z chmurki wyłania się obiekt jakby dyskoidalny...I tak zdjęcie po zdjęciu pokazuje ten proces wyłaniania się. Tylko pan, który zrobił zdjęcia, z obawy przed ludzkim gadaniem nie pozwolił opublikować zdjęć, ani  personaliów swoich.
NOSZ, jak my się wszyscy boimy.
Siedzi taki człek gdzieś niedaleko mnie, kitłasi te zdjęcia w szufladzie, nie pokaże nikomu, a ja taka ciekawa jestem. I ja bym go zrozumiała, bo sama widziałam tę kulę, co o niej pisałam.

Gdybyśmy tylko rozmawiali ze sobą więcej, gdybyśmy tylko mniej się bali...
Wszechświecie kochany, ty weź jakoś go do mnie popchnij, proszę.

 I jeszcze jedna historia. Wszechświat mi wtedy pomógł bardzo. Tak bardzo, że nie wstydzę się już nią dzielić. Nie jestem sama w tym. To się zdarza milionom ludzi na planecie. Tylko może nie wszystko rozumiemy.
Bo tak. Jakiś czas przed terapią moja depresja mocno się nasiliła. Ciężko było mi wstać z łóżka. Pół godziny to trwało czasem. Kiedy już przebrnęłam przez prysznic, ubieranie i makijaż jakiś, to gotowa byłam znów się położyć, taka byłam zmęczona. Ciało ważyło dwie tony, nie wiem jak udawało mi się funkcjonować.  Ale chodziłam do pracy. Udawałam, że wszystko jest ok. Teraz sama się dziwię, jak silna byłam, myśląc, że słaba jestem. Więc szłam do pracy.
Z jakiegoś powodu szłam dłuższą drogą, nie mam pojęcia do dziś dlaczego. Ciągnęło mnie taką uliczką gdzie był dom, w którym na dole była fryzjerka, a na górze mieszkała właścicielka, moja czytelniczka, nie jakaś bardzo aktywna. Nie znałam jej dobrze. Nie myślałam o niej. Teraz z perspektywy czasu więcej rozumiem, ale wtedy, w ciemnościach, nic nie widziałam.

Byłam tak zmęczona, obolała, przerażona, że oczywiście, jak to w depresji, pojawiły się myśli by z tym skończyć. Fakt, nie trzeba być w depresji by takie myśli mieć. Niedawno młoda mężatka w bibliotece wyznała, że miała taki stan, kiedy mąż pił okropnie. Miała ochotę wjechać w drzewo i skończyć te mękę. Serio. Oczywiście tego nie zrobiła, ale myśl była. Całkiem realna.
Więc ja, idąc do pracy, rozważałam taką opcję.
Idąc dłuższą drogą, przy domu czytelniczki. I tam mi się wygenerowało, że najlepiej pod tira. Duży i zabije.
Spokojnie, to nie jest post ekshibicjonistyczny :-) No, może trochę :-)
Życie jest zadziwiające jednak.
Więc, któregoś dnia, przy rzeczonym domu, nagle widząc tira na szosie, zrobiłam dwa kroki w kierunku krawężnika i stanęłam na nim. Ot tak, impuls. Mój mózg nie nadążał za ciałem. Zrobiłam to i dopiero stojąc na krawężniku, i patrząc na tira, zorientowałam się co zrobiłam. I nagle, zrobiłam dwa kroki w tył. Jakby ktoś, coś, jakaś siła przejęła moje ciało i zmusiła je do cofnięcia. I znów z milisekundowym opóźnieniem zauważyłam, że stoję dalej.
Moje serce zaczęło walić, w takim stanie w jakim byłam, strach specjalnie nie istniał, za bardzo zmęczona byłam by się bać, ale trochę mną wstrząsnęło. Postałam chwilę i popełzłam do pracy.
Od tamtego dnia jednak, chodziłam normalną, krótszą drogą do pracy. Omijałam to miejsce.
Długo wstydziłam się tego, co jak myślałam, chciałam zrobić. Czułam się przez to jeszcze gorzej.  Ale wdzięczna byłam Wszechświatowi, że mię cofnął, to akurat zrozumiałam ;-)
I powoli się ogarnęłam.

Życie poleciało. Jakieś dwa lata później, kiedy już byłam na rozpędzonej terapii, odstawiłam leki i czułam się o niebo lepiej, czytelniczka, która mieszka w tym domu o którym pisałam, przyszła do biblioteki po książki dla mamy. I jakoś rozgadała się, jak nigdy. Mocno ją dusiło i postanowiła się podzielić. Mama mieszkała z nią, bo już niedołężna była, prawie nie widziała, córka się nią zajmowała. Relacje między nimi były okropne. Matka dokuczała córce, córka ciągle w pozycji ofiary. Ciężki warsztat tam miały. Słuchać było przykro.

Aż nagle córka powiedziała: bo wie pani, ona mnie szantażuje, że jak ja czegoś nie zrobię, to ona zejdzie na ulicę i rzuci się pod tira, cały czas to robi....
W tym samym miejscu, gdzie ja zrobiłam moje kroki w przód i w tył, na tej samej ulicy, gdzie wpadło mi do głowy, że może skorzystam z tira, by wylogować się z życia.
To zmieniło dużo Wszechświecie :-)


Podobne przyciąga podobne, ale oprócz przyciągania dzieje się chyba coś jeszcze.
Coś czego nie rozumiemy, nie chcemy widzieć, kitłasimy po szufladach.
Nie wszystko jest nasze, czasem jest nasze i czyjeś. Współdzielimy.
Wszyscy jesteśmy połączeni.
Tylko jak się zorientujemy, że tak jest, skoro nie rozmawiamy?
 Szuflady popękają w szwach :-)



Ps. Wszechświecie, przypominam ci o panu ze zdjęciami, weź go szturchnij w moim kierunku, please :-)



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja wysoko dziwna Prowincjonalna Bibliotekarka ;-)

czwartek, 14 lutego 2019

Narcyz to tylko kwiatek Wszechświecie.

Źródło: internet

Wszyscy czekają na wiosnę...
Ja też. Luty i marzec mnie męczą. Kończą się moje zapasy światła słonecznego zmagazynowane w komórkach. Cały dzień przesiaduję w pracy, kiedy wychodzę o 17 jest już noc. Mam w domu porozwieszane kolorowe lampki, które się palą wieczorem i rano, lampą solną, żarówki imitujące światło dnia, ale to wszystko mało...
Muszę jakoś dotrwać do słońca.
Chyba właściwie dopełznąć...
Nic to, jako rzekł Wołodyjowski wysadzając się w powietrze...
Jakoś będzie.

Czemu narcyzy? Ogródkowa nie jestem, lubię patrzeć. Tyle samo widzę piękna w kupie chwastów, ile w rabacie kwiatowej. I w tym, i w tym Matka Natura osiąga perfekcję. Choć przyznam, że nie lubię, kiedy zmusza się rośliny do życia jak w wojsku, symetrycznie, równiutko i pod linijkę. Jestem zwolenniczką dzikich, rozbuchanych i żywych, zielonych miejsc.

Lubię patrzeć na narcyzy, lubię żółty kolor. To takie dziwne, jakby trochę sztuczne kwiatki. Zapach narcyzów nie podoba mi się, lekko mdlący. Ale zwiastują wiosnę i to wszystko wyrównuje :-)

Ale są też inne Narcyzy. Wcale nie ogródkowe. 
Kiedyś łażąc po blogach przeczytałam u kogoś wspomnienia o dziadku. To nie był fajny dziadek. Niefajne wspomnienia. Dziadek był samolubny, egoistyczny, nie miał empatii, arogancki, zaborczy, kontrolujący, narzucający swoje zdanie. Padły ciężkie oskarżenia, wyrzuty i słowo: narcyz.
Echo i Narcyz- Jan Williams Waterhouse

Już dawno chciałam napisać o narcyzach, ale jakoś zawsze coś innego wynikało :-)
Ale dziś... dziś, kiedy widzę wystającą główkę narcyza z mojej kieszeni, napiszę.

Znałam kiedyś Narcyza. 
Kiedy zaczęłam naukę w liceum, w klasie wyżej był chłopak. Dusza towarzystwa. Wysoki, z bujną, czarną czupryną, ciemnymi oczami okolonymi gęstymi, podkręconymi rzęsami, z mocną szczęką i szerokim uśmiechem, pokazującym białe, ładne zęby, które w smagłej twarzy aż błyszczały :-) Dodajmy do tego smukłą, lekko eteryczną, ale męską sylwetkę i mamy George'a Clooneya wypisz wymaluj. 
Piękny. Pierwszoklasistki mdlały. 
Ja nie. Ja rzuciłam okiem i znielubiłam od razu. Denerwował mnie niemożebnie, zawsze znalazłam okazję, by mu coś złośliwego powiedzieć. Podjął kilka prób oczarowania, ale tak oberwał, że chyba zaczął się mnie bać i unikał. 
Narcyz pochodził ze wsi, z bardzo biednej rodziny. Teraz, z perspektywy czasu, nie do końca wierzę, że to była bieda prawdziwa, to raczej była bieda z "programu biedy". Czyli poczucie braku przekazywane pokoleniowo. Wtedy kisi się pieniądze na nową oborę, na lepszy dom, na traktor, na cokolwiek, co podniesie status społeczny. A żałuje na siebie, na lepsze jedzenie, na ciuchy dla dzieci, o zabawkach to nawet nie wspomnę. I bez względu na to, ile się ma kasy, ciągle jej mało, ciągle nie ma. Taki "program biedy" może nawet mieć człowiek bogaty jak Rockefeller. I często ma...

Wróćmy do Narcyza ;-)
Znalazł sobie dziewczynę już na początku liceum. Prześliczną oczywiście. Mądrą i uzdolnioną, jak on. Bo nie napisałam, że Narcyz bardzo dobrze się uczył, jak mu coś nie szło, nadrabiał urokiem osobistym i uśmiechem numer 5, na który ja się nie nabierałam, ale wszyscy wokół, jak najbardziej. Dziewczyna ładna, zdolna i BOGATA pięknie wyglądała przy pięknym Narcyzie. I dawała się manipulować łatwo. Bo w głębi duszy dziewczyna myślała, że nic nie jest warta, a tu taki piękny Narcyz jej się trafił i obiecywał raj. Miłość i opiekę. 
Taaa... podobne przyciąga podobne. Nie dyskutuję z tym już.

Narcyz zrobił karierę, pokończył szkoły, zrobił doktorat, miał dobrą pracę, udzielał się społecznie, był radnym. Nosił drogie garnitury, pachniał nieziemsko, kosmetyczkę odwiedzał częściej niż żona. Kupował najdroższe i najnowsze sprzęty i gadżety. Grał na giełdzie, handlował ziemią, czego się nie tknął, kasa wpadała na konto. 
Złoty dotyk Midasa :-)
W pracy, na wejściu do budynku, kazał zamontować wielgachne lustro, by każda wchodząca pracownica mogła się obejrzeć i skorygować. Bo tak jakoś od kobiet wymagał jakby bardziej. Jeśli jakaś była troszkę pulchna, niedodepilowana, czy ubrana luźniej, nie ma bata, Narcyz-prezes wytknął. Panom można było więcej ;-) 
Ale Wszechświecie, żebyś nie myślał, Narcyz miał całą szufladę najdroższych suplementów, sprowadzał jakieś nawet z zagranicy, bardzo dbał o dietę, ćwiczył i pielęgnował swoje ciało. Był przepiękny i perfekcyjny. 
I miał obsesję niejedną. I strachy miał, że wyłysieje na przykład. Z tego powodu o włosy dbał namiętnie i obsesyjnie. Farbował, nabłyszczał, odżywiał. Utrzymując zawsze z żelazną konsekwencją, że kolor czarnokruczy jest w jego rodzinie normalny u mężczyzn w wieku lat czterdziestu.
A jak jeździł na szkolenia różne, to na części, gdzie trener mówił o zarządzaniu ludźmi zostawał, a na części gdzie trener uczył jak dostrzec siebie, to go nie było, bo leciał do spa :-)
I mój Narcyz kiedyś oświadczył, że teraz, to już ma tyle kasy upchanej w różnych rzeczach, że do końca życia mu nie zabraknie. I zachorował na raka. 
I umarł w wieku lat czterdziestu sześciu.

 Obraz Śmierć Narcyza, autor: Nicolas Poussin, źródło: wikimedia.org

Zostawił niesamodzielną żonę, z pretensją, że samolubnie odszedł. I dzieci, które boją się zaangażowania emocjonalnego, zwłaszcza córka jakby bardziej.

Ot i historia mojego Narcyza. 
Bo ja go tak trochę lubiłam, denerwował, bo to światło w środku mieliśmy takie same. 
Oboje zranieni, oboje udający kogoś innego.
Podobieństwa bolą, zwłaszcza gdy nie chcemy ich widzieć.
On poszedł troszkę inną drogą niż ja, inaczej postanowił uleczyć swoje wymyślone niedostatki.

Przeglądał się w lustrze wody, a ona ciągle falowała, ciągle była w ruchu, nie mógł dostrzec swojego odbicia, ciągle nie był pewien jak wygląda.
Nawet chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że to właśnie jego odbicie. Tam był obcy, piękny człowiek, nieznany, ale w jakiś dziwny sposób pociągający. Narcyz chciał go poznać, chciał być taki jak on, a odbicie falowało, uroczyło i mamiło.
Więc ciągle się stwarzał od nowa, ciągle nie dość dobry, ciągle nie taki jak trzeba.

Więc Wszechświecie, narcyz to tylko taki kwiatek, rośnie sobie w gromadzie innych kwiatków, ani lepszy, ani gorszy od innych. Tak samo doskonały twór matki Ziemi jak i inne.
Nie zasłużył sobie wcale na ten czarny PR jaki ma :-)

Co nie znaczy, że jego zapach nie może powodować mdłości, ja narcyzy tylko oglądam i podziwiam. Nie wącham :-)




Ps. Jeśli ktoś ma ochotę poczytać mądre rzeczy o narcyzach to tu: https://www.centrumdobrejterapii.pl/materialy/czym-jest-narcyzm/





Pozdrawiam Wszechświecie,  twoja zwolenniczka wszystkich kwiatków, tylko niektórych troszku z daleka, Prowincjonalna Biblioteka.

niedziela, 10 lutego 2019

Lustereczko powiedz przecie, Wszechświecie :-)

źródło: internet

               Na pierwszych warsztatach u Rosy ( o Rosie pisałam tu: Rosa ), drugiego dnia było ćwiczenie, które właściwie rozumiem dopiero dziś, po dwóch latach prawie.
Rosa kazała nam dobrać się w pary, ale tak, by nikt nikogo nie znał. Popatrzyła na nas takich trochę zdezorientowanych, zawstydzonych i nieogarniętych, uśmiechnęła się i kazała ustawić się w dwa rzędy naprzeciw siebie i parą była osoba, którą wypadła naprzeciw. Potem pary miały usiąść naprzeciw siebie, tak by dotykać się kolanami i jedna osoba zamykała oczy, a druga, też z zamkniętymi oczyma, dotykała twarzy, głowy, włosów partnera. Ta, która dotykała, miała koncentrować się na odczuciach: dotyku, myślach, emocjach, obrazach jakie do niej napływały w trakcie. I zapisać to co się poczuło. Potem zmiana. I druga osoba zapisuje.
Trafił mi się miły pan około 45 lat. Był z żoną, więc czułam się strasznie głupio. Żona na drugim końcu sali ze swoją parą, popatrywała w naszym kierunku trochę :-)
Ale jakoś się przełamałam i zrobiliśmy to :-)

Bardzo dziwne uczucie. Dotykać obcą osobę w tak intymny sposób. Delikatnie badać strukturę włosów, kształt głowy, czuć gładką skórę, szorstkość zarostu i ciepło ciała. Czułam to wszystko, ale jednocześnie napływały słowa: kontrolujący, wrażliwy, delikatny, smutny, opiekuńczy, wycofany...pamiętam do dziś. Zapisałam.
Potem była zmiana. Ja zamknęłam oczy i musiałam pozwolić obcej osobie dotykać mnie. Jest to dla mnie bariera prawie nie do przebycia. Moja przestrzeń osobista to co najmniej metr wokół mnie.
Ale, o dziwo, ponieważ ja już dotykałam pana, nie czułam, że był jakiś bardzo obcy. Szło wytrzymać.
I on zapisał.

Kiedy wszyscy już skończyli Rosa powiedziała: nie dobraliście się przypadkowo. Dobraliście się na zasadzie przyciągania, podobne przyciąga podobne. Macie przed sobą lustra, ludzi wibrujących tym samym co wy. Teraz opowiedzcie partnerom, co zapisaliście i sprawdźcie, czy się zgadza.
Mój pan powiedział mi : wrażliwa, lękliwa, matka, lekarz...
No i cóż ty na to Wszechświecie? Pewnie się uśmiechasz pod wąsem ;-)

To, że lękliwa i wrażliwa to jakby już widziałam. Ale długo deliberowałam nad matką i lekarzem. No matką byłam, nadal jestem, ale już nie na etacie tak bardzo. Chłopaki dorosłe. Lekarz? Skończyłam szkołę pielęgniarską, ale w zawodzie nie pracowałam, o co się rozchodzi? Generalnie zgodziliśmy się z panem, że to, co czuliśmy dotyczy nas. Pan lekko się zacukał przy kontrolujący i wrażliwy.
Ogólnie pomyślałam wtedy, że tak średnio nam wyszło to ćwiczenie :-)
A Rosa patrzyła na nas wszystkich lekko się uśmiechając, nie tłumaczyła już nic więcej. Poleciała dalej z programem.

I masz babo placek :-)  Po dwóch latach wróciło do mnie to ćwiczenie i zmywając dziś garnek po owsiance załapałam.
On i ja sczytaliśmy to, co w nas było podobnego. Ja u niego, on u mnie, zobaczyliśmy siebie.

Matka i Lekarz.
Ano. Cała ja :-)
Opiekunka i uzdrowicielka.
Odpowiedzialna, kochająca i dbająca.
Przygarniająca do serca tak samo zbolałych jak ja ludzi i zwierzęta.
To Światło.

A rewers?
Kontrola, manipulowanie, niepozwalanie innym na własne zdanie, nadopiekuńczość, brak emapti w stosunku do siebie, obarczanie innych odpowiedzialnością za moje emocje.
To Ciemność.
(Dziękuję Pellegrino, że podzieliłaś się sobą pod poprzednim postem. Rozjaśniłaś mi temat, coś czego nie umiałam nazwać, umykało.)

Wyszło na to, że ćwiczenie u Rosy zadziałało idealnie. Tylko z tamtego punktu, jeszcze nie umiałam ogarnąć tematu. Tak, informacje jakie sczytałam i to, co sczytał mój partner były prawdziwe. Skąd sczytaliśmy? Z aury, pola jakie otacza każdego człowieka. Myślę, że każdy z nas robi to co dzień. Dotykamy innych ludzi mentalnie, komunikacja trwa cały czas. Nie zawsze świadomie.
Ale wszyscy jesteśmy połączeni. Wszyscy jesteśmy energią.

I ta energia jest mną także.
Wszechświat wyświetla mi mnie, na wielkim telewizorze Życia.
Widzę to, co znam, co jest moje, nawet kiedy tego nie rozumiem. Ale kamertony położone jeden obok drugiego zsynchronizują się.
Tak i Wszechświat synchronizuje się do mnie.

Na tej bazie, od jakiegoś już czasu, kiedy nie rozumiem co u mnie się dzieje, rozglądam się :-)
Kto do mnie przychodzi, o czym mówią czytelnicy, jak zachowują się ludzie na ulicy, w sklepie. Czasem słucham o czym mówią, jaka energia krąży. Kłócą się, są podenerwowani? Czy spokojni i małomówni? Którzy konkretnie czytelnicy przychodzą? Jakie historie mi opowiadają?

Tak jak ta historia o romansie, z poprzedniego posta. TU
Akurat wtedy, gdy ja zastanawiam się nad kontrolą, nasza sprzątaczka opowiada o kobitce, która nieszczęśliwa z kontrolującym mężem, znajduje kochanka :-) A kochanek jest dokładnie taki jak mąż, tylko wrażenie sprawia inne. Ale jego środek rezonuje, z tym co ona w sobie ma. I co przyciąga. Nieuświadomionego.
Proste?

Tak Wszechświat pomaga :-) To na zewnątrz, to też MY.

I tak się plecie na tym placu zabaw na Ziemi...
Gramy swoje role dla innych też.  Jesteśmy aktorami planu głównego, drugoplanowymi i statystami :-)
Wszystko na raz...
Więc czasem dobrze usiąść w kinie, w ciemności.
Wyświetlić sobie wielgachny ekran. I obejrzeć ten film z pozycji Wszechświata.

Czyli widza :-)

I zobaczyć, czy aby konwencji nie trzeba by było zmienić :-)

Ale i tak, WSZYSCY zasługujemy na.....TADAM!

źródło: internet




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja wielka aktorka dramatyczna, Prowincjonalna Bibliotekarka :-)



piątek, 8 lutego 2019

Wiosenne porządki Wszechświecie.


 
Zima wpadła na chwilę do nas. Posypała wszystko śniegiem, zamroziła minus6, wymalowała niebo błękitem, wszystko zalała  roziskrzonym światłem słonecznym. Moja droga do pracy stała się magiczna. Postałam chwilę w słońcu oddychając światłem, czyszcząc moje wnętrze z cieni, roztapiając napięcia ciepłem i blaskiem. Poczułam jak ze mnie wypływa we wszystkie strony fala czułości ze słowami: Hej, Wszechświecie :-)
Wpadłam na chwilę do sióstr, do synów, do męża na dyżurze, do mamy i przytuliłam całą planetę :-)
W Kosmos dziś nie latałam, ale myślę, że poczuł.
Dzień jak dzień, ale jaki miły początek.

Lubię zwiedzać.
Lubię jechać samochodem, oglądać mijane lasy, łąki, zagajniki, wsie, pola i miasta. Zaglądam ludziom na podwórka, zastanawiam się jak żyją, co robią, jak patrzą na świat.
Oglądam niebo, chmury, nocami zaś gwiazdy. 
Patrzę na płynące rzeki, jeziora i marzę o zamoczeniu w nich nóg :-)
Czasem w podróży zatrzymujemy się, bo coś ciekawego zobaczymy, czasem kiedy jedziemy autostradą, usypiam. Bo tam marudnie i nudno.

Wiosną 2017 w maju zakończyłam terapię. Szykowałam się do tego od stycznia, to łatwe nie jest. Pożegnanie ludzi z którymi przeszło się tyle bolesnych procesów, pożegnanie terapeutek, które wspierały, którym się zaufało. Kiedy nikomu się nie ufa, a potem pozwala się sobie na to, to jest mocna sprawa. Opuścić ten przyjazny kokon i dalej samemu już na własnych nogach wędrować, ciężko.
Więc ostatnia sesja zwykle jest trudna. I była. Do tego stopnia, że kilka osób nie przyszło. Wiem, że jako najstarsza w grupie, byłam ich projekcją "dobrej mamy". Trudno im było mnie pożegnać.
A mnie trudno było pożegnać ich.
Ale już czułam, że powtarzam się, że już nic nowego w tym kręgu nie wypływa. Czas odejść.
Więc odeszłam.
Postanowiłam, że w nagrodę zafunduję sobie wycieczkę z Mężem. Uwielbiam podróże, ale nie udawało nam się często wyjeżdżać. W ciągu 30 lat małżeństwa tylko kilka razy. Ale już wiedziałam, że mam zacząć o siebie dbać, o swoje potrzeby i marzenia.
Więc: kierunek Kaszuby :-)
Po miesiącu przygotowań, ściągnięciu siostry i siostrzenicy do opieki nad domowym zoo, ogarnięciu pracy w bibliotece, żeby koleżance było łatwiej, pojechalim na pięć dni.

Wyjechaliśmy rano, bo jednak od nas to droga daleka. Przejechaliśmy około 60 km i zatrzymaliśmy się na Orlenie, bo akurat był czas na kawę, a lubimy ich mieszankę. Wypiliśmy spokojnie kawę i coraz bardziej zrelaksowani wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Po około dwóch kilometrach poczułam się źle. Jakoś dziwnie. Żołądek zameldował, że mu niefajnie. Brzuch zameldował, że chyba będzie bolał. Jelitka zaczęły się kurczyć, a to bardzo przykre uczucie. Siedziałam cicho z nadzieją, że może cała sprawa się rozejdzie, ale nie wyglądało na to. Po jakimś czasie okazało się, że muszę skorzystać znów z orelnowskiej usługi, tylko innej.  Skorzystałam. Ulżyło. Jednak po jakimś czasie znów szukaliśmy Orlenu i znów, a potem to już jakiejkolwiek stacji...Za każdym razem ulga, a potem niestety znów. Twardo obstawałam za dalszą jazdą, choć mąż lekko zaniepokojony, chciał zawrócić. Tak przejechaliśmy aż do Bydgoszczy prawie i dopiero wtedy mnie olśniło, żeby znaleźć aptekę i kupić leki. Już po jednej tabletce brzuch się uspokoił.
Byłam wycieńczona i dużo lżejsza :-)
Powolutku zaczęłam pić, bo odwodniłam się. Poczułam się dużo lepiej.
Mogę wam powiedzieć, że w miarę jazdy w górę mapy, wuceciki orlenowskie były coraz bardziej ekskluzywne. Co mimo obiektywnych trudności jednak dostrzegłam. W okolicy Bydgoszczy trafiłam nawet na całą ścianę wyłożoną szklanymi płytami, a na płytach była piękna fotografia łąki z rumiankami:-)
Generalnie poczuliśmy oboje ulgę, że wsio zakończyło się. Zakwaterowaliśmy się niedaleko Kartuz i pięć dni upłynęły nam miło i szybko. Nie wiem czy pamiętacie, ale w maju 2017 było jeszcze uderzenie zimy. Trafiło akurat na nasz tydzień na Kaszubach. Całe wzgórza były opakowane w fizelinę, bo oni tam truskawki hodują. Wyglądało to dziwnie surrealistycznie. A my wyjrzeliśmy oknem drugiego dnia pobytu i zobaczyliśmy to:

Nasz samochód na letnich oponkach, my bez butów zimowych, rękawiczek, czapek i szalików. Robiliśmy dziwne zakupy w maju na targowisku w Kartuzach :-) Ale nawet rękawiczki udało się kupić i Mężowi cieplejsze buty :-)

Czemu ja o tym piszę. Mogę kogoś zniesmaczyć, choć przecież nic co ludzkie nie jest nam obce.
Piszę, bo mam przed sobą książkę: Tajemnice podświadomości- Walerija Sinielnikowa.
Już jakiś czas temu ją czytałam, ale teraz było wznowienie i kupiłam do biblioteki. Z nadzieją, że znajdzie jakiegoś odważnego, który po nią sięgnie. Bo łatwa nie jest. Ale o tym za chwilę...


 Po pięciu dniach wróciliśmy do domu. Wracając nie czułam się dobrze. Nie było tak źle jak poprzednio, ale było mi niedobrze, mdliło, kręciło się w głowie, robiło się słabo. Im bliżej domu, tym gorzej. W domku okazało się, że moja siostra posprzątała mi całą chałupkę, poprzekładała wszystko, nawet w szafie mi ułożyła. Tylko nie tak jak było. Wszystko po swojemu. Weszłam jak do obcej chaty. Czułam się źle i obco w dodatku.
Odwieźliśmy ją do domu, wróciliśmy i powiedziałam mężowi, że źle się czuję, położyłam się i nagle, zaczęłam płakać. Smarkałam, płakałam i wcale nie umiałam powiedzieć czemu płaczę. Chora jakaś i już. Ale nie darmo mąż mnie dwa lata na terapię woził 120 km w jedną stronę :-)
Zapytał co czuję i dusił do tej pory, aż wreszcie zdziwiona tym co mówię, wyjąkałam: bo ja się boję, że nie dam rady sama...
I masz Wszechświecie :-)

Zapomniałam znów przeżyć emocje. Poupychałam po kątach, a raczej w jelitkach, bo przecież dzielna jestem i dam sobie radę bez kółka. Tak dobrze zaplanowałam odejście, dałam radę się pożegnać, wyplanowałam co powiem i jak. Tylko zapomniałam, znów zapomniałam popłakać, pobać się, potęsknić, porozpaczać...

Kontrola różne ma oblicza.
A puszczanie kontroli też różne :-)

Bo kiedy tylko mój organizm zauważył, że moja głowa już lekko wyluzowała, że zrelaksowałam się, że odpuściłam, to natychmiast zarządził porządki. Generalne sprzątanie tego co narozrabiałam przez miesiąc po zakończeniu terapii. Dobry, kochany skafanderek, zadbał o mnie, kiedy ja nie umiałam.

A tak pisze Sinielnikow: "Jelita symbolizują przyswojenie nowych idei i myśli, jak również zdolność do uwalniania się od wszystkiego starego i niepotrzebnego. Silny strach i niepokój odbijają się na stanie jelit. U takich ludzi jest obecne uczucie niepewności tego świata. Oni nie są gotowi zaakceptować zdarzeń z powodu strachu."

Sama prawda.
Nie będę wcale z tym dyskutować :-)
Już zauważyłam, że mechanizm oczyszczania działa, kiedy z nim nie wojuję.
I sprząta, kiedy mam słabsze dni i nie ufam Wszechświatowi tak jak powinnam.
I podziwiam mój skafander, bo mimo jednak wielu lat złego traktowania działa i mnie chroni :-)
A książkę polecam bardzo.
I ostrzegam: tylko dla orłów ;-)
Bo można coś się o sobie dowiedzieć...


Ps. Co tu ukrywać, nadal rozkminiam KONTROLĘ :-)





Pozdrawiam Wszechświecie, porządkująca Prowincjonalna Bibliotekarka.

sobota, 2 lutego 2019

Nosz patologia, Wszechświecie!

źródło: wykop.pl
Dobry terapeuta ci nic nie powie...
Dobry terapeuta na talerzu nic ci nie poda.
Ale talerz dostaniesz. Pokaże ci nawet gdzie jest bufet, ale sam se nakładaj co lubisz, próbuj, smakuj.
W końcu sam wiesz, co najlepiej lubisz :-)

Ostatnia wizyta u mojej terapeutki przypomniała mi o tym. Zawsze kiedy coś mówiłam, co już tak jakby miałam obcykane, ona pytała: na pewno?
Na to ja: ale przecież mówiłaś to czy tamto...
A ona: ja mówiłam? naprawdę? nie pamiętam...
Och! jak to mnie wkurzało :-)
Ja tu sobie poukładałam, kartki katalogowe siedzą na miejscach, a ona mi psuje.
Wiem już, że chciała bym była pewna swoich odkryć, potrafiła je obronić i nie czekała na potwierdzenie u nikogo. Bym zaufała sobie.
I bym zrozumiała, że nic nie jest wyryte w kamieniu, że może się zmienić i to jest bardzo dobrze.
Że tak jak w bibliotece, można zrobić reklasyfikację :-)

Ech. Ciężko.
Bo tak...
Jednym z moich okropniejszych wspomnień jest wspomnienie z przedszkola. Miałam może 5 lat. Kiedy rano weszłam na salę od razu wyczułam, że coś się stało. Dzieciaki siedziały osowiałe, niby się bawiły, ale było dziwnie. Przedszkolanki, kucharka i sprzątaczka siedziały w kątku i o czymś rozmawiały. Twarze miały szare, napięte, pochylały głowy do siebie, żebyśmy nie słyszeli co mówią. Ale dziecka się nie oszuka. Dziecko zczyta mowę ciała, odczyta emocje, odbierze jak najczulsza antena i w dodatku weźmie jak swoje. A to był strach, przerażenie, wstręt i panika.
No i małe saganki też mają uszy :-)
Chodziła z nami do przedszkola Krysia, drobniutka czarnulka, chudziutka i filigranowa.
Jej pijany tata zarąbał siekierą jej mamę w nocy.
Wbił jej siekierę w czoło.
Całe przedszkole wibrowało strachem i paniką.
Dorośli szeptali po kątach, a dzieci się bały.
Nikt nic nie tłumaczył dzieciom, nikt z nimi nie rozmawiał o tym, żaden psycholog się nie pojawił, nie te czasy...

Obraz siekiery i mamy Krysi prześladował mnie w dzień i w nocy. Mój strach wzrósł do potęgi entej. Kiedy w moim domu wybuchały awantury, byłam pewna, że skończą się tak samo jak u Krysi...
W desperacji, próbując zrobić cokolwiek, by do tego nie doszło, zaczęłam chować noże. Wymyślałam różne schowanka, w kredensie za mąką, w zamrażalniku, w szafie w przedpokoju. Rano czasem zdążyłam wyciągnąć, a czasem nie. Mama się denerwowała, kiedy wyciągałam je ze schowanka, pytała: co wyrabiam, ja nic nie odpowiadałam. A mama nie naciskała. Dobrze wiedziała, ale nie umiała i chyba nie chciała tego zauważyć. Nigdy nie rozmawiałyśmy o tym.
Powoli mi przeszło.

A właściwie kreatywnie się rozwinęło...

Wiele się pisze o syndromie DDA. Jest dobrze już poznany. Dzieci będące w takiej opresji mają spory wachlarz narzędzi do wykorzystania. By przetrwać i przeżyć. Mechanizmy obronne to właśnie narzędzia. Kiedy czujesz się ofiarą, kiedy jesteś krzywdzona, szukasz sposobu, by od tego uciec.

Kiedy MałaAnia ogarnęła, że jak pochowa noże, to jest trochę lżej, że jednak coś MOŻE w tej okropnej sytuacji, że ma jakiś wpływ na rodziców i bieg zdarzeń. Zaczęła zastanawiać się co jeszcze może. Już mniej czuła się ofiarą, bardziej może kimś, kto chroni? Pomaga? Opiekuje się?
To dawało trochę siły, trochę oddechu, trochę odwagi...?

Bo już nie była Ofiarą, była Opiekunką.

Życie nabrało innego sensu, MałaAnia czuwała, pilnowała, chroniła. Wylewała wódkę do zlewu, asystowała przy kłótniach, by w razie czego stanąć między rozwścieczonymi rodzicami, smutną mamę rozweselała, pijanego ojca uspokajała, miała oko na siostry, idąc ze szkoły planowała co zrobi zależnie od zastanej w domu sytuacji.

Odzyskała trochę kontroli nad życiem, tak jej się zdawało...małej dziewczynce z tornistrem na plecach.
Nie wiedziała wtedy, że wpadła w pułapkę.

To był czas, kiedy wzięła ODPOWIEDZIALNOŚĆ.

Kilkadziesiąt lat później, roku 2019 :-) powiedziała do terapeutki: co jest z tą odpowiedzialnością?
Czemu ja czuję się odpowiedzialna za cały świat? Za wszystkie spotkane biedne psy i koty? Za mamę, która  po śmierci ojca, jest taka samotna. Spokojna jestem tylko wtedy, gdy siostra u niej jest. Martwię się zdrowiem moich całkiem zdrowych zwierzaków, a teraz muszę wysterylizować moją kotkę i panikuję, co może pójść źle.  Do tego czuję się odpowiedzialna za dziki do których strzelają, za wycinane lasy tropikalne, za plastik w oceanach, za globalne ocieplenie...
Cały czas mam wrażenie, że powinnam coś zrobić. Doradzić. Znaleźć sposób na zmianę tego. Że to mój obowiązek. A ja się słabo wywiązuję i mam do siebie pretensje.
A jednocześnie tak mi ciąży to wszystko, ma ochotę powiedzieć: pocałujcie mnie wszyscy w DE!
To jakiś syndrom sztokholmski!!!

Terapeutka Ewa spokojnie odpowiedziała; no już nie przesadzajmy ;-) a jak myślisz, co to?
Na to ja: no ciebie się pytam, bo nie wiem, nie widzę...
Na co ona: widocznie nie czas zobaczyć.
Ot i pogadałyśmy.
Dobry terapeuta ci nic nie powie :-)

Więc poprosiłam Wszechświat: pomóż. Ślepa jestem, oczy bolą od kilku tygodni. Poproszę jakieś wskazówki, bo moja wredna terapeutka nie chce mi pomóc.
Dobry Wszechświat ci nic nie powie :-)
Ale przyśle pomagaczy.
I przyszła nasza sprzątaczka do pracy. I opowiedziała, że jej koleżanka ma problemy z mężem, bo mąż dobry człowiek, tylko cały czas  kontroluje jej wydatki, nie daje pieniędzy, nie ufa, że ona wyda je sensownie. Nie ufa jej też w każdej innej sprawie. Z tego wszystkiego koleżanka nawiązała romans, z taki panem co jej kupił rower, wynajął gniazdko miłości w miasteczku obok, kupił jej fajne rzeczy i zabierał do lokali :-)
A potem kiedy romans się skończył i wszystko się wydało, ten pan podliczył wszystkie wydatki i od męża koleżanki, rogacza, zażądał zwrotu poniesionych kosztów: 20 tyś zł.
Z tego powodu miasteczko mogło obejrzeć bójkę dwóch panów pod Biedronką :-)

 Kiedy się już obśmiałam jak norka, uspokoiłam i chwilę zastanowiłam...
Wszystko stało się jasne.
źródło: wykop.pl
Tak się MałaAnia załatwiła. 
Odpowiedzialność, którą wzięła do tornistra, wcale nie była odpowiedzialnością, była KONTROLĄ.
I ona rosła, rosła, rosła...
Tornister był coraz cięższy, większy, bardziej wypchany...
MałaAnia nie dawała rady, ale ProwincjonalnaBibliotekarka zobaczyła dzieciaka i jego tornister, pożałowała i powiedziała: daj pomogę ci nieść. I wzięła tornister. 
I niesie. 

No i zobaczyłam.... 


Ps. Ciąg dalszy nastąpi, żuję...
Ps2. Na bolące oczy Mąż kupił zmyślny nawilżacz podłączany do komputera w pracy. Dużo lepiej :-)



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja ...hm, kontrolująca Prowincjonalna Bibliotekarka :-(