Obserwatorzy

piątek, 25 grudnia 2020

Okoliczności łagodzące Wszechświecie.

 



Święta płyną...
Ziemia dopełnia swoje kółko wokół Słońca, przyroda odpoczywa, jakieś koniunkcje zachodzą, era Wodnika nadeszła...
Kiedy jechaliśmy do domu z Wigilii u mamy, drogi były puste. Noc ciemna, niebo mroczne i zachmurzone. Połówka zamglonego księżyca wypływała zza chmur w szaro-rudym oparze wilgoci. Droga przed nami, oświetlona światłami samochodu, pusta i prosta, prowadziła w ciemność...
Istniała tylko w świetle. 
Dalej Nieznane.

Senna i zmęczona patrzyłam przed siebie, godząc się na to wjeżdżanie w pustkę i ciemność, bo dom był coraz bliżej. Ciepłe łóżko z nową, mięciutką pościelą, suczka sapiąca cicho w śpidełku, mruczące koty...
To wszystko było w tej ciemności przed nami, więc jechaliśmy do domu.


Wszyscy wyczekujemy końca wstrętnego, męczącego, straszącego 2020 roku.
Niech sobie już idzie. Niech się doda na końcu ta jedynka i magicznie zmieni zło na dobro, niepokój na spokój, strach na nadzieję. Bo jesteśmy zmęczeni, źli, przerażeni, bez kasy...


I ponieważ jakoś tak dużo głosów podobnych zaczęłam słyszeć, to zaczęłam się zastanawiać jak to ze mną? Dołączę do chóru jęczących hejterów czy nie?

Posadziłam rok 2020 na ławie oskarżonych...
Najpierw uznałam, że właściwie pojęczę. W styczniu leżałam o tej porze z bolącym kręgosłupem i zapaleniem zatok. Potem nas zamknęli i się bałam. Potem nawrót zapalenia zatoki i kleszcz mnie dziabnął. Potem operacja, powikłania, teraz znów operacja. Długa i upierdliwa rekonwalescencja, i znów leżenie. Wydatki, bo prywatna klinika...jeju, co za rok! I Kolega Wirus paranoiczny...

I tak zbierałam te spleśniałe okruszki 2020, ale okazało się, że to nie do końca tak.

Bo kręgosłup zmusił mnie do odwiedzenia rehabilitanta Grzegorza. I to było bardzo dobre. Polecił mi on kijki i ćwiczenia. I polubiłam to. Weszło w rutynę, co bardzo mi służy. Nauczyłam się też płukać zatoki, co okazało się rewelacyjnym środkiem leczniczym i zapobiegawczym dla tychże. Plus dodatni.
Dzięki operacjom miałam o czym pisać na blogerze :) A poza tym luksusowa klinika była nowym doświadczeniem. Okazało się, że "program biedy" już u mnie nie jest taki aktywny. Wcale nie żałowałam kasy. Nie bałam się tak mocno. I w ogóle byłam bardzo odważna! Brawo ja!
Rekonwalescencja też nie taka zła. Zadziwiająco sprawnie Mąż zmienia opatrunki. Zaskoczył mnie po 33 latach razem. Nie powiem, troszku nawet wykorzystuję sytuację biednej rekonwalescentki, to przyjemne. Też plus dodatni. I zdobyłam Ślężę, i byłam na Mazurach.
A Kolega Wirus, jak to wirus, niewidoczny, jest, nie ma, nie wiadomo. 
Stanęłam na stanowisku mocno sceptycznym i dobrze się tam czuję. 

Zorientowałam się również, że wiosenna "kwarantanna" też przyniosła korzyści. Nadrobiłam w bibliotece biurokrację. Zrobiłam skontrum, co jest przekleństwem w bibliotekach, a poszło znośnie. Potem dotarło do mnie, że jak jest panikodemia, to nikt na kontrolę nie przyjedzie! Super! To mi uświadomiło, że bałam się jednak zawsze tych kontroli. Choć udawałam, że nie. I tak zaczęłam o tym rozmyślać, skąd to i dlaczego...a potem przyjechał na kontrolę pan z PIPu i podeszłam do sprawy na luzie. WOW! Dzięki Kolego Wirusie, pokazałeś mi co ważne i mniej ważne.

Ważne były spokojne popołudnia przy ognisku z mężem i synem. Ważne były spacery z kijkami, oddychanie, cieszenie się tulipanami w sadzie, niebieskim niebem, słońcem, rzeką.
Huśtanie się na hamaku.
Była też magia, dużo białych piórek i nowy kot.
Ważna byłam JA i MY. 
Czas dla MNIE i dla NAS.


Więc oskarżony 2020 okazał się, mimo pewnych przewinień, nie taki zły.
Zaistniały okoliczności łagodzące.
Sprawa oddalona ;)

Bo wszystko się toczy na tym świecie tak jak trzeba. 
Życie płynie.
A my razem z nim.

Więc świętujmy, przytulajmy się, głaszczmy koty i psy, patrzmy w niebo.
Bo trzeba ŻYĆ :)





PS. I taka historia usłyszana na wigilii:
Na pewnej wsi podlaskiej mieszkało sobie małżeństwo, emeryci z synem rolnikiem. Dziadek emeryt dorabiał sobie przy pracach budowlanych. A, że był dobrym, rzetelnym fachowcem, miał roboty po pachy. W listopadzie jakoś zaczął kaszleć i trochę źle się czuł. Ale ponieważ był rzetelny, to stawił się u mojej ciotki i wujka. Naprawiał dach na jakimś budynku, kaszląc i smarkając. Potem zjadł z nimi obiad i pojechał do domku. Zostawił po sobie wirusa, ciotka z wujkiem przechorowali i spokojnie wyzdrowieli, lekarka stwierdziła grypę. Ale Dziadek emeryt wylądował w szpitalu i po kilku dniach umarł. Oczywiście na Kolegę Wirusa, bo po co marnować taką okazję, szpital i zakład pogrzebowy zarobiły więcej. Wszak Dziadkowi emerytowi wszystko jedno już.
Zakład pogrzebowy po wielu perypetiach dostarczył w końcu trumnę z Dziadkiem do domu. Szczelnie zamkniętą, z zaleceniem nieotwierania pod groźbą wszelkich, dotkliwych kar.
Jednak Babcia emerytka, rdzennie podlaska, uznała, że tak być nie może. Wezwała syna z narzędziem mocnym, odtworzyli trumnę, a tam Dziadek nagusieńki, zawinięty jak mumia w plastiki i śmierdzący chemią aż w nos szczypie. Babcia emerytka załamała ręce. Ale to zaprawiona w bojach kobieta. Odkręcili z folii Dziadka, umyli, ubrali w garnitur, włożyli buty. Złożyli ręce, włożyli w nie różaniec i obrazek. Wezwali sąsiadów i tak jak trzeba odśpiewali wszystko, odmodlili, odpłakali.
A rano pożegnali się i zamknęli trumnę.
I wszystko odbyło się jak Bóg przykazał.
Amen.





Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja łagodna sędzina, Prowincjonalna Bibliotekarka ;)

sobota, 12 grudnia 2020

Wojny urojone Wszechświecie.

 


Zima się rozpędza.
W tym roku nawet wydzieliła trochę śniegu, skąpo, bo skąpo, ale pobieliła świat. Przykryła cieniutkim białym filtrem wszelkie brudne brązy, szarości i zgniłe zielenie. 
Dla przypomnienia, że świat może tak wyglądać: spokojnie, biało i czysto.
Że w mroźnym powietrzu mogą być tylko zamarznięte kryształki lodu. 
A nie KolegaWirus.

Muszę przyznać, że mam z KolegąWirusem niejaki problem. Za nic nie mogę się przekonać, że on jest, w sensie taki groźny, bo, że koronawirusy są, to ja wiem od dawna. 
No próbowałam, nawet na początku uznałam, że może to i prawda, co się dzieje. Kilka tygodni wiosną bałam się, martwiłam i zastanawiałam się, jak ochronić siebie i rodzinę, aż cyknęło w głowie: zaraz, poczekaj, rozejrzyj się...
No i załapałam, że żadna sprzedawczyni nie choruje w sklepach. Dziewczyny bez maseczek, bez zasłon plastikowych obsługiwały kilkuset klientów dziennie aż do połowy marca i zdrowe. Czasem posmarkają i tyle. To był moment w którym zrozumiałam, że wyrzucenie telewizora 5 lat temu było mądrym bardzo posunięciem. Zrozumiałam też, że należy patrzeć na to co wokół mnie, nie dalej.

Przypomniałam sobie lekcje chorób wewnętrznych w studium pielęgniarskim. Kiedy prowadzący omawiał choroby, człek miał wrażenie, że ma wszystkie objawy. To nie tylko ja, żartowaliśmy z tego z kolegami: bosze jak mówił o bólu brzucha, to mnie mój brzuch zaczął boleć!
Zapytałam niedawno mojego lekarza (prywatnego, bo on się nie zamknął) na wizycie, czy tak miał też. No miał :) 


Zrobiłam jakieś kółko, bo w grudniu 2019 o tej porze leżałam na kanapie z netflixem i żelkami, kurując kręgosłup. A teraz znów leżę na kanapie z netflixem i orzeszkami pistacjowymi dla odmiany, bo jestem po operacji. Drugiej już, bo po pierwszej w sierpniu zrobiły się powikłania.

Mój Mąż, na wiadomość o powikłaniach, z lekką rezygnacją powiedział: z tobą to nigdy nie było łatwo....
Faktycznie, zbiegło się to niestety z tzw. drugą falą i paranoją w szpitalach. Mój lekarz rodzinny, jak się zamknął wiosną, tak się nie otworzył do dziś. Ludzie stoją na schodach w deszczu i śniegu, to ci szczęśliwcy, którzy dostali prawo do wejścia do przychodni. Reszta tylko telefon. A ja muszę znów mieć zabieg. Normalnie, w państwowych szpitalach niemożliwe to. Wszystko zawieszone. A mnie boli. Więc podjęłam decyzję: prywatny szpital. W życiu bym się nie spodziewała, że skorzystam z czegoś takiego. Zawsze mi się to wydawało poza zasięgiem finansowym, tylko dla ludzi bogatych. Ale życie  codziennie teraz weryfikuje moje poglądy. Nie ma sprawy, pożyczki też dla ludzi.
Znalazłam panią doktor w prywatnej klinice w centrum Warszawy, miłą, kompetentną. Poczekałam trochę i dwa tygodnie temu weszłam do luksusowej przestrzeni ludzi bogatych.

Tu mała dygresja: na tydzień przed operacją, przyszła moja kadrowa i kazała podpisać wniosek o wypłatę jubileuszówki za 30 lat pracy. Spora niespodzianka, bo myślałam, że to za rok.
Obyło się bez pożyczki.

Ostatnio czytałam książkę " Gdy wszystko się zmienia, zmień wszystko" N.D. Walsha. 


Choć  może "czytałam książkę" jest na wyrost, bo utknęłam na stronie 30 i dalej nie mogłam. Bo tam jest 9 zasad, a druga wydała mi się nie do przejścia: zamień Obawy w Zaciekawienie.
Jak??? 
Miałam mnóstwo obaw. Cały ten rok mi dokuczył, kręgosłup, zatoki, kleszcz dziabnął i teraz operacja, powikłania i znów operacja, i znów możliwość powikłań...i paranoja na świecie, i znów biblioteki zamknęli, i znów...dużo, co będę pisać. I najgorsze, zrobią mi test na KolegęWirusa, jak będzie dodatni, kłopoty dla Męża i Syna, koleżanki w pracy....To ostatnie to naprawdę mnie denerwowało i stresowało. Nadal nie rozumiem (choć podejrzewam) czemu testuje się zdrowych ludzi i wychodzą im dodatnie wyniki?!
I tak się biłam z tym, kombinowałam, aż upłynęło trochę czasu, a ja się łapię na tym, że zastanawiam się jak taka prywatna, luksusowa klinika działa, jak to wygląda w środku, jak to będzie? No ciekawość nagle mię ogarnęła. Razem ze strachem i obawami, gdzieś pod spodem zauważyłam u siebie ekscytację i ciekawość. Bingo ;)
Wszystko splotło się w łatwiejsze do ogarnięcia emocje, zrobiło mi się ciut lżej. Choć na początku zastanowiłam się: czy ja normalna jestem, że mnie to ciekawi? Że część mnie traktuje to jak przygodę? Wszak chodzi o moje zdrowie, operację, ból, tu trzeba się bać, to jedyna poprawna reakcja... 
Ale jednak, nie ma totamto, poczułam, moje.
Ciekawość.

Klinika jak najbardziej luksusowa. Personel spokojny, miły i pomocny. Test wyszedł ujemnie, choć to wkładanie do nosa patyczka jest ekstremalnie nieprzyjemne. Ale wynik był po 15 minutach. W pokoju szafa na prywatne ciuchy i sejf. Pokój dwuosobowy, pościel z miękkiej bawełny, ciepło, czysto. Między łóżkami parawanik dla prywatności. Pielęgniarki pukały zanim weszły, nie zapalały górnego światła, ŻADNA nie nosiła drewniaków. Wszystko się odbyło dobrze, w miarę bezstresowo, a jedzenie było rewelacyjne. 
Czyli można. Zapytałam jak im się pracuje w tym roku. Pielęgniarka zeznała, że mają 11 łóżek, które cały czas są zajęte. Powiedziałam, że ja szukałam w normalnym szpitalu terminu, ale tam to może na wiosnę byłoby najszybciej. A pielęgniarka odpowiedziała:
- no tak, bo oni się zamknęli...
ONI.

Czyli można się nie zamknąć.
Sporo się dowiedziałam, zwiedzając luksusową, prywatną klinikę.
Dlatego moje wewnętrzne poczucie, że Kolega Wirus jest bardziej wirtualny niż prawdziwy, bardzo szanuję. I ufam sobie w tym względzie.

Mam czytelniczkę, PrawdziwąPolkę, która zorientowała się, że jednak niekoniecznie ci na których głosowała dotrzymują obietnic wyborczych. Ale powiedziała: no cóż, wybraliśmy i musimy się tego trzymać. Zdecydowanie zapewniała o tym siebie samą, bo ja już wiem, że w każdej chwili i z każdego zobowiązania czy wyboru, mogę się wycofać. I nie czyni to ze mnie głupiej :)
Ona o tym nie wie.
No cóż, któż chce wyjść na głupka?
Więc rozwijamy paranoję kreatywnie, bo to prostsze, niż się wstydzić.

Mistrz Daukszewicz napisał w ostatniej książce:
- To co widzicie i słyszycie, to nie jest to, co się dzieje.

N.D. Walsh zaś napisał: 
"...Bądź ze sobą. Skup się na chwili obecnej. Możesz słuchać swojego oddechu albo patrzeć na jakąś rzecz w pomieszczeniu. A potem spokojnie, łagodnie daj sobie pozwolenie, aby - jeśli zechcesz- dokonać wyboru. Przyjmij nową prawdę.
Prawdy się nie odkrywa, prawdę się tworzy".

Straszne co? Taka samodzielność...

PS. Jotko, mój syn po morsowaniu dostał półpaśca. Raczej już do tego nie wróci ;)

PS2. Wiewiórko, oto nowy nabytek, czwarty do kolekcji. 



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja luksusowa rekonwalescentka, Prowincjonalna Bibliotekarka.